środa, 27 października 2010

Porcelanowa marionetka. "Okruchy dnia" Kazuo Ishiguro

Czerwone budki telefoniczne, czerwone double-decker busy na ulicach. Czerwoni ze zmęczenia gwardziści Królowej w czerwonych mundurach. Czerwone kwiaty przed pałacem Buckingham, z którego balkonu macha rodzina królewska. Czerwona spąsowiała Bridget Jones w samych majtkach, krótko przed kolejną kompromitacją. Czerwone flagi powiewające na naszych masztach, bo Wielka Brytania nie przystąpiła do wojny w odpowiednim momencie. Parująca Five o'clock Tea. Nie czerwona - Earl Grey.


Kochamy czy nienawidzimy, tęsknimy czy szydzimy, chuchamy czy prychamy - zawsze jednak wzdychamy z podziwem, gdy myślimy o Wielkiej Brytanii. Być może przez jej odmienność, zaskakujące zwyczaje, przez żarty i Monty Pythona (przez Jane Austen również!). Gdybyśmy nasz podziw mogli rozgnieść i pokruszyć to powstałe w ten sposób okruszki smakowalibyśmy przez całe nasze życie. Do końca czulibyśmy smak. Okruchów życia.

Flegma

Brytyjczycy mają pewną denerwującą manierę, dochodzenia do sedna sprawy z lekkim oporem, powoli, niepospiesznie. Nie tylko w dyskusji, ale też w życiu.
Maniery tej nie jest także pozbawiony Stevens. Postępuje dokładnie, lecz bez zbędnego pośpiechu. Zawsze doskonale wykonuje swoje zadania. Nie są to byle jakie obowiązki, gdyż Stevens jest prawdziwym angielskim kamerdynerem pełniącym służbę od wielu lat w posiadłości Darlington Hall.
Z brytyjską dostojnością oraz powolnością połączoną z precyzyjnością nasz profesjonalny kamerdyner snuje swą opowieść o sześciu dniach wychodnego, które otrzymał od swego obecnego przełożonego - jest to jedyny urlop z jakiego skorzystał w całym swym życiu. Historia o sześciodniowej podróży po wietrznych Wyspach, przeplatana refleksjami dotyczącymi długiego życia, w każdym, nawet najmniejszym calu obrazują opieszałość Stevensa. Wszechobecną flegmatyczność. Lecz wszak flegma ta jest nadzwyczaj nobliwa. Jest bowiem brytyjska.

Yes, Sir

Dobry kamerdyner powinien charakteryzować się cierpliwością, brakiem nadmiernej troskliwości, posłuszeństwem. Doskonałego kamerdynera zaś powinna cechować ponadto usłużność, dyskrecja, podległość oraz godność. Mimo, iż Stevens w swej opowieści nie wprost potwierdza ten wachlarz cech niezbędnych, można wywnioskować z jego codziennego zachowania, postępowania, toku myślenia, że taką listę atrybutów przyjmuje za konieczną w swym zawodzie. Zawsze na posterunku, zawsze gotowy by służyć, cierpliwy, pogodny, a jednocześnie potrafiący dochować tajemnicy. Także język jakim posługuje się Stevens jest wręcz doskonały, majestatyczny i zarazem wytworny.

Całe życie Stevensa to praca - wieloletnia służba u lorda Darlingtona oraz u jego następcy w posiadłości, odpowiednie traktowanie służby oraz najważniejszych gości - wśród nich m.in. ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa - umiejętność wybrnięcia z każdej, nawet bardzo kłopotliwej sytuacji. Stevens nawet w trakcie urlopu, czasu oczekiwanego z nadzieją i radością przez wszystkich pracowników, czasu wolnego, myśli o pracy i kłopotach personalnych. Postanawia wykorzystać ten czas i wybrać się w podróż jedynie po to, by zatrudnić byłą gospodynię posiadłości - Pannę Kenton. Gorąco wierzy w sukces swej misji i wydawałoby się, że nie chodzi mu o nic innego, gdy czule wspomina chwile, które spędzał z dawną gospodynią, gdy jeszcze pracowali razem. Czy jednak o tym naprawdę myśli?

Mgła

Nieustanna praca, przejęta, odwzorowana, odziedziczona niejako po ojcu, sprawia, że życie prywatne Stevensa spowija gęsta mgła. W tej mgle, ścielącej ulice Londynu i innych miast oraz miasteczek, angielskiej mgle, widać jedynie nicość, pustkę, brak emocji, uczuć i osobistych pragnień. Brak wzorców, poza jednym, jedynym wzorcem - wspaniałego kamerdynera, jakim był ojciec Stevensa. Brak matki, obojga rodziców razem, uczuć rodzicielskich i rodzinnych sprawiły, iż nasz bohater nie zna innego życia. Służba to chyba jedyny model rodziny, jaki Stevens zna i rozumie. Jednak wybiera się w tę pełną myśli i zadumy podróż wyraźnie będącą wyprawą po Pannę Kenton. Z zadaniem typowo zawodowym, ale i z osobistą nadzieją. Wraca wciąż spowity mgłą.

Kazuo Ishiguro tę mgłę stara się przegonić, zdmuchnąć chociaż na chwilę, by móc pokazać Czytelnikom prawdziwe poświęcenie, mocny charakter, niezłomność bohatera, którą najlepiej oddaje wspomnienie okoliczności śmierci ojca Stevensa. Kamerdyner nie czuwał przy ojcu na łożu śmierci, ale raczej pojawiał się "z doskoku", jednocześnie z dystynkcją służąc swemu lordowi oraz jego gościom, uśmiechając się, będąc na każde skinienie i przede wszystkim nie okazując swoich emocji. Podobnie zaskakujące jest przedstawienie jego poglądów politycznych, ocena spotkań i konferencji, które lord organizował w latach '30 z perspektywy wydarzeń II wojny światowej. Stevens nigdy nie przestał szanować swego pierwszego chlebodawcy, mimo iż lord niejako przyczynił się do wybuchu wojny i śmierci wielu ludzi - organizując spotkania dyplomatyczne, prowadząc mediację mającą na celu wyswobodzenie niemieckiej III Rzeszy z obowiązków, jakie nałożył na nich Traktat Wersalski.
Przez to nie polubiłam Stevensa. Nie podobało mi się, iż nie posiadał własnego zdania, nie wypracował własnych osądów, nie był odważny, a surowość, którą próbował prezentować w każdej sytuacji dnia codziennego była sztuczna i nieludzka. Stevens był kukiełką, w rękach swoich pracodawców i to nawet wówczas, gdy oni tego nie pragnęli. Ale prawdziwy angielski kamerdyner szczycący się godnością zawodu marionetką widocznie być musi.

Ocena: 5/6


Nie pierwszy raz zetknęłam się z angielskim autorem i z angielską w każdym calu powieścią, ale chyba pierwszy raz, czytając książkę przed oczami miałam szykownego i nobliwego mężczyznę, nienagannie ubranego, który mówił do mnie czystym, pięknym brytyjskim akcentem. Tak, "Okruchy dnia" przemówiły do mnie wprost i muszę przyznać, iż także dogłębnie. Chociaż z perspektywy czasu jeszcze bardziej nie lubię Stevensa...

6 komentarzy:

  1. Jest coś przyciągającego w tej literaturze brytyjskiej. Tzn. w ogóle w całej Wielkiej Brytanii. Co prawda teraz ludzie kojarzą ją tylko z robotą na zmywaku, ale dla mnie to jest jeden z najpiękniejszych krajów - architektura, piłka nożna, historia, literatura - wszystko jest tam fascynujące :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam dość dawno tą książkę i mam mniej więcej taki sam stosunek do głównego bohatera, chociaż można go tłumaczyć tym, że nie znając innego sposobu życia starał sę jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Na swoim blogu pisałam właśnie o serialu Downton Abbey, który jest właśnie idealnym przykładem relacji służba-państwo i bardzo dobrze ukazuję ten pozbawiony innych możliwości świat ludzi związanych ze swoim pracodawcą, w sumie do końca życia. Jest to momentami przykre, ale tylko dla nas, ludzi z zewnątrz, bo taki sposób życia dla ludzi, którzy w tym tkwią jest całkowicie normalny a nawet pożądany. Odnoszę wrażenie, że my jesteśmy wychowani na amerykańskim modelu :"od pucybuta do milionera" czyli, że praktycznie każdy ma szansę zostać "Panem". Anglicy mają trochę inna mentalność. Tam każdy zna (raczej znał, bo w sumie mówimy o czasach odległych) swoje miejsce i przyjmuje ze zrozumieniem fakt, że nie wszyscy moga być arystokratami lub kamerdynerami ale każdemu należy sie szacunek bez względu na społeczną pozycję.
    A co do tego co napisała Futbolowa, to mi jest zawsze przykro że Anglia teraz kojarzy sie ze zmywakiem ( przynajmniej dla większość). Ja jako wielka "Anglomaniaczka" zawsze uważam, że to kraj wielkiej kultury, wspaniałej historii i naprawdę przesympatycznych ludzi, chociaż może trochę zdystansowanych i flegmatycznych:) Ale ma to swój urok i według mnie jest wyrazem szacunku do innych.

    Ale się rozpisałam, przepraszam i pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam, ale czuję się zachęcona... I choć nie mam jakiegoś uwielbienia do Anglii, to tak, też myślę o niej z podziwem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja także jestem wielką Anglomaniaczką. Kocham brytyjski akcent, a w Londynie czuję się jak w domu. Zachwycam się serialami na podstawie książek A. Christie i "Morderstwami w Midsomer", bo mogę się napatrzeć na małe wsie, domki, zastawy angielskie. Lubię też angielską literaturę i angielską... HERBATĘ ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Futbolowa, ja jeszcze Wielkiej Brytanii nie miałam okazji odwiedzić, dlatego opieram się raczej na skojarzeniach, a one są w mym przypadku bardzo dobre. Po tylu latach nauki języka angielskiego, po tomach książek przeczytanych o tym kraju i z tego kraju mogę stwierdzić, że cała Brytania ogromnie mnie fascynuje. I jest mi przykro, że inni kojarzą ją ze zmywakiem...
    Niemniej jednak zgadzam się z Tobą, iż wszystko w tym wyspiarskim kraju jest fascynujące! Pozdrawiam :)

    Marto, słyszałam o serialu któremu poświęciłaś notkę i bardzo mnie zaciekawił. W ogóle historia Wlk. Brytanii jest dla mnie pasjonująca, ale też obyczaje tam panujące, praktycznie niezmienne od długich wieków, bardzo mnie interesują. Zgadzam się, iż nieco inne wzorce powszechnie panują w naszym kraju, czy też na całym Kontynencie, a zupełnie inne na Wyspach - zarówno pod względem obyczajowym i społecznym. Ten szacunek, o którym piszesz to jest to, co nam wciąż nie wychodzi. Dla nas w dalszym ciągu wstyd jest pożyczać pieniądze, wstyd prosić kogoś o pomoc, wstyd nie radzić sobie z własnym życiem. W Wlk. Brytanii brak jest pojęcia wstydu w naszym rozumieniu i to mi się bardzo podoba. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Edith, polecam gorąco tę książkę. Jest króciutka, ale bardzo treściwa.
    Pozdrawiam :)

    Nyx, ja również uwielbiam akcent brytyjski, te piękne domki, klimatyczne wioski. I te ZASTAWY!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...