sobota, 19 listopada 2011

DRM czyli dlaczego rozrabiasz molu?

Wszyscy pamiętają chyba swój pierwszy raz.

Jest przyjemny, jeszcze letni dzień. Słońce uparcie grzeje ulice Starego Miasta, ale zaraz po zachodzie ustępuje miejsca całej armii chmur. Wtedy po raz pierwszy mam go w ręku. Uparcie łaskoczę po bokach, gładzę delikatną fakturę jego brzuszka i... klikam, klikam, klikam.
Odpowiada nie przemiłym mruczeniem, którego się spodziewałam, lecz jakimiś przedziwnymi przebłyskami inteligencji.

Mam go. Jest mój. Mój śliczny Amazon Kindle 3.


Chwilę później dokonuję kolejnej inicjacji. Pragnę moje piękne cudeńko naładować pozytywną energią, pragnę znaleźć dla niego interesujące i jak najbardziej oryginalne wnętrze. Jakże wielkie jest moje rozczarowanie, gdy okazuje się, iż polskie księgarnie internetowe nie oferują nic w interesującym mnie formacie, nie mówiąc już o odpowiedniej cenie...

Szybko dowiaduję się, że jest coś jeszcze. Pewien subtelny, zaczajony potwór, który potrafi zgasić zapał nawet najbardziej zawziętego mola książkowego napalonego na czytanie polskich e-booków na czytniku Amazon Kindle 3. I niestety gasi również mój zapał...

Monstrum to, pozostające na usługach rozlicznych wydawnictw, to DRM.
Digital rights management.

W wolnym tłumaczeniu brzmi niczym ostrzegawcze pytanie: "dlaczego rozrabiasz molu?".

System zabezpieczeń przed uczciwością

DRM ma być narzędziem w założeniu dobrym. Wszak trudno jest chronić w sposób pełny utwór przed kradzieżą. Każdy może nielegalnie skopiować obraz czy dźwięk, kupić skserowaną książkę, przegraną płytę, nielegalnie rozpowszechniany program komputerowy. Wystarczy udać się do punktu ksero, na jakąś giełdę komputerową czy elektroniczną.

Zjawisko piractwa nie jest już co prawda tak częste i powszechne, jak kiedyś, gdyż masowo kopiowane, oryginalne produkty stały się tańsze od podróbek, a w sklepach często napotykamy promocje gier komputerowych, książek, płyt z muzyką. Ale piractwo niestety wciąż istnieje i wcale nie tak łatwo się z nim walczy.

Powinniśmy zrozumieć zatem wydawców. Skoro znaleźli świetny system zabezpieczeń, genialny sposób ochrony dóbr cyfrowych to czy nie wszyscy powinniśmy być szczęśliwi?

Niekoniecznie.
Spójrzmy na taki niewielki case:

Kasia jest użytkowniczką czytnika Kindle (wersja przypuszczalnie nie ma tu znaczenia). Pragnie, jako uczciwy i solidny obywatel, zakupić sobie oryginalną książkę elektroniczną w polskiej księgarni internetowej Emtrefl. Wchodzi zatem na stronę tej księgarni i po kilku klikaniach znajduje to czego szukała. Szybciutko dodaje do koszyka, płaci przelewem i czeka na jego zaksięgowanie, do którego z racji tego, iż akurat trwa sesja elixir, dochodzi natychmiast.
Kasia już może pobrać swój nowiutki ebook na komputer i wgrać do swojego "Kundelka" (jak pieszczotliwie nazywa swój czytnik). Coś jednak idzie nie tak.


Nasza bohaterka, nie poddając się, czyta (rychło w czas!) "FAQ ebook" dostępne na Emtreflu.
I już wie, jest świadoma, że ta jej wymarzona, cudowna książka elektroniczna, za którą zapłaciła niewiele mniej, niż za papierowy odpowiednik, ma DRM. Kasia jest nie w ciemię bita i niczym najsłynniejsza reasercherka naszych czasów, Lisabeth Salander, wygooglowuje sobie, czym się ten DRM je.

Okazuje się, iż DRM można nie tylko zjeść, ale też wyrzucić do kosza. Na rozlicznych forach Kasia znajduje tysiące instrukcji jak tego dokonać krok po kroku. Czyta o Adobe Digitial Editions, który pozwala na otwieranie plików takich jak ten jej nieszczęsny ebook. Uśmiecha się pod nosem widząc rozliczne oraz wymyślne epitety pod adresem tego cyfrowego tworu. I coraz bardziej się irytuje.

Są, przecież są czytniki ebooków, które ten system oswajają. Na których można czytać książki bez kombinowania, wprost ściągnięte z Emtrefla! Tylko, że do nich nie należy Kindelek, jej wymarzony, wyczekany i wcale nietani, chociaż konkurencyjny dla tych obecnych na polskim rynku, czytnik książek elektronicznych.

Szybki rzut oka na księgarnię Amazona. Kasia już wie, że jest tam kilka polskich książek. Wszystkie niestety piekielnie drogie... Po angielsku też czyta, ale bez szaleństw. Raczej klasykę, która dostępna jest przecież za darmo.

Jako przeciwniczka wgrywania śmieciowego oprogramowania, oporna na wszelkie trudności, postanawia nie męczyć się dłużej. Nie wgra programu Adobe, nie będzie przekształcała ściągniętego pliku tysiąc razy, kombinowała. Obiecuje sobie w duchu, że nigdy więcej nie będzie nawet próbowała kupować ebooków w polskiej księgarni, a w Emtreflu już na pewno nie, dopóki nie zrobią czegoś z tym DRM.

Ściągnięty, wymarzony ebook da na urodziny Ali, koleżance posiadającej czytnik Onyx, widniejący jak byk na liście tych urządzeń, które poskramiają DRM. A sama bezkarnie wpisuje do wyszukiwarki adres: świnkamorska.pl, znanego serwisu udostępniającego dyski internetowe. I zaczyna zasysać swoją wymarzoną lekturę... Wreszcie....

Na koniec tej historii mam dla Was dwa pytania pomocnicze:
1. Czy Kasia złamała prawo?
2. Ile razy?

Dozwolone używanie, fair use, czy nielegalne rozpowszechnianie?


Prawo autorskie jest we współczesnym świecie bardzo istotną częścią systemu prawnego. W teorii ma chronić wszelkie dobra niematerialne w sposób zgodny z przysługującymi autorowi tych dóbr prawami osobistymi i majątkowymi. W praktyce z tą ochroną jest różnie, czasami jest całkowicie niemożliwa do wyegzekwowania, a niekiedy przepisy prawa autorskiego są wręcz nadużywane. Ponadto chroniąc interesy autorów przy okazji prawo autorskie chroni też wydawców.

Czasami jednak wydawcy chronią się sami. Właśnie poprzez systemy takie jak DRM, które mają utrudniać kopiowanie i rozpowszechnianie publikowanych przez nich dzieł.
Naruszają jednak przy tym prawo legalnego posiadacza utworu do rozporządzania nim w dowolny sposób, w granicach prawa.

Wydawnictwo zatem nie powinno, a wręcz nie może nam narzucić miejsca, gdzie będziemy przechowywać nabyty legalnie utwór, w jaki sposób będziemy z niego skorzystać. Wydawca ma prawo do ochrony rozpowszechnianego przez niego dobra tylko w momencie, gdy będziemy robić z nim rzeczy wywołujące niewątpliwą szkodę w jego lub autora majątku lub w inny sposób naruszymy prawa autorskie.

I tutaj pojawia się pytanie o sensowność, a raczej bezsensowność DRMu.
Po pierwsze jest to system słaby, nieskuteczny. Łatwo możemy pozbyć się DRMu z ebooka. Jednak czyniąc to łamiemy licencję i co za tym idzie naruszamy prawo autorskie. Stajemy się przestępcami, którzy legalnie zakupioną książkę elektroniczną pragną wgrać na legalnie zakupiony czytnik. A z pewnością Ci którzy zakupili ebooki w polskich księgarniach, nic nie wiedząc o DRM, bez zastanowienia ściągnęli to zabezpieczenie. Więc niestety, nasi drodzy wydawcy robią z nas przestępców. Nawołuję więc: nie róbcie z nas złodziei!

Po drugie możemy czuć się nieco oszukiwani przez wydawnictwa, które niejako lobbują w interesie tylko niektórych producentów czytników, tych które mają możliwość obsługi plików DRM, a niejednokrotnie są droższe niż choćby całkiem zgrabne, popularne i nowoczesne czytniki Amazona. We mnie budzi się sprzeciw wobec takiej praktyki. Nikt nie będzie mi narzucał na co i dlaczego mam wydawać pieniądze. Żyję w wolnym kraju i jeśli mogę zakupić czytnik aż za oceanem, otrzymać go przyniesionego przez kuriera jakiś czas później i nawet podłączać się legalnie (i za darmo) do sieci 3g to nie mam zamiaru męczyć się z durnymi zabezpieczeniami ebooków. Nawołuję więc: zwróćcie nam wolność!

Po trzecie wydawcy wyraźnie nie mają zaufania do swoich czytelników. Nakładając DRM traktują już ich jak potencjalnych piratów, którzy z pewnością opublikują plik na świnkamorska.pl albo innym znanym portalu wymiany ebooków. Zastanawia mnie jednak też coś innego - dlaczego w USA, gdzie zabezpieczenia zawsze stoją na wysokim poziomie, takich dziwactw nie ma? Jest za to fair use - takie mocno rozbudowane i bardzo liberalne prawo "uczciwego użytku". Nawołuję więc: zaufajcie nam!

Po czwarte wydaje mi się, że za niedługo dojdzie do tego, że będziemy otrzymywać do każdego produktu instrukcję prawidłowego użytkowania. I tak z książki wolno nam teraz wyrwać kartki, popisać ją, umieścić na dowolnej półce, nawet wyrzucić do kosza, rozciąć i poprzestawiać kartki, a z ebookiem nic, poza wgraniem go na jeden z listy konkretnych czytników, zrobić nie możemy, więc już za niedługo, już za chwilę książkę będziemy mogli jedynie otworzyć, przeczytać i postawić na półce. Szczęśliwi? Ja nie bardzo.

Uważam, że takie kontrolowanie, narzucanie "właściwych" sposobów użytkowania cofa nas do poprzedniego systemu politycznego i sprawia, że czujemy się nie tylko uciskani, lecz też oszukiwani. Jeżeli bowiem z papierową książką możemy zrobić co chcemy, a z jej elektroniczną wersją praktycznie nic, to dlaczego kosztują one praktycznie tyle samo? Dlaczego ebooki są tak drogie, skoro koszt ich produkcji jest tak mały?
Nawołuję więc: nie oszukujcie nas!

I wreszcie po piąte, odpowiadając na wcześniejsze pytania - Kasia nie złamała prawa. Jest to kwestia dosyć dyskusyjna, gdyż kłócą się ze sobą dwie szkoły prawne. Ta której ja kibicuję i w której byłam kształcona, krakowska, uważa, że ściąganie plików z internetu, trzymanie ich (nie dotyczy to p2p!) na własny użytek, czyli czytanie/oglądanie/przeglądanie/słuchanie, bez rozpowszechniania, kopiowania, produkowania nie jest naruszeniem prawa, a mieści się w tzw. dozwolonym użytku.

Zatem jeśli Kasia dokonałaby innego wyboru, gdyby próbowała ściągnąć DRM z legalnie zakupionego produktu, naruszając tym samym jego licencję, niewątpliwie popełniłaby czyn zabroniony. Ściągając ebook z serwisu internetowego, czytając go na swoim czytniku i następnie usuwając zrobiła wszystko de lege artis. Czyż wobec tego wybór nie jest prosty? Każdy kto pragnie być uczciwy wobec prawa, a posiada czytnik bez poskramiacza DRM, nie kupi ebooka z takim zabezpieczeniem, tylko go ściągnie za darmo.

Nawołuję więc: ściągnijcie DRM!

A Wy co myślicie na ten temat? DRM Wam nie przeszkadza? A może drażni i irytuje?
Wyraźcie to na swoich blogach i weźcie udział w tym ciekawym konkursie połączonym z bardzo potrzebną akcją przeciwko DRM!

---
zdjęcia znalezione w sieci

8 komentarzy:

  1. Właśnie dlatego wolę papierowe książki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Samash, a ja przyznam szczerze, że lubię tak samo papierowe książki jak i e-booki. Lecz z zupełnie różnych powodów.
    Książki papierowe lubię przez sentyment, zapach, fakturę papieru, którą uwielbiam, przez ładne okładki, estetykę. Przez to, że są one pięknymi przedmiotami.
    Zaś e-booki lubię ze względu na wygodę, na łatwość zmiany czcionki, możliwość zabrania ze sobą na raz ok. 3 tys. tytułów (czyli de facto noszenia ze sobą biblioteczki). Czytnik mogę wyciągnąć nawet na chwilkę, a potem schować. Nie potrzebuję żadnych zakładek, jest dyskretny, wygląda jak notesik i jest tak samo lekki.

    Zatem czytam i e-czytam. Niestety e-booki które aktualnie mam pochodzą w większości od wydawnictw, które zdecydowały się mi je udostępnić - nie wszystkie się jednak na to zgodziły. Posiadam też trochę klasyki, książki ściągnięte w promocji (np. za symboliczną złotówkę) lub otrzymane gratisowo przy różnych okazjach. Nie mam na swoim czytniku nowości i nie zamierzam ich kupować póki ceny trochę nie spadną i póki wciąż będą zabezpieczane DRM.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. CYTAT: "ściąganie plików z internetu, trzymanie ich (nie dotyczy to p2p!) na własny użytek, czyli czytanie/oglądanie/przeglądanie/słuchanie, bez rozpowszechniania, kopiowania, produkowania nie jest naruszeniem prawa, a mieści się w tzw. dozwolonym użytku."
    Nie jest prawdą, co piszesz. Dozwolony użytek obejmuje posiadaczy dzieła posiadających prawa do dzieła (prawo użytkowania dzieła, nie zaś prawo autorskie - to co innego). Prawo "dozwolonego użytku" pozwala Ci na powielanie dzieła w sposób dowolny w celu wykonania kopii zapasowej. Prawo to umożliwia Ci również użyczenie dzieła osobie, z którą pozostajesz w bliskich stosunkach. W prawie o dozwolonym użytku nie ma słowa na temat pobierania z internetu dzieła. Nie zmienia to faktu, iż osoba pobierająca dzieło z internetu nie łamie prawa - bo nie ma takiego, które jednoznacznie zakazywałoby takiego procederu. Prawo łamią osoby udostępniające dzieło w internecie. Trudno jest bowiem udowodnić, iż zamieszczenie pliku w sieci p2p mieści się w zakresie dozwolonego użytku. Jest to czynność "publicznego odtwarzania" lub "rozpowszechniania" dzieła, na co zwykle użytkownik dzieła nie ma prawa. Innym aspektem jest to, iż czasami bywa tak, iż nie łamiemy prawa pobierając dzieło z internetu - nawet z sieci p2p, lecz dopiero odtwarzając dzieło - nawet w domowym zaciszu. Można wtedy łamać postanowienia umowy licencyjnej użytkownika końcowego (EULA), jak ma to miejsce w przypadku programów komputerowych, a także wg. niektórych - ebooków z DRM.
    Bardziej interesującą sprawą jest pytanie, czy zakaz zdejmowania DRM-u z legalnie zakupionego pliku nie jest czasem niezgodny z wyższym prawem - czyli przepisami ustawy o prawie autorskim, definiującymi właśnie wspomniany wcześniej zakers dozwolonego użytku - w tym przypadku - prawa do kopii zapasowej.

    OdpowiedzUsuń
  4. gmad, na wstępie pragnę podziękować Ci za merytoryczny komentarz.

    Dozwolony użytek własny jest to możliwość bezpłatnego korzystania z utworu danego autora bez jego zgody. Ustawa o prawie autorskim w artykułach od 25 do 35 zawiera regulację tej instytucji prawnej. W doktrynie utrwalił się (nota bene, bardzo trafny) podział dozwolonego użytku na publiczny i prywatny.

    Publiczny dozwolony użytek ma miejsce, gdy jakiś utwór był już wcześniej rozpowszechniany np. artykuł w gazecie, informacje w tv.
    Prywatny dozwolony użytek własny występuje zaś wówczas, gdy rozpowszechniane danego dzieła ma miejsce w bardziej prywatnych, osobistych okolicznościach - np. kolega użycza nam książkę do skopiowania, rodzice pożyczają nam film na dvd.

    W podanym przeze mnie kazusie bohaterka ściąga film z platformy, która zakłada możliwość udostępniania plików innym zalogowanym użytkownikom. Tworzy się tym samym grupa internautów, grupa użytkowników jednego portalu, która według założeń doktrynalnych, może być zaliczana do zakresu podmiotowego dozwolonego użytku własnego. Tym samym Kasia ściągając plik od innego internauty zalogowanego na tej samej platformie, z którym z racji przynależności do jednej grupy użytkowników utrzymywała "stosunki towarzyskie" (zgodnie z doktryną), dopuściła się tego właśnie w ramach dozwolonego użytku.

    O prawie autorskim nic przy okazji dozwolonego użytku nie pisałam, odnosiłam się jedynie do ustawy, która w okołoprawniczych kręgach tak jest zwykle nazywana, więc mogłeś mnie źle zrozumieć. Nie napisałam również nic o tym, że udostępniający pliki, czy to na platformach różnego rodzaju, czy poprzez p2p nie łamią prawa, więc nie odnoszę tego jako zarzutu do mojego tekstu :)

    Ostatnie zagadnienie, które poruszyłeś jest bardzo ciekawe. Faktycznie prawo do kopii zapasowej przysługuje posiadaczowi danego dzieła, a DRM takiego prawa użytkownika de facto pozbawia. Natomiast wydaje mi się, że w tym przypadku użytkownik, który DRMu się pozbędzie i uczyni to w celu utworzenia kopii zapasowej danego utworu (w domyśle: e-booka) to takiej licencji po prostu nie złamie. Oczywiście ta kwestia powinna być rozpatrywana indywidualnie - zatem nie każde ściągnięcie DRMu w celu zrobienia kopii może być traktowane jako legalne (w szczególności, gdy kopia zapasowa nie jest nam niezbędna).

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Z formatem żaden problem - rewelacyjnie sprawdza się Calibre http://calibre-ebook.com/download
    na DRM też podobno są sposoby - jeszcze nie próbowałam http://www.eksiazki.org/2010/06/22/systemy-drm-przeglad/

    OdpowiedzUsuń
  6. tatianam, niestety problem występuje, gdy książka jest źle sformatowana, w sensie źle złożona. Ostatni otrzymałam od wydawnictwa e-booka w pdfie, który po konwertowaniu zarówno w Calibre, jak i w Mobipocet Creator i tak się rozjeżdża. Najlepiej natomiast sprawują się książki dostępne od razu w formacie mobi. DRM to również niewygoda oraz w przypadku jego ściągnięcia dodatkowe łamanie prawa - licencji.

    OdpowiedzUsuń
  7. Obecnie na rynku sporo czytników jedne lepsze inne gorsze, ale to co piszecie to fakt, że czasami kupuje pdf'a i są jakieś błędy, trochę jeszcze czasu minie zanim to się mocniej rozwinie, trzeba jeszcze poczekać, poza tym zapach książki jest bezcenny.

    --
    http://sesjeelixir.net.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...