niedziela, 4 maja 2014

Witaj maj, piękny maj... czyli słów kilka o wierności pięciolatka.

Niespodziewanie, tydzień temu rozpoczął się okres na który długo czekałam.
Wyobraźcie sobie jakież było moje zdziwienie, gdy po weekendzie spędzonym na uczelni (podyplomówka nie zna wiosny ani odpoczynku!), poprzedzonym długaśnym tygodniem, w którym spałam mało (bo przecież kolokwium półroczne na aplikacji samo się nie zaliczy), zwieńczonym egzaminem ustnym przed komisją samego Dziekana, uciekłam z zajęć kilka (no może kilkanaście, nie więcej!) minut wcześniej, a przed budynkiem mej szanownej Alma Mater czekał mężczyzna z kwiatami. Przystojny brunet, zupełnie mi znany, trzymał w ręku to, o czym marzyłam i na co czekałam. Tak oto zaczął się mój sezon na konwalie! :)

I tak jak kocham od zawsze konwalie i uwielbiam fiołki, pozostaję wierna mym gustom czytelniczym. Zazwyczaj.


Wiem, że teraz się burzycie: "ale jak można być wiernym zazwyczaj?". Spieszę z tłumaczeniem.
Jak wiecie w ciągu ostatnich pięciu lat dorastania mojego bloga pozostawałam mniej więcej w jednym trendzie. Recenzowałam i zamawiałam do recenzji książki, które mnie interesowały i w żadnej mierze nie wychodziłam poza moje, wydawałoby się ukształtowane już w pełni, gusta czytelnicze. Nie wychylałam się w żadną niestandardową stronę, byłam ukierunkowana i szczęśliwa. I przy tym jaka naiwna!
Oczywiście nie mogłam przewidzieć, że pewne odchyły od mojej ściśle ustalonej normy zaistnieją, ale nie powinnam zakładać, iż moje podejście do literatury się nie zmieni.

Zasadniczo tych zmian nie było dużo, lecz jednak były. Więc śmieszą mnie teraz moje kategoryczne wypowiedzi sprzed kilku lat typu: "nie czytam fantastyki poza Pratchettem" albo "kryminały czytam tylko dla odstresowania".

Zacznijmy jednak od początku.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...