poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli Amerykanin w gościnie

Nie wiem jakim prawem obecnie rządzi się Wszechświat. Ale kto to widział, by po poniedziałku od razu przyszedł... poniedziałek?

Trudno mi nawet zlokalizować w jakim dniu daną rzecz robiłam, gdzie byłam, co jadłam, co piłam, bo wszystko właściwie zlewa mi się tylko w ten, jakże zdradziecki, poniedziałek.
Może to nawet dobrze, bo nie mam poczucia straconego czasu - chociaż w głowie wciąż przeskakuje mi losowo, niczym w iPodzie shuffle z funkcją mix, lista rzeczy, których nie zrobiłam, o których nie pomyślałam, czy też zapomniałam (i większość z nich dotyczy niestety zaległości recenzyjnych!). Ale jak tu pracować, czytać, jak pisać, jak w ogóle myśleć, skoro moje miasto postanowiło zrobić mnie w bambuko?


Zapewniam Was, że do soboty (kiedy to był taki dzień w ogóle?) polski biegun ciepła zamieniłabym najchętniej na Biegun Północny, albo któryś ze zwrotników (tym razem nie wybrzydzam). Aż tu nagle, właśnie w sobotę, wszystko się zmieniło. Kompletnie wszystko.
Lecz może zacznijmy od początku.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli post-holiday spleen leczony pyszną ice coffee ;)

Wbrew pozorom samolot, którym leciałam ani razu nie spadł do morza. Nie spadł też nigdzie na ląd. I oto po czterech kontrolach paszportowych, trzech startach, trzech lądowaniach, dwóch nadaniach bagażu, jednym zwiedzaniu lotniska Poznań Ławica oraz jednym zgubieniu bagażu, a także po czternastu dniach plażowania i czterech dniach depresji pourlopowej wracam do Was z całym nowym "bagażem" (nie, nie tym zgubionym, tylko całkiem nowym, świeżutkim) doświadczeń, wieloma wrażeniami do opowiedzenia oraz z kilkoma przeczytanymi książkami.

Polska, a szczególnie Kraków pożegnali nas mniej więcej tak:

wtorek, 2 sierpnia 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli stos(owne) przyznanie się do winy (Pan Stosik, odsłona dwunasta)

Lipiec, niespodziewanie dla wszystkich, ustąpił miejsca sierpniowi. Pogoda się jednak nie poprawiła, wakacje w dalszym ciągu powoli się kończą (tylko teraz jakoś szybciej...), a Stany jednak nie zbankrutowały. U mnie pod stolikiem leżakują mleczka i olejki do opalania obok tych po opalaniu, za to stroje kąpielowe, plażowe sukienki i buty wciąż czekają na odpowiedni moment kąpieli w pianie, suszenia, prasowania i w konsekwencji - włożenia ich do wielkiej walizki, którą zabieramy znów na koniec świata. Wszystko więc jest na swoim miejscu.

Właściwie tylko na półkach biblioteczki lekkie poruszenie. A to jeden tom poszedł w prawo, drugi w lewo, reportaże dołączyły do reportaży i relacji z podróży, Arabowie skumplowali z Turkami, a Nobliści wciąż trzymają się razem. Wszystko za sprawą nadejścia, wtargnięcia wręcz, letniej garderoby Mr Pile.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...