Bazylika Grobu Świętego jest budynkiem imponującym, jednakże pokrytym szczelnie rusztowaniami. Rusztowania te opatulają ją już kilka, a może nawet kilkanaście lat, a są efektem ciągłych kłótni pomiędzy zarządzającymi kościołem wyznaniami. Kłótnie pomiędzy Katolikami ("naszymi"), a prawosławnymi Grekami, Etiopczykami oraz Ormianami są bardzo zażarte i dotyczą nawet niewielkich skrawków posadzki kościelnej. Gdy jedno wyznanie postawi sobie choćby drewnianą ławkę, by wierni mogli spokojnie spocząć, pozostałe trzy będą odrywały kawałki tej ławeczki, by w efekcie ją zniszczyć. Podobnie jest z rusztowaniami, gdyż remont zewnętrznej elewacji, z pracami konserwatorskimi rozpoczęli Katolicy, ale by nie zostali uznani za posiadających lepsze prawo do Grobu Bożego niźli Prawosławni nie pozwolono im dokończyć prac. Katolicy natomiast nie pozwolili na rozebranie rusztowań i tym samym konflikt trwa po dziś dzień. Co ciekawe konflikt ten też dotyka turystów różnych wyznań, chociaż w niewielkim zakresie.
Zastanawiając się dlaczego Bazylika Grobu Bożego stoi w tym, a nie innym miejscu musimy cofnąć się w czasie do pielgrzymki Św. Heleny Augusty, matki cesarza rzymskiego Konstantyna I Wielkiego. Przybyła do Ziemi Świętej cesarzowa pragnęła odwiedzić miejsce zarazem narodzin, jak i męki oraz śmieci Jezusa. Po długiej podróży z Rzymu Św. Helena przyjechała do Jerozolimy. Przebywając w środowisku Chrześcijan poznała miejsca, w których najczęściej się modlili. Na jednym z takich miejsc kultu rozpoczęła prace archeologiczne i znalazła drewniane szczątki przypominające fragmenty trzech krzyży. Nie będąc pewną, czy znalezisko jest tym czego szuka, postanowiła to w jakiś sposób sprawdzić. Zaniosła drewniane szczątki do domu bardzo ciężko chorego człowieka - dotykał on po kolei każdego fragmentu z trzech znalezionych krzyży. Po dotknięciu ostatniego podniósł się ozdrowiały. Św. Helena już wiedziała - te trzy kupki drzazg to trzy krzyże, które postawione zostały na Golgocie, a na jednym z nich zmarł Jezus Chrystus. Poleciła swemu synowi - cesarzowi - na miejscu znalezienia szczątków zbudować świątynię, a sama relikwie Krzyża Świętego zawiozła do Rzymu.
300 lat później Persowie zburzyli Bazylikę, która została odbudowana przez Bizantyjczyków, a następnie ponownie zburzona w trakcie arabskiego podboju (wówczas zniszczono doszczętnie grób Chrystusa). Odbudowana w 1012 roku Bazylika Grobu Świętego stoi po dziś dzień, ale oczywiście nie w pierwotnym kształcie, gdyż była wielokrotnie przebudowywana, remontowana, m.in. przez Krzyżowców. Obecnie wnętrze Bazyliki to miszmasz stylów, a różnorodność architektoniczna obrazuje doskonale różnice między wyznaniami zarządzającymi obecnie Bazyliką, który można podziwiać w pełni dopiero po wejściu do środka.
Po krótkiej chwili nabożeństwo w Bazylice skończyło się i mogliśmy udać się do środka. Przy wejściu ciekawość mą przykuła kolumna z ogromną szczeliną przedzielającą ją na pół, w którą wetknięte były karteczki. To zniszczenie związane jest z Cudem Świętego Ognia, który rok rocznie pojawia się w Bazylice.
Co roku w Wielką Sobotę tłumy wiernych mogą zobaczyć na własne oczy prawdziwy cud. Kaplicę Grobu Bożego znajdującą się wewnątrz Bazyliki sprawdzają przedstawiciele siedmiu wspólnot chrześcijańskich. Gdy potwierdzają, iż jest pusta, drzwi do Grobu pieczętują przedstawiciele władz izraelskich. Niedługo potem w Bazylice pojawia się Patriarcha i wszystkie sztuczne światła zostają wygaszone, a ludzie modlą się w całkowitej niemalże ciemności. Patriarcha wchodzi w białej albie z dwoma świecami do zapieczętowanego Grobu. Tam spędza czasami krótką chwilę, czasami dłuższą, liczoną nawet w godzinach, gorliwie modląc się i prosząc o łaski. Gdy wychodzi ze świecami, obie płoną
niebieskim płomieniem. Płomień ten nie parzy, można obmywać nim ręce i twarz. Jest dowodem prawdziwego współczesnego cudu, bo nie wiadomo skąd się bierze i dlaczego ma takie właściwości.
Pewnego razu zdarzyło się jednak, że podczas jednej z kłótni Prawosławnych z Ormianami, Ormianie zabarykadowali się w Bazylice chcąc uniemożliwić pojawienie się Cudu. Wówczas według wielu podań z kolumny przy wejściu do Bazyliki wyskoczył niebieski ogień zapalając świece i pochodnie stojących przed bramą Prawosławnych. To ogień ten złamał kolumnę na pół, gdzie obecnie, zwyczajem Żydów, Prawosławni umieszczają swoje prośby i modlitwy spisane na karteczkach.niebieskim płomieniem. Płomień ten nie parzy, można obmywać nim ręce i twarz. Jest dowodem prawdziwego współczesnego cudu, bo nie wiadomo skąd się bierze i dlaczego ma takie właściwości.
W środku Bazyliki znajdują się pięć ostatnich stacji drogi krzyżowej. Wychodzimy po wąskich schodkach na Golgotę, gdzie w kaplicy franciszkanów znajdują się X -Pan Jezus z szat obnażony i XI - Pan Jezus do krzyża przybity. XII stacja znajduje się tuż obok, jednak kaplica ta jest w posiadaniu Greków prawosławnych. Nie zawsze pozwalają oni długo modlić się przed miejscem ukrzyżowania Chrystusa. Jednakże nam się udało, mogliśmy dotknąć świętej skały Kalwarii bez ograniczeń czasowych i pomodlić się tak długo, jak chcieliśmy, przede wszystkim dlatego, że pilnujący kaplicy pop oddalił się gdzieś na dłuższą chwilę. Dotknięcie skały, na której umieszczony był krzyż Chrystusa jest niezwykłym wydarzeniem. Zarazem radosnym, niesamowitym, jak i wzruszającym, niepokojącym, bolesnym. Gdyby nie tłum stojący z tyłu i chuchający wręcz w kark pragnieniem dotknięcia Golgoty (który kieruje się często pobudkami religijnymi, ale w największej liczbie przypadków jest po prostu ciekawy) mogłabym wrażenie to nazwać także mistycznym. Z powodu emocji i gęstniejącej kolejki musiałam jednak całą swą energię włożyć w zapamiętanie tej niezwykłej chwili.
Gdy udałam się już na dół, by podziwiać naocznie skałę pękniętą podczas ukrzyżowania Jezusa - pod którą, według podań, pochowana jest czaszka Adama, Praojca ludzkości - wciąż czułam na mej dłoni kojące zimno i poruszającą chropowatość Golgoty, a w głowie huczało pytanie: "Jak Rzymianie ustawiali na litej skale krzyże?" (Na pytanie to otrzymałam odpowiedź dopiero po dokładnym oglądnięciu "Pasji").
Szybko otrząsnęłam się jednak z pierwszego wrażenia i spacerując po kaplicach Bazyliki dotarłam do najważniejszego miejsca. Właściwą Kaplicą Grobu Bożego, stojącą niczym mały zamknięty pokoik po środku zapierającej dech w piersiach budowli z licznymi obrazami, płaskorzeźbami, łukami, kopułami, złoceniami, lampkami, zarządzają prawosławni Grecy. Choć wydawałoby się, że jest nam do nich bliżej niż do Etiopczyków, czy Ormian, to musimy pamiętać, iż Bazylika Grobu Bożego to specyficzne miejsce o specyficznych strefach wpływów. I dlatego Grecy widząc tłum Katolików (do dziś nie wiem, jak nas rozpoznali, nie byliśmy pielgrzymką błyszczącą ogromem symboli religijnych, a jedynie zwykłą wycieczką), postanowili zamknąć drzwi Grobu Bożego i zarządzili ok. 30-60 minutowe sprzątanie. Sprzątanie to polegało na niczym innym, jak wylewaniu benzyny (sic!) na posadzkę, a następnie posypywaniu jej piaskiem i zgarnianiu powstałej brei miotłą. Zapach benzyny był nie do wytrzymania, w dodatku powoli zaczynała formować się kolejka złożona z Hindusów (?) oraz rozśpiewanych grup pielgrzymkowych z Francji i Włoch. Udało się nam jednak dostać na jej początek i czekaliśmy cierpliwie na otwarcie drzwi Grobu.
Gęstniejący wokół nas tłum burzył jakiekolwiek mistyczne, czy sakralne odczucia, na pierwszy plan wysuwając konieczność przetrwania w tym ścisku, hałasie, szarpaninie. W takich okolicznościach człowiek nie myśli o swym bezpieczeństwie, a chyba jednak powinien, gdyż jeden z Hindusów (tak - w kolejce do odwiedzenia Grobu Bożego!) nie omieszkał pobuszować ręką w torebce mojej mamy i zapewne stałby się szczęśliwym posiadaczem paszportu, czy portfela pełnego dolarów (na okoliczność zakupu pamiątek), gdyby jakaś siła nie kazała mojej rodzicielce sięgnąć do torebki.
W takiej chwili zabrakło nam słów, a wpadnięcie z impetem owego winowajcy do Grobu i padnięcie krzyżem wprost na posadzkę wywołało jedynie nasz niekontrolowany uśmiech. Z racji tego, iż domniemany posiadacz naszych dokumentów oraz pieniędzy zajął całą Kaplicę musiałyśmy zaczekać w przedsionku na naszą kolej. Przedsionek ów to Kaplica Anioła, z prostokątnym ołtarzem i fragmentami kamienia zatoczonego przy wejściu do Grobu, a wspominanego w Ewangeliach. Na szczęście pilnujący porządku Grek zauważył, że potrzebujemy więcej czasu na odwiedzenie Kaplicy i wstrzymał tymczasowo ruch, dzięki czemu mogłyśmy się nie tylko pomodlić i ucałować kamień, na której miał zostać złożony Chrystus po śmierci, ale też przyjrzeć dokładnie miejscu pochówku Jezusa, a szczególnie jego wizerunkom przedstawionym we wszystkich stylach zarządzających Bazyliką wyznań.
Z pewnością Grób Pański to takie miejsce, gdzie serce zaczyna bić mocniej, a ręce drżą przy każdym ruchu, bo o nim właśnie tyle razy słuchaliśmy i czytaliśmy w Ewangeliach, a teraz możemy go naprawdę sami doświadczyć, a poprzez to małe kamienne pomieszczenie w jakiś stopniu doświadczamy także Chrystusa.
Wychodzę skulona przez niziutkie drzwi do zupełnie innego świata i ustępuję miejsca kolejnym, pchającym się już chętnie pielgrzymom. Rozglądam się jeszcze po Bazylice - jest tak inna od tego, co zawiera w sobie ta malusieńka kapliczka stojąca pośrodku niej, a jednocześnie fascynuje i zachwyca. Wychodząc na zewnątrz mijam wielką kamienną płytę z baldachimem oraz malowidłem, które się nad nią znajdują. To Kamień Namaszczenia, na którym po śmierci złożono ciało Jezusa, namaszczono i tym samym przygotowano do złożenia do Grobu. Całując ów Kamień żegnam się z Bazyliką, jednocześnie próbując w pamięci poukładać istotne wspomnienia.
Ostatecznie opuszczam Bazylikę Grobu Bożego po uprzednim wspięciu się na schody prowadzące do dawnej bramy prowadzącej na Golgotę, obecnie zamurowanej i zamkniętej.
Oddalając się widzę jeszcze Franciszkanina, który pospiesznie wychodzi z Bazyliki po nabożeństwie z okazji 15 sierpnia i powoli udaję się słonecznymi uliczkami Dzielnicy Chrześcijańskiej, a następnie Ormiańskiej, na dalszy spacer.
Mijamy starożytne rzymskie kolumny, których tłem jest strzelista wieża właśnie wyremontowanego meczetu i wychodzimy ze Starej Jerozolimy przez wybudowaną w 1540 roku Bramę Dawida. Kierujemy się w stronę wzgórza Syjon.
Pierwszym widokiem, jaki wyłania się z gęstych zabudowań, jest Hagia Sion - ogromny, lecz zarazem piękny Kościół Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Nagle skręcamy wchodząc w bramę jakiegoś budynku, na pierwszy rzut oka zwyczajnego. Wychodzimy po stromych schodach ciekawi wrażeń i znajdujemy się w niewielkim pomieszczeniu święcącym pustką. Jedynymi elementami dekoracji tej pustej sali są typowo muzułmańska nisza w ścianie wskazująca najpewniej kierunek Mekki, uroczy okienny witraż w kolorze niebieskim oraz złote drzewko. Drzewko jest niepozbawione liści i w całości wykonane ze złota.
Odwiedziliśmy właśnie miejsce Ostatniej Wieczerzy - czyli Wieczernik. Trudno uwierzyć, że w takiej salce, znajdującej się w jakimś pierwszym lepszym budynku jest tak istotne dla chrześcijaństwa miejsce.
Jedynie drzewko postawione tu przez naszego papieża Jana Pawła II przywodzi na myśl symbolikę typowo religijną, katolicką, ale też ekumeniczną, bo trzy wystające gałęzie mają symbolizować trzy główne religie monoteistyczne. Jednak wpływ dwóch, obok chrześcijaństwa, najważniejszych religii jest widoczny także przede wszystkim w stojącym na przeciw drzewka mihrabie - wgłębieniu wskazującym, gdzie jest Mekka oraz w znajdującym się na dole symbolicznym Grobie Dawida - króla żydowskiego - o którym już wspominałam.
Na wzgórzu Syjon znajduje się jeszcze kilka wartych odwiedzenia miejsc, jak choćby Kościół Św. Piotra, postawiony w miejscu, gdzie według tradycji Apostoł zaparł się trzy razy Jezusa, czy katolicki cmentarz, na którym pochowany jest Oscar Schindler, ale niestety na wszystkie obowiązkowe punkty programu nie starczyło czasu i miast modlić się w kościele, bądź przy grobie bliskiego mi, bo właściwie krakowskiego bohatera wojennego, siedziałam już na swym siedzeniu w autobusie pędzącym w stronę najbardziej słonego z ziemskich mórz.
Hagia Sion w całej okazałości.
Tym samym żegnamy się z Jerozolimą, lecz jeszcze nie opuszczamy Ziemi Świętej. Przed nami ostatni przystanek :) Po nim zaś (a może w trakcie?) zgodnie z obietnicą zawitam z mą opowieścią na turecką ziemię. Później zaś zobaczymy - może Egipt, a może Bałkany...
W recenzjach książkowych niestety zastój, gdyż do teraz męczy mnie jedna z lektur i nie wiem, co mam o niej napisać. Podczas czytania milion myśli zaprzątało mą głowę, a gdy przyszło przelać je na potok słów pojawiła się pustka. Mam jednak nadzieję szybko się uporać z tą niemocą. :)
W recenzjach książkowych niestety zastój, gdyż do teraz męczy mnie jedna z lektur i nie wiem, co mam o niej napisać. Podczas czytania milion myśli zaprzątało mą głowę, a gdy przyszło przelać je na potok słów pojawiła się pustka. Mam jednak nadzieję szybko się uporać z tą niemocą. :)
Jak nie kochać podróży.... :)
OdpowiedzUsuńAż chce się odwiedzić (w moim przypadku - powtórnie) Izrael. ;)
OdpowiedzUsuń