piątek, 31 grudnia 2010

Minderwertig. "Łąka umarłych" Marcin Pilis

Byli potęgą. W swych rękach trzymali skarb wielu państwowości.
Wzrost ich populacji był jedną, z niewielu, stałych w najjaśniejszej Rzeczypospolitej okresu XVII i XVIII wieku.
Ale przecież zamieszkiwali całą nowożytną Europę i ciesząc się zaufaniem monarchów, tworzyli w chrześcijańskich społeczeństwach odrębny, nieco wyizolowany, stan. Dlaczego ten constans minął? Dlaczego potędze tych niestrudzonych "sługów Skarbu" (jak ich nazywano), nie złamanej przez lata dyskryminacji, upadków, złośliwości, czy nawet jawnych prześladowań, położył kres jeden porywający, charyzmatyczny, acz nieco kontrowersyjny człowiek-mówca, człowiek-ideolog, którego dzisiaj, z całą pewnością, uznalibyśmy za kompletnego szaleńca, znacząco pukając się przy tym w czoło?
Łatwo uzmysłowić sobie, że nie był sam. Ktoś mu pomagał. Ktoś, czyli tłumy, publika. Cała Rzesza ludzi. Całe zło tego świata pomagało mu w zagładzie pięciu do sześciu milionów ludzi.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

All we need is... "Love Actually" reż. Richard Curtis

Z roku na rok coraz trudniej mi jest wprawić się w świąteczny nastrój. Paradoksalnie wszystkie girlandy, choinki, świecidełka i zapachy w sklepach, melodyjki, świąteczne ciężarówki Coca-coli w telewizji, pojawiające się miesiąc przed Bożym Narodzeniem, bardziej mnie denerwują niż nastrajają.
Będąc w opozycji do modelu Świąt prezentowanego w środkach masowego przekazu - komercyjnego, kiczowatego, pseudo-tradycyjnego - postanawiam trwać z kamienną twarzą, twardym sercem, głucha i ślepa na tę tandetę, jak tylko długo się da.
Konsekwencją tego jest niestety prawdziwa niemoc, jaka mnie nachodzi, parę dni przed świętowaniem. Sprawy nie ułatwia także coroczna odwilż, chlapa i tony szarych resztek pośniegowych. Na szczęście zwykle z pomocą przychodzi mi szeroko pojęta sztuka.

Razu pewnego podczas odkurzania biblioteczki natknęłam się na "Opowieść wigilijną" Dickensa i połknęłam ją w jeden przedświąteczny wieczór. Innym razem w sklepie wpadła mi w ręce płyta, będąca dodatkiem do gazety, z pięknymi pastorałkami (a wśród nich "Maleńka miłość" oraz "Kolęda dla nieobecnych"), które stworzyły niezapomniany klimat. W tym roku natomiast całkiem przypadkowo, przełączając programy telewizyjne, natknęłam się na początek pewnego filmu. I doznałam olśnienia. Był to mój ukochany film.

piątek, 24 grudnia 2010

Christmas time

"Korona"

Tulić Jego głowę z pierwszymi włosami
w Betlejem pod gwiazdą uprzejmie schyloną

w Nazarecie głaskaną Maryi rękami


kto przytuli do siebie z koroną cierniową

ks. Jan Twardowski


Wszystkim Czytelnikom mego bloga pragnę złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Dużo ciepła, spokoju, wspaniałych, rodzinnych chwil w domowym zaciszu, radosnych rozmów przy suto zastawionym stole oraz wielu prezentów pod choinką (w tym oczywiście tych najważniejszych - książkowych).

Kochani moi - Wesołych Świąt!

wtorek, 14 grudnia 2010

Kłak lumpoproletariusza. "Przygoda fryzjera damskiego" Eduardo Mendoza

Czasami mam niebywałą ochotę na dobry kryminał. Tak, dobrze zrozumieliście. Mam nieprzemożną ochotę na niegdyś pogardzany gatunek literacki, określany mianem prostego, proletariackiego, wulgarnego (typowo dla vulgusu). Ostatnio też miałam taką chęć. I chociaż pragnienia literackie zwykle duszę w zarodku, to temu pozwoliłam się rozwinąć. Na chęci się nie skończyło, a ja byłam świadkiem niebanalnego śledztwa.

Zaczęło się bardzo niewinnie. Głównego bohatera spotkałam po raz pierwszy w szpitalu. Szpital ten poza niezliczoną ilością zalet posiadał także specjalizację - psychiatryczną - a nasz protagonista nie był tam bynajmniej lekarzem (ani pielęgniarzem, sanitariuszem, gościem etc.). Był najzwyczajniejszym w świecie wariatem. W dodatku wariatem zwolnionym, na podstawie najzwyklejszej amnestii dla pacjentów. Potem już tylko mignął mi na autostradzie i zniknął w czeluściach domu swojej siostry oraz jej niedawno poślubionego męża. Barcelona nie jest jednak tak duża, jak zawsze myślałam, więc odnalazł się szybko w "Powierniku Pań" - ekscentrycznym, acz tanim, salonie fryzjerskim, zapewniającym wszystko to, co w tej branży jest najważniejsze: plotki, sensacje, a przy tym anonimowość oraz niedoświadczoną obsługę w cenie.

środa, 8 grudnia 2010

Już jej niosą suknię z welonem...

Zawarcie małżeństwa zawsze obarczone jest pewnym ryzykiem. Ryzykiem nie tylko związanym z ewentualnym rozpadem związku, ale także z innymi, czyhającymi zagrożeniami.
Jednymi z tych mniej poważnych są ślubne gafy. Wiecie, takie historyjki ze ślubów i wesel, powtarzane bez końca przy rodzinnych stołach, którym towarzyszą salwy śmiechu.

Troszkę gorzej, gdy mniejsze, czy większe potknięcie przydarzy się niespodziewanie w innej postaci. Gdy zawarty ślub nie powinien mieć miejsca, a przypadek bawi się dziecinnie naszym losem.

Jednak, czy zawsze jest to tylko przypadek? Czy może jednak czasami po prostu zrządzenie losu?

Ślubuję Ci...

Margaret Tale jest prawdziwym rekinem. W życiu zawodowym osiąga wszystko czego pragnie - jest doskonałą, choć nieco bezwzględną kierowniczką nowojorskiego wydawnictwa, ma pełnię władzy, podwładni się jej boją, a w pieniądzach mogłaby się kąpać. W życiu prywatnym jej drapieżność i chęć odgryzienia głowy każdemu ruszającemu się stworzeniu nie są jednak atutami, jednak w końcu postanawia wyjść za mąż za swego asystenta Andrew Paxtona.

Wszystko byłoby, jak w bajce - żarłoczna modliszka pod wpływem miłości zmienia się w potulnego kociaka. Ale nie jest. Bo Margaret jest Kanadyjką. A małżeństwo jest jej potrzebne tylko by otrzymać amerykańskie obywatelstwo i nie zostać wydalonym przymusowo z kraju.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...