poniedziałek, 26 grudnia 2011

Rozpasany Mr Pile w świąteczny czas lubi nawet poniedziałek (Pan Stosik odsłona czternasta)

Święta przychodziły prawie miesiąc. Po 1 i 11 listopada witryny wystawowe sklepów witały kupujących urodą bombek, zielonością drzewek, blaskiem światełek choinkowych, strzelistością girlandów. Na początku grudnia rozpoczął się zakupowy szał. Po kolei znikały z półek świąteczne ozdoby, w tym lampki, bańki, łańcuchy, słodycze, nadające się na prezenty zabawki, kosmetyki, różnego rodzaju sprzęty, ozdobne torebki prezentowe, a w końcu cukier, mąka, kakao i przyprawy (już w czwartek, 22 grudnia, goździki były rarytasem). Tuż przed samymi Świętami trudno było już kupić żywą i ładną jodłę. Wszyscy utonęliśmy w ferworze sprzątania, gotowania, przystrajania.


Nadszedł wreszcie ten świąteczny czas. Najedliśmy się, pośpiewaliśmy kolędy, znowu najedliśmy, rozpakowaliśmy prezenty, najedliśmy i pozachwycaliśmy się kilkanaście razy pięknie przybraną choinką. W między czasie pooglądaliśmy sztandarowo świątecznie "Grincha", "Jak rozpętałem II wojnę światową", "Sami swoi", a do tego "Love actually" i "Holiday". Był też nasz ukochany Kevin i to nawet w różnych odsłonach. Na lekturę może i starczyło czasu (choćby programu telewizyjnego), ale pewnie więcej znajdziemy go po Świętach.
I tu nagle obudziliśmy się zmęczeni, zdezorientowani, z kompletnie rozregulowanym układem pokarmowym wieczorem, drugiego dnia Świąt i uświadomiliśmy sobie, że to już koniec. Całe tygodnie przygotowań i raptem trzy dni świętowania.

Oczywiście, ugotowane potrawy, piękne ozdoby, pachnące drzewko zostaną jeszcze na kolejny miesiąc, a prezenty, które otrzymaliśmy służyć nam będą nawet kilka lat. Ale nastrój świąteczny już opadł z sił, dogorywa i tak szybko nie wróci. Mimo wszystko - będzie co wspominać.

sobota, 24 grudnia 2011

Dziś taki dzień

"Przy stole tymczasem zaczął się ruch - zbierano talerze i półmiski, pozostawiając na obrusie plamy po barszczyku - i nastało to charakterystyczne ożywienie, poprzedzające moment rozdawania gwiazdkowych prezentów. Gabrysia mrugnęła na Elkę i Tomka, po czym dyskretnie wywiodła ich na korytarz, gdzie przytwierdziła Tomkowi odstającą z boku bródkę i poprawiła gwiazdki, odklejające się już od policzków Aniołka.

W pokoju pogaszono światła, zapalone uprzednio na wyraźną i kategoryczną prośbę ojca Borejki, który nie lubił jeść ryby po ciemku. Teraz znów paliły się tylko świeczki na choince i w lichtarzach na stole. Znów dała się słyszeć kolęda, tyle, że zamiast chóru Mazowsza zabrzmiał liryczny tenor ojca Borejki oraz zharmonizowane soprany i alty jego ukochanych kobiet.


Tomek zarzucił wór na plecy.

- No, Aniołku - powiedział - Praca czeka. Ojejku, mam wrażenie, że tu są głównie książki."
*



Pragnę Wam życzyć pachnących świeżą choinką, barszczykiem, rybami, błyszczących choinkowymi światłami i pierwszą gwiazdką, rozbrzmiewających melodią kolęd, cieszących oko prezentami leżącymi pod świątecznym drzewkiem, Wesołych Świąt.
I niechaj większość gwiazdkowych podarunków przyniesiona, czy to przez Gwiazdora, Mikołaja, czy przez Gwiazdkę i Aniołka, będzie jednak książkowa :)

---
* Małgorzata Musierowicz, "Noelka", Akapit Press 1995, str. 155
** zdjęcie znalezione w sieci

środa, 21 grudnia 2011

Miasto tysięcy minaretów. Drugi spacer

"Gdy mury kamienicy pomalowano od góry do dołu na kolor popielaty, a obramowania okien i balustrady balkonów na dwa odcienie szarości i gdy wykończono delikatne ozdoby wijące się jak dzikie wino wokół dwuskrzydłych drzwi wejściowych, budynek olśniewał nieskalaną czystością. Najsilniej rzucającą się w oczy jego cechą było to, że każde piętro różniło się od pozostałych, a całość na życzenie Pawła Pawłowicza Antipowa została wzniesiona w niemodnym już secesyjnym stylu. Mieszkania na parterze, jakby w celu zrekompensowania bra­ku balkonów, miały okna większe niż na wyższych piętrach. Balkony zaś na każdej kondygnacji były inne. Na drugiej miały półkolisty kształt i wystawały śmiało poza lico ściany, na trze­ciej kryły się w korpusie budynku, tak że można było na nich zasiadać bez obawy, że zostanie się dostrzeżonym z ulicy. Na czwartej kondygnacji nie miały metalowych balustrad, lecz otoczone były murkiem z płaskorzeźbami w kształcie kwiatów, na obu końcach murka ustawiono wielkie marmurowe donice, w których można było zasadzić żywe kwiaty. Różnice były tak znaczne, że każdy, kto tu zawędrował, nie mógł uwolnić się od myśli, że mieszkańcy kamienicy wcale nie dzielą jednej przestrzeni..." *

Pałac Topkapı

Z zacienionych murów Hagii Sofii jest całkiem blisko do drugiego najpopularniejszego punktu wycieczkowych wojaży turystów z całego świata - do Pałacu Topkapı. Tę przyjemność pozostawiłam sobie jednak na kolejny, drugi dzień spaceru po niesamowitym Stambule.

środa, 14 grudnia 2011

Maca dla wirujących derwiszy. "Młodzi Turcy" Farhi Moris

Początki XX wieku były na całym świecie czasem burzliwych przemian, samookreślenia się społeczeństw, wyzbywania dawnych, skostniałych systemów, zrzucania kajdan absolutyzmu.
Kosmopolityczne, różnokulturowe, potężne imperium tureckie w 1923 roku stało się państwem prawdziwie rozdartym pomiędzy różne narody, języki, kultury, systemy władzy. Pomiędzy różne kontynenty.

W wyniku reform Republika Turecka weszła jednak na drogę modernizacji i unowocześnienia całego aparatu państwowego oraz zarazem zbliżenia go do europejskich standardów. Jednocześnie Turcja , otwarta na Europę, z nowym alfabetem łacińskim (zamiast dotychczasowego - arabskiego), z zakazem poligamii i powszechną laicyzacją, została niespodziewanie kolebką tolerancji i ogólnokulturowej współpracy. Obywatele różnych narodowości, religii, wyznań żyli w tym kraju, obok siebie, w całkowitej zgodzie i szacunku. Taki stan rzeczy istniał mniej więcej do roku 1941. Wtedy to, 18 czerwca, Turcja podpisała traktat o przyjaźni i nieagresji z III Rzeszą niemiecką. I choć pozostała w ogniu wojny wciąż neutralna to mocno przypieczętowała ten niechlubny fakt bliskiej współpracy i sympatyzowania z państwami Osi.

wtorek, 13 grudnia 2011

Hity spod lady. "Wampir z m3" Andrzej Pilipiuk

Dzisiejszy świat galopuje niczym rącza gazela. Konsumpcjonizm atakuje nas już z każdej sklepowej wystawy, z każdego odebranego nieopatrznie e-maila, czy nawet z każdego ruchu kciuka błądzącego po pilocie od telewizora.


I pomyśleć, że kiedyś tego wszystkiego nie było. Nie było tysiąca kanałów telewizyjnych, wystawy sklepów rozczulały jedynie makabrycznymi atrapami produktów, które powinny być dostępne od ręki (lecz nie były), a o Internecie nikt wtedy nawet nie marzył.
Istniała za to ważna i przydatna rzecz dla każdego konsumenta - reglamentacja towarów. Chcąc kupić cukier dzisiaj idziemy do supermarketu i albo go załadujemy do koszyka, albo w ogóle nie uświadczymy na półce. Niegdyś musieliśmy mieć poza chęcią nabycia cukru, także kartkę uprawniającą do jego kupienia, którą można było zdobyć w sposób bardziej lub mniej legalny. Lecz nawet posiadacze kartek musieli liczyć się z tym, że pożądanego towaru mogą jednak nie otrzymać.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Nie lubię poniedziałku, bo to we wtorek są mikołajki, czyli znowu Święty nosi prezenty

Pamiętam to jak dziś. Miałam dwa, może trzy lata. Tata z mamą nie wracali podejrzanie długo do domu, a ja pozostawiona pod opieką babci, co rusz wymyślałam nowe zabawy. Za oknem ciemność łagodził nieco blask latarni ulicznych, wręcz fosforyzujący na bielutkim śniegu. Było dawno po dobranocce i minęła już pora, o której powinnam położyć się do łóżka. Ale ja nie chciałam, czekałam uparcie na rodziców.


I gdy tylko usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi wejściowych wyskoczyłam z łóżka, w którym troskliwa babcia próbowała mnie uśpić bajeczką (przeczytała mi pięć książeczek, a ja wciąż prosiłam o jeszcze) i w piżamie, na bosaka (o zgrozo, ku oburzeniu babci) pobiegłam przytulić mamę. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zauważyłam, że rodzice szczelnie opatuleni kożuszkami coś tam ze sobą przynieśli. Od razu rozpoznałam tę rzecz. Pragnęłam jej od dawien dawna patrząc zazdrośnie na wszystkie dzieci mijane na ulicy. I otrzymałam - drewniane, z pięknym oparciem, nowiutkie saneczki. Przystanęłam w przedpokoju i wydałam z siebie okrzyk zachwytu.

niedziela, 4 grudnia 2011

Jak woda sodowa - to tylko z saturatora. "Obrazki z Nebraski" Grażyna Trela

Każdy z nas zwykle z wielkim sentymentem wspomina dzieciństwo. Niektórzy pamiętają je, jako beztroskie czasy zabaw, braku problemów, słodkiej niewinności. Inni doceniają to, czego wówczas się nauczyli, co zrozumieli i jaką przez to życiową drogę obrali.
Bez wątpienia nie każde było wspaniałe, a dzieciństwo przypadające na okres PRLu musiało być ciężkie już dla zasady, lecz przecież było przy tym pełne niezwykłości i jedynego w swoim rodzaju, niepowtarzalnego folkloru.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli wolność wiodąca lud na barykady

Rewolucja lipcowa we Francji była chyba jedną z tych krótszych rewolucji światowych, bo trwała raptem trzy dni, lecz zatrzymała groźbę absolutyzmu i wprowadziła całkiem fajny, konstytucyjny ustrój, mający przetrwać jedyne osiemnaście lat.

Nigdy nie lubiłam tych francuskich rewolucji, tego thermidora, messidora i innych, bo jakoś specjalnie tego nie rozumiałam i nadal chyba nie do końca rozumiem (chociaż maturę z historii zdałam i to całkiem nieźle).


Ale nie o tym chciałam!
Lipcowa rewolucja francuska niosła za sobą wolność, prawdziwy liberalizm. Nikt wtedy nie zastanawiał się, jakie będą faktyczne konsekwencje tego liberalizmu. I Polacy również się nad tym nie zastanawiali, gdy w 1989 roku poszli do urn w pierwszych, częściowo demokratycznych, wyborach do parlamentu.

A konsekwencje? Wolność, równość, niezależność. Referenda, wolne wybory, wolny rynek, wolność sumienia, wyznania, wolność słowa.

W ten chylący się już ku końcowi poniedziałek (a właściwie znowu wtorek!) pragnę zastanowić się krótko nad ostatnio bardzo głośną kwestią, wynikającą wprost z demokracji - bojkotować, czy też nie.

Rudowłosa matrylinearność. "Matki, żony, czarownice" Joanna Miszczuk

Gdyby pewnego dnia czarowny mężczyzna w pięknym garniturze przyszedł do Was i powiedział, iż jesteście potomkami czarownicy, jakbyście zareagowali?
Ja zapewne wybuchnęłabym gromkim śmiechem i uznała eleganckiego pana za nieszkodliwego wariata.

Kiedyś, dawno temu, jeszcze czasach szkolnych miałam stworzyć na zadanie domowe drzewo genealogiczne mojej rodziny. Nie cofnęłam się zbyt daleko w czasie, doszłam raptem do dziadków moich dziadków i żadnych czarownic nie odnotowałam, ale zauważyłam interesującą zależność. Jako nieodrodna córka mojej mamy dużo więcej wiem na temat mych przodków po kądzieli, niźli tych po mieczu.


Asia zna dość dobrze historię swojej najbliższej rodziny. Wie, jaki przypadek połączył jej rodziców, zna problemy nękające swoich dziadków, sama już swoim życiem powoli pisze dalsze losy tego niezwykłego rodu. Nigdy nie zdarzyło się jednak Joasi sięgnąć głębiej. Zbyt zajęta codziennością, zajmowaniem się domem i córeczką - Misią - oraz rozpieszczaniem ukochanego męża - Piotra, nie miała okazji zastanawiać się nad losami babki swojej babki. Nigdy nie interesował Asi fakt, iż wszystkie kobiety w jej rodzinie miały rude włosy i zielone oczy, ani nie fascynowało pochodzenie jej pięknego pierścienia, który podobnie, jak wcześniej matka i babcia, nosiła na palcu.

wtorek, 22 listopada 2011

Nie lubię poniedziałku, czy może jednak wtorek jest gorszy?

Od jakiegoś czasu lansuję na swoim blogu pewne założenie. Ale chyba słuszne.
Przecież najbardziej na świecie nie lubimy powracać do szkoły lub pracy po dłuższym, wolnym czasie. Dlatego tak strasznie przestawić się na tryb zajęciowy po udanych wakacjach, wspaniałych urlopach, aktywnych feriach. Dlatego też w pierwszy dzień po weekendzie (nawet tym trwającym standardową długość czasu) zaliczamy spadek formy, jesteśmy znudzeni i trudno nam się skupić. Zresztą sama myśl o tym, że w poniedziałek trzeba będzie wstać rano, zebrać się i wyjść z domu nie jest pokrzepiająca.


Do tej pory byłam święcie przekonana w całkowitą słuszność, a wręcz w świętość tej tezy.
Aż do wczoraj.

sobota, 19 listopada 2011

DRM czyli dlaczego rozrabiasz molu?

Wszyscy pamiętają chyba swój pierwszy raz.

Jest przyjemny, jeszcze letni dzień. Słońce uparcie grzeje ulice Starego Miasta, ale zaraz po zachodzie ustępuje miejsca całej armii chmur. Wtedy po raz pierwszy mam go w ręku. Uparcie łaskoczę po bokach, gładzę delikatną fakturę jego brzuszka i... klikam, klikam, klikam.
Odpowiada nie przemiłym mruczeniem, którego się spodziewałam, lecz jakimiś przedziwnymi przebłyskami inteligencji.

Mam go. Jest mój. Mój śliczny Amazon Kindle 3.


Chwilę później dokonuję kolejnej inicjacji. Pragnę moje piękne cudeńko naładować pozytywną energią, pragnę znaleźć dla niego interesujące i jak najbardziej oryginalne wnętrze. Jakże wielkie jest moje rozczarowanie, gdy okazuje się, iż polskie księgarnie internetowe nie oferują nic w interesującym mnie formacie, nie mówiąc już o odpowiedniej cenie...

Szybko dowiaduję się, że jest coś jeszcze. Pewien subtelny, zaczajony potwór, który potrafi zgasić zapał nawet najbardziej zawziętego mola książkowego napalonego na czytanie polskich e-booków na czytniku Amazon Kindle 3. I niestety gasi również mój zapał...

Monstrum to, pozostające na usługach rozlicznych wydawnictw, to DRM.
Digital rights management.

W wolnym tłumaczeniu brzmi niczym ostrzegawcze pytanie: "dlaczego rozrabiasz molu?".

Uśmiechnij się w weekend.

Po patetycznym, troszkę dłuższym, patriotycznym weekendzie (oczywiście nieco kolorowym przez uliczne marsze, demonstracje i zamieszki, które pewnie niejeden Polak uznał za świetny i w dodatku niepowtórkowy, film sensacyjny) ten, który właśnie nadszedł wydaje się jakiś taki mdły, za krótki i nieco smutny. Więc koniecznie musimy go sobie troszkę podkolorować - a dlaczego nie zrobić tego za pomocą zabawnego i zarazem interesującego filmu?
Zapraszam Was zatem na dwa całkiem różne seanse.

Jingle bells!

Święta to taki uroczy czas, w którym wszyscy się radują, spotykają przy rodzinnym stole, wybaczają sobie winy i nastrajają się pozytywnie na kolejny, nadchodzący rok. Czymże są Święta bez śniegu, bez pięknie przystrojonej choinki i prezentów pod nią, bez karpia, bez kolęd. Czym są w końcu święta bez "Kevina", a ostatnio też bez "To właśnie miłość"?
Tym razem jednak już nie jest tak ważne, czy premier Hugh Grant pocałuje uroczą, choć nieco pulchną Natalie, czy Colin Firth zdobędzie serce ładnej Portugalki oraz czy Kevin znów zostanie sam w domu.

środa, 16 listopada 2011

Toksyczny morderca. "Upadły anioł" Mari Jungstedt

Nie zawsze wielki sukces zwiastuje długie, bezproblemowe i szczęśliwe życie, nie zawsze jest oznaką zwycięstwa.

Poznajmy Victora Algårda. Dopiero co zorganizował wielkie otwarcie nowej hali kongresowej - prawdziwą ucztę, wielki raut, który okazał się świetną imprezą z wielką pompą. Smak satysfakcji i zwycięstwa lekko szczypały go w język, widok jego pięknej przyjaciółki i zarazem nowej partnerki rozczulał, a goście dopisali. Wszystko idzie, jak po maśle.Nagle Victor jednak urywa się z przyjęcia i znika. Nazajutrz jego ciało zostaje znalezione przez azjatycką sprzątaczkę Ninni.


Czy tego pecha przyniósł Victorowi należący do niego klub, w którym jakiś czas wcześniej doszło do brutalnej bijatyki? Czy zawinił któryś z biznesowych przeciwników lub nowa kochanka? A może ta śmierć to jedynie dzieło przypadku?

poniedziałek, 14 listopada 2011

Herbatniki z IKEI. "Słodkie lato" Mari Jungstedt

Lepkie lato.
Długie, piaszczyste plaże. Chłodne fale Bałtyku obmywające przybrzeżne formacje skalne. Srogi klimat i surowa architektura.

Peter Bovide w tej scenerii spędza swój urlop. Podobnie jak tysiące Szwedów, wraz z rodziną zatrzymuje się na urokliwej wyspie Fårö. Od wielu lat, całą rodziną, państwo Bovide z dwojgiem dzieci, spędzają wakacje na tamtejszym kempingu. Peter doskonale odpoczywa od trudności zawodowych opalając się na plaży, pływając, czy uprawiając intensywny, poranny jogging.


Zapewne rodzina Bovide nie wie, że ponad 20 lat wcześniej, także w ogniu lipcowego upału, znajdujące się w pobliżu miasteczko Fårösund odwiedzili niezwykli, jak na tamte czasy, goście - czteroosobowa rodzina zza bloku wschodniego, z samego serca NRD.

piątek, 11 listopada 2011

Patriotyczny weekend

Piękne, ciepłe promienie słońca przeciskające się przez prawie nagie korony drzew. Zapach ziemi. Dywany z liści. Jeszcze nie lodowaty, ale już rześki podmuch wiatru. Ciepły szal i rękawiczki.

W takiej scenerii nasza Ojczyzna 93 lata temu rodziła się na nowo. Podczas, gdy w wagonie kolejowym w Compiègne, Niemcy oraz państwa Entanty podpisywały rozejm, na ziemiach polskich Rada Regencyjna przekazała całą władzę wojskową Józefowi Piłsudskiemu. Niewiele osób wie, że niepodległość Rzeczpospolitej została ogłoszona już 4 dni wcześniej - 7 listopada 1918 roku.


Ale cześć wolności i niepodległości oddajemy właśnie dzisiaj - 11 listopada.

Z tej okazji pragnę zwrócić Waszą uwagę na to co polskie. Na Polskę, na Polaków. Stąd mój wybór książkowy oraz filmowy na ten weekend musi być wyjątkowy.
Czytam właśnie, na przemian, dwie książki rodzimych autorów: "Obrazki z Nebraski" Grażyny Treli oraz "Nocni wędrowcy" Wojciecha Jagielskiego.

A co oglądam? Zobaczcie sami.

wtorek, 8 listopada 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli syndrom dnia "po" i tupot białych stron.

Rano budzi mnie ból głowy. Nie jest to taki zwykły ból głowy, jak to bywa u niektórych po weekendzie. Ale tak samo ciężko się zwlec z łóżka, ciężko się myśli, ciężko się nawet oddycha.

Dopiero stojąc przed lustrem w łazience uświadamiam sobie, że coś straciłam, za czymś ogromnie tęsknię i właśnie to, a nie zmieniająca się pogoda, powoduje u mnie ten straszny, przeszywający ból. Próbuję przypomnieć sobie co właściwie robiłam w ten miniony weekend. Jak zawsze zakupy, trochę sprzątania, zwanego też odgruzowywaniem pokoju, nieco czytałam, nie obeszło się również bez filmów oraz gapienia się w niewielki ekran telewizora.

Chwila, chwila. Co ja czytałam i czemu aż tyle na raz? Może to przez ten nadmiar. Od nadmiaru zawsze boli głowa.

Slogan towarzyszący wszystkim odwiedzającym tegoroczne święto książki w Krakowie.

Aż wreszcie uświadamiam sobie. Coś w ten weekend się zaczęło i skończyło. Coś, długo oczekiwanego odbyło się i minęło, jak z bicza strzelił.

środa, 2 listopada 2011

Gdy ginie metroseksualista... "Umierający dandys" Mari Jungstedt

Oto co widzimy.
Młody, bardzo elegancko ubrany i przystojny mężczyzna leży bez życia. Nad nim pochylają się trzy urodziwe kobiety. Tuż obok inny wytworny chłopak ociera łzy odwracając wzrok od całej sceny.

Tymczasem na naszych oczach rozgrywa się dramat.
Nie wiemy czy nieprzytomny mężczyzna rzeczywiście nie żyje, czy tylko zasłabł? Kim jest ten dystyngowany młodzian? Kim są kobiety skłaniające się ku niemu z troską? Kim wreszcie jest lamentujący młodzieniec? Bratem czy przyjacielem?

Takie pytania zadają sobie najpewniej wszyscy oglądający obraz szwedzkiego malarza Nilsa Dardela "Umierający dandys". Spacerują spokojnie i zarazem flegmatycznie po przytulnych salach ekspozycyjnych muzeum Waldemarsudde na sztokholmskiej wyspie Djurgården, podziwiają wspaniałe dzieła Carla Larssona, Bruno Lljeforsa, czy geniusza szwedzkiego malarstwa - Andresa Zorna i na sam koniec, na słodki, tajemniczy deser zostawiają sobie dumanie nad tym barwnym i zarazem dziwnym obrazem pędzla postimpresjonisty von Dardela.
Nie wiedzą jeszcze, że za niedługo, być może już tej, nadchodzącej nocy, to niepokojące, nawet nieco kontrowersyjne dzieło zostanie w sposób sprytny i trochę bezczelny skradzione.
Zresztą i tak by w to nie uwierzyli - dlaczego ktoś miałby kraść jakiegoś tam Dardela tuż obok mając mistrza Zorna w najlepszej formie...

niedziela, 30 października 2011

Przy kawie o samych książkach, prawie... czyli spotkanie blogerów książkowych!

Wszyscy drodzy blogerzy i książkoholicy, jak wiecie za niecały tydzień rozpoczynają się 15. Targi Książki w Krakowie. Jeśli znudzi się Wam buszowanie między stoiskami targowymi, poczujecie konieczność odsapnięcia, napicia się dobrej kawy, a przy okazji porozmawiania o książkach i nie tylko to mamy dla Was (my, czyli: Kaś i Claudette) propozycję nie do odrzucenia :)


Wszystkich przybyłych na Targi zapraszamy na spotkanie blogerów książkowych, które odbędzie się w sobotę, 5 listopada b.r. o godzinie 16:30 w kawiarni TriBeCa Coffee przy Rynku Głównym 27.

W kawiarni tej mamy już zarezerwowany stolik, znajduje się ona w pobliżu Ratusza oraz pomnika-Głowy, niedaleko ulic Św. Anny i Wiślnej, dla zorientowanych też tuż obok Piwnicy pod Baranami i kawiarni Vis-a-vis :)

W razie jakichkolwiek pytań proszę o kontakt, najlepiej na maila: klaudia222@gmail.com

(takie samo ogłoszenie znajdziecie na blogu Kaś, na który Was również zapraszam, a Ciebie Kasiu kochana pozdrawiam!)


---
zdjęcie znalezione w Internecie


poniedziałek, 24 października 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli każdy dzień przybliża nas do doskonałości

"Otwieram oczy: staje się świat".
Tak kiedyś śpiewała, znana skądinąd wielbicielom jazzu, folku i jazzo-folko-popu oraz fankom (fanom może też, któż to wie?) jednego z najprzystojniejszych dziennikarzy muzycznych jakich widział świat - Marcina Kydryńskiego, Anna Maria Jopek.

Panią Annę Marię lubię i szanuję, ale sama otwierając oczy w dosyć ponury poranek zastanawiam się, dlaczego przede mną świat staje się mizerny, zimny i spowity mgłą. Gdzie podział się ten radosny, pełen ciepła, słoneczny Kraków? No tak. Jesień. Liście spadające z drzew, które widzę za oknem, gdy rozchylam moje niebieskie, jak niegdysiejsze niebo zasłony, zwiastują ten nieubłagany czas, kiedy trzeba będzie wyciągnąć z szafy swetry, opatulić się szalikiem, mocno na uszy nasunąć czapkę i wysłuchać starego, od dawna niezmiennego sezonowego repertuaru mamy składającego się z trzech aktów: I."Dlaczego nienawidzisz golfów?", II."Golf Cię dusi?! Chyba zwariowałaś?" III. "Dostaniesz zapalenia płuc. I tak kupię Ci golf".

sobota, 22 października 2011

Podziwiając Malowniczego widoki. "Okno z widokiem" Magdalena Kordel

Zapuszczając się w odmęty księgarnianych regałów zawsze z niepokojem spoglądam w stronę działu z literaturą polską. Uśmiechają się do mnie z tamtejszych półek okładki ze spełnionymi, zadowolonymi kobietami. Trzepoczą skrzydełkami kolorowe motyle, pusty pomost zachęca do spacerów, a wszystkim jeziorom, strumykom, rozlewiskom i sielankowym wsiom nie ma końca. Schemat zawsze jest podobny: nieszczęście - ucieczka - wielki przypadek - radość, miłość, idylla.

Tym razem również - wcale nie zapowiadało się na nic innego.

Prosta okładka z oknem i fikuśnie podkasaną firanką. Na parapecie doniczka z bujną rośliną, miska czerwoniuśkich jabłuszek i malutkie, prawie niezauważalne serduszko.
O czym jest ta książka?
Kobieta ucieka z wielkiego świata od męża okrutnika, z laptopem pod pachą, nastoletnim dzieckiem u boku i zmienia swoje życie w malutkim miasteczku, gdzie poznaje wielką miłość.

A rzeczywistość?
I tu już Czytelnika czeka zaskoczenie.
Autorka na wstępie obiecuje, że w jej książce nie zaznamy żadnych rozwodów, rozbitych małżeństw i cierpiących dzieci.

Róża to na co dzień poważna pani archeolog, pracownik naukowy na jednej wielkomiejskiej uczelni. Sympatyczna, rzeczowa, ambitna, obowiązkowa. I nagle w trakcie roku akademickiego opuszcza uczelniany posterunek i udaje się z niespodziewaną wizytą do swojej... babci mieszkającej w malowniczej (także z nazwy) miejscowości w Sudetach.

wtorek, 18 października 2011

Świadek incognito. "Spójrz mi w oczy" Cammie McGovern

Niegdyś podejrzewano, że wywołują go szczepionki. Dlatego coraz więcej mam zaczęło zastanawiać się, czy chronić swoje pociechy przeciwko odrze, śwince, różyczce, czy może przede wszystkim zapobiec temu zdradzieckiemu morowi.
Dzisiaj już wiadomo, iż na zaburzenie rozwojowe zwane autyzmem głębokim (często też: dziecięcym) wpływ mają raczej defekty genetyczne, choroby metaboliczne oraz szereg schorzeń i czynników środowiskowych występujących u dziecka niezależnie od realizacji kalendarza szczepień.

Cara przez długi, długi czas obserwując rozwój Adama zastanawiała się, dlaczego ten przedziwny twór chorobowy, oddzielający matkę od dziecka solidnym murem obojętności, utrudniającym jakąkolwiek komunikację, zaatakował właśnie jej syna.

Pytanie to zadawała sobie także, gdy Adama znaleziono przy zwłokach dziewczynki w lasku, obok szkoły do której oboje uczęszczali.

Bo czym zasłużyła sobie mama małej Amelii, by nie mogła poznać prawdy o śmierci swojej córki? Czym zasłużyła sobie ona, Cara, mama autystycznego Adama, na poczucie winy w związku z zaistniałą tragedii? Czym wreszcie zasłużył sobie morderca, że pozostaje wciąż bezkarnie na wolności?

czwartek, 13 października 2011

Konserwa rybna. "Dziewczyna, która pływała z delfinami" Sabina Berman

Mieszkają w klimacie subtropikalnym. Lubią ciepło, lekką morską bryzę, a nawet oceaniczne głębie. Są genialnymi, bardzo szybkimi pływakami. Chociaż mistrzostwo zawsze oddają bez walki. Najpewniej przez skromność.
Żyją w wielkich społecznościach, wspierając się wzajemnie w trudach życia - w zdobywaniu pożywienia, zapewnieniu sobie bezpieczeństwa i spokojnego bytu.

Tuńczyki. Ogromne makrelowate. Cenione przez smakoszy.
Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że droga tuńczyka z bezkresnych przestrzeni mórz na nasz talerz, gdzie leży w towarzystwie kukurydzy, ryżu lub makaronów jest długa i niejednokrotnie okupiona cierpieniem.


Najlepiej wie o tym Karen. Chociaż do końca nie rozumie.

niedziela, 9 października 2011

Wbrew pozorom. "Wbrew naturze" antologia (wielu autorów)

Wpadając w codzienny wir obowiązków pomieszanych z przyjemnościami, lewitując między wypoczynkiem a aktywnością, domem a pracą, książką a telewizorem, wydawałoby się, że najbardziej boimy się rzeczy nieprzewidywalnych. Zepsutego samochodu, braku prądu, cieknącego kranu, nieszczęśliwego zbiegu złych przypadków. Nic bardziej mylnego.

Przecież to co przeraża nas nieustannie i nie daje o sobie zapomnieć, bez względu na to czy leżymy na egzotycznej plaży, czy we własnym łóżku, jest całkowicie przewidywalne, wręcz nieuniknione.
I niestety dotyczy każdego.

środa, 5 października 2011

Co, ile, czego, za ile... czyli Kwartalnik część trzecia

Szybko mija mi ten rok. Właściwie nie wiem kiedy wakacje przeszły mi koło nosa. Ich koniec rekompensuje wyjątkowo ciepły początek jesieni oraz wrześniowy urlop nad polskim morzem. Nie narzekam też na nadmiar wolnego czasu - zawsze mam niestety coś do zrobienia.

Jednakże żadne zajęcia nie mogą przeszkodzić mi w tym, co kocham robić najbardziej, czyli w czytaniu.

środa, 14 września 2011

Prawie jak w domu... "Nie ma o czym mówić" Marta Szarejko

Spotkałam go na ulicy w pochmurny, zimny dzień. Napadł na moje myśli nagle, wziął je gwałtem i surowo pokaleczył. Czym różnił się od innych?
Powiedział, że jest magistrem filozofii. Że taki los zgotował sobie sam. Nie chciał pieniędzy. Pragnął rozmowy, a porwał się na monolog.
Miał poczciwe oczy.

Jeden na pół miliona.
Polski bezdomny.

poniedziałek, 5 września 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli podstawa programowa na cenzurowanym

Wydaje mi się, że ostatnio żyję tylko poniedziałkami. Codziennie zbieram się w sobie by napisać parę słów na typowo książkowy temat i co dzień mi się to nie udaje. Zaczekam jeszcze ten tydzień i jeśli wena nie nadejdzie to mam już pomysł co z tym fantem zrobić. Ale mam nadzieję, że nie będę musiała się do niego uciekać...

Tymczasem przyszedł wrzesień. Na dobre już zagościł w naszych kalendarzach, w naszych domach i w naszych świadomościach. Lecz nie w naszej pogodzie. I chwała mu za to!

Dzisiaj w Krakowie temperatura oscylowała w granicach 30 stopni, a gdy wyszłam na chwilę z domu wieczorkiem uderzyło mnie przenikliwe... ciepło. Tylko gdzie te chłodniejsze, późnoletnie noce ja się pytam? ;)

A przecież letnie dni chylą się już ku upadkowi. Dla niektórych lato, jako synonim wakacji, po prostu się skończyło. Bowiem dla dużej części społeczeństwa wraz z nadejściem 72. rocznicy wybuchu II wojny światowej zaczął się ten mniej miły czas - chyba szczególnie dla nauczycieli, bo przecież dzieci i młodzież zawsze z radością idą ku wiedzy! - rozpoczęcie roku szkolnego.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli Amerykanin w gościnie

Nie wiem jakim prawem obecnie rządzi się Wszechświat. Ale kto to widział, by po poniedziałku od razu przyszedł... poniedziałek?

Trudno mi nawet zlokalizować w jakim dniu daną rzecz robiłam, gdzie byłam, co jadłam, co piłam, bo wszystko właściwie zlewa mi się tylko w ten, jakże zdradziecki, poniedziałek.
Może to nawet dobrze, bo nie mam poczucia straconego czasu - chociaż w głowie wciąż przeskakuje mi losowo, niczym w iPodzie shuffle z funkcją mix, lista rzeczy, których nie zrobiłam, o których nie pomyślałam, czy też zapomniałam (i większość z nich dotyczy niestety zaległości recenzyjnych!). Ale jak tu pracować, czytać, jak pisać, jak w ogóle myśleć, skoro moje miasto postanowiło zrobić mnie w bambuko?


Zapewniam Was, że do soboty (kiedy to był taki dzień w ogóle?) polski biegun ciepła zamieniłabym najchętniej na Biegun Północny, albo któryś ze zwrotników (tym razem nie wybrzydzam). Aż tu nagle, właśnie w sobotę, wszystko się zmieniło. Kompletnie wszystko.
Lecz może zacznijmy od początku.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli post-holiday spleen leczony pyszną ice coffee ;)

Wbrew pozorom samolot, którym leciałam ani razu nie spadł do morza. Nie spadł też nigdzie na ląd. I oto po czterech kontrolach paszportowych, trzech startach, trzech lądowaniach, dwóch nadaniach bagażu, jednym zwiedzaniu lotniska Poznań Ławica oraz jednym zgubieniu bagażu, a także po czternastu dniach plażowania i czterech dniach depresji pourlopowej wracam do Was z całym nowym "bagażem" (nie, nie tym zgubionym, tylko całkiem nowym, świeżutkim) doświadczeń, wieloma wrażeniami do opowiedzenia oraz z kilkoma przeczytanymi książkami.

Polska, a szczególnie Kraków pożegnali nas mniej więcej tak:

wtorek, 2 sierpnia 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli stos(owne) przyznanie się do winy (Pan Stosik, odsłona dwunasta)

Lipiec, niespodziewanie dla wszystkich, ustąpił miejsca sierpniowi. Pogoda się jednak nie poprawiła, wakacje w dalszym ciągu powoli się kończą (tylko teraz jakoś szybciej...), a Stany jednak nie zbankrutowały. U mnie pod stolikiem leżakują mleczka i olejki do opalania obok tych po opalaniu, za to stroje kąpielowe, plażowe sukienki i buty wciąż czekają na odpowiedni moment kąpieli w pianie, suszenia, prasowania i w konsekwencji - włożenia ich do wielkiej walizki, którą zabieramy znów na koniec świata. Wszystko więc jest na swoim miejscu.

Właściwie tylko na półkach biblioteczki lekkie poruszenie. A to jeden tom poszedł w prawo, drugi w lewo, reportaże dołączyły do reportaży i relacji z podróży, Arabowie skumplowali z Turkami, a Nobliści wciąż trzymają się razem. Wszystko za sprawą nadejścia, wtargnięcia wręcz, letniej garderoby Mr Pile.

środa, 27 lipca 2011

Mężczyzna bez sumienia. "Kobieta bez twarzy" Anna Fryczkowska

Jakże szczęśliwe są te wszystkie kobiety, które wybierają piękne drewniane, wiejskie domki, zimą opalane drewnem, te cudne łąki i lasy oraz urokliwe rozlewiska, zamiast ciasnego apartamentu w centrum miasta, z malutką loggią, w którym jedyną roślinność możemy podziwiać w donicy na balkonie albo na kawałeczku trawnika pod oknem.

Hanna Cudny też powinna być szczęśliwa. Właśnie przeprowadziła się z mieszkania w bloku, w hałaśliwej i śmierdzącej spalinami Stolicy, do niewielkiej chatki - z kawałkiem ogródka i letnią kuchnią, otoczonego łąkami oraz lasami. W dodatku przeniosła się nie byle gdzie, tylko do ukochanej krainy swego dzieciństwa - do Świątkowic, w których, jako dziecko, spędzała z tatą każde wakacje.

Hanka miała rozpocząć zupełnie nowe życie i być może wreszcie odkryć na tym pustkowiu, gdzie nawet by znaleźć zasięg radiowego internetu trzeba urządzić poszukiwania, prawdziwe szczęście. A nietrudno o pomyślność w tak sielskim krajobrazie, mając za sąsiadów jedynie porządną rodzinę Materków i obejmując bardzo skromne, lecz szanowane na wsi stanowisko nauczycielki języka angielskiego w miejscowej szkole.

Nie ma cwaniaka na warszawiaka? "Warszawa kryminalna" Helena Kowalik

Istnieją takie miejsca, które pełne są nieprzemijalnych emocji. W których niezwykle trudno jest nam uwolnić się od złych zdarzeń, smutnych momentów niegdyś tam zaistniałych.
Sala sądowa jest właśnie takim czarnym punktem na ścieżkach życia wielu osób.

A przecież zwykle zaczyna się bardzo niewinnie.

Ogłoszenie na znanym portalu randkowym: "Romantyk poszukujący szczęścia" lub "Marzyciel, który ceni szczerość". Kilka maili, wymiana numerami gg, a wkrótce także numerami telefonów. Internetowe zauroczenie, czy prawdziwa miłość?

Niekiedy zaczyna się od pragnienia posiadania spokojnego domu. Takiego prawdziwego, bez przemocy i krzyku, do którego będzie wracało się
z przyjemnością, a nie ze strachem i niedowierzaniem.

Przecież każdemu na czymś zależy. Niektórzy dążą tylko do prawdy. Inni pragną pieniędzy. Jeszcze inni cenią sobie wewnętrzny spokój, zgodność
z własnym sumieniem i przekonaniami.
Mało kto faktycznie postępuje lege artis.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli eksibicjonizm w dżdżu

Gdy tak siedzę w domu i patrzę przez okno na gęsto spadające krople deszczu, zalewające domy, ulice, skwery oraz kamienice, to nachodzi mnie mnóstwo refleksji. Pierwszą, najbardziej oczywistą jest ta, iż piękną mamy jesień tego lata i przydałoby się uciec, wyjechać gdzieś pod ciepły zwrotnik, czy nawet równik, by wykąpać białe ciało w słońcu. Później jednak od razu ogarnia mnie myśl, że przecież lato tak szybko pędzi, wakacje w słonecznym kraju mijają jeszcze szybciej, bo wiadomo, że to co dobre, szybko się kończy!


Ale nie tylko letnie dni przemijają, bo podobnie jest z uwielbianą przeze mnie wiosną (uwielbianą pod warunkiem, że jest ciepła i radosna, a nie smutna, deszczowo-powodziowa), z tolerowaną jesienią i przykrą, acz jakże potrzebną, zimą (bo w jaką inną porę roku można pojeździć na nartach?).

Przemijają dni, miesiące i w końcu lata. Zanim się obejrzałam doszłam do samej końcówki moich studiów, do tego właściwego progu dorosłości, a przecież jeszcze niedawno był półmetek, dopiero co zaczynałam uczyć się historii prawa, przeglądałam listy przyjętych, martwiłam się maturą, kułam polski i historię w moim "elytarnym" LO - co ja w ogóle piszę - przecież raptem wczoraj bawiłam się moim różowym domkiem dla lalek i ciumkałam grysik z butelki!

Jak na ćwierć wieku dużo mam wspomnień, tych miłych i niemiłych, ogrom wrażeń, ale też dużo sekretów - również tych wstydliwych. Kiedyś w dobrym tonie było z tajemnic zwierzać się tylko przyjaciółce, a przypadku jej braku, bądź nagłej potrzeby, sekrety swe przelewać na papier pamiętnika, dziennika, czy nawet sławnego "pele-mele" (oj tak, wiele można było wyczytać z odpowiedzi na, wydawałoby się pozornie niewinne, pytania).
Ponieważ dzisiaj jestem już duża i w dodatku świat wciąż pędzi to wyjawienie sekretu absolutnie nie jest czymś strasznym, a wyjawienie sekretów na forum publicznym w Internecie jest wręcz pożądane :)

poniedziałek, 18 lipca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli dziewczynka o wybujałej wyobraźni

Jako dziecko zawsze byłam nieco inna niż moje rówieśnice.
Owszem, stroiłam swoje Barbie w wściekle różowe kreacje, miniaturowe szpilki, odgrywałam nimi scenki rodzajowe z udziałem Kena (lalek miałam około dziesięć, ale Kena tylko jednego - biedny Ken!), czesałam barwne kucyki Pony, z wypiekami na twarzy śledziłam coniedzielne dobranocki Disneya (i piątkowe Smerfy), budowałam różne fortyfikacje z klocków Lego i chciałam chodzić tylko w sukienkach, którymi można było "kręcić".

Ale jednocześnie potrafiłam bawić się przez cały dzień całkowicie sama, czytając, "rozmawiając" lalkami, tworząc niesamowite opowieści i potem je na swój sposób spisując. Podczas spaceru przyglądałam się wszystkiemu dookoła - drzewom, napotkanym ludziom, czy nawet kałużom - z tego powodu najczęściej wracałam do domu z płaczem, pobrudzoną sukienką i co najmniej jednym rozbitym kolanem. Wracając z przedszkola albo później już z podstawówki ciągnięta za rękę przez babcię lub mamę mogłam oddać się całkowicie marzeniom - wyobrażałam sobie wówczas najróżniejsze sytuacje, wymyślałam przedziwne historie, układałam nawet w głowie gotowe dialogi rozmów pomiędzy bohaterami moich rozmyślań.

Nic więc dziwnego, że gdy podczas dosyć nudnego, deszczowego pobytu w Piwnicznej Zdrój otworzyłam, zakupioną w miejscowej księgarni za namową mamy, znaną powieść dla młodzieży, od razu rozpoznałam w głównej bohaterce kawałek siebie. Prawdziwą bratnią duszę.

niedziela, 17 lipca 2011

Biada fałszywym prorokom. "Pelagia i czerwony kogut" Boris Akunin

Niegdyś pianie koguta budziło całe wsie i małe mieściny. Oznajmiało, tym samym, że oto nastał nowy dzień, iż czas na rozpoczęcie codziennych, gospodarskich czynności.

Dzisiaj koguta możemy zobaczyć tylko w tradycyjnych wiejskich zagrodach, czy na nowoczesnych farmach. Raczej nie budzi już ludzi ze snu i nie obwieszcza nadejścia świtu, czy początku dnia pracy.
Czasami podczas podróży po zapomnianych zakamarkach naszego kraju drogę przebiegnie nam nie tylko czarny kot, ale też dostojny, czerwony kogut, który w żadnej mierze nie wygląda na zwierzę niezwykłe, a wydaje się po prostu nadzwyczaj pospolity.

A jednak kogut ma ponoć wielką moc. Nie tylko potrafi bezbłędnie znaleźć drogę i wyprowadzić z ciemnego, krętego labiryntu lub ogromnej jaskini, lecz może także przyczynić się do przeniesienia człowieka, zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Ponadto to przecież takie miłe stworzenie...

poniedziałek, 11 lipca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli zakładkowicze kontra zaginacze

Muszę uczynić tu pewne wyznanie, które może nie do końca będzie dla Was szokujące, ale dla mnie niestety takie jest - choćby z racji mojej konserwatywnej natury, w której zakorzeniony jest głęboko tradycjonalizm.

Pewnego pięknego dnia byłam męczyłam się z jakąś lekturą - tytułu niestety nie pamiętam, bo przestrzegłabym przed nią na pewno. Wydawało mi się, że utknę w niej na wieki, że zanudzi mnie całkowicie i odbierze chęć do dalszego czytania na co najmniej pół roku.
Aż tu nagle, podczas porządków, w moje ręce wpadła inna książka z mojej biblioteczki. Przypomniałam sobie, że miałam ją czytać już dawno temu, lecz jakoś ciągle odkładałam. Wciąż coś mnie od niej odciągało, coś bardziej interesującego, zajmującego, ciekawego.
Przeglądnęłam okładkę, po raz kolejny przepisałam opis, przekartkowałam, otworzyłam i przeczytałam jedno zdanie. Potem następne i jeszcze następne. Szybko skończyła się pierwsza strona, a za nią kolejne. Zanim się obejrzałam przeczytałam nie tylko pierwszy rozdział, ale byłam mniej więcej w połowie lektury.

Musicie wiedzieć, że od tamtego czasu zdarza mi się czytać kilka książek na raz.

czwartek, 7 lipca 2011

W krainie świetlistych śladów

Meteor to świetlna droga, świetlisty ślad który pozostawia na niebie wpadający do naszej atmosfery okruch skalny. Często te spadające fragmenty skał nazywamy meteorytami - i owszem stają się one nimi, ale dopiero w momencie zetknięcia z powierzchnią naszej planety. Wcześniej natomiast są czymś innym - niewielkimi skupiskami rozdrobnionej materii plątającej się po naszym Układzie Słonecznym, naukowo zwanej meteoroidem.


Meteory mogą mieć jednak też inne znaczenie - znane doskonale miłośnikom greki bądź wielbicielom ciepłego klimatu bałkańskiej Grecji. Z gr. Metéoros znaczy tyle co "wzniesiony w górę", czy "będący wysoko w powietrzu", lecz wcale nie określa lewitującego, czy nadprzyrodzonego obiektu. Chociaż znajdujące się w pobliżu miasta Kalampaka, na pięknej równinie tesalskiej, prawosławne monastyry zawieszone wprost na skałach z piaskowca mogą na pierwszy rzut oka wydawać się tworem nie z tej Ziemi...

poniedziałek, 4 lipca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli papier kontra ciekłokrystaliczność

Pierwszy raz pomysł ten przemknął mi przez myśl, gdy przeglądałam, jakiś czas temu, stronę Empiku. Dużo nowych produktów, barwne oferty, ciekawe promocje.
I to jakie promocje! Przecena nawet do 90%!
Następnego dnia wszystkie serwisy huczały o wielkim oszustwie największej i najpopularniejszej księgarni internetowej. Klienci pisali pełne żółci maile, a kilku nawet udzielało ze łzami w oczach wywiadów - że oto kupili atrakcyjnie przeceniony produkt, a tu ich próbują wyrolować.
Kupujący zwalili winę na Empik, księgarnia zwaliła winę na system, a system, jak to system - zaciął się w połowie zdania. Więc wszystko jakoś ucichło, ale jeszcze przez jakiś czas w Empikach w całej Polsce pojawiali się podejrzliwi, lekko zgarbieni, rozglądający się na około ludzie, którzy po wybraniu pożądanego towaru biegli do kasy i wciskali w ręce sprzedawcy bony opiewające na kwotę 50 zł. Jakby bali się, że ktoś ich może na tych talonach jakoś jeszcze oszukać.

Drugi raz był już nieco mniej emocjonujący - ten przedziwny pomysł wpadł do mojej głowy ponownie raptem kilka dni temu. Otóż w trakcie miłej przyjacielskiej pogawędki temat zszedł na pewnego pasażera linii lotniczych WizzAir, którego to siedzącego na fotelu, przypiętego pasem, wczytanego w jakąś pasjonującą powieść i obgryzającego przy tym z nerwów paznokcia, urocza stewardessa raczyła pouczyć w języku Szekspira, iż wszystkie urządzenia elektryczne winny być wyłączone w trakcie podchodzenia do lądowania.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż nasz bohater był Polakiem, w dodatku Polakiem udającym się w podróż służbową i przecież nie bawił się komórką, ani aparatem fotograficznym, nie włączał żadnej przenośnej radiostacji, nie emitował też w żaden sposób innej, znanej fizyce, fali. Po prostu czytał.

niedziela, 3 lipca 2011

Co, ile, czego, za ile... czyli Kwartalnik część druga

Żarty się skończyły. Minęło pierwsze półrocze 2011 roku. Coraz bliżej nam nie tylko do polskiego Euro, ale też do kolejnego roku przestępnego oraz do roku uważanego za datę końca świata (w ogóle ktoś w to wierzy?).

Pierwszy kwartał roku minął niespodziewanie szybko. Potem czas przyspieszył i obawiam się, że trzeciego kwartału nawet już nie zauważę :)

Co się w tym czasie wydarzyło?

czwartek, 30 czerwca 2011

Błogosławieni cisi mnisi. "Pelagia i czarny mnich" Boris Akunin

W języku łacińskim oznacza "miejsce zamknięte".
I faktycznie takim jest - otoczony murem, masywny, schowany w odosobnieniu, całkowicie wyizolowany oraz samowystarczalny.

Klasztor chrześcijański w dzisiejszych czasach nie różni się znacznie od tych dawniejszych, klasycznych zespołów klasztornych, które powstawały choćby w średniowieczu. Ale wyraźnie widać, iż obecnie staje się coraz bardziej otwarty, wychodzi do ludzi starając się pomóc w rozwiązaniu ich problemów i nie chowa się już, jak niegdyś, w cieniu.

W dalszym ciągu jednak chcący zamieszkać w klasztornych murach muszą wyrzec się życia rodzinnego, przyjąć surowe zasady tam panujące, łącznie z zachowaniem tajemnicy życia w klauzurze. Tej zagadkowej aurze sprzyja fakt, iż architektura większości klasztorów, szczególnie tych w obrządku typowo wschodnim, bądź prawosławnym, przywodzi na myśl twierdze obronne - wysokie, grube mury, niewielkie okna, zamknięty teren, usytuowanie na wzgórzu, skale, czy nawet na wyspie.

Nowy Ararat pod względem dostępności nie wyróżnia się na tle innych prawosławnych monastyrów - położony jest bowiem na jednej z wysp Jeziora Modrego, co pozwala oczywiście na całkowite odosobnienie. Ale Ararat wcale nie chce się izolować.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli czytać by umilić sobie czas, czy aby się czegoś nauczyć?

Od weekendu do weekendu. Tak, mniej więcej, mija mój czerwiec.
Ale już w środę ostateczne starcie. A potem?
Miejmy nadzieję dopieszczanie swojej pracy magisterskiej i błogie wakacje.

Od poniedziałku do poniedziałku. Tak odliczam czas na blogu.
A w między czasie czytam, przyswajam, jeszcze raz czytam i znowu przyswajam. I powtarzam na tysiąc różnych sposób. Wszystko to oczywiście znad opasłych tomów książek, po które sięgam z konieczności, a nie z przyjemności.


Ale czy podręcznik zawsze kojarzyć się musi z brakiem przyjemności?
Przecież książka naukowa wcale nie oznacza jakiejś nudnej encyklopedii, steku bzdur, zbioru definicji. Może być ciekawa, czasami wręcz arcyciekawa. Może być zajmująca i zarazem zaskakująca. Chociaż do takiej formy się nie przyzwyczailiśmy.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli "you can't judge a book by looking at the cover"

Ten poniedziałek błyskawicznie chyli się ku końcowi. Trudno w to uwierzyć, ale nie wiem nawet kiedy i gdzie uciekł mi dzisiejszy dzień. Pewnie dlatego, że cały spędziłam nad moją "ulubioną" książką, tym razem dotyczącą postępowania sądowoadministracyjnego. Ale nie o tym chciałam.

Nabawiając się bólu głowy, tkwiąc nad podręcznikami, kodeksami i innymi ustawami nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Początkowo myślałam, że to coś w mojej głowie dzwoni. A przecież każdy wie, że jak rozbrzmiewają dzwony to jest już bardzo źle. Na moje szczęście dzwonek odezwał się po raz wtóry, a sprawcą całego zajścia okazał się listonosz z oczekiwaną przesyłką.

Pewnie Was nawet nie zaskoczę - kupiłam książkę. W dodatku książkę, która od dawna widniała na mojej liście "must have". Więc nawet się nie zastanawiałam, gdy wynalazłam na znanym portalu aukcyjnym ofertę na sztukę w twardej oprawie opiewającą na kwotę 20 zł. Przyznam, że to był zakup pod wpływem impulsu. Dopiero post factum, gdy przelewałam pieniążki na konto sprzedawcy, gdy potwierdzałam adres i rodzaj wysyłki, zaczęłam zastanawiać się, czy to nie jakaś podpucha. Bo czy to możliwe kupić powieść w idealnym stanie w tak niskiej cenie (z praktycznie 60% zniżką)?

sobota, 18 czerwca 2011

Szczęśliwi, którzy łakną sprawiedliwości. "Pelagia i biały buldog" Boris Akunin

Dziewiętnastowieczna Rosja była niewątpliwie państwem bogatym, rozległym
i coraz bardziej nowoczesnym. Na petersburskich i moskiewskich salonach w rytm najpopularniejszych melodii tamtych lat podrygiwali młodzi i starzy, bez wyjątku zamożni, Rosjanie ubrani według najświeższych trendów rodem z Europy Zachodniej - z francuskich oraz włoskich domów mody. Niekiedy domy wpływowych mieszczan zaszczycało swoją obecnością typowo kosmopolityczne towarzystwo - wzbogacone o Włochów, Francuzów, Brytyjczyków, Niemców. Wszyscy zebrani rozprawiali wówczas o polityce, przede wszystkim polityce imperialnej, ale też o coraz większym ekspansyjnym apetycie kolejnych carów. Z pewnością pogardę w stałych bywalcach wzbudzały opowieści o bardzo rozrastających się ruchach chłopskich, okraszone brakiem wiary w problemy społeczne, które nie mogłyby przecież dotkliwie nękać tak poważnej, jak rosyjska, państwowości.

W tym samym czasie, gdy w miastach uciechom, zabawom i poważnym dysputom nie było końca, prowincja, szczególnie zawołżańska, żyła spokojnie, idąc miarowym rytmem, bez zbędnych ekscytacji przyjmowała miejskie nowinki. Z niewielkimi wyjątkami.

Najbardziej emocjonującą wiadomością ostatnich dni, która obiegła domy najważniejszych Zawołżan - podprokuratora Matwieja Bedryczowskiego, policmajstra Feliksa Lagrande oraz samego gubernatora Antoniego von Hagenau - a nade wszystko poruszyła ich szanowne i bardzo wpływowe małżonki, był fakt przybycia do guberni inspekcji Świątobliwego Synodu - instytucji czuwającej nad ochroną wiary prawosławnej, będącej prawdziwą rosyjską inkwizycją.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli deser z żółtek jaj i cukru

Raptem tydzień temu opublikowałam swoją żelazną listę najlepszych komedii "tamtych czasów", a wczoraj jedna z czołowych polskich stacji telewizyjnych za jednym zamachem ją obaliła. Ale przyznaję - to moja wina, bo jak mogłam zapomnieć, o jednej z najlepszych polskich komedii, która nie tylko bawi, ale także wzrusza i przy tym jest niesamowicie realistyczna?

Kiedyś babcie i mamy chcąc zrobić przyjemność swoim pociechom sięgały po bardzo prosty przepis: do miski wrzucały dwa żółtka z jaj oraz posypywały je cukrem. Tak utarty deser, z dodatkiem miodu, rodzynek, rumu (w zależności od dostępności, bo niegdyś produkty te były towarem luksusowym) podawano uszczęśliwionym dzieciom, dla których był symbolem rarytasu. (Oczywiście nikt nie przejmował się salmonellą, czy ptasią grypą - zapewne ku zgorszeniu obecnych wielbicieli sanepidu)


poniedziałek, 6 czerwca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli polska komiczna codzienność na dobry początek.

Jest taki jeden dzień w tygodniu, gdy wszyscy mamy nieco pod górkę. Z niechęcią wracamy do pracy, do szkoły, na uczelnię. Wegetując tak, w oparach szalonej poniedziałkowej krzątaniny wciąż zastanawiamy się, dlaczego akurat poniedziałek musi być tym dniem na "nie"?

Na to pytanie odpowiedzieć nie potrafię, lecz postaram się umilić Wam, drodzy Czytelnicy, ten parszywy dzień. A właściwie przedstawię Wam moje sposoby na to, aby poniedziałek był tak samo radosny jak wtorek, środa, czy czwartek (nie oszukujmy się - niestety z weekendem konkurować jednak nie może). Inaugurując mój cotygodniowy cykl dotyczący wszystkiego, co bawi, niepokoi, rozśmiesza, wprowadza w zamyślenie (a przy okazji dotyczy kultury) muszę udać się do samego źródła.


Idea "nie lubienia" poniedziałku wzięła się nie, jak myślą niektórzy, z korporacyjnej rzeczywistości okraszonej cotygodniową koniecznością powrotu z dwóch błogich dni wolności, spokoju, odpoczynku, zwanych weekendem, ale oczywiście z pewnego dosyć znanego obrazu. Obraz ten, będący bezdyskusyjnie dziełem właśnie wchodzi w wiek średni i jak każdy dbający o siebie czterdziestolatek, stojący u progu kryzysu, chociaż latka mu lecą pozostaje wciąż bardzo atrakcyjny, czym przyciąga do siebie coraz młodsze wielbicielki.

sobota, 4 czerwca 2011

W lodowej krainie Inuitów. "Lód w żyłach" Yrsa Sigurðardóttir

Najgorszym z możliwych rodzajów śmierci jest śmierć z zimna. Nieświadoma niczego ofiara wychodzi na papierosa, do pobliskiego sklepu, czy do samochodu po zapomnianą komórkę. Odległość jest nieduża i przy dobrej aurze widzi cel podróży, zaś przy złej - tylko niewyraźne kontury.

Teraz nie widzi praktycznie nic. Może polegać jedynie na swojej orientacji w terenie. Idzie przed siebie, lecz nie dociera do celu, który zniknął, rozpłynął się w tajemniczej mgle, w sercu nawałnicy.

Próbuje zawrócić.
Bezskutecznie. Śnieg zatarł wszelkie ślady, a naszego bohatera ogarnia coraz większe przerażenie. Mróz wdziera się do jego organizmu powoli, subtelnie, przez uszy, nos, usta. Z każdym oddechem zalewa go nowa fala zimna. W pewnym momencie myśli już, że jego ciało, jego skóra oddychają już nie tlenem, lecz mrozem.

Nie ma już siły na łzy i zawodzenie, na dreszcze i szczękanie zębami, a w końcu na otwarcie oczu. Jego rzęsy powoli trawi lód, oddech staje się cierpieniem, a sen niespodziewanie kojącym wybawieniem. Śni o tym, kiedy go znajdą i co powiedzą. Może jedynie: "Biedaczek"?


Czy taki los spotkał Oddny Hildur?

sobota, 21 maja 2011

Burza nordycka. "We własnym gronie" Mari Jungstedt

Rozgłos przyniosła im przede wszystkim krwawa ekspansja - najazdy łupieżcze, rabunki, gwałty, porwania. Mało kto jednak wie, że trudnili się także handlem, zasiedlali nowe, odludne tereny i jako pierwsi, na długo przed Kolumbem, odkryli Amerykę.

Wikingowie, bo o nich mowa, podczas swej, trwającej cztery wieki, obecności na europejskiej Północy pozostawili po sobie wiele śladów.

Uczestnicy międzynarodowego kursu archeologicznego w trakcie wykopalisk prowadzonych w ogniu upalnego, gotlandzkiego lata odkryli niemało pozostałości po Ludziach Północy. Podczas codziennych ciężkich prac na światło dzienne wydobyli takie cuda, jak: srebrne monety, ozdobne koraliki, gustowne szpilki, naczynia użytkowe, czy nawet fascynujące, lecz zarazem przerażające, szkielety ludzi zamieszkujących niegdyś tamte tereny.
Jednocześnie w każdym kursancie, wraz ze zbliżającym się zakończeniem prac archeologicznych, wzrastało napięcie związane z pragnieniem odkrycia sensacji, odnalezienia prawdziwego skarbu Wikingów.
Nikt nie spodziewał się jednak tak dramatycznego finału warsztatów.

środa, 18 maja 2011

Ślepy zaułek dla zwyrodnialców. "Niewypowiedziany" Mari Jungstedt

Zimno skrzypiące pod stopami przechodniów. Wpadające nawet przez najmniejsze szpary w oknach. Zawsze znajdujące lukę w solidnym opatuleniu szyi grubym, wełnianym szalikiem. Zimno paraliżujące, suche, mroźne. Zimne zło. Skandynawska zima na Gotlandii.

W tym ponurym, mrocznym krajobrazie ludziom znacznie trudniej jest funkcjonować niż na ciepłych plażach południa, smaganych gorącym, lekkim wiatrem. Niektórym w ogóle to nie wychodzi.

Henry Dahlström jest jednym z takich nieudaczników. Niegdyś doskonały fotograf, szczęśliwy mąż i ojciec. Obecnie alkoholik, degenerat spędzający czas na popijawach z innymi wykolejeńcami. Wstaje rano po to by się napić, wychodzi z domu by pić i wraca w tym samym celu.

Jednocześnie młoda czternastoletnia dziewczyna - Fanny Janson - zmaga się także z alkoholizmem. Nie, nie swoim - swojej matki. Wychodzi z domu by nie słyszeć jej bełkotu, wraca, gdy matka śpi lub jest w pracy. Unika jej, ignoruje, nienawidzi, nie może się pozbyć.

piątek, 13 maja 2011

Degradacja pubertalna. "Koniec wszystkiego" Megan Abbott

Codziennie na całym świecie giną tysiące osób. Nie wracają do swych przytulnych mieszkań, nie docierają do pracy, czy szkoły, nie odpowiadają na telefony bliskich. Czasami zapadają się pod ziemię na środku ulicy, wśród tłumu przechodniów, a niekiedy dopiero po kilku tygodniach okazuje się, że ich nie ma.

Początkowo naznaczone cierpieniem, płaczem, niedowierzaniem i ogromną nadzieją, ich zniknięcie z czasem staje się już tylko powoli gojącą się raną w sercach najbliższych i kolorowym zdjęciem z wakacji zamieszczonym na stronie internetowej poszukiwań zaginionych osób.

Jaki odsetek zaginionych powraca do domów? Ilu nigdy nie daje już znaku życia? Tego nie wiem, lecz chyba nikt nie prowadzi tak okrutnych statystyk. Bo czy sam fakt nie odzywania się oznacza, że zaginiony nie żyje? I co zwiastuje, tak naprawdę, zaimek przysłowny "nigdy"?

Od początku zniknięcie Evie osłaniała dramatyczna kotara tajemnicy. Oto doskonała uczennica, idealna córka, wychowana w radosnym domu, w szczęśliwej rodzinie, wspaniała przyjaciółka, rozsądna dziewczynka wracając do domu ze szkoły zapada się pod ziemię. Nie wiadomo czy uciekła...

czwartek, 5 maja 2011

Innego końca świata nie będzie. "Z ciemnością jej do twarzy" Kelly Keaton

Nietrudno wyobrazić sobie kataklizm.
Tysiące tornad przechodzące przez jeden kraj. Ogromna powódź zabierająca ze sobą nie tylko tysiące domów, gospodarstw, samochodów, ale też niejednokrotnie życie ludzkie.
Najsilniejsze z możliwych trzęsienie ziemi najpierw trawiące jedną wyspę swoją niszczycielską siłą, a potem pochłaniające każdy skrawek ziemi wywołanym tsunami.
Spektakularny wybuch wulkanu, z wylewającą się, głodną ofiar lawą oraz gigantyczną chmurą pyłu zasłaniającą słońce w prawie wszystkich krajach jednego kontynentu.


Co jednak jeśli te wszystkie nieszczęścia dotykają jedno niewielkie miasto?
Z pewnością w ciągu kilku chwil od momentu rozpoczęcia tego armagedonu ulice pustoszeją, ludzie uciekają, bądź chowają się w mniej lub bardziej bezpiecznych miejscach, gdy jest już po wszystkim wcale nie wracają - miasto wyludnia się, zamienia się w widmo, z kołyszącymi się huśtawkami w parku i stygnącą zupą oraz najświeższą gazetą na stole w kuchni, której gospodarz nie zdążył odpocząć po całym dniu pracy.

wtorek, 3 maja 2011

Zaszczytny plebiscyt i moja skromna osoba


Moi Drodzy,
niedawno Ktoś wyciął mi niezły numer.
Pewnego pięknego dnia otrzymałam e-maila z informacją o tym, iż zostałam zgłoszona do konkursu na Dziennikarza Obywatelskiego 2010 roku. Przez kogo? Kiedy? Jak? Gdzie?

Tego nie wiem po dziś dzień. I długo, długo zastanawiałam się nad wzięciem udziału w tym konkursie, gdyż z założenia nie lubię takich "szopek". Stwierdziłam jednak, iż ten tajemniczy Ktoś chciał zrobić mi przyjemność, może nawet jakoś wyróżnić, więc nie mogę jego i moich wiernych Czytelników zawieść :)

Słowo się rzekło.
Głosowanie zaś rozpoczęło wczoraj.
Niestety, takie jakiego nie lubię najbardziej - SMSowe.
Wiem, że takie głosowanie wiąże się z kosztami, a prośba o głosy kojarzy mi się z jałmużną.

Jednakże Wiadomości24.pl - czyli portal organizujący Plebiscyt - dla SMSowych "głosowaczy" ma do rozlosowania fajne nagrody.
Dlatego uprzejmie, z niemalże czystym sumieniem, Was, moi kochani, proszę o głosy na moją recenzję, którą możecie przeczytać tutaj:
Byt jako byt




Teraz nieco formalności. Głosuje się poprzez wysłanie SMSa na nr 7055 o treści dzob.62

Jeśli pragniecie walczyć o nagrodę dla głosujących musicie w treści SMSa podać także krótkie uzasadnienie (bez polskich znaków!)

Szczegóły dotyczące konkursu oraz jego regulamin znajdziecie na stronie Wiadomości24.pl

Głosy możecie oddawać aż do 31 maja b.r.

Z góry dziękuję i zachęcam również do głosowania na Wykredowaną oraz Agnes :)
Link
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...