poniedziałek, 29 grudnia 2014

Nie lubię poniedziałku, czyli choroba mola książkowego.

Nie lubię chorować. Lubię natomiast być chora i siedzieć w domu.
Jeśli myślicie, że te dwie rzeczy wzajemnie się wykluczają to nie do końca mogę się z Wami zgodzić.

Oczywiście nie lubię cierpieć na przeziębienie, nie znoszę grypy, a już kompletnie napawa mnie strachem ta odmiana grypy zwana żołądkową, czy po prostu zwykłe zatrucie. Denerwuje mnie bolące gardło, chrypka, kaszel, katar. Stresuje mnie gorączka.


Jednakże ostatnie dni chorowania są całkiem fajne. Gdy wszystkie objawy powoli przechodzą, gdy już pozbywamy się temperatury i leżymy w łóżku już tylko dlatego, żeby dać organizmowi odpocząć i nie sprowokować kolejnej choroby, cóż innego możemy robić jak nie czytać?
Lubię też ten czas, gdy objawy nie są jeszcze tak nasilone, ale jednak lekarz nakazuje nam pozostać w domu, prewencyjnie, "żeby się nie pogorszyło". Wtedy nawet nie marnuje się czasu na ostre chorowanie, nie ma potrzeby spania (czy choćby leżenia z zamkniętymi oczami i wzdychania, żeby mąż zrobił nam herbatę lub kanapkę), można faktycznie cały czas czytać!

I tak chorowanie w dzieciństwie zawsze kojarzy mi się z książkami. Mój dziadzio krążył pomiędzy warzywniakiem (mandarynki musiały być pod ręką!), biblioteką i domem znosząc mi kolejne tomy, które połykałam z zawrotnym tempie. Czasami zahaczał też o księgarnię, bo w mojej rodzinie jest taka niepisana tradycja, że chorującemu kupuje się książki w prezencie, by nie tylko miał co czytać, ale przede wszystkim poczuł się lepiej. Zostało to przećwiczone na mojej mamie, więc nie mogło mnie również nie objąć (sama też znosiłam mojej mamie książki, gdy dłuższy czas leżała).

Gorzej jeśli sama choroba dotyczy książek.

piątek, 26 grudnia 2014

Kraków Świętami stoi. Po krakosku, odsłona pierwsza.

Idą Święta. Zazwyczaj mówi Wam to nie tylko Kevin, który znowu został sam w domu, ale też Mikołaj w czerwonej ciężarówce Coca-Coli i tysiące ludzi, którzy biegają po sklepach i galeriach handlowych w poszukiwaniu prezentów, choinek, ozdób, produktów spożywczych oraz innych świątecznych precjozjów.

Kiermasz adwentowy warto odwiedzić wieczorem.

Jeśli chcielibyście poznać miejsce bardziej zatłoczone niż galerie handlowe tuż przed Świętami to zapraszam Was na krakowski Rynek Główny w dowolny weekend czerwca. Ten rzekomo największy plac Europy jest w tamtym czasie wypełniony szczelnie tłumami turystów, studentów łapiących promienie słońca, wycieczek szkolnych, gimnazjalistów plątających się (zamiast siedzieć w szkole), Krakowian przemieszczających z jednego miejsca w drugie. Jeżeli do tego dodać mnóstwo dorożek, wszędobylskich meleksów, mimów, grajków ulicznych, amatorskich tancerzy break-dance, corocznej reklamy Teatru Groteska przybierającej postać Tiny Turner lub Elvisa Presleya, to mamy prawdziwy tygiel. W porównaniu do pierwszych letnich dni, Kraków w okresie świąteczno-noworocznym wygląda naprawdę spokojnie. Rynek Główny nie jest jednak opustoszały.

Jeżeli kiedykolwiek marzyliście o tym by spędzić Święta Bożego Narodzenia w innym miejscu, w innym mieście, a zazwyczaj spędzaliście je jednak w domu (jak ja to rozumiem!) to teraz macie niezwykłą okazję, gdyż zapraszam Was na Święta do mojego krakowskiego domu :)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Po krakosku. Zaproszenie.

Każdy, kto przybywa do tego miasta, albo się w nim z miejsca zakochuje, albo zaczyna je nienawidzić. Niektórzy uważają je za kolebkę kultury, inni za zaśmiecony zakątek, w którym nie ma czym oddychać.

Ale chyba wszyscy, bez wyjątku, uważają je za piękne.

Od ponad 28 lat Kraków jest moim miastem. Mieszkam tu, żyję, kocham i się złoszczę. Znam chyba każdy zakątek, lecz wciąż Kraków mnie czymś zaskakuje. 


Chciałabym pokazać Wam mój Kraków. Niekoniecznie ten turystyczno-rozrywkowy twór, który wykreowały media, wzruszające filmy o miłości i skradzionych dziełach sztuki, czy tysiące przewodników, spacerników, poradników.

Mam nadzieję, że wybierzecie się ze mną na ten spacer. Może kilka razy. Może nawet za każdym razem.

Zawsze będzie mi bardzo miło.

Zapraszam.
Na to moje krakoskie pole.

sobota, 20 grudnia 2014

Wojenna zawierucha. "Wojenna narzeczona" Alyson Richman

Wojna zawsze stanowi zaburzenie dotychczas panującej rzeczywistości. Wojna to okrucieństwo, bestialstwo, zdziczenie i bezduszność. Wojna to śmierć, choroba, głód. Wojna to rozpacz po utracie bliskich. Wojna to drapieżność po całkowitym odczłowieczeniu. Wojna to też miłość.

Nie łatwo jest pojąć, jak człowiek wrzucony do wojennego kotła może kochać. Wydawałoby się, że powinien jedynie płakać i nienawidzić. A jednak miłość jest obecna w każdym dniu wojny, w każdej jej godzinie. Zamyka się w świście wystrzeliwanych kul, w strachu podczas przebywania w kryjówce, w łzach ofiar, w ogniu nienawiści płonącym w oczach agresorów.


Nietrudno takiej miłości doświadczyć. W czasie wojny człowiek uświadamia sobie, że kocha swych bliskich w każdej chwili i zawsze poznaje to uczucie na nowo. Miłość jest odskocznią, ucieczką przed wszechobecnym przygnębieniem, chaosem i niezrozumieniem.

Przy mniejszych lub większych problemach dnia codziennego, rodzinnych kłótniach, narzeczeńsko-małżeńskich sporach zawsze uświadamiam sobie, że żyję tak naprawdę w czasach wspaniałych, iż mam ogromne szczęście. Nie muszę walczyć o przetrwanie, moje troski obracają się wokół pracy i domu, a największym problemem jest to, co dzisiaj zjem na obiad i jakie pieczywo kupię na jutrzejsze śniadanie.

niedziela, 14 grudnia 2014

Milczenie jest złotem. "Na skraju ciszy" Kristina Ohlsson

Każdy z nas ma jakieś tajemnice. Niektóre są błahe. Z zaciętym uporem wmawiamy mamie, że wcale nie widzieliśmy jej ulubionej filiżanki, stanowczo tłumaczymy żonie, iż na pewno piątkowe popołudnie spędziliśmy w pracy i to niemożliwe, że śmierdzimy piwem albo zarzekamy się przed mężem, że nie mamy pojęcia kto i kiedy porysował zderzak jego ukochanego auta, przecież tak właściwie każdy mógł to zrobić!


Są jednak tajemnice większe, budzące emocje, elektryzujące. Są też takie, które mrożą krew w żyłach. Wydaje się, że właśnie z taką tajemnicą zetknęła się Frederika Bergman, która prosto z urlopu macierzyńskiego wraca do wydziału śledczego policji. 

Akurat w momencie powrotu Frederiki do pracy w lesie znalezione zostają zwłoki studentki. Rebecca była poszukiwana od dłuższego czasu po tym, jak po prostu zapadła się pod ziemię.

środa, 10 grudnia 2014

O dwa domy za dużo, o galon wina za mało. "Tortilla flat" John Steinbeck

Danny ma za sobą barwną przeszłość. Jego przypadkowa kariera w wojsku zakończyła się niespodziewanym przedłużeniem służby, a długie godziny spędzone na "dołku" okazały się bezcennym czasem odpoczynku, na trwale wpisanym w życiorys Danny'ego.

Danny ma mnóstwo przyjaciół. Takich prawdziwych przyjaciół. Którzy przejmują się jego losem, martwią się o to, czy nie dzieje mu się krzywda, upominają, gdy popełnia głupstwa i ostrzegają przed złymi wyborami (oczywiście złymi głównie z punktu widzenia ich interesów).

Danny ma też dwa domy. Oba odziedziczył po swoim dziadku. Oba znajdują się w Tortilla Flat i oba stanowią dla niego niemały problem. Bowiem teraz, jako majętny człowiek, nie chce aby jego przyjaciele pomyśleli, iż wywyższa się, uważa się za lepszego od nich.


Danny ma jednak przede wszystkim dosyć luźne podejście do życia. Nie pracuje, nie ma rodziny, je to co uda mu się zdobyć, czas spędza zazwyczaj z przyjaciółmi, śpi tam, gdzie może albo gdzie akurat zaśnie (zazwyczaj są to przydrożne rowy). Danny ma ponadto szczególnie nabożny stosunek do wina, a szczególnie do gąsiorków wina, które wspólnie z przyjaciółmi zdobywa i konsumuje w zawrotnych ilościach.

Taki jest właśnie Danny.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Nie lubię poniedziałku, czyli gdzie byłam, gdy mnie nie było

Żyjecie w ciągłym biegu, z jednej pracy lecicie do następnej, w domu brakuje Wam już ubrań na co dzień, bo nie mieliście czasu zrobić prania, a w zmywarce leżą tygodniowe talerze, z dnia gdy akurat mieliście chwilę by zjeść kanapkę, na dekoderze telewizyjnym brakuje już miejsca, bo ciągle coś nagrywacie i nie macie czasu, aby obejrzeć... Jednakże pewnego pięknego dnia budzicie się rano, światło padające zza lekko podniesionych kremowych rolet świeci Wam prosto w oczy, przeciągacie się kilka razy, turlacie opatuleni kołdrą, aż nagle podnosicie się, zakładacie absurdalnie kolorowe kapcie z pomponem i już wiecie: dzisiaj będzie ten dzień kiedy napiszecie wreszcie jakiegoś posta na bloga!

Poranne słońce zawsze powoduje powrót do nałogów...

Znacie to? Ja doświadczyłam właśnie niedawno takiego wspaniałego "oświecenia".

czwartek, 20 listopada 2014

Parna i lepka infamia. "Hańba" John Maxwell Coetzee

Istnieją na świecie takie zachowania, takie tabu, których złamanie, naruszenie jest prawdziwym przewinieniem i to bez względu na szerokość geograficzną, kulturę, uwarunkowania społeczne. Do tychże tabu należy chociażby niewłaściwy stosunek na linii nauczyciel - uczeń. Bliższe, uczuciowe i emocjonalne kontakty w takich relacjach są bardzo gorszące i przez to zakazane. Być może wynika to z niepodważalnej, uświęconej wręcz, więzi "uczeń-mistrz". Na pewno zaś przekroczenie tej żelaznej bariery traktowane jest jako zbrodnia przeciwko moralności.


Profesor David Lurie odczuł to na własnej skórze. Krótkotrwały, acz gorący romans ze studentką sprawił, że ten ponad pięćdziesięcioletni wykładowca literatury na kapsztadzkim uniwersytecie stracił pracę w atmosferze skandalu, naruszając wszelkie możliwe normy etyczne. Lurie nigdy nie był grzecznym facetem, o czym z pewnością mogłyby opowiedzieć jego dwie byłe żony lub egzotyczna przyjaciółka Sorayi, z którą spędzał każdy upojny czwartek. Jednakże namiętność jaka połączyła go ze słuchaczką prowadzonego przez siebie kursu z zakresu poezji romantycznej, może i była nieco romantyczna i poetyczna, jak na warunki, w których się rozwinęła, ale na pewno już nie rozsądna. Poza pracą Lurie stracił coś o wiele istotniejszego - szacunek u innych wykładowców, u swoich kolegów, współpracowników, a także u studentów.

wtorek, 18 listopada 2014

Przystojna panna pozna pana... "Luizę pilnie sprzedam" Danuta Noszczyńska

Czasami życie nie do końca układa się po naszej myśli. Dobrze znani ludzie okazują się kimś zupełnie obcym, a problemy, które nigdy nas nie dotyczyły nadciągają całą chmarą w jednym momencie, nim się obejrzymy.


Luiza pierwsze rozczarowanie przeżyła, gdy jej ukochany tatuś postanowił pokazać swemu dziecku czym tak naprawdę się zajmuje. W końcu była już dorosła, skończyła właśnie dwadzieścia jeden lat i powinna poznać niewdzięczne zajęcie, które pozwalało ojcu przez tyle lat utrzymywać ich rodzinny tandem. Być może liczył on też na to, iż córka przejmie schedę po nim.

sobota, 15 listopada 2014

Niedopowiedziane. "Na plaży Chesil" Ian McEwan

Była doskonale zapowiadającą się skrzypaczką. Ładna, mądra, o szerokich biodrach, które wprost nadawały się do rodzenia dzieci. Oczywiście była doskonale wykształcona, z dobrej, pełnej rodziny.

On nie mógł oprzeć się jej wdziękowi. Nie znał się nawet na muzyce klasycznej, wcześniej zajmowała go jedynie historia, którą studiował. Pochodził z kochającej się rodziny, jednakże nie pozbawionej problemów. 


Oboje zafascynowani sobą, potrafili rozmawiać całymi godzinami. Miło spędzali wspólnie czas na spacerach, wyprawach łódką po rzece.

Ta znajomość nie mogła skończyć się inaczej. 

środa, 12 listopada 2014

Pierwsze dziecko PRL. "Towarzyszka panienka" Monika Jaruzelska

Wyglądała jak każda normalna dziewczynka w jej wieku. Miała dwa kucyki, była szczupła, ale nie była pięknością. Wakacje spędzała zazwyczaj z babcią w ośrodkach wczasowych. Czasami wyjeżdżała też z rodzicami, bądź z samym tatą. Również za granicę.
Cyklicznie kierowca ojca woził ją na specjalne seanse kinowe, gdzie puszczano bajki Disneya.

I to wszystko w kraju, gdzie szary obywatel nie mógł otrzymać paszportu, za to mógł zniknąć w tajemniczych okolicznościach. To wszystko w czasie gdy towary były reglamentowane, zachodnie filmy i książki niedostępne, a dużą część społeczeństwa mocno inwigilowano. 


Ona była jednak inna. Jej mama miała urodę gwiazdy filmowej. Zawsze elegancka, stylowa, piękna i przy tym inteligentna. Ojciec niestety odstawał wyglądem od swojej żony, ale za to nadrabiał wojskowym szykiem, dyscypliną, stanowczością. Nie wiadomo w kogo się wdała. Sama twierdzi, że musiała być rozczarowaniem dla pięknej mamy i silnego taty. Na pewno przez długi czas była pierwszym dzieckiem PRLu. Pierwszą małą towarzyszką. Towarzyszką Panienką.

środa, 29 października 2014

Państwo dobrobytu

Czy słyszeliście kiedykolwiek o książce idealnej? Takiej, nad którą rzesze krytyków piałyby z zachwytu, a tysiące czytelników przerywało jej lekturę by wzdychać z zachwytu? Takiej, której każda strona przynosiłaby nowe emocje? Takiej, której język byłby piękny, a przy tym dosyć uniwersalny?
Słyszeliście?

Ja też nie. Ale znam jedną, która jest bardzo blisko...



niedziela, 4 maja 2014

Witaj maj, piękny maj... czyli słów kilka o wierności pięciolatka.

Niespodziewanie, tydzień temu rozpoczął się okres na który długo czekałam.
Wyobraźcie sobie jakież było moje zdziwienie, gdy po weekendzie spędzonym na uczelni (podyplomówka nie zna wiosny ani odpoczynku!), poprzedzonym długaśnym tygodniem, w którym spałam mało (bo przecież kolokwium półroczne na aplikacji samo się nie zaliczy), zwieńczonym egzaminem ustnym przed komisją samego Dziekana, uciekłam z zajęć kilka (no może kilkanaście, nie więcej!) minut wcześniej, a przed budynkiem mej szanownej Alma Mater czekał mężczyzna z kwiatami. Przystojny brunet, zupełnie mi znany, trzymał w ręku to, o czym marzyłam i na co czekałam. Tak oto zaczął się mój sezon na konwalie! :)

I tak jak kocham od zawsze konwalie i uwielbiam fiołki, pozostaję wierna mym gustom czytelniczym. Zazwyczaj.


Wiem, że teraz się burzycie: "ale jak można być wiernym zazwyczaj?". Spieszę z tłumaczeniem.
Jak wiecie w ciągu ostatnich pięciu lat dorastania mojego bloga pozostawałam mniej więcej w jednym trendzie. Recenzowałam i zamawiałam do recenzji książki, które mnie interesowały i w żadnej mierze nie wychodziłam poza moje, wydawałoby się ukształtowane już w pełni, gusta czytelnicze. Nie wychylałam się w żadną niestandardową stronę, byłam ukierunkowana i szczęśliwa. I przy tym jaka naiwna!
Oczywiście nie mogłam przewidzieć, że pewne odchyły od mojej ściśle ustalonej normy zaistnieją, ale nie powinnam zakładać, iż moje podejście do literatury się nie zmieni.

Zasadniczo tych zmian nie było dużo, lecz jednak były. Więc śmieszą mnie teraz moje kategoryczne wypowiedzi sprzed kilku lat typu: "nie czytam fantastyki poza Pratchettem" albo "kryminały czytam tylko dla odstresowania".

Zacznijmy jednak od początku.

niedziela, 23 marca 2014

Czekolada z nadzieniem brzoskwiniowym. "Brzoskwinie dla księdza proboszcza" Joanne Harris

Kiedy ostatnio otrzymaliście tradycyjny list?
Czasy, w których pisało się ręcznie parę słów na estetycznej papeterii, następnie te zakreślone kilka zdań zaklejało się w kopercie, podążało na najbliższą pocztę i wysyłało, bezpowrotnie minęły.

Niegdyś, po wysłaniu listu pozostawało już tylko z niecierpliwością czekać na odpowiedź. Czasami kilka dni, a czasami miesiąc. Dzisiejszy świat jest niecierpliwy, dlatego odpowiedź na e-maila można otrzymać jeszcze w tym samym dniu, a na SMSa nawet w tej samej minucie.

Tak, listy w obecnych czasach to zapomniany, ale jakże piękny zwyczaj. Bardzo osobisty, intymny, indywidualny. Na wymarciu. Listów po prostu się nie dostaje.
A już na pewno nie od nieboszczyka.


niedziela, 9 marca 2014

Nie lubię poniedziałku już w niedzielę, czyli pięciolatek za rok idzie do szkoły

Niedziela to taki czas kiedy gdzieś pomiędzy rosołem z makaronem (tym jedynym słusznym makaronem, bo chyba każda rodzina w Polsce ma taki właśnie makaron), a kotletem schabowym z ziemniaczkami i kapustą (u mnie w tym tygodniu młodą, wyhodowaną gdzieś w Chinach lub na Cyprze, generalnie tam gdzie teraz jest ciepło), człowiek uświadamia sobie boleśnie, że dzień jutrzejszy nie jest wolnym i że to niemożliwe, ale mimo wszystko, gdzieś zniknęła sobota.

Mnie jeszcze przed obiadem dopadło wrażenie, że nie wiem, jak to się stało, iż już nadchodzi drugi tydzień marca. Uciekło mi tyle dni, tyle godzin. W między czasie było tyle okazji, które przeszły obok prawie niezauważone ("prawie", gdyż zawsze znalazł się ktoś, kto jednak miło o nich przypomniał) - kolejne moje nieuniknione urodziny, dzień kobiet, poważna rocznica mojej bytności na BiblioNETce i wreszcie najważniejsze, urodziny tego bloga.



czwartek, 27 lutego 2014

Wszystko zostaje w rodzinie

Krótka uwaga dla tych, którzy nie czytali cyklu o Dollangangerach - mogę lekko spoilerować!

Wydawało mi się, że wszyscy już o tej historii słyszeli, gdy sięgałam po pierwszą książkę. Nie dane mi było czytać poprzedniego wydania, więc swą przygodę z książkami Virginii Andrews rozpoczęłam dopiero gdy w moje ręce wpadło nowe wydanie cyklu o rodzinie Dollanganger.

Na początku był zachwyt, okraszony może nutką zniesmaczenia. Fascynowała mnie tragiczna historia czwórki rodzeństwa, poruszyło ich nieszczęście, zdenerwowała postawa rodziny, ale wydawało mi się, że autorka wkroczyła na dosyć śliską ścieżkę. Bo o ile nie dziwią różne ekscesy, będące odchyleniami od normy w sferze seksualnej to jednak miłość fizyczna i psychiczna pomiędzy rodzeństwem, gdzieś tam wciąż siedzi w naszych umysłach, jako ta niemożliwa, niewyobrażalna i całkowicie nienaturalna.

niedziela, 26 stycznia 2014

Pantofelek Kopciuszka. "Rubinowe czółenka" Joanne Harris

Stoję przed niebanalną wystawą sklepową. Znam to miejsce, czuję jego zapach, smak. Tu jednak nie ma woreczka przy drzwiach. Brak magicznych uśmiechów i aksamitnych pralin. To nie ta sama kameralna chocolaterie. Wokół mnie, na paryskim bruku, stukają pospiesznie obcasy czółenek.

Paryż jest inny. Nie jest małym, zaściankowym miasteczkiem, gdzie wszyscy się znają. Tu można czuć się anonimowym. Trudno jest jednak zdobyć zaufanie klientów, gdyż ludzie nie mają czasu by na chwilę choć przystanąć.

Zmiany. Nie ma tajemniczej Yianne. Teraz nazywa się Vianne Charbonneau. Mała Anouk to dziewięcioletnia Annie. Nie ma już Roux o miedzianych włosach. Jest za to ktoś jeszcze - rudowłosa, płomienooka Rosette, która zazwyczaj nie uśmiecha się do obcych i potrafi naprawdę nieźle napsocić.

czwartek, 2 stycznia 2014

Rozważanie i planowanie 2014

Wraz z hukiem korków szampanów i błyskiem spektakularnych ogni sztucznych zawsze nachodzi mnie refleksja, iż powinnam co nieco podsumować.

Czytelnicze podsumowanie roku 2013 nie jest najradośniejszą rzeczą, którą w tym momencie chciałabym uczynić, bo wiem, iż miniony rok był ciężki pod tym względem. Za to był zdecydowanie dobry pod innymi względami. Nie sposób tu ich wszystkich wymienić, ale zwróćmy uwagę jedynie na te najważniejsze wydarzenia: ukończenie studiów, uzyskanie pozytywnego wyniku egzaminu wstępnego na aplikację i wpis na listę aplikantów, podjęcie studiów podyplomowych, pierwsza rocznica pracy w korporacji, niesamowite podróże - austriackie narciarstwo oraz cypryjskie lenistwo. Chwile mniej radosne wolę przemilczeć, ale było ich naprawdę niewiele.


Wszyscy zapewne się domyślacie, dlaczego nie chcę czynić tu czytelniczych podsumowań. Niestety osiągnięcie wszystkich życiowych celów pochłonęło całą mą uwagę i w minionym roku lista mych książek przeczytanych jest dramatycznie krótka. Być może jeżeli doliczyłabym wszystkie naukowe lektury to wydłużyłaby się... Ba, na pewno by się wydłużyła i to znacznie, gdyż do jednego egzaminu musiałam przeczytać aż (sic!) 49 aktów prawnych. Chyba nie muszę Wam tłumaczyć, dlaczego nie mam ochoty wspominać czytania kodeksów i innych ustaw, ani tym bardziej wciągać ich na listę :)
Byłabym jednak nieuczciwa nie wspominając ani słowem o tym, co mnie czytelniczo oraz filmowo zachwyciło lub zniechęciło.

Zatem książka czy film?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...