poniedziałek, 29 grudnia 2014

Nie lubię poniedziałku, czyli choroba mola książkowego.

Nie lubię chorować. Lubię natomiast być chora i siedzieć w domu.
Jeśli myślicie, że te dwie rzeczy wzajemnie się wykluczają to nie do końca mogę się z Wami zgodzić.

Oczywiście nie lubię cierpieć na przeziębienie, nie znoszę grypy, a już kompletnie napawa mnie strachem ta odmiana grypy zwana żołądkową, czy po prostu zwykłe zatrucie. Denerwuje mnie bolące gardło, chrypka, kaszel, katar. Stresuje mnie gorączka.


Jednakże ostatnie dni chorowania są całkiem fajne. Gdy wszystkie objawy powoli przechodzą, gdy już pozbywamy się temperatury i leżymy w łóżku już tylko dlatego, żeby dać organizmowi odpocząć i nie sprowokować kolejnej choroby, cóż innego możemy robić jak nie czytać?
Lubię też ten czas, gdy objawy nie są jeszcze tak nasilone, ale jednak lekarz nakazuje nam pozostać w domu, prewencyjnie, "żeby się nie pogorszyło". Wtedy nawet nie marnuje się czasu na ostre chorowanie, nie ma potrzeby spania (czy choćby leżenia z zamkniętymi oczami i wzdychania, żeby mąż zrobił nam herbatę lub kanapkę), można faktycznie cały czas czytać!

I tak chorowanie w dzieciństwie zawsze kojarzy mi się z książkami. Mój dziadzio krążył pomiędzy warzywniakiem (mandarynki musiały być pod ręką!), biblioteką i domem znosząc mi kolejne tomy, które połykałam z zawrotnym tempie. Czasami zahaczał też o księgarnię, bo w mojej rodzinie jest taka niepisana tradycja, że chorującemu kupuje się książki w prezencie, by nie tylko miał co czytać, ale przede wszystkim poczuł się lepiej. Zostało to przećwiczone na mojej mamie, więc nie mogło mnie również nie objąć (sama też znosiłam mojej mamie książki, gdy dłuższy czas leżała).

Gorzej jeśli sama choroba dotyczy książek.
Etiologia

Obudziwszy się pewnego dnia z niepokojem stwierdziłam, że światło miękko wpadające przez zasuniętą roletę zwiastuje nie godzinę wczesno-poranną, ale około-południową. Szybkie spojrzenie na nakastlik znajdujący się przy łóżku i uświadomienie sobie, że dzisiaj nie jest dzień roboczy, a sobota, zaś długi i smaczny sen zawdzięczam doczytywaniu książki do późnych godzin nocnych, przynosi niemałą ulgę.

Dopiero co ukończona książka Jodi Picoult, którą napisała wraz z córką, wywołała we mnie bardzo pozytywne emocje i wciąż we mnie żyła, ale tak oto, od razu po przebudzeniu stanęłam przed wyborem niełatwym - jaką książkę wybrać teraz?

Szybkie spojrzenie na czytnik, pomizianie palcem lekko chropowatego ekranu i niedbałe przerzucenie paru stron miało mnie sprowokować do znalezienia właściwej lektury. W wyborze pomogła mi niejako Biblionetka, gdyż z tamtejszych "polecanek" wybrałam "Księgę wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa" Arthura C. Doyle'a, szczęśliwie goszczącą na mym czytniku.

Kiedyś już czytałam przygody Sherlocka Holmesa, jeszcze będąc czytelniczką działu dla dzieci i młodzieży lokalnej Biblioteki Publicznej. Byłam niezwykle ciekawa, jak po latach odbiorę te same historie.

I niestety, od momentu dokonania tego wyboru wszystko się zaczęło.

Objawy i przebieg

Po przeczytaniu bardzo ciekawego "Studium w szkarłacie", które stanowi pierwszy z wielu rozdziałów "Księgi" przeszło mi przez myśl, że lektura tego całego tomiszcza zajmie mi nieco życia. A ponieważ bardzo szybko się nudzę jeżeli wałkuję cały czas jeden i ten sam temat, postanowiłam sięgnąć po jakąś drugą lekturę, aby mieć jakieś, choćby lekkie urozmaicenie.

Wybór drugiej lektury wcale nie był łatwiejszy. Ze zwykłej przyzwoitości postanowiłam, iż będzie to książka, która już długo, długo zalegała na mojej półce, a i rozpoczęłam ją czytać jakiś czas temu, lecz porzuciłam z uwagi na nieco nudną, niewciągającą fabułę. I tak "Ja tu jeszcze wrócę" Ewy Zaleskiej dostąpiło zaszczytu bycia książką zastępczą, książką drugą, książką, którą czytam na przemian z niemalże całym dorobkiem A. Doyle'a.

Żyjąc sobie dalej, na przemian sięgając to po jedną to po drugą lekturę szybko jednak spostrzegłam, że czegoś mi brakuje. Żadna z książek, które czytałam nie wciągnęła mnie w swoją fabułę w stu procentach. Sherlock Holmes okazał się dosyć nierówny, przy dłuższym obyciu nawet nieco nudnawy, chociaż w małych dawkach naprawdę elektryzuje. Bardzo swobodne "Ja tu jeszcze wrócę" bawiło mnie i cieszyło, lecz na dłuższą metę nużyło. Cóż wobec tego postanowiłam zrobić?

Nie, nie porzuciłam obu lektur. Absolutnie. Dobrałam sobie trzecią! A jak!
Zupełnie nieprzypadkowo postanowiłam znowu sięgnąć po Kindle i po książkę, którą już dawno planowałam przeczytać, a nawet znajdowała się na pierwszym miejscu mojej listy czytelniczej (którejś tam z kolei). Wybór padł na "Nocne życie" Dennisa Lehane - lekturę mocno męską, naszpikowaną gangsterami, rabunkami, ale o dziwo też miłością. Amerykański światek gangsterski bardzo mnie wciągnął. Nie jest to jednak książka, którą można czytać pospiesznie. W dodatku ta gangsterska powieść liczy, nie przymierzając, 500 stron, czego na czytniku nie widać, lecz poczuć to można czytając.



Nie myślcie sobie, że to koniec. Oczywiście szybko dojrzałam do decyzji by sięgnąć po kolejną książkę. Którą to z rzędu? Jakoś tak się zdarzyło, że czwartą.

Po prostu pewnego wieczoru stwierdziłam, iż już dawno chciałam przypomnieć sobie lektury mojego dzieciństwa. Wybór padł na zalegające na czytniku "Wakacje z duchami" Adama Bahdaja, która to powieść tak bardzo mi się podobała kiedyś i co ciekawe nadal mnie wciąga, chociaż odbieram tę książkę zupełnie inaczej.

W podjęciu decyzji o sięgnięciu po piątą (sic!) lekturę pomogła mi przedświąteczna przesyłka od Grupy Foksal, która dotarła dokładnie 23 grudnia. I tak dzień przed Wigilią otrzymałam kryminał Marcina Wrońskiego, o którym to autorze wcześniej w ogóle nie słyszałam (jak to możliwe, skoro wydał aż sześć książek?!). "Kwestja krwi" od razu zelektryzowała mnie świetnym tytułem, ale też fascynującym opisem okładkowym.

Święta zatem spędziłam w objęciach, aż pięciu książek! No dobrze, głównie czytałam kryminał Wrońskiego, ale perspektywa aż pięciu rozpoczętych tytułów nieco mnie mierzwi.
Cóż mi takiego dolega, że nie mogę, jak Pan Bóg przykazał sięgnąć po jedną lekturę i ją po prostu skończyć tylko muszę chaotycznie gonić po kolejnych stronach zupełnie różnych książek?

Rozpoznanie

Niestety moi kochani, ogarnęło mnie nic innego, jak czytelnicza biegunka. Skaczę po książkach niczym dziki zajączek pod ostrzałem z broni myśliwskiej i żadna z czytanych lektur chyba tak naprawdę mnie nie satysfakcjonuje.

Może mam przesyt książek - wszak ponad 200 tytułów czeka na przeczytanie w mojej biblioteczce?
Może znowu wpadłam w depresyjny nastrój i nic mnie nie cieszy? A może jest mi po prostu za dobrze - mam czas na czytanie, mam czas na pisanie i przewraca mi się tu i ówdzie?

Leczenie

Jakkolwiek by nie było cierpię. Wydaje mi się, że choroba ta co jakiś czas dotyka każdego czytelnika, każdego mola książkowego.

Szczepionki pewnie na nią nie ma, ale musi być jakieś lekarstwo!
Aktualnie właśnie go szukam. I wydaje mi się, że transfuzja z "Kwestji krwi" w mym przypadku faktycznie ma zbawienny wpływ.

A zatem na ten ciężki przypadek rozwolnienia polecam znaleźć miłą dla oka (okładka jest istotna!), porywającą treścią, emocjonalnie wciągającą lekturę, która powoli (nic na siłę!) pozwoli nam znowu ze spokojem i opanowaniem dobierać książki, a może nawet sprawi, że skończymy to co zaczęliśmy. Oczywiście nie zaszkodzi też dużo herbaty, wygodny fotel z podnóżkiem i miękka poduszka, gdyby zdarzyło nam się zdrzemnąć. Antybiotyków z klasyki nie polecam, a tym bardziej wchodzenie w książki, które "wszyscy czytali". Na pewno warto też wrócić do takich tytułów, które są nam bliskie, które lubimy i które dobrze nam się kojarzą.

A może Wy macie jakieś inne sposoby? Rady?



Dobrze, że rokowanie zazwyczaj w takich dolegliwościach jest pomyślne. Ja po kilkudniowym "leczeniu" wracam już do zdrowia :)

* wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym poście nie są mojego autorstwa i pochodzą z Internetu

4 komentarze:

  1. Lepsza czytelnicza biegunka, niż permanentna obstrukcja :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, też prawda!

      Wolałabym jednak na żadną z tych przypadłości nie cierpieć :)

      Usuń
  2. Niestety taka sama choroba mnie dopadła pod koniec roku, ale poradziłam sobie czytając coś z gatunku, który kochałam ładnych parę lat temu, czyli fantastyki. A teraz dokanczam wszystkie zaczete wcześniej lektury (4!). ech, sama sobie życie komplikuje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Ja też właśnie zajmuję się dokańczaniem :) Jedną już mi się udało. Zobaczymy co dalej ;)

      A fantastyki z zasady nie lubię, a praktycznie czytam i się zawsze pozytywnie rozczarowuję. Dobrym przykładem jest tu "Gra o tron".

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...