Poranne słońce zawsze powoduje powrót do nałogów...
Znacie to? Ja doświadczyłam właśnie niedawno takiego wspaniałego "oświecenia".
Mojego wielkiego i tak triumfalnego powrotu zapewne nikt nie przewidywał. Ba, sama nie do końca wierzyłam w to, że się uda! Byli już tacy pesymiści, którzy powątpiewali w moje siły, chociaż fakt faktem, tyle razy już wracałam na bloga i znowu go porzucałam, że niektórzy mogli mieć wątpliwości. Niektórzy nawet pytali: "to Ty nadal piszesz bloga?" (dzięki Kaś za tak motywujące postawienie mnie do pionu!).
Ten listopad jest chyba taki zbawienny. Aura za oknem nieciekawa, zimno, wcześnie się robi ciemno, rękawiczki to już stały element garderoby, a jednak recenzja idzie za recenzją, tekst za tekstem, wszystko, co wychodzi spod mojego pióra (mojej klawiatury raczej) jest dla mnie zadowalające i nawet nie mam (odpukać w niemalowane!) zastoju tej weny.
Ale, ale - powiedzą Ci wszyscy nie do końca pewni czy tu pozostanę dłużej - co się działo z Tobą Claudette, gdy Cię tu nie było? Przecież nie tak łatwo bloger porzuca swe dzieło, swe jedyne dziecko...
I będziecie mieli rację. Nieobecność tutaj przyszła mi z wielkim trudem, lecz niestety tyle się działo, że chyba będę w dużej mierze usprawiedliwiona. Od czego zacząć? Nie było mnie od maja, a właściwie od marca, bo w maju pojawił się tylko jeden wpis. Pozwólcie więc, że pójdę w miarę chronologicznie.
1. Palestra ma miła
Chcąc nie chcąc ja będę tą w zielonym (tylko buty sobie lepsze sprawię)
8 stycznia b.r. zostałam oficjalnie, z pełną pompą zaślubiona. Zaślubiona palestrze, a konkretnie weszłam do grona krakowskich aplikantów adwokackich. Uroczystość ślubowania była bardzo piękna, początki aplikacji również, chociaż w pewnym kulminacyjnym momencie 7 dni w tygodniu pracowałam, szkoliłam się, uczyłam od rana do wieczora. Nałożyły mi się praktyki, praca w korporacji, praca w kancelarii, nauka do kolokwium.
Trudnym okresem był kwiecień, gdy miałam pierwszy sprawdzian na aplikacji, a konkretnie ustny egzamin z ustroju sądów i prokuratury, ustroju adwokatury i etyki adwokackiej. Drugi trudny czas nadszedł dla mnie na przełomie września i października, gdy przygotowywałam się do rocznego kolokwium z całości przedmiotów prawnokarnych. Pomimo jednak wielkiego zmęczenia i nakładających się różnych problemów oraz obowiązków wszystkie tegoroczne egzaminy zdałam i to z całkiem dobrym wynikiem.
Najbardziej cenię sobie jednak to, iż w trakcie aplikacji mogę faktycznie uczyć się praktyki, że praktycznie codziennie jestem w sądzie, że mam kontakt ze środowiskiem oraz że mi się to naprawdę podoba!
Miłe jest także to, iż Palestra ma ceni sobie kulturę, zachęca do uczestniczenia w wieczorkach poezji, w wernisażach, koncertach muzyki poważnej.
2. Kryminalne studium
Miałam okazję zobaczyć co tak naprawdę jest za taśmą :)
Od zeszłego roku co drugi-trzeci weekend spędzałam w bardzo kryminalnych okolicznościach przyrody. Rozpoczęłam bowiem studia podyplomowe z zakresu prawa dowodowego na mojej Alma Mater.
Było ciekawie, zabawnie, czasami straszno, ale naprawdę było warto. Poznałam wiele fajnych osób, których podobnie jak mnie, fascynują nauki penalne. Wśród wykładowców były prawdziwe sławy. Miałam też okazję wziąć udział w zajęciach w krakowskim Zakładzie Medycyny Sądowej oraz w znanym na całą Polskę Instytucie Ekspertyz Sądowych (tutaj zazwyczaj prowadzone są badania w przypadku głośnych spraw kryminalnych).
Studia zakończyłam z wynikiem bardzo dobrym pod koniec czerwca. Wpisały się one zatem w ten mój ciężki, trudny czas, gdy każdą chwilę miałam zajętą w roboczym tygodniu, a w weekendy miałam właśnie zajęcia.
Ale dałam radę i jestem ogromnie z siebie dumna!
3. Bałkanica Tour
I tak oto odwiedziłam wszystkie kraje bałkańskie!
Pomiędzy jednym egzaminem na aplikacji, a drugim, po zakończeniu studiów, postanowiłam nieco odpocząć. Okazało się, że niechcący w jedne wakacje zwiedziłam dużą część Bałkanów.
Pierwszy mój urlop był dosyć niespodziewanym, spowodowanym ogromnym zmęczeniem oraz chęcią oderwania się od rzeczywistości, zaledwie tygodniowym wypadem do małej miejscowości Czajka w Bułgarii. Mieszkałam w niewielkim hotelu w otoczeniu sosnowego lasu, niedaleko morza. Było troszkę jak nad Bałtykiem, ale jednak zdecydowanie cieplej. Leniuchowałam na plaży, dużo czytałam, piłam pyszne bułgarskie wino, zajadałam się lokalnymi smakołykami, troszkę też zwiedzałam. Położone 15 minut spacerem od mojej destynacji Złote Piaski zrobiły na mnie bardzo złe wrażenie. Typowo plastikowa i komercyjna miejscowość. Poza głównym deptakiem rozciągniętym wzdłuż plaży tak naprawdę nic się tam nie dzieje - przyznam szczerze, że powrót do naszej miejscowości autobusem, którego przystanek znajdował się w ciemnym, pustym lesie wcale nie należał do najradośniejszych chwil tego urlopu. Dużo lepiej było w niedaleko położonej Warnie, gdzie pojechałam w niedzielę na polską mszę do katolickiego kościoła.Centrum było dosyć opustoszałe, chociaż odbywały się tam lokalne targi książki, więc pobuszowałam nieco wśród stoisk chcąc poznać chociaż troszkę tamtejszy rynek wydawniczy. Muszę przyznać, że nie natknęłam się na zbyt wiele pojawiających się u nas nowości. Być może z racji targów promowano przede wszystkim rodzimą literaturę.
Bułgaria to ponoć nowy Egipt. Jest nawet lepsza, bo bez nachalnych tubylców.
Bułgaria od lat mnie nieustannie zadziwia, a że były to moje trzecie odwiedziny w tym kraju to czułam się tam dosyć swobodnie (no może poza tą wieczorną podróżą autobusem).
Jednak wizyta u braci Bułgarów była jedynie preludium do naprawdę dużej podróży po Bałkanach.
I tak 15 sierpnia wieczorem ruszyliśmy przez Słowację, Węgry, Serbię, aż do Skopje, stolicy Macedonii. Tam mieliśmy nocleg, we wiosce na wzgórzach otaczających Skopje. Było pięknie, dziko i naprawdę egzotycznie. Potem udaliśmy się zachodnimi rubieżami Macedonii w kierunku Jeziora Ochrydzkiego w poszukiwaniu drugiego noclegu, który mieliśmy w samym centrum historycznego miasteczka Ohrid.
To nie wybrzeże Chorwacji, ale Jezioro Ohrydzkie.
Po dwóch dniach spędzonych w Macedonii z lekkim niepokojem skierowaliśmy się na zachód do dzikiej i mocno nieprzewidywalnej Albanii. Albanię zjeździliśmy wzdłuż i wszerz (i to dosłownie!), poznaliśmy atrakcje południa i w 7 dni staraliśmy się odkryć wszystkie albańskie tajemnice, te lokalne, historyczne, kulinarne... Zapewne nie do końca nam się to udało, ale może jeszcze kiedyś tam wrócimy. Z Sarandy udaliśmy się na północ, przez Tiranę, Szkodrę, tuż obok Jeziora Szkoderskiego i dalej przez Czarnogórę do Bośni i Hercegowiny.
Kwintesencja Albanii - morze, góry i bunkry. A jak są bunkry to jest...
Powinnam napisać: jakże pięknej Bośni i Hercegowiny! Wszystko w tym kraju było naprawdę urocze. Piękne krajobrazy, klimatyczne wioski, cudowne widoki, nieziemskie góry, O tak, w tym kraju zakochałam się na zabój, a szczególnie w urokliwym Mostarze!
Cudowny Mostar. W rzeczywistości też tak wygląda.
Ostatni etap naszej podróży prowadził przez Chorwację nad węgierski Balaton, gdzie w miejscowości Balatonlelle spędziłam niezapomniane popołudnie, wieczór i noc w świecie rodem z uzdrowisk z czasów PRLu. Zapewniam Was, że jeśli ktoś był 10-20 lat temu w tej miejscowości to może przypomnieć sobie dawne czasy. Ale nie będę narzekać, gdyż właśnie tam zjadłam najlepszy gulasz w swoim życiu. Dla tego gulaszu warto znieść nieco spartańskie warunki, niebotyczne ceny i klientelę ze średnią wieku oscylującą w okolicach siedemdziesiątki. Naprawdę!
Z ojczyzny gulaszu z bagażnikiem napakowanym Tokajem pojechaliśmy prosto do Krakowa, gdzie zastał nas oczywiście deszcz i przenikliwe zimno :)
Tak oto nadszedł wrzesień.
4. Nowa droga życia
Aaaa!
Tym sposobem dochodzimy do kulminacji powodów mej nieobecności.
Dnia 18 października AD 2014 w Bazylice o.o. Dominikanów w Krakowie o godz. 15:30 wyszłam za mąż. Oczywiście za mojego T. Oczywiście uroczystość była piękna, wzruszająca, w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Po ślubie gości na przyjęcie ślubne zawiózł zabytkowy tramwaj z 1924 roku. Balowaliśmy do późnej nocy, z pięknymi widokami na Wawel oraz kościół Mariacki jednocześnie, przy akompaniamencie kwartetu smyczkowego. Uśmiech nie schodzi z mej twarzy na samo wspomnienie tego dnia!
I wbrew obiegowym opiniom, że panna młoda chodzi głodna na swoim weselu, muszę powiedzieć, że ja najadłam się aż do bólu brzucha ;)
Ponadto wytańczyłam się, miałam okazję porozmawiać z całą moją dawno nie widzianą rodziną, z przyjaciółmi. Nawet nie wiecie, jakie to wspaniałe uczucie, gdy telefon komórkowy można bez problemu zostawić w domu, bo wiecie, że wszyscy, na których Wam zależy i którzy mogliby do Was dzwonić są z Wami w jednym miejscu.
A jako ciekawostkę powiem Wam, iż zamiast kwiatów prosiliśmy naszych gości o to by podarowali nam wino lub... książki :) I wszyscy, naprawdę wszyscy spełnili naszą prośbę! Co ciekawe dostaliśmy tyleż samo butelek wina, co egzemplarzy książek. Będą z nami na długie, długie lata (oczywiście książki, bo wino znika w niezłym tempie).
Skutkiem ubocznym zmiany stanu cywilnego była przeprowadzka. Nie przeprowadziłam się jakoś daleko, ale mimo to nadal nie udało mi się przewieźć całego mojego dobytku, który jest imponujących rozmiarów. Nie przewiozłam też niestety wszystkich książek, więc obecnie posiłkuję się trochę czytnikiem. Ale nasze mieszkanie wreszcie zaczyna przypominać miejsce, w którym się mieszka, bo przez pierwsze dwa tygodnie żyliśmy w walizkach, bez szafy, bez rolet w oknach (mieliśmy za to uroczy karton), bez większości wyposażenia kuchni (jakież to irytujące jeśli nie można sobie zrobić jajecznicy, gdyż nie ma się patelni!).
Obecnie nie ma jedynie lamp, biblioteczka jest bardzo okrojona, brakuje listew przypodłogowych i niektóre gniazdka elektryczne to kable wystające ze ściany, ale już jest przytulnie :) I tak, to już mój dom.
5. Okoliczności bezpośrednio poprzedzające
Niestety do mojego powrotu przyczyniła się w dużej mierze także okoliczność niezbyt miła - mianowicie choroba gardła i zatok, która zamknęła mnie w domu na prawie dwa tygodnie. To nie jest tak, że nie planowałam! Od dłuższego czasu planowałam powrót, jednakże bez konkretnego terminu, z naciskiem: po pozbyciu się zaległości w pracy. A że zaległości stały się nieważne i utknęłam w domu z komputerem, czytnikiem i telewizorem to po otrząśnięciu się z ostatniego wydanego tomu z cyklu "Pieśń lodu i ognia", nadrobieniu zaległości w serialach nie przyszło mi nic innego, jak... napisać recenzję.
Do moich ostatnich tekstów nie dodawałam własnoręcznych zdjęć, co pewnie zauważyli Ci, którzy znają mnie już chwilę, lecz niestety z racji przeprowadzki najpierw nie miałam aparatu, a obecnie nie mam ze sobą wszystkich książek, a i komputer potrzebny mi do obróbki jeszcze nie został przetransportowany. Oczywiście z czasem, gdy już się uwinę z przeprowadzką, wszystko wróci do normy.
Sami rozumiecie, troszkę układania mi jeszcze zostało..
Musicie wiedzieć też, że jestem bardzo uparta. Mój świeżo upieczony małżonek może Wam to potwierdzić. Zatem oczekujcie recenzji, recenzji i jeszcze raz recenzji. No może czasami wtrącę jeszcze swoje trzy grosze, tak jak to robię teraz. A ponieważ nigdy nie wiadomo, czego można się po mnie spodziewać to może pojawi się coś jeszcze....
* zdjęcia nie są mojego autorstwa i pochodzą z Internetu
Dobrze, że jesteś, po prostu! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Kasiu! Również bardzo się cieszę, że już jestem :) Brakowało mi bardzo tego wszystkiego.
UsuńPopieram Kaś i rozumiem Ciebie, brak ciuchów i obiadów groziłby również i u mnie, ale na szczęście, nie mieszkam sama. Też czasami masz tego dosyć? Pomimo tego, że jest fajnie, że no czujesz, że żyjesz... jest fajnie, ale mam wrażenie czasami że życie mi ucieka ;/ No i ostatnio dobija mnie tak wkurzająca dziewucha z pracy, że grrrr
OdpowiedzUsuńDokładnie Kasiek! Czuję, że się spełniam zawodowo, naukowo, iż to jest to co chciałabym robić całe życie i do czego zostałam stworzona, ale jednocześnie wiem, że coś mnie omija. Mnie w pracy nikt na szczęście nie wkurza, lecz mimo to mam czasami taki spadek energii skutkujący wkurzeniem i rozdrażnieniem.
UsuńZ ciuchami i obiadami się już unormowało, a może ja przystopowałam... Już się nie stresuję, że kosz pełen, bo u nas po prostu zapełnia się błyskawicznie. Obiadów mamy niekiedy za dużo, bo od rodziców nas obojga po jednym zestawie, czasami dziadzio coś jeszcze dorzuci, a i sami coś ugotujemy. Efekt tego taki, iż obecnie mam obiadów na kolejne dwa tygodnie (część zamrożona).
Pozdrawiam!
Miło Cię czytać :) Gratuluję wszystkiego razem i z osobna! :) I napisz więcej o tych Bałkanach, nie samymi recenzjami żyje człowiek!
OdpowiedzUsuńPadmo, dziękuję pięknie :) O Bałkanach na pewno będzie. Będzie dużo i gęsto. Muszę się jednak wreszcie zabrać za obróbkę zdjęć, by zaprezentować coś własnego, a nie posiłkować się Internetem.
UsuńPozdrawiam!
Gratuluję zaślubin! Mam nadzieję, że za dwa lata i ja zostanę poślubiona palestrze (ale wolę raczej ten zielony kolorek). Mam nadzieję, że mi się uda! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Jejku, ja też oczywiście preferuję zielony kolor! Nie wiem skąd wkradł się w moje rozważania ten niebieski. W każdym razie jestem na aplikacji adwokackiej, zatem walczę o zieloną togę ;)
UsuńA Tobie życzę powodzenia, osiągnięcia swoich celów i spełnienia marzeń!
Pozdrawiam!
Naprawdę miałaś za sobą bardzo intensywny okres, ale to już za Tobą, więc mam nadzieję, że możesz trochę odetchnąć:) Oczywiście gratuluję zamążpójścia!:D Rozumiem uśmiech na twarzy na samo wspomnienie - ślub brałam ponad rok temu, a do tej pory podczas wspomnień ślubnych zaczynam się automatycznie uśmiechać:)
OdpowiedzUsuńNa szczęście odetchnęłam już nieco, chociaż znowuż wpadłam w wir pracy i jedyne o czym myślę od tygodnia to sen (i lektura przed snem) :)
UsuńA ślub to piękne przeżycie. Nie wiedziałam, iż tak mocno będę to przeżywać. Chociaż całą ceremonię miałam wielki uśmiech na twarzy to teraz, oglądając zdjęcia, nieco się wzruszam. Nie mamy jeszcze zdjęć od fotografa (ma długie terminy), więc czeka mnie przeżywanie i celebrowanie wszystkiego jeszcze raz :) Nie mogę się doczekać!
Pozdrawiam!
Tzw. Real czasami mocno daje się we znaki, to fakt. Moja nieobecność w blogosferze też jest spowodowana różnymi sprawami dotyczącymi mojego życia prywatno-zawodowego, stąd wiem jak ciężko czasem wrócić do blogowania, nawet jeśli się chce.
OdpowiedzUsuńGratuluję zamążpójścia a czytając o dacie ślubu mimowolnie się uśmiechnęłam, bo to dzień moich urodzin ;)
I naprawdę miło jest przeczytać, że jest ktoś, kto z takim entuzjazmem pisze o swojej pracy. Rzadko idzie ona w parze z pasją, zainteresowaniami.
Życzę wytrwałości w dalszym blogowaniu :)
Najgorsze jest wpaść w taki rytm, który powoduje, że poza pracą i snem na nic więcej nie pozostaje nam czasu albo jest się tak bardzo zmęczonym, że na nic nie ma się ochoty. Dlatego mój każdy dzień wygląda inaczej - nie powtarzam schematów. Na szczęście mogę sobie na to pozwolić w pracy!
UsuńA i dzięki temu powroty są prostsze ;)
Widzę, że mamy tę samą datę, którą będziemy celebrować. Dla mnie teraz to najpiękniejszy dzień :) Miła odmiana, bo październik zawsze kojarzył mi się smutno i przygnębiająco.
A pracę swą uwielbiam. I bardzo się cieszę, że mam taką, a nie inną!
Pozdrawiam! Życzę szybkich powrotów i w pełni regenerujących przerw w blogowaniu.
Nie było Cię, nie było - ale jak już jesteś, to z wielkim przytupem! Sporo się działo, czy teraz masz szansę odetchnąć?
OdpowiedzUsuńAgnes, jak ja się cieszę, że już jestem!
UsuńDziało się, działo i teraz też się dzieje. Ale mimo wszystko znajduję oddech w tym szalonym pędzie zwanym (nowym) życiem :)
A niewiele mi trzeba. Kilku chwil na dobrą książkę.
Pozdrawiam!