piątek, 31 grudnia 2010

Minderwertig. "Łąka umarłych" Marcin Pilis

Byli potęgą. W swych rękach trzymali skarb wielu państwowości.
Wzrost ich populacji był jedną, z niewielu, stałych w najjaśniejszej Rzeczypospolitej okresu XVII i XVIII wieku.
Ale przecież zamieszkiwali całą nowożytną Europę i ciesząc się zaufaniem monarchów, tworzyli w chrześcijańskich społeczeństwach odrębny, nieco wyizolowany, stan. Dlaczego ten constans minął? Dlaczego potędze tych niestrudzonych "sługów Skarbu" (jak ich nazywano), nie złamanej przez lata dyskryminacji, upadków, złośliwości, czy nawet jawnych prześladowań, położył kres jeden porywający, charyzmatyczny, acz nieco kontrowersyjny człowiek-mówca, człowiek-ideolog, którego dzisiaj, z całą pewnością, uznalibyśmy za kompletnego szaleńca, znacząco pukając się przy tym w czoło?
Łatwo uzmysłowić sobie, że nie był sam. Ktoś mu pomagał. Ktoś, czyli tłumy, publika. Cała Rzesza ludzi. Całe zło tego świata pomagało mu w zagładzie pięciu do sześciu milionów ludzi.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

All we need is... "Love Actually" reż. Richard Curtis

Z roku na rok coraz trudniej mi jest wprawić się w świąteczny nastrój. Paradoksalnie wszystkie girlandy, choinki, świecidełka i zapachy w sklepach, melodyjki, świąteczne ciężarówki Coca-coli w telewizji, pojawiające się miesiąc przed Bożym Narodzeniem, bardziej mnie denerwują niż nastrajają.
Będąc w opozycji do modelu Świąt prezentowanego w środkach masowego przekazu - komercyjnego, kiczowatego, pseudo-tradycyjnego - postanawiam trwać z kamienną twarzą, twardym sercem, głucha i ślepa na tę tandetę, jak tylko długo się da.
Konsekwencją tego jest niestety prawdziwa niemoc, jaka mnie nachodzi, parę dni przed świętowaniem. Sprawy nie ułatwia także coroczna odwilż, chlapa i tony szarych resztek pośniegowych. Na szczęście zwykle z pomocą przychodzi mi szeroko pojęta sztuka.

Razu pewnego podczas odkurzania biblioteczki natknęłam się na "Opowieść wigilijną" Dickensa i połknęłam ją w jeden przedświąteczny wieczór. Innym razem w sklepie wpadła mi w ręce płyta, będąca dodatkiem do gazety, z pięknymi pastorałkami (a wśród nich "Maleńka miłość" oraz "Kolęda dla nieobecnych"), które stworzyły niezapomniany klimat. W tym roku natomiast całkiem przypadkowo, przełączając programy telewizyjne, natknęłam się na początek pewnego filmu. I doznałam olśnienia. Był to mój ukochany film.

piątek, 24 grudnia 2010

Christmas time

"Korona"

Tulić Jego głowę z pierwszymi włosami
w Betlejem pod gwiazdą uprzejmie schyloną

w Nazarecie głaskaną Maryi rękami


kto przytuli do siebie z koroną cierniową

ks. Jan Twardowski


Wszystkim Czytelnikom mego bloga pragnę złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Dużo ciepła, spokoju, wspaniałych, rodzinnych chwil w domowym zaciszu, radosnych rozmów przy suto zastawionym stole oraz wielu prezentów pod choinką (w tym oczywiście tych najważniejszych - książkowych).

Kochani moi - Wesołych Świąt!

wtorek, 14 grudnia 2010

Kłak lumpoproletariusza. "Przygoda fryzjera damskiego" Eduardo Mendoza

Czasami mam niebywałą ochotę na dobry kryminał. Tak, dobrze zrozumieliście. Mam nieprzemożną ochotę na niegdyś pogardzany gatunek literacki, określany mianem prostego, proletariackiego, wulgarnego (typowo dla vulgusu). Ostatnio też miałam taką chęć. I chociaż pragnienia literackie zwykle duszę w zarodku, to temu pozwoliłam się rozwinąć. Na chęci się nie skończyło, a ja byłam świadkiem niebanalnego śledztwa.

Zaczęło się bardzo niewinnie. Głównego bohatera spotkałam po raz pierwszy w szpitalu. Szpital ten poza niezliczoną ilością zalet posiadał także specjalizację - psychiatryczną - a nasz protagonista nie był tam bynajmniej lekarzem (ani pielęgniarzem, sanitariuszem, gościem etc.). Był najzwyczajniejszym w świecie wariatem. W dodatku wariatem zwolnionym, na podstawie najzwyklejszej amnestii dla pacjentów. Potem już tylko mignął mi na autostradzie i zniknął w czeluściach domu swojej siostry oraz jej niedawno poślubionego męża. Barcelona nie jest jednak tak duża, jak zawsze myślałam, więc odnalazł się szybko w "Powierniku Pań" - ekscentrycznym, acz tanim, salonie fryzjerskim, zapewniającym wszystko to, co w tej branży jest najważniejsze: plotki, sensacje, a przy tym anonimowość oraz niedoświadczoną obsługę w cenie.

środa, 8 grudnia 2010

Już jej niosą suknię z welonem...

Zawarcie małżeństwa zawsze obarczone jest pewnym ryzykiem. Ryzykiem nie tylko związanym z ewentualnym rozpadem związku, ale także z innymi, czyhającymi zagrożeniami.
Jednymi z tych mniej poważnych są ślubne gafy. Wiecie, takie historyjki ze ślubów i wesel, powtarzane bez końca przy rodzinnych stołach, którym towarzyszą salwy śmiechu.

Troszkę gorzej, gdy mniejsze, czy większe potknięcie przydarzy się niespodziewanie w innej postaci. Gdy zawarty ślub nie powinien mieć miejsca, a przypadek bawi się dziecinnie naszym losem.

Jednak, czy zawsze jest to tylko przypadek? Czy może jednak czasami po prostu zrządzenie losu?

Ślubuję Ci...

Margaret Tale jest prawdziwym rekinem. W życiu zawodowym osiąga wszystko czego pragnie - jest doskonałą, choć nieco bezwzględną kierowniczką nowojorskiego wydawnictwa, ma pełnię władzy, podwładni się jej boją, a w pieniądzach mogłaby się kąpać. W życiu prywatnym jej drapieżność i chęć odgryzienia głowy każdemu ruszającemu się stworzeniu nie są jednak atutami, jednak w końcu postanawia wyjść za mąż za swego asystenta Andrew Paxtona.

Wszystko byłoby, jak w bajce - żarłoczna modliszka pod wpływem miłości zmienia się w potulnego kociaka. Ale nie jest. Bo Margaret jest Kanadyjką. A małżeństwo jest jej potrzebne tylko by otrzymać amerykańskie obywatelstwo i nie zostać wydalonym przymusowo z kraju.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Wścieklizna perłowej macicy. "Zupa z ryby fugu" Monika Szwaja

Takifugu to urocza, nie tylko z nazwy, ale i z wyglądu, ryba z rodziny rozdymkowatych. Urocza jest także ponoć w smaku, chociaż w przygotowaniu już niewdzięczna. W Japonii codziennie kilku kucharzy przygotowuje posiłek z fugu.
W tym samym czasie w Polsce kilka małżeństw stara się (świadomie, bądź nie) o dziecko.

Większość Japończyków, którzy postanawiają zjeść na kolację fugu po posiłku czuje się doskonale, zachwala niesamowity smak ryby, a niekiedy ku swej uciesze odczuwa lekkie drętwienie języka. Ale może się zdarzyć tak, że jednemu z tych smakoszy, po zjedzeniu niewielkiej porcji przysmaku z fugu, nagle zawróci się w głowie. Zbagatelizuje to, bo przecież każdemu się zdarza, ale gdy złapie go mocna duszność, postanawia wyjść z restauracji i czym prędzej udać się do domu. W domowych pieleszach szybko przebiera się, a następnie kładzie do łóżka, bo z pewnością musiał się nieco przepracować. Leżąc tak i wciąż czując w ustach smak pysznej fugu, zaczyna mieć problemy z oddychaniem. Nie zdąży się jednak ruszyć, gdyż w ciągu jednej chwili dotyka go paraliż. Przerażony, w pustym domu, spoczywa na wygodnym łóżku i patrząc w sufit zaczyna zastanawiać się nad przekleństwem takifugu. Nie ma zbyt wiele czasu, wkrótce trucizna dokona spustoszenia w jego drogach oddechowych i udusi się.

W Polsce po jednym takim dniu i dziewięciu miesiącach oczekiwania, ku uciesze rodziców narodzi się wiele dzieci. Może zdarzyć się tak, że ktoś otrzyma na talerzu piękną, smakowicie wyglądającą i pachnącą, lecz zatrutą rybę. Że mimo usilnych starań, szukania porad u lekarzy i znachorów para nie doczeka się potomka. W innym domu natomiast przyjdzie całkowicie niechciany brzdąc. A w powietrzu wypełniającym oba pokoje dziecięce - ten pusty i ten zamieszkały - unosi się drwiący chichot przeznaczenia.

piątek, 26 listopada 2010

Mistrzyni Almagestu i astrolabium. "Agora" reż. Alejandro Amenábar

Starożytny Egipt to nie tylko potężni faraonowie, monumentalne budowle. Historia starożytnego Egiptu to także okresy przejściowe, podczas których państwo było słabe politycznie i militarnie. To wreszcie postępujący stopniowy upadek państwowości począwszy od okresu Nowego Państwa, skończywszy na podboju Egiptu przez Persów. Doskonałe, mądre i pożyteczne rządy Ramzesa II nie wystarczyły zatem na długo i jego następcy nie potrafili utrzymać kraju w dobrej kondycji.

Persowie nie wytrwali jednak zbyt długo w Egipcie i już po jedenastu latach ich panowania, nad Nil przybył Aleksander Wielki. A wraz z nim Ptolemeusz, który objął władzę w państwie zapoczątkowując dynastię Lagidów. Greckie panowanie, choć doprowadziło do rozwoju kraju, nie mogło trwać wiecznie. Po śmierci Kleopatry, ostatniej królowej z rodu Ptolemeuszy, Egipt został włączony do Cesarstwa Rzymskiego, jako jedna z jego prowincji. Swój późniejszy upadek cywilizacja egipska zawdzięcza jednak nie Rzymianom, ale chrześcijanom.

wtorek, 23 listopada 2010

Silny w prawdzie Re. "Ramzes: Syn światłości. Świątynia milionów lat"

Miniona niedziela była według niektórych pochwałą i chlubą demokracji. Inni uważają, że stała się zwiastunem klęski i kompromitacji. Bo frekwencja wyborcza nie przekroczyła pięćdziesięciu procent.
Demokracja, chciałoby się wykrzyknąć, przecież to nie wynalazek współczesnych. Tylko wytwór wielu lat rozwoju państw świata - ostatnia forma rządów.

Lud nie rządził jednak wszędzie i jego władza nie zawsze była postrzegana, jako pierwsza, jedyna, słuszna w świecie starożytnym. Rządy demosu nie były nawet szczególnie popularną formą sprawowania władzy. Przyjęły się, owszem, w Grecji, częściowo miały wpływ na kształt starożytnego Rzymu, ale już pierwotne wspólnoty plemienne charakteryzował zgoła inny ustrój. Na czele znacznej większości państw stał nieograniczony w swej władzy, niekiedy utożsamiany z boskimi łaskami, monarcha.

sobota, 13 listopada 2010

Byt jako byt. "Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesław Myśliwski

Pusto, cicho i pięknie. Bliskość zalewu przyprawia nozdrza o przyjemną wilgoć, a absolutny spokój nawet najsilniejszą psychikę podejrzewa o lekkie wariactwo. Dlatego pukam do drzwi. Światełko widoczne już wczoraj dodaje mi otuchy. Szczekanie psów sprowadza jednak na ziemię, a miękkość jego głosu pozwala się zapomnieć. Chwileczkę, fasola? Czemu by nie? Nie pogardzę garścią fasoli...

czwartek, 11 listopada 2010

Mr Pile zbiera zapasy na zimę (Pan Stosik, odsłona dziewiąta)

Podczas, gdy na polu (nie, nie na dworze, bom z Krakowa) coraz zimniej. Gdy poranne i wieczorne eskapady skuterkiem po ulicach mego miasta nie są już wskazane, a zimową stolicę mojego województwa (i przy okazji całej Polski) powoli pokrywa biały puch, ma prywatna biblioteczka roztapia się od nadmiaru wrażeń. Niestety, niczym rosnący i nabierający objętości pod wpływem tłuszczu pączek rozrasta się i pęcznieje. Przy tym stając się co najmniej tak samo słodka, lecz znacznie mniej tucząca.

I chociaż wydaje mi się, że obfite zapasy na zimę już mam (no dobrze, na kolejne dziesięć z kolei zim również), to nic nie zaszkodzi nieco je powiększyć. Delikatnie, subtelnie, leciutko.
Niestety troszkę me plany wymknęły się spod kontroli:


Szybciutko, by ukryć swoją porażkę (i jednocześnie umożliwić sobie otwarcie szafki, w której notabene również trzymam książki) rozparcelowałam stos, rozłożyłam go na czynniki pierwsze i skrzętnie pochowałam, właściwie wepchnęłam, w wolne szczeliny półek.

środa, 10 listopada 2010

Czytając klasyków

Wieczory robią się coraz dłuższe, coraz wcześniej zapada zmrok. Jedynie pogoda nie wskazuje na to, iż panująca nam jesień powoli ustępuje miejsca zimie. Halny chce porwać kapelusze i czapki przechodniów, ale przecież nikt nakryć głowy nie nosi, bo temperatura nie spada w dzień poniżej 10 stopni Celsjusza.

Jednak ja przygotowuję się powoli do zimy. Do wieczorów przy gorejącym kaloryferze, z kubkiem czekolady. I z książką.
A wiadomo przecież, iż w zimie najlepiej czyta się grube tomiszcza, z poszarzałymi kartkami, pokryte kurzem. Wszyscy wiedzą, że zima należy do klasyków:


Przystępując do wyzwania Klasyka literatury popularnej w planach miałam przewietrzenie mej biblioteczki, odkurzenie niektórych dawno nie wyciąganych dzieł i przypatrzenie się im z bliska.

sobota, 6 listopada 2010

Podwojenie sześcianu. "Niewidzialny" Mari Jungstedt

"VISBY.
Znaleziono zwłoki kobiety na plaży na zachodnim brzegu Gotlandii. Według informacji policji kobieta została zamordowana"

Taki lakoniczny komunikat, który otrzymała szwedzka telewizja był doskonałym odwzorowaniem tragedii jaka wydarzyła się na wyspie uważanej przez Wikingów za zaczarowaną - według ich wierzeń pojawiała się wraz z wschodem słońca i znikała, gdy nadchodził zachód. Tragedia, która wstrząsnęła głównym miastem - Visby - stała się niezwykłym motorem wydarzeń, przyciągającym na Gotlandię wielu reporterów, a wśród nich Johana Berga. Mężczyzna ten, zatwardziały kawaler, postanowił wyciągnąć, jak najwięcej informacji z lokalnych funkcjonariuszy zajmujących się sprawą i nie zauważył momentu, gdy rozpoczął własne dochodzenie.
Praca dziennikarzy na Gotlandii nie była jednak łatwa, gdyż zaistniałe morderstwo pobudziło do działania całą policję, nie tylko lokalną, ale i państwową, na czele z komisarzem Andersem (sic!) Knutasem. Śledztwo jednak wydawało się rutynowe.

piątek, 5 listopada 2010

O mężczyźnie, który potrafi być. "500 dni miłości" reż. Mark Webb

Silny, troskliwy, rozsądny, oddany mężczyzna i urocza, inteligentna, na pierwszy rzut oka słaba, lecz tak naprawdę mocna, kobieta. Taka para to ideał. Zatem literatura wręcz wyrzuca z siebie setki takich duetów. Podobnie zresztą, jak film i szeroko pojęta sztuka. W ostatnio zrecenzowanej przeze mnie książce polskiej autorki - "Dom tysiąca nocy" - takiej pary umyślnie zabrakło. Zresztą nie bez potrzeby. Dlatego postanowiłam nieco pogdybać.

Dwie połówki jabłka spotykają się, dopasowane do siebie doskonale tworzą piękną idyllę. Lecz co gdy jedna z tych połówek, jeden z tych ułamków nagle okaże się odwrotnością marzeń i oczekiwań?

On ma na imię Tom. Ma 20 lat i niezłą pracę, w miarę spełniającą jego oczekiwania. Ona zaś pojawia się nagle, obejmuje stanowisko w tej samej firmie i oczarowuje Toma. Aha. Ma na imię Summer.

Tom i Summer spotykają się. W pracy - czasami "przypadkowo" przy kserze, a potem i poza pracą. Jak to w życiu bywa.
Jednak od początku czuje się pomiędzy nimi obok chemii, gorzką i wstrętną woń porażki. Z jakiś niewyjaśnionych powodów, ta para nie wygląda na taką, której się uda.
Może dlatego, że Tom to prawdziwy romantyk, melancholik, typ faceta, który jest na wymarciu... A Summer? Nie oczekuje od życia nic więcej poza dobrą zabawą, uśmiechem, radością. Póki dany układ ją cieszy, może trwać. Ale raczej nie w nieskończoność.

wtorek, 2 listopada 2010

Orologiaio Grande. "Dom tysiąca nocy" Maja Wolny

Nie lubię opowieści o kobietach. Z reguły.
Nie lubię subtelnego mazgajenia się pod przykrywką twardego charakteru i szorstkich manier. Nie lubię użalania się nad sobą z dwuznacznymi zapewnieniami: "Ja sobie prowadzę sama!".
Nie lubię, bo nie wierzę w szczęście w samotności.

Lubię za to silnych mężczyzn. Nie, nie jakiś osiłków, ale takich wyrywających marazm z kobiety za pomocą delikatnego flirtu. Lubię niewinne gierki, prowadzące do wzrostu poczucia bezpieczeństwa i budowania muru zaufania. Lubię niespodziewane wyznania, zagadkowe gesty i ciche: "Potrzebuję Cię, kocham Cię" szeptane do ozdobionego kolczykiem z perłą ucha.

Kierując się swymi upodobaniami w żadnym wypadku nie powinnam sięgać po "Dom tysiąca nocy" Mai Wolny, bo powieść ta nie może mi się absolutnie spodobać. Nie mogłabym wejść do świata dwóch charakternych, mocnych kobiet, pozbawionych powabności, w której to rzeczywistości brak jest prawdziwych mężczyzn.
Owszem, jest Brunon. Ale Bruno to jeszcze dziecko, chore, słabe, osamotnione. Jest Jerzy - niezrozumiały, odrzucony, załamany i odizolowany. Jest też Antonio - prawdziwy macho, rewolucjonista, bojownik. I wreszcie jest Fryderyk - Fryderyk Nietzsche - ale on to już tylko historia.
Rzeczywiście, jest ich tam kilku, ale żaden nie spełnia mych oczekiwań. Nie potrafi cierpliwie wytrwać, czekać. Kochać bez zająknięcia. Nie potrafi wzdychać bezgłośnie, nie skarżąc się na nic. Nie potrafi zaufać. Nie mogłabym polubić powieści, w której żaden mężczyzna nie potrafi po prostu być.

Ale przeczytałam. I polubiłam.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Pierwszy dzień listopada. Niezwykłe miejsca

Dla niektórych święto Wszystkich Świętych to jedyny dzień w roku kiedy trzeba okazać swoje zainteresowanie bliskim zmarłym, dla innych to kolejny z takich dni, czy w ogóle dzień kiczu i plastiku, świeczek z Ojcem Świętym, bukietów z pozytywką. Bez względu jednak, jak ten dzień obchodzimy, zawsze znajdując się w pobliżu cmentarza popadamy w zadumę - czasami głęboką, niekiedy jednosekundową. Dumamy nad naszymi bliskimi, których już na tym świecie nie ma, nad tym kiedy odeszli, dlaczego i jak byli dla nas ważni.


Nie wchodząc w dywagacje, czy o naszych bliskich zmarłych powinniśmy myśleć pierwszego, czy drugiego listopada (wszak Dzień Zaduszny to dzień modlitwy za dusze zmarłych, a Wszystkich Świętych powinno być poświęcone znanym i nieznanym świętym) zawsze kogoś wspominamy.
Ja również postanowiłam powspominać. W ten pierwszy dzień listopada pragnę powspominać miejsca. Dlaczego właśnie miejsca?

sobota, 30 października 2010

And the winner is...

Film, obok książek, jest moją drugą, wielką pasją. Staram się oglądać nie tylko hity bijące rekordy popularności w kinach, ale też filmy drugorzędne, pomijane przez recenzentów, często niskobudżetowe.

W ramach wyzwania, do którego jakiś czas temu dołączyłam, nie będę miała okazji oglądać mało popularnych dzieł, gdyż lista obrazów, które obejrzeć mogę jest na razie skończona, a może jedynie powiększyć się o jeden film rocznie.
Wyzwanie filmowe "Oskary" jest zatem wyzwaniem bezterminowym, a zarazem bardzo atrakcyjnym. Zgodzę się oczywiście z głosami, iż Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej wybierając rok rocznie wśród wiosennej aury Najlepszy Film, nie zawsze kieruje się jego doskonałością, kunsztem, czy po prostu głosami krytyków. Niekiedy wyróżnienia przyznawane są niezrozumiale i głośno krytykowane. Przyznać jednak należy, iż Oskara za Najlepszy Film danego roku zawsze otrzymuje obraz, który na tle innych produkcji wyróżnia się i choćby dlatego wart jest uwagi.

środa, 27 października 2010

Porcelanowa marionetka. "Okruchy dnia" Kazuo Ishiguro

Czerwone budki telefoniczne, czerwone double-decker busy na ulicach. Czerwoni ze zmęczenia gwardziści Królowej w czerwonych mundurach. Czerwone kwiaty przed pałacem Buckingham, z którego balkonu macha rodzina królewska. Czerwona spąsowiała Bridget Jones w samych majtkach, krótko przed kolejną kompromitacją. Czerwone flagi powiewające na naszych masztach, bo Wielka Brytania nie przystąpiła do wojny w odpowiednim momencie. Parująca Five o'clock Tea. Nie czerwona - Earl Grey.


Kochamy czy nienawidzimy, tęsknimy czy szydzimy, chuchamy czy prychamy - zawsze jednak wzdychamy z podziwem, gdy myślimy o Wielkiej Brytanii. Być może przez jej odmienność, zaskakujące zwyczaje, przez żarty i Monty Pythona (przez Jane Austen również!). Gdybyśmy nasz podziw mogli rozgnieść i pokruszyć to powstałe w ten sposób okruszki smakowalibyśmy przez całe nasze życie. Do końca czulibyśmy smak. Okruchów życia.

poniedziałek, 25 października 2010

Igraszki z przeznaczeniem, czyli Projekt Nobliści

Stojąca, już od dawna, na półce mej biblioteczki książka zawierała trafną przepowiednię dotyczącą przyszłości. Na twardej, kolorowej i przykuwającej wzrok okładce widniały takiego oto charakteryzujące autora powieści, słowa: "Jest laureatem wielu prestiżowych nagród literackich i jednym z poważniejszych kandydatów do Nagrody Nobla".
Otóż, Mario Vargas Llosa już nie jest "kandydatem" a "laureatem" Nagrody Nobla, więc spostrzeżenie to stało się dla mnie swoistym znakiem.

I gdy prawie dwa tygodnie temu oczekiwałam na werdykt Szwedzkiej Akademii, mocno zaciskając kciuki by wygrał Murakami, usłyszawszy komunikat ochłonęłam i podbiegłam do komputera - dopisać Vargasa Llosę na mą listę Noblistów "do przeczytania" w ramach niezwykłego, nieograniczonego czasem wyzwania, do którego przystąpiłam jakiś czas temu:

niedziela, 24 października 2010

Piwnica, winda, zsyp. "Domofon" Zygmunt Miłoszewski

Wyobraźmy sobie, że bierzemy do ręki książkę. Niezbyt grubą, wcale nie cienką, dokładnie w kolorze fioletu. Nie znamy autora ani kraju, w którym została napisana. Co więcej, nie wiemy gdzie tak naprawdę toczy się akcja. Siadamy wygodnie, w miejscu w którym zawsze oddajemy się lekturze, gładzimy lekko okładkę, otwieramy i zaczynamy czytać. Strona ucieka za stroną, słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Historia, którą poznajemy przeraża nas - zaczyna się jako doskonały thriller, trzymający w napięciu, nie pozwalający nawet na moment oderwać swych myśli od akcji. Opowieść, której jesteśmy świadkami toczy się, napawa nas strachem, pobudza nasze traumy, ale jednocześnie hipnotyzuje, magnetyzuje, przesuwa nasze zmysły w jednym kierunku - w stronę prawdy. Zamykamy książkę. Zbyt szybko się skończyła. Ale kto ją napisał? Do jakiego kręgu literackiego należy autor?
Strzelamy nietrafnie - USA. Nie? To skąd?
Absolutnie to niemożliwe. Tego nie mógł napisać Polak!

Ależ mógł. I napisał.

środa, 20 października 2010

Miasto tysięcy minaretów. Pierwszy spacer

Byzantium, Bizantion, Augusta Antonina, Nova Roma, Konstantynopol, Instambul, Stambuł... W trakcie swego dwudziestoośmiowiekowego istnienia przybierał różne nazwy, podobnie jak dobierał rozmaite barwy: polityczne, kulturalne, społeczne. Obecnie jest unikatem - jednym z dwóch miast świata położonych jednocześnie na dwóch kontynentach, największym miastem Turcji, jednym z największych miast świata i największą aglomeracją Europy. Ja dodałabym jeszcze, że z pewnością jest jedynym europejskim grodem z tak dużą liczbą meczetów. W Stambule jest ich obecnie około trzech tysięcy.



Wjeżdżamy do miasta od strony północnej, po długotrwałym postoju na granicy z Bułgarią zakończonym łapówką w wysokości 10$ od osoby i czteropaku Pepsi, wręczonym celnikowi (granica była jednocześnie pierwszym zetknięciem z turecką rzeczywistością - z wszechobecną korupcją oraz z toaletami "na Małysza") oraz po całonocnej podróży przez europejską część Turcji. Stambuł wita nas wschodzącym słońcem ujawniającym wszędobylski pył i kurz, poranną delikatną mgiełką oraz strzelistymi wieżami meczetów, w których właśnie kończy się modlitwa poranna.

poniedziałek, 4 października 2010

Łyczek raki o poranku *. "Pchli pałac" Elif Şafak

Mówią, że mam bujną wyobraźnię. To najsubtelniejszy sposób na powiedzenie komuś "Pleciesz bzdury!". Może i mają rację. [1]

I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka tak to wygląda.
Pchły? Pluskwy? Wszy? Prusaki? W XXI wieku? W europejskiej stolicy, bądź co bądź, europejskiego kraju?
Absolutnie, całkowicie, niezaprzeczalnie niemożliwe!

Lecz zaraz. Podjeżdża pod ten piękny budynek ciężarówka. A tak - Pałac Cukiereczek. Ponoć jakiś wielki arystokrata zbudował go specjalnie, jako prezent dla swej żony. Nie, nie był Turkiem, gdzieżby tam - pochodził z Rosji! I pewnie dlatego postawił Pałac na ruinach dwóch cmentarzy i w dodatku w miejscu, gdzie były aż dwa groby świętego męża. Eee tam! Obojętne wszak, że ten jeden był fałszywy, skoro ten drugi był prawdziwy, najprawdziwszy! Zapewniam!
I nie wiem, czy ta ciężarówka nie odejmie trochę czci temu miejscu - przecież to firmowe auto i wiadomo czym się zajmują! No tą całą... de-zyn-se-kcją. Wstyd, oj, wstyd.

czwartek, 30 września 2010

Mr Pile i piękna, złota, polska jesień (Pan Stosik, odsłona ósma)

Pewnego jeszcze letniego, choć deszczowego wrześniowego dnia Pan Stosik obudził się w takim oto, jeszcze wakacyjnym, słonecznym, radosnym, turecko-chorwackim kształcie:

Od góry:

1. "Duśka, opowieść o Darii Trafankowskiej" Hanny Karolak - cudowna powieść w całości "połknięta" na tureckiej plaży, której recenzję mogliście przeczytać tutaj.
2. "Pchli pałac" Elif Safak - niezwykła saga o niezwykłych ludziach mieszkających w niezwykłym mieście - Stambule. Recenzja już wkrótce.
3. "Niewidoczni Akademicy" Terry Pratchett - mój ukochany autor, jedyna seria fantastyki, którą czytam regularnie, bez zniechęcenia! Moja recenzja "Akademików" opublikowana w poprzednim poście została wyróżniona przez Wydawnictwo Prószyński i Ska i wybrana na recenzję tygodnia z czego jestem bardzo dumna :)
4. "Ramzes: Syn Światłości. Świątynia Milionów Lat" Christian Jacq - niesamowita książka historyczna, o najcudowniejszym (w mym mniemaniu) kraju naszego globu. Wkrótce zabiorę Was do tego, zwiedzonego już przeze mnie, Egiptu Ramzesa II.

poniedziałek, 27 września 2010

Bo piłka jest okrągłym kwadratem akcji. "Niewidoczni Akademicy" Terry Pratchett

Nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym, która ma dać uczelniom większą swobodę, przez wielu specjalistów jest bardzo wychwalana: bo uczelnia będzie samodzielna, bo oderwanie od państwa pozwala na konkurencyjność, dbanie o klienta, lepsze usługi edukacyjne, bo ble ble ble. Abstrahując od tego, jakim obecnie już tworem komercyjnym uczelnie są, a jakim się dopiero staną, zwróćmy uwagę na inny problem. Nie mniej istotny.
Bo jakież to rozluźnienie obyczajów może nastąpić wśród osób zarządzających taką instytucją? Na pewno niemałe!

Jeśli mi nie wierzycie na słowo polecam bliższe zapoznanie się z pewnym Uniwersytetem. W placówce tej każdy z profesorów zarządza osobnym, sobie przypisanym wydziałem. Każdy dobiera samodzielnie asystentów i za każdego Ci asystenci pracują, bądź nie pracują - w zależności od ich chęci i humoru. Rektor tego przybytku zachowuje się, jakby narodził się w Rzeczypospolitej Szlacheckiej, bo zanadto ceni dobre jedzenie i napitki, a mniej interesują go kwestie związane z zarządzaniem uczelnią. Jest też oczywiście jeden pracoholik, który pełni kilkanaście stanowisk jednocześnie i który jest jedynym uczciwie, choć nadmiernie, pracującym członkiem kadry naukowej. Całe grono profesorskie - bez wyjątku - ponad konferencje, referaty, badania, sympozja wynosi dobrą zabawę, najlepiej pozbawioną jakiegokolwiek wysiłku. Za to właśnie szanują personel administracyjno-techniczny, który poza dyskrecją, cechuje się nieprzeciętnymi zdolnościami kulinarno-zabawowymi.

sobota, 18 września 2010

Krucjata

Z końcem wakacji postanowiłam wyruszyć w bój. Pragnę pokonać me słabości związane z brakiem punktualności, zastojem w czytaniu, zaniedbywaniem obowiązków etc. Jednym słowem chcę wygonić z siebie tego milusiego i kochanego, ale jakże denerwującego leniwca.

I dlatego przystąpiłam do aż czterech (sic!) wyzwań. Ponieważ trzy z nich są bezterminowe to na pierwszy ogień przedstawię Wam małego rodzynka: wyzwanie Rosja w literaturze.

W tej krucjacie będę zmagać się z moją własną biblioteczką, gdyż posiadam w niej wystarczająco dużo literatury rosyjskiej, a ponadto dobrze byłoby okiełznać wreszcie te zalegające na półkach, panoszące się tomy.

Jako plan minimum wybieram:
(od góry)
1. "Żmija" Aleksy Tołstoj (stojąca)
2. "Podcięte skrzydła" Aleksy Tołstoj
3. "Trójka, siódemka, as" Władimir Tiendriakow
4. "Córka kapitana. Dama pikowa" Aleksander Puszkin
5. "Szczęście rodzinne" Lew Tołstoj
6. "Jeden dzień Iwana Denisowicza" Aleksander Sołżenicyn
7. "Opowiadania" Michaił Bułhakow

czwartek, 16 września 2010

Między niebem a piekłem

Jak istotnym jest gatunkiem przekonali się już Starożytni. Początek swój wzięła z krótkich improwizacji o tematyce związanej z codziennym życiem.
Komedia, bo o niej mowa, jest nie tylko jednym z trzech gatunków dramatu, ale też bohaterką licznych dzieł "dziesiątej muzy" - muzy kina.


Jednak komedia komedii nierówna. Wszyscy w pamięci mamy niesamowite filmy Barei, czy choćby "Nie lubię poniedziałku" albo"Seksmisję", które bawią i śmieszą kolejne pokolenia Polaków.
A w jakiej kondycji jest obecnie nasza polska komedia?

Lubię przekonywać się o jakości kina samodzielnie, dlatego oglądam wszystkie filmy - i te wychwalane i także te krytykowane. Tym razem udało mi się sięgnąć po kompletnie odrębne, niepodobne do siebie, oparte na zupełnie innych konwencjach dwa obrazy polskiego współczesnego kina.

piątek, 10 września 2010

Sielsko, anielsko, diabelsko. "Duśka czyli Rzecz o Darii Trafankowskiej" Hanna Karolak

Biorę do ręki książkę. O tym, że jest aż nazbyt lekka, jak na ładunek emocji, który ze sobą niesie, mam przekonać się niedługą chwilę później.
W oddali szum uderzanych z impetem o skalisty brzeg fal, odgłos piaskowych krzyków dzieci i szelest stron przewracanych na sąsiednich leżakach. Aż nagle czuję delikatny powiew. Czy to Anioł usiadł tuż obok, czy tylko mi się wydaje?
To musiał być Jej Anioł!
Przysiadł na chwilę w natłoku obowiązków (bo chyba nikt nie uwierzyłby w to, że Ona teraz już nie myśli o problemach zwykłych ludzi) akurat, gdy przed oczami przemknęło:

"Wiedziała, że nie może się do tego przyznać. Nikomu. To była jej tajemnica." *

Tak właśnie zaczyna się "Duśka czyli Rzecz o Darii Trafankowskiej".
Tylko, że teraz znów mamy tajemnicę, którą strzec musimy przed wszystkimi. Ja, bo trzepot anielskich skrzydeł nie brzmi tak racjonalnie, jak szum morza. Hanna Karolak, gdyż wszystkich już przekonać się starała, a nieprzekonanych nie przekona nigdy. I wreszcie Duśka. Bo ludzie jej nawet w zaświatach spokoju nie dadzą.

środa, 8 września 2010

Zwiedzając państwo izraelskie. Jerozolima chrześcijańska cz. II

Po przejściu ulicami Jerozolimy i odwiedzeniu pierwszych dziewięciu stacji Drogi Krzyżowej, zmęczony upałem i gwarem ulic pielgrzym powoli zbliża się do kresu swej podróży, do oczekiwanego majestatu budowli, która zawiera w sobie wszystko, co święte, istotne, prawdziwe, ludzkie. Pierwsze wrażenie jest niezapomniane i w tym wypadku niestety zwykle rozczarowujące...

Bazylika Grobu Pańskiego. Widok z dziedzińca pobliskiego kościoła.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Blog Day

Przez jeden dzień - 31 sierpnia - blogerzy z całego świata publikują notkę polecającą 5 innych blogów, najlepiej gdy są to blogi o innej tematyce, z innej kultury. Tego dnia czytelnicy bloga, będą krążyć po sieci i odkrywać nowe, nieznane blogi ciesząc się z odkrycia nowych ciekawych blogów i blogerów.

Jak powszechnie wiadomo 31 sierpnia wypada dzisiaj, jednakże postanowiłam nieco odejść od formuły proponowanej przez organizatorów Blog Day i zamiast wskazywać pięć blogowych adresów - wszak wszystkie blogi które polecam znajdują się w linkach po prawej stronie - życzyć Wam dużo serdeczności, wielu książek do przeczytania, radości z blogowania oraz kontynuowania swojej blogowej przygody, jak długo to będzie możliwe :)

wtorek, 24 sierpnia 2010

Zielono mi! "Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu" Gregory Maguire

Przed narodzinami dziecka przyszli rodzice poddawani są nie lada próbie. Próbie cierpliwości, wytrzymałości, próbie nerwów. Bo jak tu nie martwić się, o to czy mające przyjść na świat dziecko będzie nie tyle idealne, ładne, co radosne, normalne, zdrowe?
Chyba nawet najbardziej racjonalna matka łapie się na tym, iż po cichu, trzymając noworodka w ramionach sprawdza liczbę jego palców u rączek, nóżek, lustruje kształt oczek i głowy, bada zachowanie podczas snu oraz niepokoi się, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
Zbyt nerwowe i płaczliwe dziecko to jeszcze nie tragedia, ale co mają zrobić rodzice, gdy ich dziecko rodzi się zielone?

Przed takim dylematem stanęli rodzice Elfaby. Ich córka urodziła się z cerą w kolorze trawy, a w dodatku posiadała dosyć niespotykany defekt w postaci pełnego uzębienia, którego z całą pewnością zazdrościłaby jej niejedna pirania. Ojciec dziewczynki powodu dla którego jego dziecko zostało w ten sposób doświadczone szukał w działaniach boskich. Matka zaś nie bardzo interesowała się swą córką, gdyż była zajęta poszukiwaniem coraz to nowych narkotycznych i seksualnych przygód. A jednak Elfaba wyrosła na całkiem samodzielną, inteligentną i bardzo niezwykłą dziewczynę. Może to z powodu tej niezwykłości nazwano ją Złą Czarownicą z Zachodu?
A może po prostu nieuwikłana w różne polityczne gierki, niezależna, naraziła się komuś z wyższych sfer nie popierając tej czy innej polityki? Albo jedynie dlatego, że była (sic!) ...nieczysta rasowo?

sobota, 7 sierpnia 2010

Trysekcja kąta. "21:37" Mariusz Czubaj

Lubię i nie lubię.

Lubię tajemnicze, momentami nawet okraszone grozą sytuacje. Lubię trudne zagadki, które na pierwszy rzut oka są nierozwiązywalne, nie do rozwikłania. Lubię wyrazistych bohaterów, niedoskonałych, bardziej prawdziwych niż sztucznych, niepozbawionych nałogów. Lubię śledzenie jaką drogą podążają myśli profilerów, jak policja wpada (lub próbuje wpaść) na trop przestępcy. Lubię wreszcie współczesne sprawy, kontrowersyjne tematy, brak bojaźni przed łamaniem ogólnospołecznego tabu.

Nie lubię natomiast niemieckich nazwisk, bo czuję, jakby bohater pochodził z innego świata. Nie lubię ponadto zagadek w stylu Dana Browna, które w pewnym momencie ocierają się wyłącznie o symbolikę filozoficzną, teologiczną, psychologiczną. Nie lubię jeszcze ukazywania stu procentowej skuteczności służb mundurowych, gdy w rzeczywistości o takich cyferkach mogą pomarzyć.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Króciutko

Kochani, piszę do Was spod palmy.
W przenośni i dosłownie.

Jestem w Turcji, kraju dosyć egzotycznym, niezwykłym, ale jednocześnie miejscu, w którym na deser serwuje się oponki.

Państwo to, które jest w dużej części azjatyckie, z wręcz plemiennymi wioskami na wschodzie, a jednocześnie tak bardzo lgnące do Europy, czerpiące z kultury Zachodu pełnymi garściami, pragnie wstąpić do UE i stara się o to najdłużej w historii Zjednoczonej Europy.

Oczywiście nie tylko leżę pod palemką, na cieplutkiej, słonecznej plaży, ale także zwiedzam, odwiedzam, oglądam. A wszystko to obiecuję opisać, przybliżyć Wam, bo myślę, iż to ciekawe doświadczenie.

Z czeluści torby plażowej wydobywam kolejne książki, które towarzyszą mi w tureckiej przygodzie. Chociaż z recenzjami bywa u mnie różnie (obecnie mam zaległości, bo "Wicked" skończyłam jeszcze w Polsce), postaram się nadrobić i oprowadzić Was także po moim książkowo-wakacyjnym świecie.

Pozdrawiam słonecznie :)

niedziela, 18 lipca 2010

Kwadratura koła. "Wyspa tajemnic" reż. Martin Scorsese

Nie każdy wieczór jest dobry na thriller. W zimowe, długie noce filmy takie mogą przygnębiać, zaś w letnie, upalne wieczory rozczarowywać. Kiedy więc warto poddać się temu nastrojowi niepokoju, grozy, niepewności towarzyszącemu obrazkom wyświetlanym w ciemniej, chłodnej i mrocznej sali kinowej?
Ja wybrałam marzec. Cieplejszy, ale jeszcze zimny, pogodny, ale przyprószony leciutkim śniegiem, miesiąc życia przebijającego się przez ziemię wciąż skrzypiącą pod zimowymi kozakami.

Nie popłynęliśmy daleko. Raptem na jedną z wysp Zatoki Bostońskiej. Wyspę połączoną ze światem jedynie dzięki przeprawie promowej, z bardzo ostrym, niebezpiecznym skalistym wybrzeżem, z mnóstwem pieczar, jaskiń, pułapek. Na Shutter Island jednak ktoś żyje, mieszka, chociaż powinniśmy raczej powiedzieć: egzystuje.
W tamtych latach, w roku 1954, na wyspie Shutter znajduje się szpital dla obłąkanych przestępców. Po co więc przybywa tam szeryf federalny Teddy Daniels ze swoim policyjnym partnerem?
Na wyspie doszło do niepokojącego incydentu - z zamkniętej, odizolowanej sali zniknęła jedna z pacjentek, zabójczyni trójki swoich dzieci - Rachel Solano. Pokój, w którym przebywała pozostał w nienaruszonym stanie, brak było jakichkolwiek śladów ucieczki, a jedyną rzeczą, którą pozostawiła była zaszyfrowana wiadomość, świadcząca o tym, że na wyspie dzieje się coś dziwnego.

niedziela, 11 lipca 2010

Gaumardzios! Na zdrowie! "Toast za przodków" Wojciech Górecki

Podczas pierwszych letnich dni odbyłam niezwykłą podróż, co prawda kosztującą mnie nieco wysiłku, skupienia, samozaparcia, ale cudowną, ekscytującą i zarazem niezapomnianą.

Wyruszyliśmy skoro świt, bo przecież droga miała być długa i nużąca.
Pierwszy naszym oczom ukazał się kraj pełen kontrastów. Nowoczesne rafinerie rozprowadzające ropę naftową, ograniczoną przestrzenią baryłki, statkami do wszystkich zakątków świata, jednocześnie pozwalające jej płynąć niczym życiodajna woda rurociągami do całej Europy i Azji. A nad rurami górujące strzeliste minarety, z których wzywa się wiernych do modlitwy. I wierni przychodzą, całe 92% narodu stawia się na takie wezwania, modli się, żyje zgodnie z duchem islamu, jest symbolem skostniałej tradycji. Kraj złożony ze zlepków kilku kultur - tureckiej, perskiej, udińskiej, hinalugijskiej, nachiczewańskiej - istnieje jakby wbrew prawom fizyki, ale ma się dobrze.

Zdezelowaną ładą, dusznym pociągiem, klaustrofobiczną marszrutką, starym motorem, nieekologicznym autobusem, siłą własnych nóg - obojętne czym, byle dalej, byle do drugiego celu podróży. Witają nas ośnieżone szczyty gór, które przygniatają mocno do rzeczywistości, uświadamiają jacy mali być musimy wobec wielkości wszechświata. Na każdym kroku kościółki, zupełnie, jak te greckie, czy te bułgarskie - małe prawosławne cerkwie, ale proste, tradycyjne, bez rosyjskiego przepychu. W każdym domu grzmią echa wojny, wylewają się pretensje do Rosji, po to by za chwilę, za moment wspomnieć wielkiego wodza - Wissarionowicza Stalina. Jeszcze kilka godzin dyskusji przed nami za suto zastawionym stołem, jeszcze kilkanaście toastów, góra jedzenia, którą trzeba pochłonąć i już, już można udać się dalej. Wycelować po raz ostatni.

Piękny kraj, z wielką górą jako symbolem i wielkim mitem, jako narodową tradycją. Góry nie ma, nie należy już do tego terytorium państwowego, ale mit pozostał. Mit, iż ziemia ta była świadkiem zakończenia wielkiego biblijnego potopu, a naród to potomkowie opuszczającego Arkę rodu Noego. Jako godni następcy biblijnego patriarchy wszyscy muszą dawać przykład bliźniemu, a poprzez to i całemu światu. Pragną nade wszystko pomagać, być przewodnikami, szczególnie dla gości przybywających z całego świata. I trudno jest wykręcić się od ich pomocy, wręcz nie można, a na pewno nie powinno się odmawiać. Nawet jeśli pokrzyżować to ma nasze plany. Taki nieco wrażliwy, obrażalski, ale mocno doświadczony to naród.

Azerbejdżan, Gruzja i Armenia.
Kaukaska triada. Postkomunistyczne republiki. Tereny pogranicza Europy
i Azji.
Różnie możemy nazwać te kraje. Łączy je bardzo wiele, a jeszcze więcej dzieli. Wciąż odwołujące się do historii swego regionu, swego kraju, tworzące niesamowite mity, a potem tę mityczność utrzymujące.
Wszystkie trzy, w przeszłości uciskane, należące do wielkiego ZSRR, tuż po wyzwoleniu z jarzma komunizmu próbowały odbudowywać swą państwowość praktycznie od początku. I próbują po dziś dzień, ale coraz lepiej im to wychodzi.

niedziela, 4 lipca 2010

Zwiedzając państwo izraelskie. Jerozolima chrześcijańska cz. I

Całkiem niedawno światem mocno wstrząsnął izraelski atak na konwój z pomocą humanitarną dla Gazy. W Izraelu na ulicach demonstrowali Palestyńczycy, a działanie izraelskich władz potępiły organizacje międzynarodowe i przedstawiciele świata arabskiego. Zatrzymanych podczas tego ataku wolontariuszy, dziennikarzy i pracowników organizacji rychło zwolniono z aresztów, ale niesmak pozostał.
Nie myślcie jednak, że walka w Izraelu toczy się jedynie pomiędzy Palestyńczykami, a Izraelitami - o Strefę Gazy, czy Zachodni Brzeg Jordanu, który to konflikt trwa już grubo ponad pół wieku. Prawda jest taka, że w tamtym rejonie walczy się o każdy pojedynczy skrawek ziemi, a Izrael prowadzi (lub prowadził) mniejsze lub większe spory ze wszystkimi państwami ościennymi.
Spory trwają jednak nie tylko na zewnątrz, ale też wewnątrz Izraela. A największe z nich to oczywiście te religijne. Czy to pomiędzy przedstawicielami trzech głównych religii - żydami, chrześcijanami oraz muzułmanami, czy nawet pomiędzy poszczególnymi obrządkami i kościołami w obrębie jednego wyznania. Wydaje się, że wśród tych wszystkich tkwiących w wiecznych konfliktach grupach, jedną z najbardziej poszkodowanych są Chrześcijanie, a wśród nich niestety Katolicy.

Widok na Starą Jerozolimę z Góry Oliwnej. Widoczna szara kopuła to Bazylika Grobu Pańskiego.

Poznanie chrześcijańskiej Jerozolimy rozpoczynamy od mocno porannego wjazdu na górę Oliwną. W podmuchach silnego, chłodnego (a przy tym zaskakującego, bo przecież lipcowego) wiatru podziwiamy to święte miejsce, na którego szczycie Św. Helena (matka cesarza rzymskiego Konstantyna Wielkiego) wzniosła bazylikę Eleona i zapoczątkowała tym samym liczne zabudowanie tego wzgórza świątyniami i miejscami kultu.

niedziela, 20 czerwca 2010

Ślubnych wpadek kilka.

W ciągu minionego roku na portalach społecznościowych (dwóch, na których wciąż mam konta) bombardowały mnie piękne zdjęcia, w białej bądź kremowej oprawie, niosące ze sobą radosne wiadomości. Nie zliczę ile moich koleżanek wyszło za mąż w ostatnim czasie. O kolegach nie piszę, bo oni jakoś są mniej skorzy do zmiany stanu cywilnego, a może mniej chętni do upubliczniania swego szczęścia...
W 90% przypadków śluby te nie były dla mnie zaskoczeniem. Zresztą śluby są wszędzie - w mojej rodzinie, w internecie, w kościele obok którego akurat przechodzę w sobotnie popołudnie, a nawet gdy stoję w kolejce po zapiekankę "U Endziora" na krakowskim Kazimierzu - akurat w tak uroczych okolicznościach przyrody jakaś para postanowiła zorganizować sobie plener fotograficzny.
Broń Boże, nie twierdzę, że przeszkadza mi taki stan rzeczy, ale zastanawia mnie zasadność statystyk, które twierdzą, że ślubów jest coraz mniej, a coraz więcej związków na "kocią łapę".

Prawda jest taka, że większość osób, które decydują się na weselny marsz w kierunku ołtarza stoi przed pierwszymi takimi wyborami w życiu - pierwszą organizacją imprezy na taką skalę. Nic dziwnego, że nietrudno w takich okolicznościach o wpadki. Wpadki irytujące, kompromitujące, zawstydzające, niekiedy doprowadzające do płaczu, ale prawie zawsze kosmicznie śmieszne.
Przyglądnijmy się dwóm opowieściom będącym idealnym przykładem, jak ślubne wpadki mogą się tragicznie skumulować.

W filmie Anne Fletcher pt. "27 sukienek" symbolem wpadek głównej bohaterki jest jej szafa.
Jane może pochwalić się obecnością w jej garderobie aż 27 sukienek. W normalnych okolicznościach byłaby szczęściarą, której wszystkie kobiety zazdrościłyby takiej ilości strojów, ale niestety dla Jane nie jest to powód do dumy. Dlaczego?
Ta zapracowana asystentka bajecznie przystojnego Georga w pracy potrafi być całkowicie oddana swemu szefowi i doskonale zorganizowana. Wytrwale znosi wszelkie trudy, jakie napotyka krocząc po ścieżce kariery, przede wszystkim dlatego, że jest całkowicie, szaleńczo zakochana w swym pracodawcy. Po godzinach Jane odreagowuje w dosyć oryginalny sposób - jest prawie zawodową pierwszą druhną, która ma za sobą aż 27 ślubów, 27 szczęśliwych wydarzeń dla 27 par, w organizowaniu których była niewątpliwym asem, błyszcząc przy tym w każdej ze swych 27 sukienek.

środa, 2 czerwca 2010

Spuścizna migawki. "Dno oka: Eseje o fotografii" Wojciech Nowicki

Chłodna aura zaokienna i deszcz bębniący stalowo o parapet jak zawsze skłoniły mnie do rozpoczęcia zajęcia bardzo nostalgicznego, przygnębiającego, ale jednocześnie radosnego i wzruszającego - do wyciągnięcia z czeluści mej biblioteki albumów fotograficznych (moje albumy stoją na półkach obok książek, na prawach równych, a może
i równiejszych), by je pooglądać, a przy tym nieco poprzekładać.
W tylko sobie znanym, kolejnym już pomysłowym układzie uporządkować zaśniedziałe kartoniki. Ale chyba każdy z nas posiada tomy wyklejone pięknymi, a czasami kompromitującymi efektami osiąganymi poprzez odpowiedni ucisk na spust migawki. Nie wszyscy lubią do nich wracać, przeglądać je i porządkować, ale każdy gdzieś w ciemności szafy, w zgniliźnie piwnicy, czy na głównym miejscu w domu ma taki swój prywatny, fotograficzny wspomnieniowy zbiór. Czasami kolekcjonowany od kilku pokoleń.

Swój imponujący konglomerat fotografii kolekcjonowanych od lat, podziwianych i uwielbianych pokazał mi w ciągu kilku majowych, choć z uwagi na pogodę raczej jesiennych, popołudni Wojciech Nowicki. Zaprezentował zdjęcia z ubiegłych wieków, fotografie całkowicie różne zarówno pod względem wykonania - w sepii, czarno-białe, autochromy, jak i tematyki. Swojej kolekcji Pan Wojciech nie otrzymał w schedzie po wstępnych, chyba że mówilibyśmy tutaj o przodkach sensu largo. Pan Wojtek swój album prawie w całości wyszperał, wyszukał, niekiedy wykupił - w bibliotekach, antykwariatach, rupieciarniach, śmietnikach. Przygarnął te tabuny fotografii, wybrał dwadzieścia dziewięć, po to by móc zaprezentować je mnie.

piątek, 28 maja 2010

Gen zła. "Dom zły" reż. W. Smarzowski

Od dawien dawna rzesze naukowców (też naukowców - amatorów) zajmują się badaniem przyczyn przestępczości - pragną wykryć, co sprawia, iż człowiek popełnia przestępstwa, że jest skłonny do zła. Pod koniec wieku XIX znany kryminolog Cesare Lombroso opublikował dosyć kontrowersyjne wyniki swych doświadczeń. Stwierdził on, po długoletnich badaniach sprawców czynów zabronionych, zarówno pod względem psychologicznym, socjologicznym, psychicznym, czy biologicznym, że przestępca to specyficzny przedstawiciel gatunku ludzkiego. Tak niezwykły, bo rządzą nim pierwotne instynkty, fizycznie podobny jest do człowieka pierwotnego i stanowi przeto odrębny typ biologiczny - coś jakby odrębny gatunek. Najbardziej interesująca teoria, jaką przedstawił Lombroso dotyczyła jednak tego, iż skłonność do popełniania przestępstw jest jak najbardziej rozpoznawalna, nawet na długo przed tym, zanim dana osoba popełni jakikolwiek czyn zabroniony. Można ją stwierdzić na podstawie specyficznych cech antropologicznych, w tym specyficznego kształtu czaszki oraz dosyć rozbudowanych właściwości psychicznych. Uważał, że większość sprawców przestępstw to tzw. przestępcy z urodzenia, którzy (w odróżnieniu od sprawców z namiętności, z nawyku, z przypadku) rodzą się z skłonnościami kryminogennymi.
Ponieważ kontrowersji nigdy dosyć - to Lombroso proponował ogólne badania społeczeństw i eliminowanie z nich jednostek o określonych przez niego atawistycznych cechach - najlepiej poprzez zamykanie w zakładach zamkniętych, po to by nigdy nie popełnili przestępstwa.

wtorek, 25 maja 2010

Miłość i seks na Manhattanie. "Sex w wielkim mieście" reż. Michael Patrick King

Zastanawiałam się, czy jest na świecie ktoś kto nie wie, gdzie leży Manhattan? Albo ktoś kto w ogóle nie zna takiego miasta, jak Nowy Jork?
Z pewnością ktoś taki istnieje - żyjący w błogiej
i zbawiennej nieświadomości.
Jednak są też takie osoby, które wyrwane w nocy ze snu potrafią bezbłędnie opisać, czy wskazać te miejsca na mapie - do tego grona zaliczają się na pewno fanki serialu "Sex and the city", obecnie czekające na drugi już film, stanowiący kontynuację losów serialowych bohaterek, który na wielkie ekrany ma wejść już zaraz, pod koniec maja tego roku. Pierwszy miał swoją premierę 2 lata temu i nosi bardzo nieoryginalny, ale jednak symboliczny tytuł: "Seks w wielkim mieście".
Ten sam tytuł nosi również książka, napisana przez Candace Bushnell będąca podstawą wszystkich tych produkcji, inspirująca dla producentów i reżyserów zarówno serialu, jak i filmów. Chociaż mnie samej powieść Bushnell kompletnie nie przypadła do gustu.

sobota, 22 maja 2010

Duszna miłość. "Światła pochylenie" Laura Whitcomb

Jest wiele teorii na temat życia po życiu. Teorie mniej lub bardziej oparte na religii, na wierzeniach, te związane z ateizmem oraz związane z nauką. Wielokrotnie próbowano dowieść, że człowiek poza fizycznym ciałem ma w sobie jakąś cząstkę psychiczną, duchową - że ma duszę.
Jeśli rzeczywiście ma to czy może ona przybrać jakąś materialną formę, czy można ją zbadać, zmierzyć, bądź choćby zważyć?
Słynne 21 gramów - różnica pomiędzy wagą ciała ludzkiego przed i po śmierci - jest wciąż niedowiedzionym przypuszczeniem, tak często obalanym, jak potwierdzanym. Faktem jednak jest, że w momencie śmierci nie tylko nasze ciało przestaje pracować, ale znika również bezpowrotnie nasza osobowość, nasze emocje, nasza pamięć, nasze myśli, czyli wszystko to co sprawia, iż możemy nazwać się istotami ludzkimi. Ciekawe, w którym kierunku się oddalają...

W książce "Światła pochylenie" autorstwa Laury Whitcomb stykamy się z najbardziej powszechną teorią na temat życia pozagrobowego, ale jednocześnie teorią chyba najbardziej prawdopodobną, w którą wierzy miliony ludzi na całym świecie - teorią, iż to Bóg decyduje, gdzie nasza dusza uda się po opuszczeniu ziemskiego padołu.

czwartek, 20 maja 2010

Łaknący sprawiedliwości. "Festung Breslau" Marek Krajewski

Przedwojenny Breslau był miastem bogatym, dostojnym, dumnym, był miastem architektonicznych perełek, doskonale przemyślanej zabudowy, zapierających dech w piersiach widoków. Przez ponad 200 lat Wrocław był metropolią niemiecką - od czasu przejścia Śląska pod panowanie pruskie po wojnach śląskich do zakończenia II wojny światowej - i to piękniejszą niż Berlin, czy Drezno. Niestety wojna nie oszczędziła Breslau.
W sierpniu 1944 roku Wrocław został ogłoszony twierdzą i od tamtej pory nazywany Festung Breslau. Dla miasta, pomimo wszystko, nie był to zaszczyt, a wyrok.
Początkowo Breslau nie czuło, że wokół toczy się światowa wojna. Naloty z 1941 roku dokonały niewielkich strat, jedynie żywność na kartki, rozkaz zaciemniania okien i zakaz słuchania obcych stacji radiowych przypominały o wojennych działaniach. I oczywiście ludność napływowa, która uciekając przed przesuwającym się frontem zaludniła miasto tak, iż w 1945 roku miało ono ok. miliona mieszkańców.
W styczniu 1945 roku, gdy niebezpiecznie szybko front zbliżał się do Breslau zarządzono ewakuację miasta. Miesiąc później Armia Czerwona utworzyła pierścień wokół Wrocławia i rozpoczęło się dramatyczne i zarazem makabryczne 80 dni oblężenia.

Akcja książki Marka Krajewskiego pt. "Festung Breslau", poza paroma epizodami, toczy się w marcu 1945 roku we Wrocławiu. II wojna światowa dobiega powoli końca, a Breslau tkwi w żelaznym uścisku wojsk Armii Czerwonej. Miasto płonie, niszczeje, dogorywa, a wraz z nim pozostali w nim mieszkańcy, który z różnych powodów nie ewakuowali się.
Jednym z nich jest sześćdziesięciodwuletni Eberhard Mock, który w ogniu rosyjskich pocisków, nie zważając na niebezpieczeństwo i krwiożerczą wojenną walkę, prowadzi śledztwo w sprawie brutalnego gwałtu i zabójstwa siostrzenicy znanej antyfaszystki. Śledztwo Mocka jest prywatne, bo został on zawieszony w wykonywaniu obowiązków służbowych, więc próbuje samodzielnie dociec prawdy, niejednokrotnie narażając się na szykany ze strony żołnierzy i funkcjonariuszy policji, ale także zwykłych ludzi.
Mock przez cały czas czuje konflikt wewnętrzny, gdyż nie wie, czy powinien doprowadzić śledztwo do końca, nawet za cenę pozostania w upadającym Breslau, czy też ewakuować się wraz z żoną do bezpiecznego miejsca i porzucić dążenie do rozwiązania zagadki śmierci Berty Flogner.



Powieść Krajewskiego nie jest zwykłym kryminałem. Jest przede wszystkim wizją totalnego upadku, zniszczenia. Zagłada dotyka nie tylko Breslau, nie tylko Rzeszę, która w światowej wojnie zostaje pokonana, destrukcja dokonuje się także w ludziach - pozbawieni normalnych warunków bytności mieszkańcy oblężonego Wrocławia zamieniają się w dzikie zwierzęta, we wściekłe psy, w rozchichotane hieny, a ich moralność całkowicie umiera. Eberhard Mock także rozbudza w sobie pierwotne instynkty, w tym instynkt przetrwania w zgładzonym mieście, a zatraca w sobie cechę najistotniejszą dla człowieka - odróżnianie dobra od zła. Podobnie rzecz ma się z żołnierzami i to zarówno Niemcami, jak i oblegającymi miasto oddziałami Armii Czerwonej - w ich szeregach szerzy się zło, chęć dokonania potwornych rzeczy, nie tylko zabójstwa, ale też gwałtów, rozbojów, chęć upokorzenia drugiego człowieka i pozbawienia go honoru. W takich warunkach śmierć jest wybawieniem. I śmierć w końcu dotknie Breslau.

Doskonała, niezwykle wciągająca powieść. Chociaż jest to pierwsza książka Krajewskiego, jaką przeczytałam to już wiem na pewno, że nie ostatnia.

Ocena: 5/6



Cykl Krajewskiego o Breslau liczy pięć pozycji - mimo zapewnienia z okładki "Festung", iż ta książka jest ostatnią z cyklu to na szczęście autor postanowił rozpieścić swych Czytelników kontynuacją przygód kapitana Mocka. Na szczęście to, że zaczęłam od środkowej pozycji w żadnej mierze nie przeszkadzało mi w odbiorze książki. Polecam :)

środa, 19 maja 2010

Szaleństwa Mr Pile (trzy niepokorne oblicza Pana Stosika, odsłona siódma)

Niedawno postanowiłam zrobić gruntowne porządki w mych szafkach z książkami i te nieprzeczytane spróbować ułożyć w jakieś sensowne stosy. Poddałam się po pół godzinie i około setce książek, które przy każdorazowej próbie zbudowania wieży spadały z hukiem na ziemię.
Wciąż bronię się też przed sfotografowaniem całej mej kolekcji. Bo mi zwyczajnie, z racji mej rozrzutności (wczoraj dowiedziałam się, że niespotykanej u mieszkańców Krakowa) i braku rozsądku, wstyd.
A skąd u mnie takie szaleństwo?

Zaczęło się od Światowego Dnia Książki i promocji w Empiku. Okazja była niebywała, bo można było nabyć trzy książki w cenie dwóch. Ja, jak to ja, nabyłam oczywiście sztuk sześć (w cenie czterech) i byłam z siebie bardzo dumna. A mój wstyd złagodziło, notabene bardzo denerwujące, oczekiwanie na drugą paczkę z zamówieniem - przez prawie trzy tygodnie!
Później była wizyta w bibliotece i kolejne zmaganie się z myślą "wypożyczyć, czy nie wypożyczyć". Oczywiście wypożyczyłam.
Zapoznajcie się zatem z trzema obliczami Pana Stosika. Obliczami dosyć zaskakującymi, kolorowymi, ale też bardzo demonicznymi :)

Mr Pile świętujący Międzynarodowy Dzień Książki:


na stojąco


na leżąco

Od góry (tudzież od strony lewej):

1. "Opowieści o Niewidzialnym" Eric-Emmanuel Schmitt - nigdy jeszcze nie czytałam nic tego autora, więc postanowiłam nabyć trzy jego utwory w jednej książce. Wydanie jest pięknie ilustrowane i na pierwszy rzut oka przypomina mi "Małego Księcia". Bardzo przyjemne skojarzenie :)
2. "Ciotka Julia i skryba" Mario Vargas Llosa - Llosa chodził za mną już od dawna, tylko nie bardzo wiedziałam od jakiej powieści mam zacząć. Ktoś polecił mi właśnie "Ciotkę Julię". Poza ciekawym opisem ma bajeczną okładkę!
3. "Bękart ze Stambułu" Elif Şafak - do Turcji jakoś przekonać się nie mogę, ale Stambuł bardzo lubię, chociaż wspominam niezbyt miło ze względu na nadzwyczajną "bezpośredniość" Turków. Miałam ochotę jednak na coś tureckiego - miał być Pamuk i "Nazywam się Czerwień" bądź "Śnieg" (bo nic jeszcze Noblisty nie czytałam), ale postawiłam na coś bardziej współczesnego. Mam nadzieję, że Safak mnie nie zawiedzie. Na Pamuka przyjdzie natomiast jeszcze czas :)
4. "Kochanice króla" Phillipa Gregory -na półce czeka na mnie już film, ale nie mogłam się za niego zabrać nie przeczytawszy uprzednio książki. Epoka Henryka VIII fascynuje mnie jeszcze od czasów pierwszych lekcji historii dotyczących reformacji. Rozbudził to zainteresowanie serial o Tudorach i tak oto postanowiłam odwiedzić XV-wieczną Anglię.
5. "Chicago" Ala al-Aswani -po pierwszej książce tego egipskiego autora czekałam na kolejne polskie wydania i się doczekałam. Teraz na mej półce błyszczy piękny egzemplarz i nie mogę doczekać się kiedy powrócę do Egiptu. Poprzednia wizyta z al-Aswaną była nieziemska :)
6. "Tysiąc wspaniałych słońc" Khaled Hosseini - dużo dobrego słyszałam o tej książce, a że tematyka mnie zainteresowała, akcja toczy się w świecie arabskim i z niepokojem usłyszałam informację o zbliżającym się rzekomym wyczerpaniem nakładu postanowiłam zainwestować.

Dwa nieco mniej demoniczne i wyzywające oblicza Pana Stosika, po które będę sięgać w najbliższym czasie, gdy tylko dotknie mnie głód czytelniczy:


biblioteczny


Od góry:

1. "Festung Breslau" Marek Krajewski -środkowa część cyklu o Breslau, a moja pierwsza książka Krajewskiego. A ponieważ Krajewski jest wszędzie i chciałam przespacerować się po wojennym Wrocławiu to zabrałam go ze sobą, bez głębszego zastanowienia, podczas jednej z wizyt w bibliotece. Muszę przyznać, że lektura bardzo mnie zaskoczyła. Recenzja wkrótce.
2. "21:37" Mariusz Czubaj - Czubaj to drugi po Krajewskim autor powszechnie chwalonego nurtu współczesnego kryminału polskiego i chociaż książka ta to nie efekt duetu z Krajewskim to i tak zabrałam. Poza tym nie mogłam oprzeć się tej różowej okładce :)
3. "Domofon" Zygmunt Miłoszewski - wypatrzyłam na półce i wyniosłam. Z trzech powodów: pierwszy, drugi i trzeci.
4. "Okruchy dnia" Kazuo Ishiguro - udało mi się trafić wreszcie na tę książkę nagrodzoną Bookerem i dobrze, bo wyzwanie Nagrody Literackie przecież trwa, a do końca zostało już niedużo :)


półkowo-własny

Od góry:

1. "Toast za przodków" Wojciech Górecki -do tej książki zachęcił mnie fragment opisu z okładki: "Jak można chcieć do NATO, a jednocześnie uważać, że Stalin i Chrystus to najbardziej wpływowe osobistości w dziejach świata?". A że lubię Gruzję, często jem w krakowskim gruzińskim chaczapuri oraz zawsze pociągał mnie Kaukaz i zastanawiała sytuacja w Osetii to nie mogę doczekać się kiedy sięgnę po ten cykl reportaży :)
2. "Duśka czyli rzecz o Darii Trafankowskiej" Hanna Karolak - Darię Trafankowską pamiętam doskonale i to nie tylko z serialu. Pamiętam również smutek, jaki czułam, gdy dowiedziałam się o jej przegranej walce z rakiem. O tej książce słyszałam ponadto dużo dobrego i chcę skonfrontować opinie z rzeczywistością.
3. "Dno oka: Eseje o fotografii" Wojciech Nowicki - od pewnego czasu interesuję się fotografią, więc na mej półce nie może zabraknąć książek na ten temat. Książka Nowickiego na pewno pomoże mi spojrzeć na zdjęcia z innej perspektywy - taką przynajmniej mam nadzieję.
4. "Światła pochylenie" Laura Whitcomb - niezwykła książka. Wydawałoby się, iż przynależy do literatury młodzieżowej, ale nic bardziej mylnego. Chyba nigdy nie czytałam czegoś tak niezwykłego - niedługo opublikuję recenzję :)
5. "Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu" Gregory Maguire - od momentu, gdy przełamałam się i przeczytałam (ba! połknęłam!) całą serię o Harrym Potterze nie boję się już czarownic, magii, fantastyki - także w literaturze. Dlatego bez strachu zamierzam sięgnąć po tę powieść. Ponadto kraina Oz to niesamowite miejsce z mojego dzieciństwa - miło będzie do niej choć w niewielkim stopniu powrócić.

Jak widzicie zapowiada się u mnie prawdziwa czytelnicza uczta. A pogoda za oknem, powódź zagrażająca memu miastu i przerażający majowy chłód zachęcają właśnie do czytania. Jednak z tęsknoty za latem nieśmiało chciałabym wyrazić moje pragnienie, bym jednak mogła delektować się lekturą siedząc na leżaczku nad podkrakowskim jeziorem. Może zostanie wysłuchane...

poniedziałek, 17 maja 2010

Manhattan wg Woody'ego

Jak wiecie, albo właśnie się dowiadujecie, mam pewien fetysz jeśli chodzi o kino. Fetysz ten to bezwzględne, całkowite, niepohamowane uwielbienie skierowane w niepozornego i przez niektórych nielubianego Woody'ego Allena.

Nie oglądałam, co prawda, wszystkich filmów mojego ukochanego reżysera, bo dawkuję je sobie solidnie - cóż bowiem mogłabym począć, gdybym już nie miała żadnego dzieła w zanadrzu? Miałabym czekać na jakąś nowość? Za bardzo niecierpliwa jestem!
I tak widziałam dwa, poświęcone problematyce winy i kary obrazy - "Match point" oraz "Cassandra's Dream". A właściwie trzy, bo trzecim była niezwykle szalona komedia - "Scoop, czyli gorący temat". Wszystkie filmy w atmosferze angielskiej (konkretniej londyńskiej) flegmy.

Później Pan Allen odwiedził słoneczną Katalonię w "Vicky Christina Barcelona" i spojrzał na nią okiem tożsamym z Pedro Almodovarem (a może zamienili się rolami? bo wówczas Pedro nakręcił coś zupełnie niealmodovarowskiego). W podróż tą udał się chyba tylko po to by móc z wielką pompą powrócić na Manhattan.
Więc i ja z Allenem powróciłam do NY, podziwiając go "przed" i "po" powrocie z tego niespodziewanego giganta.

Przed czyli:
"Melinda & Melinda"

Grupa przyjaciół spotyka się w jednej z knajp na Manhattanie. Wśród ogólnego rozgoryczenia współczesnymi problemami Nowojorczyków, dwóch obecnych na spotkaniu pisarzy inicjuje stworzenie wymyślonej historii o Melindzie. I to w dwóch wersjach - tragicznej i komicznej.
Tak oto załamana nerwowo Melinda pojawia się niespodziewanie na przyjęciu u swojej dawno niewidzianej przyjaciółki - jest w opłakanym stanie, wygląda źle, a czuje się jeszcze gorzej - twierdzi, że mąż zabronił jej kontaktów z dziećmi.
W drugiej odsłonie Melinda niespodziewanie pojawia się w drzwiach przebojowej pani reżyser oraz bezrobotnego aktora.

Z każdą kolejną sceną coraz trudniej będzie nam odróżnić komedię od tragedii, bo granice tych dwóch historii powoli zacierają się, mieszają, miksują, aż do całkowitego miszmaszu. Ale przecież jest w tym filmie dokładnie tak jak w życiu - w każdej chwili bowiem nasza rzeczywistość może odwrócić się o 180 stopni i nagle będziemy zaskoczeni światem oglądanym do góry nogami.
Opowieść z perspektywy kogoś kto ją właśnie tworzy jest genialnym zabiegiem - nosi w sobie elementy luźnej rozmowy przyjaciół, ciekawej pogadanki przy piwie, czy po prostu wymiany plotek. Bo kto z nas nie plotkuje? A historia Melindy w obu odsłonach mogła przecież zdarzyć się każdemu!

Ocena: 5,5/6

Po czyli
"Whatever works"

Gdy tylko dowiedziałam się, że Allen wraca i to powraca na Manhattan od razu wiedziałam, że muszę zobaczyć jego nowe dzieło. Zobaczyłam oczywiście, ale niestety polski tytuł gorzko mnie rozczarował, dlatego używam oryginalnego - brzmi o wiele lepiej :)
(btw kto te tytuły tłumaczy? jacyś napaleni gimnazjaliści? nie, oni nawet by wymyślili coś lepszego!)

Boris jest zgryźliwym, stetryczałym geniuszem. Ma swoje przyzwyczajenia, swoje nawyki, swoje upierdliwości, a także duże doświadczenie życiowe. Gdy na jego drodze staje młodziutka i piękna Melody wydawałoby się, że wyrzuci ją za drzwi. I zapewne tak by się stało, gdyby nie współczucie, które w nim wywołała.
Tak oto Boris oraz Melody zaczynają tworzyć niezwykłą parę - on jest dla niej mentorem, nauczycielem, autorytetem i uosobieniem prawdziwego mężczyzny, a ona dla niego powiewem świeżości, pojętną uczennicą, fanką jego teorii, osobą, która naprawdę potrafi słuchać oraz cudowną kobietą. Na drodze ich szczęściu staje jednak szereg osób, począwszy od rodziców Melody, skończywszy na jej młodym, nowym adoratorze.

"Whatever works" to nie tylko genialny film o życiu, to też doskonała komedia, jakich próżno szukać wśród produkcji ostatnich lat. Każdy z bohaterów Allena przeżywa przemianę - przybywając na Manhattan odkrywa swoją prawdziwą naturę, przestaje udawać i zostaje sobą.
Woody po raz kolejny uczy nas życia.

Ocena: 6/6


Nic na to nie poradzę - kocham Allena i to bezkrytycznie. I czekam na jego najnowszy film, który już premierę światową ma za sobą :) Czekam i nie mogę się doczekać!

niedziela, 16 maja 2010

Rzeczywistość z perspektywy tandemu

Będąc w liceum wracałam z lekcji najczęściej uprzednio odstając swoje na przystanku tramwajowym. Obok niego widniały liczne plakaty reklamowe, szyldy opatrzone pięknymi, kolorowymi zdjęciami i krótkimi opisami polecające sztuki teatralne o wdzięcznych tytułach: "Stosunki na szczycie", "Bez seksu proszę", "Seks nocy letniej". Rubaszny repertuar krakowskiego teatru nie robił już na mnie po dłuższym czasie wrażenia.

Niemniej jednak wielkim zaskoczeniem dla mnie była zapowiedź nowej polskiej komedii o tytule tożsamym z jednym ze spektakli krakowskiego Teatru Bagatela. Oczywiście do kina udałam się bez większego zastanowienia. I potem było już z górki.
Po "Testosteronie", przyszła kolej na "Lejdis", całkiem niedawno na kolejny obraz pt. "Idealny facet dla mojej dziewczyny", a raptem kilka dni temu dokopałam się do filmów "Ciało" oraz "Pół serio". Pokochałam Tomasza Koneckiego i oczywiście Andrzeja Saramonowicza. Nie wiem, którego bardziej... Bo Konecki niby tworzy, kreuje poprzez reżyserowanie, ale bez scenariusza Saramonowicza nie miałby czego reżyserować. A scenariusze Saramonowicza, bez Koneckiego, nie weszłyby na duży ekran, a na pewno nie w takiej formie.

Poznałam Panów Saramonowicza i Koneckiego oglądając wszystkie stworzone przez nich do tej pory obrazy. Oglądałam, śmiałam się, zamartwiałam - jednak z nieregularną częstotliwością i z różnym skutkiem. Zresztą zobaczcie sami:

*** "Pół serio" ***

"Pół serio" zobaczyłam kilka dni temu, jako ostatni z wszystkich filmów tego duetu. Myślę, że gdybym pragnęła być taka porządna, zachować chronologiczność, poznawać artystów od początku i sięgnęłabym po niego na wstępie... to więcej bym się Panów K. i S. nie tknęła.
Ale muszę Wam powiedzieć - nie jest aż tak źle, jak sobie to wyobrażacie. Chociaż jest kiepsko.

Trzech w miarę młodych ludzi - scenarzysta, reżyser oraz operator - pragną nakręcić film. Nie ma to być jednak zwykły film, ale coś co przyniesie im sukces. W tym celu udają się do producenta, któremu pragną wyjawić swój pomysł - szaloną i nieco ekscentryczną adaptację Romea i Julii. Producent, jak to producent zachwycony nie jest, bo pragnie czegoś bardziej naszpikowanego seksem. Czy muszę pisać, iż ambitni faceci oczywiście na napisanie czegoś takiego się godzą? Czy zaskoczeniem będzie dla Was, iż producent każde kolejne ich pomysły odrzuca, a w tzw. między czasie trzech żądnych popularności filmowców bezwzględnie wykorzystuje?
Myślę, że film ten jako analiza polskiego poletka filmowego byłby doskonały, ale brakuje w nim czegoś więcej - na pewno humoru, być może nowatorstwa i niepowtarzania schematów! Każde kolejne pomysły przedstawiane producentowi to retrospekcje, ale niestety nie pozbawione niedoskonałości. Ja przed oczami mam scenki rodem z filmów Woody'ego Allena, który jest mistrzem w przedstawianiu takich historii.
Niestety tego zabrakło, ale przecież autorzy też nie są Allenem. Przynajmniej na razie :)

Ocena: 3,5/6

*** "Ciało" ***

Bardzo lubię inteligentne komedie pomyłek. Nawet jeśli zaczynają się nieco dennie.
Do mej grupy ulubionych komedii od jakiegoś czasu mogę zaliczyć "Ciało".
Broniłam się przed tym filmem dosyć długo, bo aż 7 lat. I nie wiem, czy gdybym poszła do kina w 2003 roku wyszłabym z niego z tak doskonałym humorem, jaki miałam ostatnio, oglądając ten obraz w domowym zaciszu.

Zdradziłam już, iż "Ciało" to komedia pomyłek. Ale jakich pomyłek!
Pewien człowiek całkiem przypadkowo znajduje w pociągu zwłoki, ale ponieważ jest złodziejem właśnie uciekającym z miejsca przestępstwa postanawia nie zawiadamiać policji, tylko nieboszczyka komuś podrzucić. Tym sposobem nieszczęsne tytułowe ciało przechodzi z rąk do rąk, a Widzowie powoli poznają kulisy całej sytuacji :)

Początek nie zapowiadał tak dobrego filmu. Cieszę się jednak, że wytrwałam i to właściwie nie tylko dlatego, że oglądnęłam kawał dobrego polskiego kina. Musicie bowiem wiedzieć, że przy filmach takich można zrzucić parę kilo. Tak, tak! Jestem o tym przekonana po długotrwałym i nic nie dającym rozmasowywaniu mięśni brzucha, które bolały mnie ze śmiechu :)

Ocena: 6/6

*** "Testosteron" ***

Pierwszy film duetu K. & S., jaki przyszło mi oglądać. Była to premiera na wielkim ekranie i to z udziałem aktorów!
Niestety niemiło nas zaskoczyło Multikino, gdyż premiera owszem była, ale w drugiej sali, do której wejściówek nie sprzedawali, a my musieliśmy się pocieszyć oglądaniem gwiazd z kamerki (jakość wskazywała na webcam), za co zapłaciliśmy podwójną stawkę przy kupnie biletu (a możne nawet potrójną, bo przecież mieliśmy studenckie ulgi!).
Film jednak wynagrodził nam wszystko - nawet początkową wściekłość na organizatorów tej pseudopremiery.

Siedmiu mężczyzn o dosyć osobliwych i sprzecznych charakterach spotyka się w podmiejskim dworku z pięknym ogrodem. Jeden z nich - Kornel - miał ożenić się z poznaną niedawno sławną piosenkarką Alicją, a spotkanie, w którym uczestniczy miało być jego weselem.
Miało, bo panna młoda niespodziewanie uciekła sprzed ołtarza po drodze całując jednego z gości ślubnych. Mężczyznę tego - Sebastiana Tretyna - nokautują i zabierają ze sobą na przesłuchanie Stavros - ojciec pana młodego, Robal - ornitolog i najlepszy przyjaciel pana młodego oraz Fistach, który jest znajomym Alicji i jednocześnie prawdziwym rockmanem. Szybko do zgrupowania dołączają ranny w pościgu za ukochaną - Kornel oraz jego brat - Janis. W prowadzone śledztwo i w próby odtworzenia całej sytuacji włącza się też kelner mający usługiwać na weselu - Tytus. Szybko panowie rozwiązują tę zagadkę, co wcale nie prowadzi do zakończenia posiedzenia, gdyż przy wódce i pysznym weselnym jedzeniu prowadzą dalej rozmowy o życiu, o kobietach i zastanawiają się dlaczego wszyscy akurat tutaj się znaleźli. Rozmowy o życiu i śmierci w tym przypadku nie kończą się zrobieniem jajecznicy, ale poznaniem prawdy o samym sobie, poznaniem różnic pomiędzy kobietami, a mężczyznami.

Ciekawe studium męskiej psychiki. I do tego okraszone niesamowitym humorem, który rozbawi nawet przy kolejnym jego oglądaniu.
I wierzcie mi lub nie - wszyscy mężczyźni myślą tak jak tych siedmiu w "Testosteronie"! :)

Ocena: 6/6

*** "Lejdis" ***

Testosteron w tle, a w centrum uwagi maksimum estrogenów i progesteronu - tak można w skrócie określić drugą "hormonalną" komedię Koneckiego i Saramonowicza (ale nie tylko ich, bo współtwórczyniami dialogów były znane i lubiane w wirtualnym świecie trzy blogowiczki).
Lejdis and Gentelmen, przedstawiam Wam: Łucję, Korbę, Gośkę i Monię.
Zmagają się one ze znanymi powszechnie w kobiecym świecie problemami. Najważniejszym z nich jest to, iż nigdy, przenigdy nie udaje im się dojść do tego co sobie zaplanowały, czego pragnęły i co pożądały. Skądś to znamy?

Łucja jest przede wszystkim matką dorastającego chłopca, po drugie jest nauczycielką w liceum, a po trzecie kobietą uwikłaną w związek z wizytatorem pracującym w kuratorium o wdzięcznym nazwisku Dywanik. Łucja ma ponadto bardzo dobre serce i przez to jest nieco naiwna.
Szybko okaże się, że jej związek jest naprawdę toksyczny, ona sama nie jest zbyt dobrym pedagogiem, bo nie może oprzeć się przygodzie z uczniem, a w dodatku jej syn znajduje sobie dużo starszego "kolegę". No i jej przeogromna dupa wymknęła się spod kontroli...

Korba - w dzień jest korektorką w wydawnictwie, a popołudniami przybiera twarz seksualnego demona zaliczając coraz to nowe przygody miłosne. Pod przykrywką wyuzdania i potężnego libido Korba ukrywa wrażliwą naturę, masę problemów i trosk - w końcu jednak znajduje się mężczyzna, który potrafi wgryźć się i zerwać z niej stalowy pancerz obojętności.

Odnosząca duże sukcesy prawniczka - Gośka - chociaż ma praktycznie wszystko bardzo cierpi. Cierpi, bo od długiego czasu nie może zajść w ciążę, a jej mąż jako eurodeputowany siedzi w Brukseli i więcej czasu spędza ze swoim asystentem niż z nią. Ciągłe loty do Belgii i z powrotem zaczynają ją powoli denerwować, a jej małżeństwo zamieniać w męczarnię - jak długo wytrzyma?!
Zapewne niedługo, ale lekarstwem niespodziewanie stanie się węgierski przyjaciel jej męża - Istvan.

Monia natomiast ma wszystko - piękny dom, cudowny samochód, kochanego męża, bardzo dobrego i opiekuńczego ojca oraz szaloną, całkowicie nienormalną matkę. W przeciwieństwie do Gośki nie chce mieć dzieci, które tę jej idyllę by z pewnością zaburzyły. Ale właśnie się spodziewa własnego brzdąca. I co tu zrobić? Jak powiedzieć mężowi? A może usunąć? Dylemat ogromny, ale szybko przewartościowujący życie i odwracający priorytety. Przynajmniej w głowach lejdis.

Oglądając tę historię w kinie płakałam ze śmiechu. W domu potrzebowałam już nieco mniej chusteczek, ale niedawno widząc powtórnie film ten w telewizji stwierdziłam, iż nadal mnie bawi. A może to już tak jest, że humor nie przemija? Może właśnie u lejdis... :)

Ocena: 6/6

*** "Idealny facet dla mojej dziewczyny" ***

Po sukcesie dwóch pierwszy komedii hormonalnych duetu K. & S. stwierdziłam, iż boję się oglądać dalej. Boję się rozczarowania, jakiś złudnych nadziei, które później nie zostaną spełnione. Bałam się może też tego, że pęknę ze śmiechu...
Ale nie mogłam odmówić sobie zobaczenia doskonałego krakowskiego aktora - Pana Krzysztofa Globisza - w perfekcyjnym makijażu i z torebką.
I nieco żałuję, że jednak się przemogłam.

Luna i Kostek spotykają się pewnego pięknego dnia. I pewnie, gdyby ta para nie była w "takiej" sytuacji wszystko potoczyłoby się klasycznie. Ale Luna jest feministką i w dodatku zadeklarowaną lesbijką - związaną z bardzo zaangażowaną w feministyczny ruch Klarą Rojek. Kostek zaś to zwykły hetero, nieco przystojny, ale przecież nie może to zrobić wrażenia na lesbijce.. czyżby?
Organizacja, której działaczkami są Luna i Klara postanawia nakręcić kobiece porno. W projekt ten angażuje się feministyczne i bardzo (z wyglądu) "męskie" guru - Profesor Katzówna, zatem gdy pomysł powoli upada z braku obsady, Klara proponuje, iż "poświęci" swoją partnerkę, ale to ona znajdzie dla niej odpowiedniego faceta do scen miłosnych.
I znajduje. Nikogo innego, jak rzekomego geja - Kostka. Powstaniu pornosa sprzeciwiają się ponadto środowiska kościelne - w tym bliska rodzina odtwórcy głównej roli. Ciotka i wuj Kostka są bowiem działaczami akcji katolickiej. Porno jednak powoli powstaje, a pomiędzy Luną i Kostkiem toczy się kipiąca hormonami gra. Kto tę grę wygra? Kto straci? Wszystko pięknie i słodko tłumaczy zakończenie.

Zbyt słodko. Zbyt pięknie. I gdzie ten humor typowy dla Koneckiego i Saramonowicza? Wydaje mi się, że taki jest efekt, gdy scenariusz tworzy się "pod publikę", zgodnie z oczekiwaniami widowni oraz producentów. Czyli jest tak, jak Panowie ukazali w "Pół serio" - śmierdzi kiczem.
Cudów w tym filmie było jednak kilka - Iza Kuna, Krzysztof Globisz, Danuta Stenka, Bronisław Wrocławski. Szkoda, że cuda okraszone nutą zwyczajności.

Ocena: 3,5/6

Saramonowicz & Konecki - zdjęcie z magazynu Viva


Skrajność mych ocen wskazywałaby na to, iż jeden z najlepszych komediowych duetów wrócił do punktu wyjścia i możliwe, że się wypala. Mam jednak nadzieję, że to nieprawda i zobaczymy jeszcze coś prześmiesznego opatrzonego metką "Konecki i Saramonowicz". Oby! Bo przecież to oni zerwali z mitycznym wizerunkiem Piotra Adamczyka, jako Papieża, Chopina i ucieleśnienia wszelkich pozytywnych wartości narodowych, zaprezentowali nam przecudowną i uroczą Izę Kunę, pozwolili pokochać także Różdżkę, Dereszowską, Olszówkę, Karolaka, Więckiewicza, Stelmaszczyka i wielu, wielu innych. Obyśmy mieli ich jeszcze za co bardziej kochać :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...