środa, 11 marca 2009

Historyjka z błękitnym tłem.

Zawsze marzyłam o tym, by mój pokój był niebieski.
Nie, jak w wyobrażeniach małych dziewczynek - różowy, z wszędzie poupychanymi ślicznymi misiami, z śliczną rodzinką Barbie w ślicznym domku z ślicznym cabrio oraz ze ślicznymi bajkami na półkach biblioteczki kończącymi się naprawdę ślicznie.
Chciałam mieć ściany w kolorze nieba w bezchmurny, słoneczny dzień (dopiero później, podczas podróży w pobliże równika, przekonałam się, że błękit nieba może być jeszcze bardziej wyrazisty i wcale nie 'majtkowy').
Wyszło na to, że przez długi czas mieszkałam w pokoju z białymi ścianami, czarnymi meblami, stosem pluszaków oraz drużyną Barbie przywiezioną z dalekich krajów, która ledwo mieściła się w oświetlonym jednopiętrowym domku (chociaż bez auta). Totalna klapa.
I mieszkałam w takim przeciwieństwie moich marzeń (oczywiście z lekkimi poprawkami i odświeżeniami, ale niestety nie gruntownymi) do czasu, aż zaczęłam naukę w liceum. Wówczas w kilka dni spakowałam mój dobytek do kilkunastu pudeł, komputer przestawiłam w miejsce tymczasowe i wyjechałam na wakacje pełna niepokoju o to, co zastanę po powrocie.
Pierwsze wrażenie było niezapomniane.
Weszłam do całkowicie niebieskiego pokoju. Niebieska kanapa, meble z niebieskimi elementami, niebieskie zasłony. I ściany! Błękitne, jak niebo nad moim miastem w bezchmurny, słoneczny dzień.
Szczęśliwa mieszkałam w tym pokoju przez kolejne 7 lat. Mieszkam w nim do dzisiaj.
I dzisiaj zastanawiając się nad tym, co właściwie nie pasuje mi w obecnej rzeczywistości... doszłam do wniosku, że to kolor ścian mego pokoju.
Teraz marzę o kolorze słońca. Pomarańczowo-żółtej refleksji, która przykryje moje spokojne i miarowe, jak morskie fale ściany, które kiedyś tak mi się podobały.
Teraz wiem, że niebo ma też inny, ładniejszy kolor. Teraz wiem, że tęsknię do słońca.

Lektury mojego życia też przeszły (i dalej przechodzą) tą samą drogę.
Zaczęło się, gdy jako mała dziewczynka (już z marzeniami utkwionymi gdzieś tam głęboko w głowie) przechodziłam szkolenie w zakresie literek. Nigdy nie byłam podatna na 'normalne' metody nauczania i w tym przypadku także się nie udawało.
Dopiero pewnego dnia w przedszkolu doznałam oświecenia nad książeczką i przeczytałam całe zdanie. Później następne i jeszcze następne.
Popołudniu wróciłam do domu i ku zdziwieniu mojej rodziny zabrałam się do moich książek z bajkami. Miałam zaledwie trzy lata.
Książki z bajkami dla dzieci jednak miały to do siebie, że przeważały w nich obrazki, a nie tekst pisany. Dlatego w moim mniemaniu pierwszą książkę przeczytałam nieco później. Jakieś pół roku później, gdy zbliżałam się do czwartego roku mojego istnienia.

Pierwsza książka - to dosyć dumnie brzmi. Dla mnie to oznaczało też coś innego. Od tego czasu rozpoczęłam swoją przygodę z książkami, chyba największą i najbardziej wartościową przygodę mojego życia, która trwa po dziś dzień i mam nadzieję trwać będzie wciąż.

Pierwsza książka - zapewne większość spodziewa się po czteroletnim dziecku Baśni Andersena, albo Braci Grimm i takie leżą zwykle na stoliku w jego pokoju. U mnie leżało coś zupełnie innego, z racji zawodu (i jednocześnie pasji) mojej mamy- filologa języka polskiego.
I tak pierwszą lekturą po którą wyciągnęłam swoje małe rączki była książka, która do dzisiaj zachwyca, która jest jednocześnie baśnią, pełną elementów symbolicznych metaforą życia oraz wyjątkową odpowiedzią na pytanie o sens życia, sens miłości, sens przyjaźni, czy hierarchię wartości. Jako pierwszego przeczytałam tak dobrze znanego wszystkim "Małego księcia" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego.
Pierwsza książka wskazała mi zatem drogę, którą idę do dzisiejszego dnia. Z każdą książką staję się dojrzalsza, mądrzejsza, bardziej spełniona, bardziej podbudowana emocjonalnie.
Sięgając po książki ponownie, za każdym razem odnajduję w nich coś nowego, coś ważniejszego, odkrywam ich inne oblicze i staram się je poznać z perspektywy zdobytych, od czasu pierwszego czytania danej książki, doświadczeń.
Dlatego książki nigdy mi się nie nudzą. Dlatego mogę sięgać z odwagą po lektury coraz to ambitniejsze bez niepokoju o to, że coś ominę, czegoś nie zrozumiem, coś mi umknie, jako tej mało dojrzałej czytelniczce.

Po "Małym księciu" nastąpiła rewolucja. Chociaż początkowo w treści książki zakochałam się, jako w pięknej baśni, wracałam do niej kilkakrotnie. Po lekturze mama niejako ze zdziwieniem i 'w nagrodę' zabrała mnie na pierwszą w mym życiu operetkę. "Mały książę" w takiej odsłonie sprawił, że mam do niego sentyment do dzisiaj. Sprawił też, że poczułam się bardzo dojrzała do kolejnych lektur 'dla dorosłych'.

Nie muszę chyba dodawać, że następna książka była jeszcze bardziej zadziwiająca, bo w porywie 'dojrzałości' sięgnęłam po "Pamiętnik Narkomanki", z którego to nie zrozumiałam nic, a nic (jakieś potoki niezrozumiałych słów, bełkot) i dopiero zabranie mi go profilaktycznie z półeczki przez mamę i (o wiele) późniejsza jego lektura sprawiły, że jestem w miarę normalna.
Trzecią lekturą była natomiast "Ida sierpniowa" Musierowicz. I chociaż bardzo przedwcześnie to jednak zapadła mi gdzieś w głowie i Musierowicz jest wśród moich 'numerów jeden'.
Później skrupulatnie wybierane i podsyłane przez mamę pozycje spływały jedna po drugiej i jest mi bardzo z tego powodu przykro, ale niestety nie mam prawa ich pamiętać.

I tak wytrwałam do dzisiaj. Chociaż żałuję, że obecnie czasu na czytanie mam tak mało. (Może nie tak znowu mało, ale na pewno mniej niż wcześniej.)

A z lewej powód dla którego czasu nie mam i jednocześnie lektura, nad którą teraz przesiaduję po nocach (przynajmniej do 18 marca), oczywiście wizualizując sobie jednocześnie, że mój pokój ma słoneczne ściany, a ja 'połykam' dzieło któregoś z klasyków rosyjskich...

5 komentarzy:

  1. a ja... ja mam nadal, już od pięciu lat ściany koloru... wzburzonego, sztormowego morza... odcień błękitu. lubię ten kolor, mimo że zimny odcień, ale dobrze się czuję w "swoim pomieszczeniu" :)
    w ogóle bardzo dużo rzeczy mam niebieskich ;))

    pozdrawiam, miłego czytania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmusiłaś mnie do zastanowienia się nad moją pierwszą lekturą i .. niestety nie pamiętam jaką książkę przeczytałam jako pierwszą. Najzabawniejsze jest jednak to, że jako dziecko nienawidziłam czytać, później w szkole również nie ;) Ale widać człowiek się zmienia, mam nadzieje, że pasja czytania mi jednak nie minie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam gorąco w blogowym świecie książek! Mam nadzieję,że na dobre w nim się rozgościsz i poczujesz się jak u siebie:)
    Poza tym trzymam kciuki, abyś nie musiała dłużej niż do 18-stego spędzać noce nad kodeksami i innymi tomiszczami. Doskonale wiem jak to jest bo sama niedawno skończyłam sesję choć obejmującą zupełnie inną dziedzinę.
    Pozdrawiam serdecznie
    P.S. z ciekawością będę tutaj zaglądała!

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie ten tekst popchnął do tragicznej myśli, że straciłem sam siebie - kiedyś przeczytałem 22 razy (!) "W pustyni i w puszczy" a dzisiaj nic z tej książki nie pamiętam... Na jakimś etapie się wyłączyłem w środku i do dzisiaj nie umiem sobie z tym poradzić.

    Morderstwo jakiego się na sobie dopuszczam ślęcząc nad materiałami ze zdjęcia tylko utrudnia tę walkę...

    Pozdrowienia z wciąż niebieskiego pokoju ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. och, ja mam tyle książkowych wspomnień. i trochę swoich dziwactw.

    Pierwsza książka - "Dzieci z Bullerbyn", czytana przez Tatę na głos. Potem pozostałe Lindgren już samemu. Do "Braci Lwie Serce", przepięknej opowieści o umieraniu, wracałam zawsze, gdy byłam chora. Do "Noelki" w każde Boże Narodzenie...a teraz - ten sam los. Kodeksy, kodeksy. Czas przeprosić się z książkami. Zdecydowanie!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...