środa, 21 grudnia 2016

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o "Rozprawie nad książką", ale boicie się zapytać.

Razu pewnego przebywając w zacnym, choć przygnębiającym, budynku sądowego przy krakowskiej ulicy Przy Rondzie, w pobliżu Ronda Mogilskiego wpadłam na genialny (jak to bywa u mnie) pomysł.

Doszłam do wniosku, że dlaczego nie zrobić by takiego sądu na blogu. Oczywiście absolutnie nie miałam tu na myśli tworzenie jakiś sądów kapturowych, czy innych konkurencyjnych dla naszych państwowych instytucji, formacji. Chodziło mi o coś zupełnie innego. O taki szczególny rodzaj sądu, o sąd nad przeczytaną książką.

Pomysł ten kiełkował w mojej głowie, rozrastał się, ukorzeniał. Aż w końcu pomyślałam, że coś z tego jednak będzie. Planowałam formę, treść, kolejne odcinki. Ale nie zabierałam się jeszcze do pisania. Stwierdziłam, że trzeba to dopracować, przemyśleć, ułożyć.

I wtedy: bach. Spadł na mnie niespodziewanie pewien news.
Akurat jechałam samochodem, stałam na światłach w doskonałym humorze i nuciłam pod nosem jakiś hit z dawnych lat. Marzyłam o tym, aby już być w domu i zabrać się za wręcz palącą książkę, znajdującą się aktualnie na siedzeniu pasażera, w czeluściach mej torebki, gdy to usłyszałam. Informacja była bardzo entuzjastyczna, niezbyt długa, ale nizwykle zachęcająca, a dotyczyła nowego programu prowadzonego z udziałem publiczności w Radiu Kraków. Nazywał się on nie mniej, nie więcej tylko: "Sąd nad książką".



Wiele myśli przebiegło mi wtedy przez głowę. Na czele z taką upartą, że to wręcz niemożliwe, że nie wypowiadałam tego pomysłu głośno, więc może zwariowałam i w przypływie emocji (a może lunatykowania? w dzieciństwie ponoć zdarzało mi się łazić po nocy) napisałam jakiś e-mail do Radia Kraków lub Instytutu Książki? :)

Oczywiście, gdy emocje opadły, najbardziej prawdopodobnym powodem tej mojej lekkiej klęski wydał mi się zwyczajny zbieg okoliczności.

I myślałam, jak wybrnąć z tego ambarasu. Bo przecież kształt już mam, wszystko przemyślane, decyzja podjęta. Głupi tytuł nie zniszczy mi tych godzin spędzonych na planowaniu.
Ale przecież tytuł jest najważniejszy! Zatem wystarczy go zmienić!

Olśniło mnie znowu na korytarzu sądowym. Krótko przed jedną z wielu rozpraw, które w tym dniu miałam zaplanowane. Z sali sądowej wyszła Protokolantka: "Proszę na rozprawę w sprawie oskarżonego XYZ, wszystkie obecne strony oraz świadków".

Rozprawa. Rozprawa nad książką!

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nie lubię poniedziałku, czyli skąd tyle czytania w listopadzie.

Z każdym nadchodzącym nowym rokiem życzę sobie tego samego.
I nie jest to wbrew pozorom wielki basen w jeszcze większym ogródku, kluczyki do sportowego auta w szufladzie, futro w szafie, czy milion na koncie.

Na pierwszym miejscu jest oczywiście zdrowie. Bo zdrowie jest najważniejsze, w tym zdrowie naszych bliskich i gdy nie domaga (tak jak aktualnie teraz, gdy złapało mnie jakieś paskudne zapalenie gardła) to nie ma nawet jak pływać w tym przydomowym basenie!

Drugą pozycję okupuje miłość. Miłość bliskich i związana z nią troska, bezpieczeństwo, radość i spokój. Po co milion na koncie skoro nie ma z kim go wydawać?

Synonim szczęścia.

I wreszcie po trzecie życzę sobie szczęścia i to takiego ponadwymiarowego. Szczęścia, jako spełnienia rodzinnego, prywatnego, zawodowego. Szczęścia, jako uczucia towarzyszącego mi na co dzień. Szczęścia, jako radości z wszystkich sukcesów swoich i bliskich mi osób.

Dla mnie synonimem szczęścia jest również oddawanie się temu, co kochamy. Czy jest to jakaś super praca zawodowa, czy szalona pasja, czy chociażby zwykłe hobby.

Być może się nie domyślaliście (a teraz, ha, Was oświecę!), ale takie małe szczęście dla mnie to też spokojny wieczór w fotelu z dobrą książką i ciepłą herbatą. Listopad jest dla takich małych szczęść miesiącem wprost idealnym. Szybko robi się ciemno, jest zimno, mroczno, może nawet pada śnieg, więc można bez żadnych wyrzutów sumienia otulić się kocykiem i czytać, czytać, czytać.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...