Nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym, która ma dać uczelniom większą swobodę, przez wielu specjalistów jest bardzo wychwalana: bo uczelnia będzie samodzielna, bo oderwanie od państwa pozwala na konkurencyjność, dbanie o klienta, lepsze usługi edukacyjne, bo ble ble ble. Abstrahując od tego, jakim obecnie już tworem komercyjnym uczelnie są, a jakim się dopiero staną, zwróćmy uwagę na inny problem. Nie mniej istotny.
Bo jakież to rozluźnienie obyczajów może nastąpić wśród osób zarządzających taką instytucją? Na pewno niemałe!
Jeśli mi nie wierzycie na słowo polecam bliższe zapoznanie się z pewnym Uniwersytetem. W placówce tej każdy z profesorów zarządza osobnym, sobie przypisanym wydziałem. Każdy dobiera samodzielnie asystentów i za każdego Ci asystenci pracują, bądź nie pracują - w zależności od ich chęci i humoru. Rektor tego przybytku zachowuje się, jakby narodził się w Rzeczypospolitej Szlacheckiej, bo zanadto ceni dobre jedzenie i napitki, a mniej interesują go kwestie związane z zarządzaniem uczelnią. Jest też oczywiście jeden pracoholik, który pełni kilkanaście stanowisk jednocześnie i który jest jedynym uczciwie, choć nadmiernie, pracującym członkiem kadry naukowej. Całe grono profesorskie - bez wyjątku - ponad konferencje, referaty, badania, sympozja wynosi dobrą zabawę, najlepiej pozbawioną jakiegokolwiek wysiłku. Za to właśnie szanują personel administracyjno-techniczny, który poza dyskrecją, cechuje się nieprzeciętnymi zdolnościami kulinarno-zabawowymi.
No tak, zapomniałam. Jest jeszcze małpa. Poza nią właściwie nic na szkolnych korytarzach nas nie zaskoczy (może jeszcze czasami jakiś krasnolud, czy goblin. Ale na pewno nie ork - orki wszak wyginęły dawno temu!).
By nie myśleć, iż kadra profesorska tylko leży (i kwiczy) muszę Wam powiedzieć, że zajmuje się także, od czasu do czasu, sprawami bardzo istotnymi. Właśnie postanawia zbadać fenomen gry w piłkę nożną. Tak dokładnie, w pospolitą "gałę". Przecież musi być jakiś powód, dla którego tak chętnie tłumy ludzi mniej i bardziej prostych uganiają się za okrągłym przedmiotem zwanym powszechnie "piłką" - a jeśli istnieje to kto inny powinien się nim interesować, jak nie Niewidoczni Akademicy? Co więcej, profesorowie postanawiają sprawdzić na własnej skórze, o co w tym wszystkim chodzi, skompletować kadrę, rozegrać mecz. Szkopuł tkwi zaś w tym, że niestety muszą go wygrać, inaczej ich Niewidoczny Uniwersytet utraci dotacje oraz niezależność, którą cieszy się od wieków. Jest jeszcze malutki haczyk - rozpuszczenie luksusowym życiem, dobrą kuchnią i możliwością używania do wszelkich celów magii, powoduje iż bez niej mogą sobie nie poradzić na boisku piłkarskim, ale mecz ma być pozbawiony sztuczek i magii! Ciężki orzech do zgryzienia...
W swym najnowszym dziele pt. "Niewidoczni Akademicy" Terry Pratchett znów wzniósł się na wyżyny. Zaserwował swym Czytelnikom wartką oraz nieco nieprzewidywalną akcję, dorzucając do tego gros tajemnicy i tonę doskonałego humoru. W tej fantastycznej (pod każdym znaczeniem) książce spotykamy naszych dobrych znajomych - Mutruma Riducully'ego, Myślaka Stibbonsa, Bibliotekarza - ale poznajemy też nowe, bardzo interesujące postaci. I co najważniejsze, znajdujemy to, co tak bardzo kochamy w książkach Pratchetta - niesamowitą, wybuchową, egzotyczną, nieco brutalną i agresywną, ale zawsze cudowną - satyrę okraszoną szczyptą ironii. Przedmiotem kpin tym razem stał się sport bardzo popularny, lecz dosyć brutalny, momentami głupi, któremu przypisywane są wielkie teorie - piłka nożna. Obiektem drwin Pratchett uczynił także rywalizację pomiędzy akademiami, która w jego kraju jest bardzo szanowana i podnoszona do rangi dumy, chwały i dziedzictwa narodowego (słynne regaty Oxford-Cambridge).
Czerpiąc z mego empirycznego doświadczenia, zapewniam tych, którzy nie mieli jeszcze okazji wziąć w ręce książki ze zdjęciem Akademików na okładce, że znowu warto się pośmiać z Pratchettem.
Jednak tym którzy nie znają jeszcze Sir Terry'ego, proponuję zbadać Świat Dysku od innej strony. Z prostej przyczyny - te 400 stronic dla "świeżaków" może stanowić prawdziwą udrękę. Wcale nie żartuję!
"Niewidoczni Akademicy" winni zatem zawitać do Waszych domów jak najszybciej, by podtrzymać tlący się w Was wciąż duch Mundialu, a Wasz entuzjazm i emocje nie zostały przygaszone rozpoczęciem prawdziwego uczelnianego i szkolnego piekła.
Jakieś rady? Owszem. Sięgając po tę pozycję nie tylko przygotujcie kilka opakowań chusteczek (będziecie płakać, oj - będziecie! Przede wszystkim ze śmiechu!), ale też mocne nerwy i najlepiej jakieś dobre pasy bezpieczeństwa, bo czeka Was nieziemsko ostra jazda.
I pomyśleć, że taki Uniwersytet funkcjonuje, co prawda w wyimaginowanym świecie, ale funkcjonuje. A te nasze są jakieś takie śmiertelnie poważne i zabójczo nudne...
Ocena: 5+/6
Ach, przybywam z kolejną jeszcze wakacyjną lekturą. Mych zaległości przybywa, ale w ostatnim czasie wena mnie opuściła, a i na nadmiar czasu nie narzekam. Dowodem tego jest pewien fakt, który normalnie stanowiłby koniec świata - mianowicie czytam obecnie 3 (słownie: trzy!) książki jednocześnie. Niestety terminy w bibliotece gonią, uczelnia goni, zaniedbane prace domowe gonią, magisterka goni, a wrzesień okazał się miesiącem destrukcyjnym totalnie. Ale może o tym następnym razem. Nie psujmy sobie nastroju od początku tygodnia ;)
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To nie jest niestety lektura dla mnie, chociaż znam wieeeelu miłośników twórczości Pratchetta i to wśród ludzi, którzy nie czytają niemal wcale. Sprawia to, że z niemałym szacunkiem i podziwem patrzę na tego autora :)
OdpowiedzUsuńAch, uwielbiam Pratchetta :) Już się nie mogę doczekać aż dorwę Akademików w swoje ręce :D
OdpowiedzUsuńTo ja może dodam, że z lektury można się dowiedzieć, czym tak naprawdę jest seks oralny. A wszystkich nieuświadomionych warto poinformować, iż "Powszechnie znany jest fakt, że jedno spojrzenie na męskie kolano może doprowadzić kobiety do szału lubieżności"
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Prachetta mam już w pogotowiu na półce, ale do tej pory nic nie czytałam ze Świata Dysku. Mam nadzieję, że to 'mój humor', ponieważ od tego pewnie wszystko zależy ;)
OdpowiedzUsuńGwoli ścisłości, czytałam jego książkę o kotach, ale w tym temacie to mi się chyba wszystko podoba, taka fiksacja bezkrytyczna :)
A ja zauważyłam, że cała ta dyskowa seria ma taką właściwość, że granice między poszczególnymi tomami są zatarte; niby jest ten podział na cykle tematyczne, ale i tak czytelnik zapomina ostatecznie, z której pozycji pochodzi dana scena. Zasługa/wina stylu, jak sądzę. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
kasjeusz wieczorową porą
Jeszcze nic Prachetta nie czytałam - chociaż mam ogromną ochotę poznać jego książki. Wypożyczyłam "Kosiarza" i czeka, w końcu muszę się zabrać za tę książkę. Podobno świetna - mam do siebie trochę żalu. Niestety czas płynie nieubłagalnie, pracy nie ubywa, a stosy książek rosną... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń