poniedziałek, 27 grudnia 2010

All we need is... "Love Actually" reż. Richard Curtis

Z roku na rok coraz trudniej mi jest wprawić się w świąteczny nastrój. Paradoksalnie wszystkie girlandy, choinki, świecidełka i zapachy w sklepach, melodyjki, świąteczne ciężarówki Coca-coli w telewizji, pojawiające się miesiąc przed Bożym Narodzeniem, bardziej mnie denerwują niż nastrajają.
Będąc w opozycji do modelu Świąt prezentowanego w środkach masowego przekazu - komercyjnego, kiczowatego, pseudo-tradycyjnego - postanawiam trwać z kamienną twarzą, twardym sercem, głucha i ślepa na tę tandetę, jak tylko długo się da.
Konsekwencją tego jest niestety prawdziwa niemoc, jaka mnie nachodzi, parę dni przed świętowaniem. Sprawy nie ułatwia także coroczna odwilż, chlapa i tony szarych resztek pośniegowych. Na szczęście zwykle z pomocą przychodzi mi szeroko pojęta sztuka.

Razu pewnego podczas odkurzania biblioteczki natknęłam się na "Opowieść wigilijną" Dickensa i połknęłam ją w jeden przedświąteczny wieczór. Innym razem w sklepie wpadła mi w ręce płyta, będąca dodatkiem do gazety, z pięknymi pastorałkami (a wśród nich "Maleńka miłość" oraz "Kolęda dla nieobecnych"), które stworzyły niezapomniany klimat. W tym roku natomiast całkiem przypadkowo, przełączając programy telewizyjne, natknęłam się na początek pewnego filmu. I doznałam olśnienia. Był to mój ukochany film.

Pięć tygodni przed Bożym Narodzeniem niektórzy kupują świąteczne ozdoby. Inni przygotowują uszka z grzybami i zamrażają by zachowały świeżość do Wigilii. Są też tacy, którzy wybierają już świąteczną choinkę i ją ubierają.
Ale czasami zdarza się też tak, że pięć tygodni przed Gwiazdką samotnych ludzi dotyka niepokój. Nagle stary gwiazdor rocka postanawia wrócić na scenę i nagrywa remake swojego największego przeboju. Uroczy pisarz nakrywa swoją ukochaną na zdradzie (nie z byle kim, tylko z rodzonym bratem!) i ucieka ze złamanym sercem do Francji. Zaś John i Judy od początku przypadli sobie do gustu, chociaż poznali się w dosyć niecodziennych okolicznościach - na planie filmu pornograficznego. A David rozpoczyna nowe życie - przeprowadza się i obejmuje bardzo intratne stanowisko, lecz już pierwszego dnia, podczas poznawania nowych współpracowników spotyka uroczą i zarazem krnąbrną Natalie. Jednak czy premierowi Wielkiej Brytanii wypada chodzić na randki?
Pracujący w korporacjach wcale nie mają lepiej. Sarah walczy z nieśmiałością i ze swą ogromną miłością do biurowego kolegi - Karla. W tym samym czasie ich szef - Harry - przykładny mąż i ojciec, głupieje pod wpływem seksownej sekretarki Mii.

Pięć tygodni przed Świętami małżeństwa stają przed ogromną próbą. Karen - żona Harry'ego nawet nie podejrzewa, że cokolwiek może zakłócić ich rodzinną sielankę. Daniel natomiast - wdowiec i ojczym Sama - musi zmierzyć się ze swoją samotnością oraz nieszczęśliwą miłością nastoletniego pasierba, który za wszelką cenę próbuje zwrócić uwagę koleżanki ze szkoły.
Najszczęśliwszą osobą na świecie powinna za to być Juliet - świeżo upieczona mężatka, ale niestety martwi się tym, iż najlepszy przyjaciel jej męża - Mark - nie ukrywa swej niechęci do niej. Niestety całkowicie błędnie interpretuje dystans Marka i staje oko w oko z niezwykłym odkryciem.

W "Love Actually", poza mozaiką różnorodnych historii obracających się wokół miłości, mamy jeszcze przedświąteczny Londyn. Miasto pełne radości, świątecznej atmosfery, niezwykłych przygotowań. Miasto, w którym od Downing Street 10, po te mniej chlubne adresy londyńskie, wędruje prawdziwy duch świąt, napawając uczuciem i szczęściem wszystkich, których napotka na swej drodze.

Richard Curtis stworzył obraz kultowy. Chociaż wcześniejszego jego scenariusze - m.in. "Cztery wesela i pogrzeb" oraz "Nothing Hill" - też zachwycały to ten jest gromem z jasnego nieba. Zaskakuje od pierwszych chwil, od pierwszych słów i oczywiście od pierwszej piosenki - "Christmas is all around". Wzruszający, przejmujący, ale także bardzo zabawny, na wspomnienie którego wszyscy mimowolnie się uśmiechają. I ja się uśmiechałam oglądając "Love Actually" tuż przed Świętami. Bo przecież miłość jest wszędzie dookoła. Szczególnie w Święta Bożego Narodzenia.


Ocena: 6/6

Tym samym Święta rozpoczęłam i także zakończyłam wspaniałym, ciepłym filmem, który uwielbiam. Pomiędzy było także interesująco. Nie otrzymawszy żadnych książkowych prezentów (embargo nałożone przez moją rodzinę) samodzielnie sprezentowałam sobie kilka z okazji promocji w empiku.
Ale że wierzę w powiedzenie, iż jaka Wigilia taki cały Nowy Rok powinnam spodziewać się bardzo interesujących wydarzeń. Jeśli w moim przypadku ta przepowiednia się sprawdzi to nie tylko będę się notorycznie spóźniać (tak, spóźniłam się na kolację wigilijną), ale też będę dokładnie i mozolnie sprzątać dom, stroić się i szykować, a wszystko po to by być cudownie zaskakiwana i w efekcie szczęśliwa. Myślę, że się opłaca :)
A Wam jak minęły Święta?

20 komentarzy:

  1. To także jeden z moich ulubionych filmów ;) Jest niesamowicie ciepły, lekko wzruszający i... prawdziwy. Historie niektórych kończą się nie tak, jak to bywa w happy endach.
    Bardzo szkoda mi Sarah.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja znowu nie obejrzałam :( w końcu chyba sobie wypożyczę ten film.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zachęciłaś mnie do obejrzenia tego filmu, tylko teraz gdzie ja go zapodziałam :>?

    OdpowiedzUsuń
  4. Nyx, właśnie dlatego lubię ten film - jest prawdziwy, a niekoniecznie bajkowy.
    Sarah mi również było szkoda, podobnie jak Marka.
    Pozdrawiam :)

    Aneto, na wstępie pragnę Cię powitać na mym blogu.
    A film polecam obejrzeć - czy to wypożyczyć, czy nawet zakupić. Naprawdę warto! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Katarzyno, Ciebie również witam serdecznie na mym blogu.
    I na Twoim miejscu nie spoczęłabym dopóki bym nie znalazła "Love actually" ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie oglądałam, ale chyba to nadrobię :)
    Widzę obsada niczego sobie, tylko niestety Hugh Grant :/ Nie lubię tego aktora, chociaż filmy z jego udziałem często są ciekawe, a jego postaci również. No cóż, nie będę się nim zrażać :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Skoro tak wysoka ocena to warty obejrzenia. Dopisuję sobie do listy. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam ten film! I też powtórzyłam go sobie przed Świętami. Ma w sobie dużo pozytywnej energii ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam ten film, wyszłam z kina wręcz rozanielona, ukontentowana i po prostu szczęśliwa. Wtedy poznałam Billa Nighy'ego i zapałałam szczerym uwielbieniem. Filmowego Marka można podziwiać w nowym serialu AMC "The walking dead" - co lata robią z ludźmi. ;)

    Curtis ma dryg do kina romantycznego, ale to "Cztery wesela i pogrzeb" od lat przyciągają z tą samą siłą. Po prostu scena z wierszem Audena jest bezbłędna i wciąż tak samo odczuwana.

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, miałam podobnie jeśli chodzi o nastrój świąteczny. Uwielbiam "Love Actually", lecz w tym roku panaceum na brak świątecznego nastroju był film "The Holiday":-), przy którym bawiłam się wybornie :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Madeleine, gorąco polecam Ci ten film. Tam nawet Hugh Grant (którego też niespecjalnie lubię!) w niczym nie przeszkadza :) Pozdrawiam :)

    Vampire_Slayer, zdecydowanie dopisz do listy. Co więcej - wciągnij na jej początek. Pozdrawiam :)

    Ultramaryna, zdecydowanie film nastraja pro-świątecznie i oddaje nieco tej energii widzowi. Mnie zmobilizował do ubrania dwóch choinek i pokuszenia się o własnoręczne opakowanie prezentów, a nie wyręczanie się torebkami ;) Pozdrawiam :)

    Agno, nie dziwię się, że uwielbiasz ten film, bo i ja nie mogłam się pozbierać po jego pierwszym seansie w kinie.

    I o ile amerykańskich komedii romantycznych nie lubię, tak te angielskie są po prostu cudne. Sama nie wiem, jak to się dzieje.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. The_book, akurat "Holiday" oglądałam miesiąc wcześniej. Wtedy tęskniłam za Świętami, potem mi oczywiście przeszło :) Ale chyba wolę "Love actually"... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. ja niestety też mam embargo przez rodzinę nałożone...:( i książek nie było pod choinka:( ale i tak pokaźne stosy czekają, wiec nie narzekam (się staram raczej). I również mam nadzieję, że przepowiednia "jaka wigilia taki rok.." tym razem się spełni:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Kaś, łączę się zatem z Tobą w bólu. Oby nam w tym Nowym Roku książek nie zabrakło i by rodziny nasze embargo jak najszybciej zniosły (ja akurat za 2 miesiące mam urodziny, a za 3 m-ce imieniny, więc bardzo mi zależy!) ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Uwielbiam ten film niezmiennie od pierwszego obejrzenia.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak co roku ;) To moje najukochańsze, najulubieńsze święta, więc wszystko wcześniej musi być przygotowane i zapięte na ostatni guzik. Było baaaaardzo miło i szkoda, że już się skończyły.
    Co do filmu - na pewno obejrzę. Mam taki zamiar od 2003 roku, ale może dzięki Tobie wreszcie zamiar zamienię w czyn ;)

    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja również bardzo lubię ten film. Święta minęły mi spokojnie, troszeczkę odpoczęłam - to najważniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  18. Oglądałam ten film kilka razy i zawsze tak samo się nim zachwycam. A Alana Rickmana po prostu KOCHAM!

    OdpowiedzUsuń
  19. Jak na to że nie lubię komedii romantycznych tak ten film podobał mi się bardzo bardzo. Więc od każdej reguły jest wyjątek.
    Wszystkiego dobrego w nowym roku :-))

    OdpowiedzUsuń
  20. uwielbiam ten film, jest dla mnie ciągłą inspiracją do życia (uczuciowego) :-D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...