Niespodziewanie, tydzień temu rozpoczął się okres na który długo czekałam.
Wyobraźcie sobie jakież było moje zdziwienie, gdy po weekendzie spędzonym na uczelni (podyplomówka nie zna wiosny ani odpoczynku!), poprzedzonym długaśnym tygodniem, w którym spałam mało (bo przecież kolokwium półroczne na aplikacji samo się nie zaliczy), zwieńczonym egzaminem ustnym przed komisją samego Dziekana, uciekłam z zajęć kilka (no może kilkanaście, nie więcej!) minut wcześniej, a przed budynkiem mej szanownej Alma Mater czekał mężczyzna z kwiatami. Przystojny brunet, zupełnie mi znany, trzymał w ręku to, o czym marzyłam i na co czekałam. Tak oto zaczął się mój sezon na konwalie! :)
I tak jak kocham od zawsze konwalie i uwielbiam fiołki, pozostaję wierna mym gustom czytelniczym. Zazwyczaj.
Wiem, że teraz się burzycie: "ale jak można być wiernym zazwyczaj?". Spieszę z tłumaczeniem.
Jak wiecie w ciągu ostatnich pięciu lat dorastania mojego bloga pozostawałam mniej więcej w jednym trendzie. Recenzowałam i zamawiałam do recenzji książki, które mnie interesowały i w żadnej mierze nie wychodziłam poza moje, wydawałoby się ukształtowane już w pełni, gusta czytelnicze. Nie wychylałam się w żadną niestandardową stronę, byłam ukierunkowana i szczęśliwa. I przy tym jaka naiwna!
Oczywiście nie mogłam przewidzieć, że pewne odchyły od mojej ściśle ustalonej normy zaistnieją, ale nie powinnam zakładać, iż moje podejście do literatury się nie zmieni.
Zasadniczo tych zmian nie było dużo, lecz jednak były. Więc śmieszą mnie teraz moje kategoryczne wypowiedzi sprzed kilku lat typu: "nie czytam fantastyki poza Pratchettem" albo "kryminały czytam tylko dla odstresowania".
Zacznijmy jednak od początku.
Rok pierwszy czyli spokój
Gdy narodził się mej głowie pomysł na tego bloga byłam studentką. Pomimo egzaminów, sesji, ciągłych zajęć, praktyk miałam czas i ogromną chęć by czytać. A ponadto, dodatkowo, by o tym czytaniu pisać.
Namiętnie w tamtym czasie odwiedzałam krakowskie biblioteki, byłam częstym gościem Biblioteki Wojewódzkiej na ul. Rajskiej, do której miałam niedaleko z uczelni. Równie często wpadałam do znajdującej się blisko mojego domu jednej z filii bibliotek publicznych. Plusem tej niewielkiej osiedlowej biblioteki było to, iż wiele wspaniałych książek można było w niej dostać od ręki, bez czekania, bez dzikich tłumów, które polowały na chodliwe tytuły, a które okupowały wtedy Rajską.
Oczywiście moja przygoda z obiema bibliotekami zaczęła się dużo wcześniej - na Rajską chodziłam jeszcze jako licealistka, która poza lekturami szkolnymi szukała czegoś ciekawego "do tramwaju", zaś osiedlowa biblioteka, a zwłaszcza jej dział dziecięcy, wspomagała mnie przez całą podstawówkę oraz całe gimnazjum, zarówno w lekturach codziennych, jak i tych okolicznościowych (pamiętam nawet, że gdy leżałam chora w łóżku, mojemu dziadziowi zdarzało się chodzić do biblioteki co drugi dzień po nowe książki dla mnie).
Moja ówczesna domowa biblioteczka składała się raczej z książek dziecięcych, młodzieżowych, pojedynczych egzemplarzy wyłapanych gdzieś w promocjach, czy jakiś bestsellerów typu "Kod Leonarda da Vinci", a w dużej mierze zapełniały ją książki zbierane przez moją mamę w okresie studenckim i postudenckim. Siłą rzeczy wspomagałam się więc tymi bibliotekami, a tam odkrywałam takie cuda, jak książki Myśliwskiego, Segala, Updike'a, Akunina, czy Boyne'a. Do wszystkich nich wciąż wracam. Tak samo jak do Kapuścińskiego, którego w tym czasie też zaczęłam kolekcjonować z racji serii wydawanej przez Agorę. Niektóre namiętnie zbierane tomy książek Kapuścińskiego leżą na mych półkach nieprzeczytane do dziś.
Rok drugi czyli wyzwania
Zaraz po pierwszych urodzinach blogowych rozpoczęły się z mym udziałem dwie nadzwyczaj ciekawe inicjatywy. Pierwsza związana była z trendem panującym wówczas wśród blogerów, wschodzącą modą na wyzwania książkowe. Być może niektórzy z Was nie pamiętają, ale jednym z pierwszych takich wyzwań było "Amerykańskie południe w literaturze". Dzięki niemu zetknęłam się z bardzo ciekawą literaturą, poznałam Grishama, Toni Morrison oraz ubyła mi w kolejce jedna książka z mojej biblioteczki, zresztą dosyć ciekawa.
Druga inicjatywa była mniej inkluzywna. Toczyła się tylko i wyłącznie z moim udziałem, a dotyczyła e-maila, którego pewnego dnia otrzymałam. Maila z propozycją zrecenzowania książki. Późniejsze propozycje były chyba konsekwencją tej pierwszej. Nie wszystkie książki jednak brałam do recenzji, byłam bardzo zasadnicza jeśli chodziło o tytuły, które wiedziałam, iż raczej mnie nie zainteresują.
Wtedy też rozpoczęło się moje krótkie, chociaż radykalne odstępstwo - zaczęłam czytać książki fantastyczne i to inne niż Pratchetta (chociaż Pratchettem też nie pogardziłam). Nie było ich dużo, nie była to też jakaś fantastyka wysokiego kalibru polecana przez pasjonatów, ale zawsze.
Rok trzeci czyli kryminał
Jakże te książki recenzyjne, które otrzymywałam mną zawładnęły. Gdybyście mnie wtedy zobaczyli. Cieszyłam się z każdej otrzymanej paczki, celebrowałam otwarcie pakunku, macałam książkę i uroczyście odstawiałam ją na półkę, by móc potem delektować się jej treścią.
Recenzje pisałam w pocie czoła i chyba nigdy nie miałam takiej weny jak wtedy. Poza fantastyką, która wędrowała do mnie zazwyczaj w postaci książek dla młodzieży, wybierałam też świetne książki z tzw. literatury kobiecej, książki znanych mi już autorów (jak Zafón) oraz kryminały.
I wtedy radykalnie zmieniło się moje podejście do kryminałów. Przestałam uważać je za literaturę lekką, rozrywkową, a zaczęłam doceniać kunszt niektórych autorów. Wtedy zaczęłam fascynować się Markiem Krajewskim, zachwycałam książką Marcina Pilisa, czy wzdychałam nad serią o Pelagii Akunina.
Prawdziwym odejściem od mych zasad (i to podwójnym odstępstwem!) okazała się przygoda ze Stiegiem Larssonem, który zauroczył mnie swoim Millenium. Z jednej strony doceniłam jego niezwykłe pióro, zachwycałam się każdym kolejnym rozdziałem, a z drugiej dałam się ponieść popularności tej serii i zrozumiałam jej fenomen. Wydaje się, że i tak długo się opierałam Millenium, a gdy już moje postanowienie nie sięgania po książki będące "na topie" skruszało naprawdę nie żałowałam tego kroku!
Do tej pory kryminały towarzyszą mi nieustannie w moich książkowych przygodach. Z radością spotykam coraz to nowe, genialne pozycje, już nie tylko skandynawskie, ale też polskie.
Rok czwarty czyli refleksyjny
Po fali paczek, paczuszek, po codziennych wizytach na poczcie z awizo w ręce, byłam strasznie zmęczona z powodu napływających ciągle książek. Długo zajęło mi jednak podjęcie decyzji by ograniczyć zamówienia, jednakże w końcu się na to zdecydowałam. Troszkę w tych decyzjach pomogły mi odejścia z wydawnictw osób z którymi współpracowałam. W dodatku z literatury lekkiej przeszłam na literaturę większego kalibru, zazwyczaj bardzo refleksyjną, dającą do myślenia, ale jakże satysfakcjonującą.
Do ręki brałam oczywiście też kryminały, książki lżejsze, ale dominowały u mnie tytuły poważniejsze.
I dopiero po tych zmianach odkryłam na nowo radość jaką daje niespieszne czytanie ciekawej i mądrej książki. A jest to uczucie naprawdę niesamowite.
Rok piąty czyli zastój
Ten ostatni, miniony już, rok mojego blogowania stał niestety pod znakiem zastoju czytelniczego i recenzyjnego. Czytałam niewiele ze względu na to, iż stałam się przodownikiem pracy. Najpierw zatrudniłam się na etat, potem postanowiłam kontynuować moją edukację na aplikacji i obecnie poza pracą, zajęciami i praktykami na aplikacji mam jeszcze wspomnianą podyplomówkę oraz praktykę u mojego patrona na pół etatu.
Po odkryciu na nowo przyjemności z czytania taki zastój był dla mnie bardzo frustrujący. Na szczęście szybko odkryłam sposób jak sobie z nim radzić i obecnie znowu czerpię radość z czytania.
A czytam zarówno powieści niosące za sobą duży bagaż emocji, jak i lekkie obyczajówki. Novum w moim czytaniu jest kolejny romans z fantastyką, ale romans nie byle jaki - z samym George'm Martinem! Jego "Gra o tron" chodziła za mną długo i namiętnie. W dodatku była to seria na tyle popularna, o której wszyscy rozmawiali chociażby w kontekście serialu, że znowu poddałam się modzie. Wciąż wydaje mi się, że uczyniłam to z lekkim opóźnieniem, co stało się tylko z korzyścią dla mnie.
Rok szósty czyli...?
Jaki będzie rok szósty? Nie wiem. Może w ogóle zostanę wtórnym analfabetą i wrócę do jakiś prostych historii dla dzieci? Na pewno kusi mnie by odświeżyć sobie troszkę literatury z liceum, może też Musierowicz, Montgomery. Chciałabym też wrócić do Zafóna, do mojego kochanego Marqueza, a tymczasem na półkach biblioteczki mam kilkaset nieprzeczytanych tytułów!
A może zwolnię się z pracy, rzucę aplikację i wyjadę na bezludną wyspę z moimi książeczkami? Któż wie. Na pewno jednak pozostanę wierna czytaniu.
P.S. I wierna w męczeniu Was moimi przydługimi tekstami! :)
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Też uwielbiam konwalie. A jeśli chodzi o upodobania czytelnicze, to często można się zdziwić... Ja sama kiedyś upierałam się, że nie lubię kryminałów, a teraz je uwielbiam; że jestem zbyt strachliwa na thrillery, a okazuje się, że czytając je wcale nie umieram ze strachu... :) Lubię każde kolejne takie zaskoczenie.
OdpowiedzUsuńW literaturze najfajniejsze są takie zaskoczenia i pozytywne rozczarowania :) Dobrze, że mi przypomniałaś - muszę dzisiaj konwalie kupić, bo przecież sezon na nie jest taki krótki!
UsuńŚwietny post :) Miałam uśmiech od początku do końca podczas czytania :)
OdpowiedzUsuńDziękuję i polecam się na przyszłość ;)
UsuńPozdrawiam!
Podziel się sposobem na czytelniczy zastój :)
OdpowiedzUsuńZnakomite podsumowanie i muszę przyznać, że parę z tych sytuacji przytoczonych przez Ciebie dotyczy i mnie - choćby wyzwanie "Amerykańskie południe w literaturze", fascynacje nowościami, zmęczenie materiału.
OdpowiedzUsuńŻyczę nieustającej radości z czytania!
Dziękuję!
UsuńTak myślę, że mimo wszystko coś łączy nas wszystkich, blogerów książkowych :) Z rozrzewnieniem wspominam dawne czasy, zwłaszcza widząc, jak blogosfera się zmieniła. Ale może teraz też jest dobrze?
O zastoju jeszcze będzie, obiecuję :) Może jeszcze jakiś mini kącik porad? ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe podsumowanie. Aż się zaczęłam zastanawiać nad tym, jak to u mnie wyglądało. Stwierdzam jednak, że wielkich zmian na przestrzeni lat nie zanotowałam. Od jakiegoś czasu mam fazę na kryminały (wcześniej łykałam w podobnym tempie książki podróżnicze) i mam nadzieję, że ta faza potrwa dłużej, bo odkrywam coraz więcej perełek. Zaskoczyła mnie różnorodność lit. kryminalnej, zwłaszcza polskiej.
OdpowiedzUsuńNapisałaś post w maju, a ja dopiero pod koniec lipca zaczynam nadrabiać zaległości blogowe... Ech, te podyplomówki... ;) Widzę, że nasze blogi są niemal równolatkami, Twój jest starszy zaledwie o kilka miesięcy :) Ale ja chyba nie byłabym w stanie zrobić takiego ładnego "rachunku sumienia" jak Ty - aczkolwiek wpis jest dosyć inspirujący :) Życzę, żeby ten szósty rok (i kolejne lata!) był jak najbardziej satysfakcjonujący pod każdym względem!
OdpowiedzUsuń