Film, obok książek, jest moją drugą, wielką pasją. Staram się oglądać nie tylko hity bijące rekordy popularności w kinach, ale też filmy drugorzędne, pomijane przez recenzentów, często niskobudżetowe.
W ramach wyzwania, do którego jakiś czas temu dołączyłam, nie będę miała okazji oglądać mało popularnych dzieł, gdyż lista obrazów, które obejrzeć mogę jest na razie skończona, a może jedynie powiększyć się o jeden film rocznie.
Wyzwanie filmowe "Oskary" jest zatem wyzwaniem bezterminowym, a zarazem bardzo atrakcyjnym. Zgodzę się oczywiście z głosami, iż Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej wybierając rok rocznie wśród wiosennej aury Najlepszy Film, nie zawsze kieruje się jego doskonałością, kunsztem, czy po prostu głosami krytyków. Niekiedy wyróżnienia przyznawane są niezrozumiale i głośno krytykowane. Przyznać jednak należy, iż Oskara za Najlepszy Film danego roku zawsze otrzymuje obraz, który na tle innych produkcji wyróżnia się i choćby dlatego wart jest uwagi.
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
sobota, 30 października 2010
środa, 27 października 2010
Porcelanowa marionetka. "Okruchy dnia" Kazuo Ishiguro
Czerwone budki telefoniczne, czerwone double-decker busy na ulicach. Czerwoni ze zmęczenia gwardziści Królowej w czerwonych mundurach. Czerwone kwiaty przed pałacem Buckingham, z którego balkonu macha rodzina królewska. Czerwona spąsowiała Bridget Jones w samych majtkach, krótko przed kolejną kompromitacją. Czerwone flagi powiewające na naszych masztach, bo Wielka Brytania nie przystąpiła do wojny w odpowiednim momencie. Parująca Five o'clock Tea. Nie czerwona - Earl Grey.
Kochamy czy nienawidzimy, tęsknimy czy szydzimy, chuchamy czy prychamy - zawsze jednak wzdychamy z podziwem, gdy myślimy o Wielkiej Brytanii. Być może przez jej odmienność, zaskakujące zwyczaje, przez żarty i Monty Pythona (przez Jane Austen również!). Gdybyśmy nasz podziw mogli rozgnieść i pokruszyć to powstałe w ten sposób okruszki smakowalibyśmy przez całe nasze życie. Do końca czulibyśmy smak. Okruchów życia.
Kochamy czy nienawidzimy, tęsknimy czy szydzimy, chuchamy czy prychamy - zawsze jednak wzdychamy z podziwem, gdy myślimy o Wielkiej Brytanii. Być może przez jej odmienność, zaskakujące zwyczaje, przez żarty i Monty Pythona (przez Jane Austen również!). Gdybyśmy nasz podziw mogli rozgnieść i pokruszyć to powstałe w ten sposób okruszki smakowalibyśmy przez całe nasze życie. Do końca czulibyśmy smak. Okruchów życia.
poniedziałek, 25 października 2010
Igraszki z przeznaczeniem, czyli Projekt Nobliści
Stojąca, już od dawna, na półce mej biblioteczki książka zawierała trafną przepowiednię dotyczącą przyszłości. Na twardej, kolorowej i przykuwającej wzrok okładce widniały takiego oto charakteryzujące autora powieści, słowa: "Jest laureatem wielu prestiżowych nagród literackich i jednym z poważniejszych kandydatów do Nagrody Nobla".
Otóż, Mario Vargas Llosa już nie jest "kandydatem" a "laureatem" Nagrody Nobla, więc spostrzeżenie to stało się dla mnie swoistym znakiem.
I gdy prawie dwa tygodnie temu oczekiwałam na werdykt Szwedzkiej Akademii, mocno zaciskając kciuki by wygrał Murakami, usłyszawszy komunikat ochłonęłam i podbiegłam do komputera - dopisać Vargasa Llosę na mą listę Noblistów "do przeczytania" w ramach niezwykłego, nieograniczonego czasem wyzwania, do którego przystąpiłam jakiś czas temu:
Otóż, Mario Vargas Llosa już nie jest "kandydatem" a "laureatem" Nagrody Nobla, więc spostrzeżenie to stało się dla mnie swoistym znakiem.
I gdy prawie dwa tygodnie temu oczekiwałam na werdykt Szwedzkiej Akademii, mocno zaciskając kciuki by wygrał Murakami, usłyszawszy komunikat ochłonęłam i podbiegłam do komputera - dopisać Vargasa Llosę na mą listę Noblistów "do przeczytania" w ramach niezwykłego, nieograniczonego czasem wyzwania, do którego przystąpiłam jakiś czas temu:
niedziela, 24 października 2010
Piwnica, winda, zsyp. "Domofon" Zygmunt Miłoszewski
Wyobraźmy sobie, że bierzemy do ręki książkę. Niezbyt grubą, wcale nie cienką, dokładnie w kolorze fioletu. Nie znamy autora ani kraju, w którym została napisana. Co więcej, nie wiemy gdzie tak naprawdę toczy się akcja. Siadamy wygodnie, w miejscu w którym zawsze oddajemy się lekturze, gładzimy lekko okładkę, otwieramy i zaczynamy czytać. Strona ucieka za stroną, słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Historia, którą poznajemy przeraża nas - zaczyna się jako doskonały thriller, trzymający w napięciu, nie pozwalający nawet na moment oderwać swych myśli od akcji. Opowieść, której jesteśmy świadkami toczy się, napawa nas strachem, pobudza nasze traumy, ale jednocześnie hipnotyzuje, magnetyzuje, przesuwa nasze zmysły w jednym kierunku - w stronę prawdy. Zamykamy książkę. Zbyt szybko się skończyła. Ale kto ją napisał? Do jakiego kręgu literackiego należy autor?
Strzelamy nietrafnie - USA. Nie? To skąd?
Absolutnie to niemożliwe. Tego nie mógł napisać Polak!
Ależ mógł. I napisał.
Strzelamy nietrafnie - USA. Nie? To skąd?
Absolutnie to niemożliwe. Tego nie mógł napisać Polak!
Ależ mógł. I napisał.
środa, 20 października 2010
Miasto tysięcy minaretów. Pierwszy spacer
Byzantium, Bizantion, Augusta Antonina, Nova Roma, Konstantynopol, Instambul, Stambuł... W trakcie swego dwudziestoośmiowiekowego istnienia przybierał różne nazwy, podobnie jak dobierał rozmaite barwy: polityczne, kulturalne, społeczne. Obecnie jest unikatem - jednym z dwóch miast świata położonych jednocześnie na dwóch kontynentach, największym miastem Turcji, jednym z największych miast świata i największą aglomeracją Europy. Ja dodałabym jeszcze, że z pewnością jest jedynym europejskim grodem z tak dużą liczbą meczetów. W Stambule jest ich obecnie około trzech tysięcy.
Wjeżdżamy do miasta od strony północnej, po długotrwałym postoju na granicy z Bułgarią zakończonym łapówką w wysokości 10$ od osoby i czteropaku Pepsi, wręczonym celnikowi (granica była jednocześnie pierwszym zetknięciem z turecką rzeczywistością - z wszechobecną korupcją oraz z toaletami "na Małysza") oraz po całonocnej podróży przez europejską część Turcji. Stambuł wita nas wschodzącym słońcem ujawniającym wszędobylski pył i kurz, poranną delikatną mgiełką oraz strzelistymi wieżami meczetów, w których właśnie kończy się modlitwa poranna.
Wjeżdżamy do miasta od strony północnej, po długotrwałym postoju na granicy z Bułgarią zakończonym łapówką w wysokości 10$ od osoby i czteropaku Pepsi, wręczonym celnikowi (granica była jednocześnie pierwszym zetknięciem z turecką rzeczywistością - z wszechobecną korupcją oraz z toaletami "na Małysza") oraz po całonocnej podróży przez europejską część Turcji. Stambuł wita nas wschodzącym słońcem ujawniającym wszędobylski pył i kurz, poranną delikatną mgiełką oraz strzelistymi wieżami meczetów, w których właśnie kończy się modlitwa poranna.
poniedziałek, 4 października 2010
Łyczek raki o poranku *. "Pchli pałac" Elif Şafak
Mówią, że mam bujną wyobraźnię. To najsubtelniejszy sposób na powiedzenie komuś "Pleciesz bzdury!". Może i mają rację. [1]
I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka tak to wygląda.
Pchły? Pluskwy? Wszy? Prusaki? W XXI wieku? W europejskiej stolicy, bądź co bądź, europejskiego kraju?
Absolutnie, całkowicie, niezaprzeczalnie niemożliwe!
Lecz zaraz. Podjeżdża pod ten piękny budynek ciężarówka. A tak - Pałac Cukiereczek. Ponoć jakiś wielki arystokrata zbudował go specjalnie, jako prezent dla swej żony. Nie, nie był Turkiem, gdzieżby tam - pochodził z Rosji! I pewnie dlatego postawił Pałac na ruinach dwóch cmentarzy i w dodatku w miejscu, gdzie były aż dwa groby świętego męża. Eee tam! Obojętne wszak, że ten jeden był fałszywy, skoro ten drugi był prawdziwy, najprawdziwszy! Zapewniam!
I nie wiem, czy ta ciężarówka nie odejmie trochę czci temu miejscu - przecież to firmowe auto i wiadomo czym się zajmują! No tą całą... de-zyn-se-kcją. Wstyd, oj, wstyd.
Subskrybuj:
Posty (Atom)