Pamiętam niesamowite zachody słońca. Słońce najpierw delikatnie, powoli kładło się na błękitnym niebie, żeby następnie wśród eksplozji pomarańczu, czerwieni i różu schować się za horyzontem. I w uszach słyszę słowa mamy:
"- Widzisz kochanie, gdybyśmy płynęły w stronę miejsca, gdzie niebo dotyka morza znalazłybyśmy się tam gdzie jest Tatuś. W Szwecji."
Horyzont? Teraz wiem, że to był widnokrąg. Mój pierwszy zauważalny widnokrąg, którego, jako małe dziecko, nie mogłam przekroczyć wyobraźnią. Dzisiaj, gdy wyobraźnia moja znacznie się rozwinęła widnokrąg nie jest już dla mnie zjawiskiem niezrozumiałym, ale przez to też nie jest rzeczą niezwykłą.

Główny bohater nie jest kimś nadzwyczajnym, bo przecież ilu takich, jak on dzieciństwo i dorastanie zaburzyła wojna, a gdy wszystko na świecie rzekomo wróciło do normy, w jego rodzinie wojna właściwie pozostała, pozostał zamęt, brak własnego miejsca, brak perspektyw na lepsze jutro i jedyny optymistyczny, wręcz szaleńczy niekiedy pogląd przejawiała jego matka, która wciąż żywiła nadzieję na polepszenie bytu rodziny, niestety były to nadzieje płonne.
Piotr nie zabrał syna do miejsca, gdzie się wychował po to by odwiedzić rodzinę, nie był szczególnie do niej przywiązany, a jego rodzice już dawno temu zmarli. Odwiedził rodzinne strony, bo pomimo tylu bolesnych wspomnień, dziwnych zdarzeń, które go dotykały, czuł do nich ogromne przywiązanie. Przywiązanie nieco szalone, nieco może naiwne, bo przecież wychodząc po schodach, po których raptem kilkanaście, może kilkadziesiąt lat wcześniej prowadził swojego ojca rozdrapywał rany. I też dlatego przyjeżdżał do tego miasteczka bardzo rzadko, chociaż często obiecywał rodzinie, że ich odwiedzi.
Przy tym wszystkim wyraźnie czuł się winny losowi, jaki spotkał jego, jego rodziców, czy całą rodzinę. Trudno nazwać go też masochistą, w końcu przywiązanie do miejsca nie jest niczym strasznym. Ale w nim to przywiązanie tkwiło podświadomie, przecież tam zapuścił korzenie.
I chociaż widział już inny świat, na pewno lepszy, może i w nim teraz żył lepiej, to i tak przed oczami miał widnokrąg z dzieciństwa. Zamknięty niczym w mydlanej bańce chciał się wydostać, pozbyć wspomnień i jednocześnie chciał je zachować, chciał oglądać świat z takiej perspektywy.
Oczywiście tą drogą, tym torem jest teraźniejszość. Jest syn głównego bohatera, któremu on jako ojciec powinien pokazywać świat, któremu powinien poświęcać swoją uwagę, którego powinien wychowywać. Paweł pragnie jego uwagi, pragnie by był, jak inni ojcowie, dlatego nie powinien zadręczać się wspomnieniami, powinien wyjść za widnokrąg i pokazać swojemu synowi, jak wspaniały może być świat.
Rozpoczęcie i zakończenie książki skupiające się na fotografiach przywodzi mi na myśl nie tylko upływ czasu, ale
W "Widnokręgu" fotografia ma jeszcze jeden wymiar - wymiar pokoleniowy. Bohater rozpoczyna swój monolog od przypomnienia sobie zdjęcia z dzieciństwa, kończy zaś swą opowieść od ukazania zdjęcia z dzieciństwa swojego potomka. Już po samych tych zdjęciach widać, jaką daleką drogę musi przejść każdy człowiek, a w końcu jego życie zamyka się już tylko we wspomnieniach, zamyka się w tylko nam znanych granicach wyznaczonych przez widnokrąg...
Ocena: 5,5 / 6
P.S. Pod dwóch lekturach Myśliwskiego mogę wysnuć, może nieco odważny i przesadny wniosek, iż ewoluuje on z każdą kolejną książką. Teraz pozostaje mi śledzić dalej tę ewolucję i sięgnąć po jego ponoć najlepsze dzieło, po "Traktat o łuskaniu fasoli". A potem zdecyduję, czy chcę poznać nieco "młodsze" oblicze Myśliwskiego.