i coraz bardziej nowoczesnym. Na petersburskich i moskiewskich salonach w rytm najpopularniejszych melodii tamtych lat podrygiwali młodzi i starzy, bez wyjątku zamożni, Rosjanie ubrani według najświeższych trendów rodem z Europy Zachodniej - z francuskich oraz włoskich domów mody. Niekiedy domy wpływowych mieszczan zaszczycało swoją obecnością typowo kosmopolityczne towarzystwo - wzbogacone o Włochów, Francuzów, Brytyjczyków, Niemców. Wszyscy zebrani rozprawiali wówczas o polityce, przede wszystkim polityce imperialnej, ale też o coraz większym ekspansyjnym apetycie kolejnych carów. Z pewnością pogardę w stałych bywalcach wzbudzały opowieści o bardzo rozrastających się ruchach chłopskich, okraszone brakiem wiary w problemy społeczne, które nie mogłyby przecież dotkliwie nękać tak poważnej, jak rosyjska, państwowości.
W tym samym czasie, gdy w miastach uciechom, zabawom i poważnym dysputom nie było końca, prowincja, szczególnie zawołżańska, żyła spokojnie, idąc miarowym rytmem, bez zbędnych ekscytacji przyjmowała miejskie nowinki. Z niewielkimi wyjątkami.
Najbardziej emocjonującą wiadomością ostatnich dni, która obiegła domy najważniejszych Zawołżan - podprokuratora Matwieja Bedryczowskiego, policmajstra Feliksa Lagrande oraz samego gubernatora Antoniego von Hagenau - a nade wszystko poruszyła ich szanowne i bardzo wpływowe małżonki, był fakt przybycia do guberni inspekcji Świątobliwego Synodu - instytucji czuwającej nad ochroną wiary prawosławnej, będącej prawdziwą rosyjską inkwizycją.
Mieszkańcy Zawołżska nie należeli do przesadnie pobożnych ani świętoszkowatych, dlatego też przyjazd zwykłego, szeregowego duchownego nie wzbudziłby sensacji. Lecz inkwizytorem tym był nie kto inny, jak świecki urzędnik synodialny - Włodzimierz Bubiencow - prywatnie szarmancki i przystojny kawaler, którego na krok nie odstępowała jego zawadiacka, a przy tym niezwykle nieokrzesana oraz bardzo nieświętobliwa świta, w osobach wiernego i oddanego Tichona Zbawiennego i nieujarzmionego, dzikiego tatarzyny Murada Dżurajewa.
A jedyną osobą, która nie przejęła się wizytą tej wielobarwnej ekipy okazuje się władyka Mitrofaniusz - będący właściwie głową kościoła w guberni zawołżańskiej.
Poza wiernymi kopiami mieszczańskich salonów, religijnymi i czasami naprawdę bogobojnymi rodzinami, doskonale prowadzonym klasztorem prawosławnym, w Zawołżsku można zaobserwować też pewne ekscesy - takie jak kwestia buńczucznych raskolników, problem z panoszącymi się po pobliskich lasach i odprawiającymi swoje dziwne obrzędy Zytiakami, czy wątpliwość, co do chrześcijańskiej wiary podprokuratora Bedryczowskiego.
W dodatku ciotka archijereja Mitrofaniusza podupada dosyć mocno na zdrowiu z powodu, jak uparcie twierdzi, umyślnego zamachu na życie jej... psów - unikatowych białych buldogów.
O ile z problemami natury kościelnej władyka gotów poradzić sobie samodzielnie, to na pomoc ukochanej ciotce - generałowej Tatiszczewej - wysyła swojego najbardziej zaufanego współpracownika - przebiegłą niczym lis, waleczną jak lew i rudą niczym wiewiórka siostrę zakonną Pelagię.
Nie sposób nie lubić tej troszkę szalonej oraz kompletnie nieprzewidywalnej mniszki, skrywającej za czarnym habitem prawdziwe, momentami wręcz niezdrowe, zamiłowanie do rozwiązywania kryminalnych zagadek, bystry umysł i ogromną przebiegłość, które to przecież nie przystają pokornej czernicy!
Powieść Borisa Akunina nie tylko mnie nie zawiodła, ale przede wszystkim mile zaskoczyła. Nade wszystko mnogością barwnych i bardzo wyrazistych postaci, zgrabnie uknutą intrygą, o której rozwiązanie pokusiłby się pewnie sam Sherlock Holmes, ale także wzbogaceniem i tak już ekspresywnej fabuły o problemy społeczno-polityczne - stanowiące prawdziwą zagwozdkę w dziewiętnastowiecznej Rosji.
Czytając ten kryminał prowincjonalny, napisany przez mojego ulubionego Gruzino-Rosjanina trudno było mi się jednak oprzeć doszukiwaniu się w opowieści o Pelagii elementów tak lubianej przeze mnie dostojewszczyzny, której autor wcale się nie wyrzeka. Czytelnicy sięgający po historię Pelagii mogą więc spodziewać się psychologicznych zabiegów, filozoficznych dysput, religijnych rozważań, a to wszystko połączone z bardzo bogatą społeczną otoczką i doskonałą zagadką tworzy powieść na miarę rosyjskich klasyków.
Chcąc przeczytać "Pelagię i białego buldoga" musicie jednak pamiętać o kilku istotnych zasadach. Przede wszystkim nie spodziewajcie się taniej rozrywki, jednodniowej lektury, bo powieść ta jest momentami niezwykle wymagająca, ale przez to jeszcze bardziej atrakcyjna. Czytajcie więc uważnie, niespiesznie, a poczujecie się usatysfakcjonowani. Zarówno nietuzinkowymi przygodami nieprzeciętnej mniszki, jak i lekkim stylem autora, który gdyby żył kilkadziesiąt lat wcześniej mógłby być drugim Czechowem, Gogolem, a może nawet samym Dostojewskim.
Ocena: 5,5/6
Pierwsza część historii o Pelagii została przeze mnie przeczytana już w marcu, więc możecie mieć ogląd na to, jakie mam spóźnienie w recenzowaniu książek bibliotecznych - a przecież cały czas czytam coś nowego. Myślę jednak, że historia starań mniszki o rozwiązanie tajemniczej sprawy dotyczącej białych buldogów będzie doskonałą alternatywą na letnie popołudnia, gdy wyjątkowo mamy chęć na jakiś dobry kryminał (ciekawe skąd ta chęć się bierze?:)).
***
U niektórych sesje się już pokończyły. U mnie nawet się jeszcze nie zaczęło. Wszystko mam zepchnięte na sam koniec miesiąca - i chociaż to dobrze, bo czasu na przygotowania mam dużo, to jednak wolę już dłużej nie trwać w niepewności. Tymczasem wracam do mojej głównej lektury ostatnich dni, o bardzo wdzięcznym tytule: "Ogólne postępowanie administracyjne" :)
Świetna książka. Uwielbiam Akunina. I chociaż czytałam tylko pierwszą cześć przygód Pelagii to i tak jestem pod wrażeniem zdolności pisarskich autora. Koniecznie muszę sięgnąć po drugą i trzecią część kryminału prowincjalnego :)
OdpowiedzUsuńDziewiętnastowieczna Rosja brzmi nad wyraz kusząco, a przygody Pelagii malują się w moich oczach jako naprawdę ciekawe i przede wszystkim nietuzinkowe, więc z radością sama zagłębię się w prowincjonalny, zagadkowy świat Pelagii :)
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie, to widzę, że w kolejce "Pożądanie" Jelinek! Po niedawno skończonej lekturze "Amatorek" wprost nie mogę się doczekać recenzji, bo muszę powiedzieć, że pani Elfriede wzbudziła we mnie niemałe emocje!
Pozdrawiam ciepło i zapraszam do siebie
Również bardzo lubię Akunina, a przygody siostry Pelagii bardzo mi przypadły do gustu. Ciekawa postać, a przede wszystkim wyrazista narracja, przedstawienie wydarzeń z punktu widzenia prowincjonalnego gawędziarza, plotkarza, a nie zupełnie bezosobowo, to duży atut trylogii.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie dla mnie :-)
OdpowiedzUsuńThe_book, polecam Ci także kolejne części cyklu o Pelagii. Już za niedługo opublikuję ich recenzje, ale na razie niestety cierpię na deficyt czasu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAlu, polecam gorąco Pelagię, jak i całego Akunina, który moim zdaniem jest naprawdę niesamowity.
Spotkania z Jelinek nieco się obawiam - dużo złego słyszałam o jej książkach. Ale może "Pożądanie" będzie wyjątkiem?
P.S. Dziękuję za odwiedziny. Pozwoliłam sobie "zlinkować" Twojego bloga. Pozdrawiam :)
Urshano, mnie również bardzo przypadła do gustu narracja książki. Czasami miałam nawet wrażenie, że narrator jest jednym z bohaterów :) Akunin jest naprawdę genialny!
P.S. Niestety dopiero teraz zorientowałam się, że przeniosłaś się na blox - wciąż w linkach widniał mi Twój adres blogspot, więc nie mogłam śledzić Twoich recenzji. Ale już naprawiłam swój błąd. Pozdrawiam :)
Pisanyinaczej, może trochę będę wścibska, ale zapytam: dlaczego? ;)
W domu mam "Azazela". Wypożyczyłam dzięki zachętom The Book - muszę przeczytać w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńAleż Jelinek nie wykłada wszystkiego czarno na białym! Wręcz przeciwnie- pod pozornie prostym i jednoznacznym opowiadaniem kryje się mnóstwo ukrytych myśli, dwuznacznych opisów, głębokich przemyśleń. Tylko z pozoru pisze prosto i bez polotu. Pewnie, nie znajdziemy tam homeryckich porównań, ale pod każdym słowem kryje się mnóstwo metafor. Jeśli na jednoznaczność wypływała z mojej recenzji to przepraszam i prostuję- Jelinek bawi się językiem, tylko w bardzo specyficzny sposób :)
OdpowiedzUsuńP.S. Bardzo dziękuję za tak miłe słowa i zamieszczenie bloga w linkach! Ja również z pewnością będę tu częstym gościem
Beatrix, z cyklu o Fandorinie przeczytałam do tej pory tylko "Kochanka Śmierci", ale muszę przyznać, że książka ta zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.
OdpowiedzUsuńJednak prowincja zawołżańska bardziej pasuje mi klimatem niż ponure i podłe zaułki Moskwy czy Petersburga. I muszę przyznać, iż opowieść o niesfornej mniszce bardziej przypadła mi do gustu, ale po przeżyciu kilku przygód z Pelagią z chęcią zapoznam się z innymi historiami o Eraście F. :) Pozdrawiam :)
Alu, wobec tego coraz bardziej jestem ciekawa Jelinek :)
Pozdrawiam :)
No! A myślałam, że to tylko zakonnicy w rodzaju brata Wilhelma czy Cadfaela lubią rozwiązywać zagadki kryminalne! Zacznę brać pod uwagę "Pelagię" w planach czytelniczych.
OdpowiedzUsuńAgnes, myślę, że zakonnicy nie są nawet w jednym procencie tak zabawni i powabni jak Pelagia :) Polecam i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuń