Przewodnim tematem, wokół którego obracały się wszelkie zdarzenia tego dziwnego roku, był dosyć dobijający, przygnębiający wątek, tak dobrze znany każdemu człowiekowi, a jednak cały czas wywołujący mieszane uczucia, różne emocje, może dlatego, że dotyczący wszystkich razem i każdego z osobna - śmierć.
W tym roku, w którym straciłam bardzo bliską mi osobę, a byłam świadkiem też innych, cudzych, ale nie do końca obcych, strat, chyba ostatnią rzeczą na jaką miałabym ochotę, czy jaką powinnam zrobić było przeczytanie książki dotykającej "takich", czy nawet "tych" problemów. Zwykle bowiem po lekturę sięga się, aby się odstresować, oderwać od kłopotów i zmartwień.
Jednakże ta książka leżała na mojej półce już długi czas. Od wakacji odkładałam ją nie chcąc rozdrapywać świeżych ran. Ale ponieważ była to pozycja pożyczona, mimo niezbyt radosnego opisu błyszczącego na okładce, sięgnęłam po nią i to pierwszy raz w życiu czytałam nową lekturę w trakcie czytania innej książki.
Może miałam nadzieję, że czmychnie niezauważalnie? Że zagubi się wśród innych wątków? Nie wiem. Nie wiem czego tak naprawdę oczekiwałam. Ale wiem co otrzymałam, z czym się zetknęłam czytając "Ostatnie historie" Olgi Tokarczuk.
Pierwsze skojarzenie po lekturze "Ostatnich historii"? Triada. Triada problemów, wyobrażeń, ... historii. Tak na wstępie, bo potem okazuje się, że trio główne - trzy bohaterki tak naprawdę mnie rozczarowały. Brakowało mi specjalnej celebracji, specjalnego zaskoczenia, podekscytowania. Brakowało mi typowo ludzkich emocji, które spontanicznie wywołuje w naszych umysłach i duszach zetknięcie z końcem pewnego etapu, z końcem życia, z końcem historii, ze śmiercią. Owszem, widać żal, widać współczucie, empatię, ale nie ma wybuchów złości pomieszanej z euforią, ulgą, tęsknotą, miłością i nienawiścią. Nie ma wulkanu zachowań, który wybucha wraz z tą jedną informacją, czy z tym jednym stwierdzeniem, którego się zwykle tak bardzo boimy. Może każdy przeżywa śmierć inaczej, ale to książkowe kobiece trio nie potwierdza reguły. Jednocześnie przeżywają ją inaczej niż inni ludzie, ale równocześnie w swoim życiu powtarzają te same schematy. Te trzy historie są takie same, ale jak bardzo dalekie od rzeczywistych.
Oczywiście poza tym jest to miła historyjka (a właściwie miłe historyjki złożone do kupy), aczkolwiek zastanawiając się, jaki przymiotnik pasowałby do każdej z trzech bohaterek, wyszło mi kolejno: nieporadna, puszczalska oraz naiwna, więc być może owe miłe historyjki są jedynie przykrywką dla bardzo nieprzyzwoitej treści.
Nieprzyzwoitej nie dlatego, że obscenicznej, ale raczej niewłaściwej, nieodpowiedniej, intrygującej, czy też nieco ekscentrycznej.
I chociaż te trzy historie, te trzy kobiety nie przybliżają nas do rzeczywistości, a raczej do jakiejś fantazji, do wyobraźni człowieka, który być może śmierci nie zna, nie zna tego uczucia w sposób pełny albo jest osobą nie dającą się ponieść emocjom, racjonalną,'twardą', to z całą pewnością pokazują one ważny, niektórym nieznany aspekt śmierci, jako zdarzenia, z którym należy i można sobie poradzić na swój sposób. Dla mnie ta książka była swoistą "wspólnotą doświadczeń", ciekawym bowiem doznaniem było przyglądnięcie się podobnym przykrym zdarzeniom z innej, cudzej i przez to troszkę niezwykłej perspektywy.
Mimo wszystko polecam zetknąć się z tym trudnym wątkiem w takiej odsłonie. Być może nic to nowego nie wniesie, być może nic nie da, ale wolałabym, aby każdy przekonał się o tym indywidualnie - gdyż to jest właściwa droga, w poszukiwaniu celu tej, bądź co bądź dobrze przeze mnie wspominanej lektury.
(O Nike dla autorki wspominać nie będę, bo to akurat jedynie odstrasza.)
Moja ocena: 5/6
Ja akurat tej książki nie dokończyłam. Odrzuciłam po kilkudziesięciu stronach. Nie wciągnęła mnie kompletnie. A Tokarczuk lubię, za "Prawiek...", za "E. E.", za "Annę In...".
OdpowiedzUsuń>>Owszem, widać żal, widać współczucie, empatię, ale nie ma wybuchów złości pomieszanej z euforią, ulgą, tęsknotą, miłością i nienawiścią
OdpowiedzUsuńtam, gdzie coś się kończy naprawdę, we właściwym czasie, w odpowiednim momencie, gdy jest naprawdę dokończone, wyczerpało się, spełniło - tam nie ma już niczego, co mogłoby wybuchnąć.
czytałem tę książkę. nie jest to moje ulubione dziełko tokarczuk (wolę grę na wielu bębenkach), ale i tak książka pełna jest moich podkreśleń ;)
myślę, że to nie jest książka o buncie, o silnych "ludzkich" reakcjach, ale właśnie o akceptacji życia i śmierci, jako sił równie ważnych i równie właściwych.