Dopiero stojąc przed lustrem w łazience uświadamiam sobie, że coś straciłam, za czymś ogromnie tęsknię i właśnie to, a nie zmieniająca się pogoda, powoduje u mnie ten straszny, przeszywający ból. Próbuję przypomnieć sobie co właściwie robiłam w ten miniony weekend. Jak zawsze zakupy, trochę sprzątania, zwanego też odgruzowywaniem pokoju, nieco czytałam, nie obeszło się również bez filmów oraz gapienia się w niewielki ekran telewizora.
Chwila, chwila. Co ja czytałam i czemu aż tyle na raz? Może to przez ten nadmiar. Od nadmiaru zawsze boli głowa.
Aż wreszcie uświadamiam sobie. Coś w ten weekend się zaczęło i skończyło. Coś, długo oczekiwanego odbyło się i minęło, jak z bicza strzelił.
A zaczęło się tak.
Dzień z niespodziewanką
W sobotę wstałam pełna nadziei, ale też nieco wystraszona. Czy wszystko się powiedzie? Czy frekwencja dopisze?
Do południa zajmowały mnie sprawy typowo domowe, popołudniu zaś od razu zaczęłam przygotowania do wyjścia. W między czasie na chwilę mój spokój zaburzył nowy sąsiad-psychopata, który postanowił skorzystać z tego, że drzwi do mojego mieszkania nie zostały zamknięte na klucz i wlazł do przedpokoju z jakimiś pretensjami (a być może z jakiś innych pobudek?). Byłam w domu sama z mamą, z czego mama pod prysznicem, a ja w gustownych rajstopach biegałam w ferworze przygotowań - obie nie byłyśmy przygotowane na przyjęcie takiego niespodziewanego intruza, więc zaczęłyśmy zwyczajnie krzyczeć. Nie muszę chyba dodawać, że sąsiad-psychopata ma lat więcej niż mój dziadek, a upierdliwy, złośliwy i agresywny jest zapewne od kołyski, zaś na pewno nieustannie odkąd miałam go nieprzyjemność poznać. Mam nadzieję, że z tej strony da się także rychło poznać dzielnicowemu :)
Gdy przybrałam już godziwy strój, szczelnie pozamykałam mieszkanie i czmychnęłam pod czujnym okiem sąsiada przyklejonym do wizjera na schody poczułam, że nieco drżą mi nogi.
Drżenie ustąpiło, gdy tylko zobaczyłam na własne oczy tłum płynący wzdłuż ulicy Centralnej, na linii przystanek - wejście do Tego Świata. Nad bramą wielki i potężny napis zwiastował niewątpliwą czytelniczą ucztę. Napis znamienny, znaczący, oczekiwany przez cały okrągły rok.
15. Targi Książki w Krakowie.
Walka z ryczącymi wiatrakami
Kolejka stojąca od wejścia do hali targowej, praktycznie do bramy (czyli mająca dobre kilkanaście metrów) odstraszała. Jednakże nie poddając się przebrnęłam przez tłumy do upragnionego i opustoszałego stanowiska rejestracji gości. Tam oto okazało się, że dwa zaproszenia z Białego Kruka, które otrzymałam, to tak naprawdę wejściówki jednorazowe i nie obejmują wszystkich dni Targów. Przyznam, że nieco mnie to zniesmaczyło, bo nie wcześniej jak rok temu w zamian za zaproszenie otrzymałam kartonik uprawniający do bezpłatnego wejścia w każdy targowy dzień - ewolucja na pewno na niekorzyść.
Ale niesmak szybko minął, bo oto przy stoisku Agory, tuż przy wejściu, czekały na mnie dziewczęta - moja kochana Kaś oraz dwie dopiero co poznane, ale też kochane Anie - Skarletka i jej serdeczna przyjaciółka, autorka bloga mojapoczytalność. Dziewczyny buszowały po Targach już dobre dwie godziny, obkupiły się całkiem solidnie, ale też niestety wymęczyły. Razem odwiedziłyśmy jedynie stanowisko wortalu Granice.pl i naszą drogą Kalę, ale także poszalałyśmy z przeróżnymi konkursami, a przede wszystkim z tym Gandalfowym, w którym można było wygrać czytnik Onyx (niestety droga mamo, nie udało się i nie będziesz mieć swojego cacka) i Białokrukowym z główną nagrodą stosem książek (a już wizualizowałam sobie które meble wyrzucę z pokoju by zmieścił mi się regał na te albumy). Odwiedziłyśmy też kilka pomniejszych wydawnictw, w tym Prószyńskiego i S-ka, gdzie spotkałyśmy się z panią Anną - opiekunką blogowiczów i wszelkiej maści recenzentów (tyle pięknych książek pani Annie zawdzięczam, a teraz mogłam poznać ją osobiście - niezwykłe!) - która wydała się bardzo zaskoczona naszym przybyciem :)
Halę Targów opuściłyśmy z wielką ulgą, bo duchota, napierający tłum, wrzeszczące i biegające dzieci oraz długie kilometry alejek to niekoniecznie to, co lubimy najbardziej.
Przed bramą targową, praktycznie na trawniczku obok stacji benzynowej wyrosły namioty Taniej książki i tam właśnie skierowałyśmy nasze kroki.
Muszę przyznać, że nie miałam na tych Targach (wyjątkowo!) zaprogramowanego genu "zdobywcy literatury", dlatego też niczego specjalnie nie szukałam. Ale w tym oto niepozornym namiociku wpadła mi w ręce książka, którą szukałam od dawna i właśnie ją nabyłam. "Middlesex" Jeffreya Eugenidesa w twardej oprawie za całe 18 złotych.
Podróż do raju
Zatem obładowane literaturą, radosne i uśmiechnięte wpakowałyśmy się do tramwaju nr 1. Oczywiście wraz z rzeszą innych, podobnych nam sympatyków książkowych, więc ani o swobodnym oddechu, ani miejscu siedzącym raczej nie mogło być mowy. Biletu po ogólnych konsultacjach nie skasowałyśmy (a propos, czy może ktoś wie, czy faktycznie była ta akcja, że z książką można podróżować za darmo? czy po prostu miałyśmy farta, że nie zarobiłyśmy czterech pięknych mandatów?), a po krótkiej podróży, żalach na gorąc, zmęczenie i dźwigane ciężary wysiadłyśmy na Franciszkańskiej (prawie 3). Stamtąd było już blisko, ale czasu było mało. Podbiegłyśmy zatem pędem wzdłuż kurii, PATu, na Bracką do ostoi zgłodniałych Targowiczów Książkowych, czyli lokalnego... Subwaya. Tutaj ja nieszczęsna wzięłam sobie bułę pięknie podgrzewaną w piecu nie biorąc poprawki na to, że pewnie szybko wystygnie.
Z kanapkowego raju przybiegłyśmy pędem pod TriBeCę. A tam dziewczęta już na nas czekały (tak wiem, co za wstyd, takie żeśmy marne organizatorki!).
I to naprawdę liczne grono!
Szybko zlokalizowaliśmy nasze kanapy, ku marnej uciesze dzielących z nami salę amatorów kawy (i komputerów, bo wszyscy bez pamięci coś klikali) zaczęłyśmy przemeblowywanie. Na pierwszy ogień poszły kanapy, potem stoły, wreszcie siedziska. Koncepcji było co niemiara, a każda wydawała się mieć sens. W końcu udało się całkiem sprawnie wszystkich przybyłych ulokować, a ponieważ nikt nie rościł pretensji do swojego miejsca siedzącego to był to niewątpliwy sukces.
Pogaduszki zaczęły się zanim jeszcze napitek wjechał na stoły. A to za sprawą samoobsługi, o której nikt z nas nie wiedział, a wszyscy cierpliwie czekali na kelnerkę.
Ale uczta kawowo-lodowo-czekoladowo-piwna była znakomita i stanowiła doskonałe tło dla naszych różnotematycznych rozmów. A o czymże to nie rozmawialiśmy...
Dyskusje były tak radosne i pełne mocnego śmiechu, że w pewnym momencie przybyła do nas pani uczestnicząca w odbywającym się obok spotkaniu, na którym czytano wiersze i zwróciła nam uwagę na hałas jaki wywołujemy. O spotkaniu w sali obok pojęcia nie mieliśmy, tym bardziej zrobiło nam się nieco głupio, chociaż nie wydawało nam się byśmy byli specjalnie głośno. A przecież my też tworzymy w pewnym sensie kulturę i kulturalni bardzo byliśmy tylko nieco rozbawieni (co ciekawe, organizatorki, czyli ja i Kaś, pomiędzy jednym a drugim słowem podgryzałyśmy miarowo subway'owskie kanapki pod stołem, wniesione na tzw. po krakowsku "krzywy ryj", to dopiero był skandal! ;)) . Niemniej jednak po spotkaniu na zabrałam kartkę z informacją, że było spotkanie blogerów - tak na wszelki wypadek, by nas wpuścili za rok i nie mieli złego zdania o piszących blogi :)
Nie wiem nawet w którym momencie przestałam martwić się o frekwencję. A ona tak pięknie dopisała. Łącznie na spotkaniu było aż szesnastu blogerów, z różnych części Polski, w różnym wieku i o różnych upodobaniach. I to wszystko było cudne.
Ta możliwość poznania Leny, Engi i Duśki mieszkających praktycznie na drugim krańcu naszego kraju, ale też tych stosunkowo bliskich geograficznie blogerów: Edith, Kingi i Isabelle, Poczytajki, Soulmate, Lisa Książkowego, Anek7, która przybyła chociaż na chwilę miło późnej pory i konieczności powrotu do swojego synka, czy wspomnianych już: Kali, Skarletki oraz Ani.
Na uwagę (i pochwałę za odwagę) zasługiwało oczywiście przybycie na spotkanie naszego drogiego rodzynka, jedynego blogera książkowego płci męskiej, który odważył się stawić czoło nam i naszym babskim pogaduchom - Fri2go. (Robert, jesteś naprawdę odważnym facetem!).
A już na końcu pragnę podziękować oczywiście mojej kochanej Kasi, bez której to spotkanie na pewno nie doszłoby do skutku.
Isabelle i Kala
Żałuję, że spotkania takie nie mogą odbywać się częściej, choćby raz na tydzień. Ale z pewnością wtedy nie czekalibyśmy na nie z taką niecierpliwością :)
Jako wytrawne organizatorki, zostałyśmy z Kaś, do samego końca, chociaż żałowałyśmy, że towarzystwo z konieczności się tak szybko wykrusza - wszak niektórzy przybyli z naprawdę daleka i w dodatku byli bardzo zmęczeni, więc tym bardziej podziwiamy Was kochani i serdecznie dziękujemy wszystkim za przybycie! Mamy nadzieję, że następne spotkanie odbędzie się jednak wcześniej niż za rok (może w jakieś najbliższe targi książki?). A do Krakowa wszystkich zawsze serdecznie zapraszamy - tylko musicie wiedzieć, że wówczas obowiązkowo rezerwujecie sobie czas na spotkanie z nami :)
Dzień na opak
Do domu wróciłam w sobotę wymęczona, ale bardzo szczęśliwa. Skrupulatnie zaczęłam planowanie następnego dnia, czyli niedzieli na Targach. Przeszukałam strony wydawnictw w nadziei, że znajdę jakieś ciekawe książki, które zakupię buszując po hali targowej.
Coś tam znalazłam, ale nic mnie specjalnie nie przekonywało. Decyzję postanowiłam podjąć później.
I stało się. Przybyłam na drugi dla mnie, czwarty w ogóle, dzień Targów Książki w Krakowie, ale jakoś pozbawiona zapału. Problemy z parkowaniem dolały oliwy do ognia, tłum ludzi plątający się po hali także nie pomagał. Odwiedziłam kilka stoisk, potrzymałam w rękach kilkanaście książek, ale to nie było to. W końcu zdecydowałam się. Chcę mieć "Marilyn Monroe. Fragmenty", takie same jak poprzedniego dnia z dumą prezentowała mi Kaś. Szybki telefon do Kasi, wiem już, że książka jest z WL-ki. Sprint na stoisko WL-ki nie pomógł. Książka im się skończyła. Mieli tam jeszcze Safak, którą niedawno kupiłam, nowego Pamuka, ale w miękkiej oprawie, bajecznie przeceniony "Dziennik" Mrożka (z którego zrezygnowałyśmy z mamą i teraz piekielnie żałujemy).
Na stoisku Znaku przytłoczył mnie ścisk i tumult, a przyciągnęły wzrok "Dziewczyny wojenne". Niestety trzymając je w ręce stwierdziłam, że papier w tym wydaniu jest marnej jakości i jakoś nie mam ochotę na tę książkę. Książki o Bohdanie Smoleniu nie zlokalizowałam, więc udałam się do Wydawnictwa Otwartego, które to stoisko okazało się... puste.
Znak co roku mnie zaskakiwał. W tym roku zaskoczył mnie beznadziejnym wydaniem "Dziewczyn wojennych".
Zatem poplątałam się jeszcze po innych wystawcach, m.in. Naszej Księgarni, Wydawnictwa Rebis, Świata Książki, Amazonki, Tygodnika Powszechnego, uczestniczyłam w losowaniu Białego Kruka (no i nic nie wygrałam)Dla Tygodnika Powszechnego nie istnieje promocja targowa. Numer z naklejką kosztował tyle co w kiosku.
Fajna aranżacja na jednym ze stoisk, bodajże Fundacji Przyjazny Papier. I nie, to nie są książki tylko plakat. Zmacałam własnoręcznie.
A na koniec odwiedziłam znajomego poetę, doskonałego fotografa (wydającego albumy o Tatrach oraz tomiki wierszy), a na co dzień pedagoga - Zygmunta Ficka - podpisującego swoje książki na stoisku Wydawnictwa "Karpaty".Z 15. Targów Książki wyszłam z pustymi rękami. Poza jednym zakupem, w namiocie z tanią książką, nic więcej nie znalazłam i właściwie nie żałuję. Za to na odwrocie biletu wstępu znalazłam ciekawą informację o piętnastoprocentowym rabacie na zakup książek, z którego być może skorzystam :)
Może to choć troszkę osłodzi mi oczekiwanie na kolejne, przyszłoroczne, 16. Targi Książki w Krakowie. Oby były ciekawsze, pełne spotkań z interesującymi autorami, premier książkowych, a wolne od ścisku i tłumu. Mam nadzieję, że to nie marzenie ściętej głowy...
A jak Wy wspominacie te przedziwne, magiczne, lecz też trochę intensywne cztery dni?
kochana! rewelacja! nic dodać nic ująć:) a w nastpnym roku w niedziele idziemy razem - spacerować po Targach! oki? mam nadzieję, że wszystkim podobało się choć w 70 procentach (choć słyszałyśmy głosy, że nie) i że za rok też przybędą! buziaki dla Ciebie, już się nie mogę doczekać przyszłej środy!
OdpowiedzUsuńOd razu się przyznaję! podebrałam od Ciebie 2 zdjęcia do swojej relacji :)) a tak poza tym to pięknie to opisałaś, jeszcze fotografiami otoczyłaś i mam wrażenie, jakbym znów się tam znalazła. Dziękuję Tobie i Kaś za zorganizowanie tego świetnego spotkania ;* najbliższe mam nadzieje w Wawie, choć ja w Krakowie będę już za 2 tygodnie :))
OdpowiedzUsuńSuper relacja... a spotkania z innymi blogerami - zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńGratuluje miłego weekendu:D Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńKaś, strasznie się cieszę, że się wszystko udało! A negatywne głosy też muszą być, to nawet dobrze, bo oznacza, że spotkanie wywołało dużo emocji. Gorzej byłoby gdyby okazało się całkowicie nijakie.
OdpowiedzUsuńPoza tym patrzmy na sukcesy: pierwsze (!) spotkanie, 16 blogerów, ponad trzy godziny pogaduszek, niektórzy przybyli z bardzo daleka ORAZ dla nas zrezygnowali z innych spotkań i co najfajniejsze - na buzi każdego blogera chociaż raz zagościł uśmiech (haha, obserwowałam Was!) :)
Ja jestem przeszczęśliwa i żałuję, że następne Targi dopiero za rok.
I obiecuję Ci niedzielny spacerek po 16. Targach Książki ;)
Pozdrawiam!
Edith, bardzo cieszę się, że Ci się podoba moja relacja. Twoja mnie wprost zachwyciła! Zdjęcia mam zamiar w wolnej chwili przygotować i przesłać do wszystkich uczestników, więc dostaniesz też wersję bez mojego logo :)
Pozdrawiam i do zobaczenia (mam nadzieję) wkrótce!
Elwiko, szkoda, że jednak nie udało Ci się dotrzeć. Może za rok? Pozdrawiam!
Patko, dziękuję, był naprawdę fantastyczny. Oby takich więcej! Pozdrawiam!
No to na początku przyznam się, że również podebrałam zdjęcie. Bardzo cieszę się z tego wyjazdu. Co prawda Duśka mi się rozchorowała ale również jest zadowolona z wyjazdu ;)
OdpowiedzUsuńI naprawdę niczym zaskakującym się fakt odległościowy ;p Tym bym raczej uznała to, że w poniedziałek w południe skakałam jak głupia po STEPIE na areobiku, bo nie chciało mi się go odrabiać w innym terminie.
Dziękuje za spotkanie ;* I zapraszam tym razem do siebie. Razem z Enga - a raczej Enga - wpadła na pomysł, żeby może zorganizować jakiś wspólny wakacyjny wyjazd?
Dobrze mi się czyta takie relacje, choć odrobinę czuję się jakbym tam była.
OdpowiedzUsuńMyślę, że ścisku i duszności to my się z Targów nigdy nie pozbędziemy. No, chyba że powiększą teren targowy do jakichś niebywałych rozmiarów... :)
OdpowiedzUsuńTwoją historia widzę taka słodko-gorzka - fajnie, że zwróciłaś też uwagę na ciemniejsze strony wydarzenia, bo czasem mam wrażenie, że niektórzy te książkowe imprezy traktują jak świętość i złego słowa o nich powiedzieć nie dadzą, a przecież to naturalne, że coś bywa nie takie, jak byśmy chcieli...
Podziwiam, że udało Ci się nie wydać tam wszystkich pieniędzy - u mnie z motywacją jakoś gorzej :) Obiecałam sobie odwyk, ale niestety, nie wychodzi ;)
Bardzo zazdrośnie spoglądam na Wasze zdjęcia ze spotkania. Bardzo miło byłoby Was wszystkich poznać :)
Aha, przypomniało mi się :D Zdjęcie "Radosne towarzystwo" powinno być odwrotnie opisane, prawda? :)
OdpowiedzUsuńLeno, bardzo cieszę się, że się Wam podobało spotkanie :) Twoją wytrwałość podziwiam - ja w niedzielę nie miałam nawet specjalnie ochoty łazić po hali targowej, a przecież nie przejechałam nawet 1/10 tego co Wy :)
OdpowiedzUsuńNastępne szybkie spotkanie widzę jest nieuniknione - wszyscy wręcz nalegają. Więc może faktycznie na północy? Z wakacjami, wiem z doświadczenia, może być różnie, ale zobaczymy.
Pozdrawiam!
Agnes, następnym razem koniecznie musisz się pojawić! Pozdrawiam!
Futbolowa, relacja jest słodko-gorzka, bo takie właśnie były tegoroczne Targi. Chyba minęło mi wielkie młodzieńcze podniecenie związane z tego typu imprezami lub jestem po prostu bardzo doświadczona :)
Targi zawsze będę lubić, ale bez jakiś fajerwerków.
Co ciekawe, w tym roku sama byłam zaskoczona swoim samozaparciem i banknotami wciąż leżakującymi w portfelu. Ale też mnie specjalnie nie zachwyciło.
Za rok koniecznie musisz do nas dołączyć. A może i wcześniej? :)
Dziękuję jeszcze za zwrócenie uwagi - faktycznie gapa ze mnie i zdjęcie opisałam na odwrót za co wszystkich przepraszam.
Pozdrawiam!
Faktycznie wygrać stos Interii to byłoby coś.. .ach zazdroszczę zwycięzcom!
OdpowiedzUsuńI Tobie również zazdroszczę, że mogłaś być na tych Targach... W sumie nie mam tak daleko do Krakowa (z Gliwic to godzina autem) no, ale niestety nie udało mi się dotrzeć na miejsce. Postaram się za rok zwiedzić i targi w Katowicach i w Krakowie bo widzę, że naprawdę warto.
W porównaniu z Krakowem Targi w Katowicach się nie umywają - brutalna prawda niestety, a szkoda:) Bo do Katowic mam znacznie bliżej. Świetna relacja :)
OdpowiedzUsuńmiqaisonfire, stos Interii to spełnienie moich marzeń. Ale się nie udało. Cóż, może w następnym roku. Zapraszam serdecznie na 16. Targi w Krakowie i oczywiście na 2. spotkanie blogerów ;) Tym bardziej, że masz naprawdę blisko. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAneto, nie byłam jeszcze na Targach w Katowicach, chociaż planowałam się wybrać. Może za rok. Pozdrawiam!