Ciężko jest nastrajać się proświątecznie (propisankowo, czy prokoszyczkowo), gdy na zewnątrz temperatura przekracza dwadzieścia kresek. Wtedy ma się raczej ochotę na wylegiwanie się na leżaczku, z dymiącym się w oddali, pachnącym grillem.
Lecz cóż począć. Po intensywnym sprzątaniu wszelkich domowych zakamarków, przykładnym wypełnieniu postu i jałmużny, po dopełnieniu wszystkich przygotowań i udaniu się z koszyczkiem do święcenia, wieczorem odpoczywając na kanapie, podjadając świąteczne ciasto z pewnością będziemy chcieli sięgnąć po jakąś książkę.
I tu oczywiście na przeciw wyjdzie nam Pan Stosik.
A właściwie wybiegnie, wypadnie, nagle zaatakuje znienacka.
Swoją wagą przygwoździ niejednego. Swoją wielkością zapewne porazi.
Ale musicie mi wybaczyć - wszak nadszedł czas ujawnienia grzechów, obietnicy poprawy, zadośćuczynienia. W moim przypadku na pewno będzie ciężko...
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
sobota, 23 kwietnia 2011
piątek, 22 kwietnia 2011
Biblijna solanka. Zwiedzając państwo izraelskie - ostatek.
Niektórzy traktują je jak prawdziwy cud świata i ja im się wcale nie dziwię.
Wyimaginujcie sobie taki oto obraz: młody człowiek, w samych tylko kąpielówkach wychodzi z wielkiego luksusowego hotelu, w jednej ręce trzyma ręcznik, w drugiej niewielką książkę w miękkiej okładce. Udaje się na brzeg morza, na piasku pozostawia swój ręcznik kąpielowy oraz klapki i z książką (sic!) udaje się do wody.
W tym miejscu w oczach wszystkich moli książkowych błysnęła iskra nienawiści i chęci zemsty, za tak bezmyślne i zarazem okrutne traktowanie słowa pisanego.
Ale oto nasz bohater, nic sobie nie robiąc z obserwujących go złych spojrzeń, najzwyczajniej w świecie kładzie się na tafli wody, która utrzymuje jego ciężar wyjątkowo łatwo i z książką w dłoniach dryfuje niczym delikatna, subtelna gondola.
Wyobraźcie sobie turkusowoniebieski zbiornik z wodą, zawsze ciepły, zawsze krystalicznie czysty, a w dodatku całkowicie bezpieczny - bo wolny od wszelkich groźnych bakterii (durów i innych) oraz nie pozwalający nikomu utonąć!
Toż to dziw nie z tego świata...
Absolutnie nie!
Udajmy się ok. 2,5 tysiąca kilometrów na południowy-wschód.
Nad najprawdziwsze, jedyne w swoim rodzaju Morze Martwe.
Wyimaginujcie sobie taki oto obraz: młody człowiek, w samych tylko kąpielówkach wychodzi z wielkiego luksusowego hotelu, w jednej ręce trzyma ręcznik, w drugiej niewielką książkę w miękkiej okładce. Udaje się na brzeg morza, na piasku pozostawia swój ręcznik kąpielowy oraz klapki i z książką (sic!) udaje się do wody.
W tym miejscu w oczach wszystkich moli książkowych błysnęła iskra nienawiści i chęci zemsty, za tak bezmyślne i zarazem okrutne traktowanie słowa pisanego.
Ale oto nasz bohater, nic sobie nie robiąc z obserwujących go złych spojrzeń, najzwyczajniej w świecie kładzie się na tafli wody, która utrzymuje jego ciężar wyjątkowo łatwo i z książką w dłoniach dryfuje niczym delikatna, subtelna gondola.
Wyobraźcie sobie turkusowoniebieski zbiornik z wodą, zawsze ciepły, zawsze krystalicznie czysty, a w dodatku całkowicie bezpieczny - bo wolny od wszelkich groźnych bakterii (durów i innych) oraz nie pozwalający nikomu utonąć!
Toż to dziw nie z tego świata...
Absolutnie nie!
Udajmy się ok. 2,5 tysiąca kilometrów na południowy-wschód.
Nad najprawdziwsze, jedyne w swoim rodzaju Morze Martwe.
środa, 6 kwietnia 2011
W granicach Złotej Ordy. "Na wschód do Tatarii: Podróże po Bałkanach, Bliskim Wschodzie i Kaukazie" Robert D. Kaplan
Każdy współczesny podróżnik zna to uczucie. Niewygodny fotel. Zawroty głowy. Blaszana puszka pełna ludzi. Minuty liczone w kilometrach. I ten krajobraz widziany przez małe, wydawałoby się plastikowe, okienko: miasta znikające w całości, morze, które stoi w miejscu łagodnie marszcząc czoło.
Kiedyś było inaczej. Obrazy za szybą przemijały powoli, w rytm melodyjnego stukotu metalu. Uchylone okno przygotowywało do tego, co czeka nas po dotarciu na miejsce.
Czasy się zmieniły, a czasoprzestrzeń chyba nawet zwinęła się w kłębek. Lecz jedna rzecz pozostała taka sama. Wychodząc z samolotu, wyskakując z pociągu, wysiadając z autokaru, czy auta, robimy mimowolnie głęboki wdech i wtedy to czujemy. Ktoś wyraźnie całą egzotykę miejsca zamyka w jednym zapachu, którym zawsze się z nami dzieli.
Ile takich różnych, tajemniczych woni poczuł Robert Kaplan podczas swoich podróży po Europie i Azji?
Kiedyś było inaczej. Obrazy za szybą przemijały powoli, w rytm melodyjnego stukotu metalu. Uchylone okno przygotowywało do tego, co czeka nas po dotarciu na miejsce.
Czasy się zmieniły, a czasoprzestrzeń chyba nawet zwinęła się w kłębek. Lecz jedna rzecz pozostała taka sama. Wychodząc z samolotu, wyskakując z pociągu, wysiadając z autokaru, czy auta, robimy mimowolnie głęboki wdech i wtedy to czujemy. Ktoś wyraźnie całą egzotykę miejsca zamyka w jednym zapachu, którym zawsze się z nami dzieli.
Ile takich różnych, tajemniczych woni poczuł Robert Kaplan podczas swoich podróży po Europie i Azji?
Etykiety:
Bałkany,
Bliski Wschód,
cel.,
cudzoziemskie,
Izrael,
Kaukaz,
lektury,
posiadane,
reportaż,
Reporterskim Okiem,
Turcja,
Wydawnictwo Czarne,
wyzwania
sobota, 2 kwietnia 2011
Co, ile, czego, za ile... czyli Kwartalnik część pierwsza.
Zanim zdążyłam się obejrzeć minęły pierwsze trzy miesiące nowego roku (a właściwie powinnam napisać: "przebiegły, nie wiem kiedy"). Ponieważ jedną z obietnic, składaną już trymestr temu była chęć lepszego zorganizowania się, systematyczności, obowiązkowości to postanowiłam wprowadzić także swoistą instytucję samokontroli - trzymiesięczne podsumowania czytelnicze. I proszę, oto czytacie Państwo pierwsze z nich.
Subskrybuj:
Posty (Atom)