Bycie gangsterem w dzisiejszych czasach jest nieco przereklamowane.
Było już wszystko.
I gangsterskie porachunki w biały dzień. I nielegalna broń. I przemyt alkoholu, narkotyków, czy środków psychotropowych. Były kradzieże samochodów, napady na konwoje, bombowe eliminowanie przeciwników.
Nawet zabójstwa z zazdrości, miłości i zemsty to nic nowego.
Nie powinno zatem dziwić, że dzisiejszy gangsterzy z rozrzewnieniem spoglądają na wcześniejsze czasy. Na dzikie strzelaniny, na tworzenie siatek przestępczych, na kodeks etyki, który obowiązywał niegdyś wszystkich.
Bycie gangsterem w latach '20 XX wieku to było coś. Zwłaszcza w USA. Zwłaszcza w czasie prohibicji. I tylko jeśli było się synem znanego w Bostonie kapitana policji.
Dobry chłopiec, który stał się czarną owcą
Rodzina ma ogromny wpływ na to, kim się stajemy w dorosłości. Rodzice przekazują nam odpowiednie wartości, kształtują nasz charakter, uczą życia. Gdy sami dorastamy postępujemy dokładnie tak, jak nasi rodzice. Albo zupełnie inaczej.
Joe Coughlin wychowywał się w duchu przestrzegania prawa i dążenia do sprawiedliwości. Wydawałoby się, że takie surowe i nacechowane pozytywnymi wartościami wychowanie, jakie sprawił mu ojciec - bostoński gliniarz - może skutkować tylko pozytywnie. A jednak Joe poszedł zupełnie inną drogą niż jego starszy, dobrze ułożony brat.
Postanowił mianowicie zostać gangsterem. A właściwie nie postanowił tylko po prostu tak zrobił.
Lecz życie osobnika wyjętego spod prawa wcale nie jest takie łatwe.
Trzeba choćby wiedzieć, na który lokal można napaść i czy taką napaścią nie wchodzi się na teren innych gangsterów. Trzeba działać zawsze rozważnie i co najważniejsze nie pokazywać swej twarzy. Niestety należy też słuchać swojego szefa. Bezwzględnie, całkowicie, bez zastanowienia. I oczywiście nie można dać się złapać - zwłaszcza zaś swojemu ojcu, który tylko czeka, żeby posłużyć się podwładnymi do pokazania najmłodszemu synowi, temu smarkaczowi, który śmiał bawić się w mafię, gdzie jest jego miejsce.
A pod żadnym pozorem, pod groźbą powolnej i bolesnej śmierci, nie wolno zakochać się w kobiecie innego gangstera. Nie wolno nie tylko jej dotykać, adorować, spać z nią, ale nawet na nią patrzeć!
Joe Coughlin niestety nie był idealnym synem. Nie był też dobrym gangsterem, bo wszystkie te kategoryczne zasady złamał.
Może drineczka?
Podstawą gangsterskiej działalności w Stanach Zjednoczonych roku 1926 był, nie bez powodu, alkohol.
Od 1920 roku w najwspanialszej demokracji świata obowiązywała bowiem 18. poprawka do Konstytucji, która zakazywała sprzedaży, produkcji oraz transportu wszelkich wyrobów alkoholowych na terenie całego kraju. Jak to zwykle z prawem bywa, tworzy się je zazwyczaj po to by można było je łamać.
Dlatego w tej rzeczywistości bez alkoholu powstaje cała sieć nielegalnych gorzelni, magazynów z przemycanymi butelkami pełnymi zakazanych trunków, lokali, gdzie rozpowszechnia się te wyroby. Miejscami tymi zarządzają duże grupy mafijne, które oczywiście ze sobą mocno konkurują.
Joe początkowo nie ma szczęścia do ani do przyjaciół (jeden z nich go zdradza), ani do wrogów (z tym najpotężniejszym ma zatarg osobisty), jednakże gdy trafia do więzienia jego życie się odmienia. Trafia tam, nie bez problemów, pod skrzydła Maso - prawdziwego włoskiego mafiosa, któremu zamknięcie w celi nie przeszkadza w prowadzeniu kwitnących interesów na wolności.
Szybko okazuje się, że Joe staje się dla Maso niezbędny. Oczywiście proporcjonalnie do tego, jak mocno jest mu oddany.
Łobuzy to, a nie mafia!
Powieść Dennisa Lehane nie jest tak naprawdę o mafii. Nie jest też o gangsterskim życiu w czasach prohibicji. Ani o mafijnych porachunkach, ani o życiu w prohibicyjnym podziemiu.
"Nocne życie" jest książką o miłości. Traktuje ponadto o oddaniu, o przyjaźni. Ukazuje zazdrość i zemstę w ich najgorszych odsłonach. A rodzicielską troskę zniekształca w przedziwny, karykaturalny twór.
Joe Coughlin nie podąża jednak za swoim przeznaczeniem. Poszukuje w życiu jedynie pewnej drogi dążącej do realizacji marzenia, szuka wyobrażenia o kobiecie, którą kiedyś kochał. W rzeczywistości prawdziwa miłość stoi przed nim na co dzień, trwa na dobre i złe. To z prawdziwą miłością ma dziecko, piękny dom na Kubie, mnóstwo cudownych wspomnień i świetlaną przyszłość. Prawdziwa miłość niestety ma męża, na imię Garciela, a Joe praktycznie wcale jej nie zauważa. I wydaje się, że doceni ją dopiero wtedy, gdy ją straci.
Przewrotność losu sprawia, że w trakcie tej przedziwnej gonitwy za ułudą zastajemy Coughlina w betonowych bucikach, na łódce znajdującej się na środku oceanu, otoczonego samymi nieprzyjaciółmi. Dennis Lehane skutecznie grozi nam wtedy palcem, wskazuje na to, iż wcale nie powinniśmy przywiązywać się do tego bohatera, nawet nie powinniśmy go lubić, a już na pewno nie żałować i nie pochwalać jego wyborów życiowych. Autor ostrzega nas tak kilkakrotnie, a mimo to Joe okazuje się człowiekiem, któremu nie sposób nie kibicować
Misternie utkana podziemna mafijna siatka, ciągłe zwroty akcji, nocne eskapady, wyłaniające się z zaułka podejrzane typy to trzon tej opowieści. Lecz poza doskonałymi sylwetkami bohaterów uwagę zwracają też dynamiczna fabuła, ciekawa akcja i niezwykły język powieści. Wszystkie te elementy tworzą ni to gangsterską, ni to łotrzykowską mieszankę, która przy bliższym poznaniu sprawia, iż czytelnik zadaje sobie pytanie: "Skąd się do licha wziął ten łobuz Lehane?".
No skąd?
Ocena: 5,5/6
Moje wrażenia z książki Lehane'a tworzyły się w bólach długi czas.
Nie przepadłam całkowicie chociaż nie było mnie tu miesiąc. Dużo pracy, dużo na głowie, dużo obowiązków. Dużo za dużo. Za to dla równowagi malutko odpoczynku.
Teraz wracam wraz z wiosną. :) Tęskniłam.
* wszystkie zamieszczone gify nie są mojego autorstwa i pochodzą stąd.
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz