poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli Amerykanin w gościnie

Nie wiem jakim prawem obecnie rządzi się Wszechświat. Ale kto to widział, by po poniedziałku od razu przyszedł... poniedziałek?

Trudno mi nawet zlokalizować w jakim dniu daną rzecz robiłam, gdzie byłam, co jadłam, co piłam, bo wszystko właściwie zlewa mi się tylko w ten, jakże zdradziecki, poniedziałek.
Może to nawet dobrze, bo nie mam poczucia straconego czasu - chociaż w głowie wciąż przeskakuje mi losowo, niczym w iPodzie shuffle z funkcją mix, lista rzeczy, których nie zrobiłam, o których nie pomyślałam, czy też zapomniałam (i większość z nich dotyczy niestety zaległości recenzyjnych!). Ale jak tu pracować, czytać, jak pisać, jak w ogóle myśleć, skoro moje miasto postanowiło zrobić mnie w bambuko?


Zapewniam Was, że do soboty (kiedy to był taki dzień w ogóle?) polski biegun ciepła zamieniłabym najchętniej na Biegun Północny, albo któryś ze zwrotników (tym razem nie wybrzydzam). Aż tu nagle, właśnie w sobotę, wszystko się zmieniło. Kompletnie wszystko.
Lecz może zacznijmy od początku.

Pobudka w pustym mieszkaniu w sobotni poranek należy albo do najwspanialszych na świecie ("ach, wakacje, mogłam się wyspać!"), albo najgorszych ("ach, gdzie ja to wczoraj byłam? co się stało? gdzie są moje majtki??? kim pan jest?!"). Jest też opcja numer trzy. Opcja, której jestem skrytą fanką, bo zakłada wszelkie niespodzianki, ale też wszelkie nieszczęścia.

Tym razem było dosłownie jak w piekle. Gorąco, duszno, parno.

Gdy odlepiłam już poszczególne części swojego ciała od siebie i wskoczyłam do napełnionej pianą wanny przypuszczałam, że nie będzie wesoło. Ale jakoś wytrzymałam prawie cały dzień - ratowały mnie krótkie wypady do wilgotnej i wyjątkowo zimnej łazienki oraz ożywcza bryza wychodząca z otwartej lodówki (nigdy wyprawa do kuchni po picie nie była tak wspaniała!).
O 17:00 przywdziałam najbardziej minimalistyczny strój, jaki miałam w szafie i wyszłam na spotkanie z moją rodzicielką w pobliżu Rynku. Miałyśmy wyskoczyć na jakieś jedzenie, a potem byłam umówiona z T.

Oczywiście pierwsza niespodzianka to podwyżka biletów. Zamiast zwykłego biletu za 1,25 zł musiałam kupić jakiegoś mutanta, droższego o 15 gr, na którym jak byk stało "Bilet jednoprzejazdowy lub 30-minutowy". Stojąc na przystanku 15 minut dumałam nad tym zapisem, bo konfrontując go z nauką logiki wychodziłoby na to, że jeśli jadę jednym tramwajem dłużej niż 30 minut to w przypadku zatrzymania przez kanara mogę zaliczyć mandat. Ot taka (nie)logiczna ciekawostka rodem z MPK Kraków.
Po długim czekaniu (kocham weekendowy rozkład jazdy) i ekspresowym przejeździe okazało się, iż wciąż jestem za wcześnie. Więc chociaż walczyłam z sobą ostro i tak skierowałam swoje kroki do Dedalusa. A tam po ponad miesiącu abstynencji zapełnione półki wręcz mnie pochłonęły. Nie poddałam się jednak tak łatwo i kupiłam tylko jeden egzemplarz - "Nell" Anny Rybkowskiej polecany gorąco przez Paideię.

Uszczęśliwiona pobiegłam na miejsce spotkania. Wchodząc do bramy kamienicy poczułam jakiś dyskomfort w okolicy prawej ręki. Ale zobaczyłam moją mamę i o nim zapomniałam. Zapomniałam na jakieś 3 sekundy. Rozdzierający ból i widok niewielkiego czarno-żółtego stworzenia przypomniał mi o tym, że od 17 lat nie ukąsiła mnie osa, a gdy ugryzła w '94 to z tego, co pamiętam miałam potworne uczulenie i wylądowałam na pogotowiu.
Odtańczyłam więc przed mamą piękny taniec rodem z buszu rozrzucając wokół siebie, po podwórzu, a to książkę, a to torebkę, a to komórkę. Gdy już franca spadła, ściągnęłam z ręki bransoletkę obserwując, jak moja ręka nabiera nowych kształtów, a mama pozbierała cały mój dobytek i zorientowała się, że nie oszalałam (ani nie miotało mną, jak szatan ;)). Szybko udałyśmy się do apteki. Sprawą to prostą nie było, chociaż przecież apteki są od dawna prywatne i na każdym rogu wyrasta nowa, niczym grzyb po deszczu. Otóż na ul. Grodzkiej, w pobliżu Wawelu, nic nie wyrasta - może panuje tu jakaś susza?

W aptece przy Rynku zakupiłam stosowne leki przeciwhistaminowe, otrzymałam też wodę by móc rozpuścić sobie wapno i zostałam pouczona przez panią magister farmaceutkę, że nie ma potrzeby jechać na pogotowie, no chyba, że się duszę i puchnie mi krtań to natychmiast trzeba zadzwonić. Gdy to usłyszałam spuchło mi chyba wszystko, a najbardziej właśnie krtań, chociaż wciąż mogłam oddychać :)

Pozostała część wieczoru mogłaby się wydać wręcz nudna. Pizza w restauracji tej co zawsze, koktajl malinowy w tym co zawsze coctail-barze, spotkanie z tym co zawsze T., który przyjechał tym co zawsze skuterem. Ale w pewnym momencie zrobiło się niezwykle.

Otóż po znakomitej obiadokolacji i deserze udaliśmy się na spacer, a ponieważ Rynek w miesiącach maj-wrzesień nie nadaje się do użytku ze względu na wzmożoną liczbę turystów (a w ten weekend dodatkowo było ostro folklorystycznie z racji Festiwalu Sztuki Ludowej) to chodziliśmy obrzeżami i zasiedliśmy na ławce na Małym Rynku, którego zwykle unikamy, bo jednak bardziej tego przytulnego i ładnego placu nie można było zepsuć wsadzając tam betonowe schody, po których płynie woda (chyba tylko fontanna kryształ oraz głowa na Rynku i jeden pomniejszy zaułek obok Bramy Floriańskiej przebijają to "coś"). Akurat ta nowatorska konstrukcja została zasłonięta okolicznościową wystawką z okazji święta harcerstwa. I tam na tej niepozornej ławeczce zostałam obdarowana prezentem, o którym marzy chyba każdy współczesny mól książkowy (i tym samym jestem dozgonnie wdzięczna mojemu T.:))

Jednym słowem odwiedził mnie pewien Amerykanin. Brunet, dosyć szczupły, posiada bardzo bogate wnętrze. Ma piękny amerykański akcent, potrafi cudownie opowiadać i zna wiele niesamowitych historii. Anegdotkami sypie, jak z rękawa, doskonale orientuje się w literaturze, ale też w nowinkach dnia codziennego. I oczywiście można się przy nim naprawdę dużo nauczyć.

Najpierw moim oczom ukazały się dwa o takie pudełka:


Z takim napisem:


Po otwarciu pierwszego zobaczyłam to cudo (tutaj z oderwaną folią, bo zdjęcia robiłam już w domu):


W drugim był jakże ważny dodatek:


Szybko zamontowałam swojego Kindelka w futerale:


A potem cały dzień praktycznie spędził w takiej pozycji:


Dużo więc Amerykanin ze mną nie pozwiedzał, ale myślę, że jeszcze będzie ku temu sposobność. Na razie cieszył oczy moje (i przy okazji też przechodniów) na Małym Rynku, ale przecież nie można w pierwszy dzień go już tak męczyć - dopiero, co przyleciał z USA.

Po bliższym zapoznaniu się z Panem Kindle na drewnianej ławce Małego Rynku wylądował on szybko z powrotem w pudełku - przyczyną tego stanu rzeczy był deszcz, który niespodziewanie spadł na Kraków i zabrał ze sobą nieprzyjemną duchotę.

Pozostała część wieczoru minęła nam natomiast na zamienieniu "tego co zawsze" skutera, na "ten co zawsze" samochód i udaniu się (z pudełkiem z Kindelkiem w torebce) do pobliskiego kina.
Wieczór więc zakończyłam "O północy w Paryżu" w bardzo doborowym towarzystwie - oprócz T. był też Hemingway, Fitzgeraldowie, Cole Porter i oczywiście ukochany Woody Allen (a także parę obściskujących się par i jeden naoczny komentator wydarzeń z puszeczką Żywca w ręce).
Gdy zaś wychodziłam z kina w mój minimalistyczny strój uderzyła największa możliwa broń - przenikliwe zimno. Temperatura spadła bowiem z 37 stopni do niecałych 20. Tym samym polski biegun ciepła pobił kolejny rekord...

Po północy zasnęłam z głową w "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" Larssona. Oczywiście e-czytanej :)


Tym razem nie obiecuję, że będą jakiekolwiek recenzje w tym tygodniu. To nowa taktyka, dzięki której musi się wreszcie coś ruszyć na mym blogu ;)

---
zdjęcia ze zbiorów własnych, a pierwsze z Internetu

17 komentarzy:

  1. Cieszę się że dołączyłaś do miłośników Kindla. Posiadam go od paru miesięcy i jestem niezmiernie zadowolony z jego zakupu. A do e-czytania można się szybko przyzwyczaić, a nie trzeba wycinać drzew aby czytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. że tak powiem nie obraziłabym się, gdyby i mnie taki Amerykanin zaszczycił swoim przybyciem- mówiłam Ci już, że mam słabość do wszystkiego co z Ameryką związane, prawda?:)

    OdpowiedzUsuń
  3. dzień pełen wrażeń. też ciągle marzę o kindlu, ale jeśli nadal będę wydawała tyle pieniędzy na książki to nigdy na niego nie odłożę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj w klubie miłośników tego Amerykanina :D Niech Ci dobrze służy :) Ostatnimi dniami duuuużo znanych mi tak czy inaczej osób zakupiło Kindelka :) Epidemia jakaś!

    Jak się oswoisz, to pisz i dziel się dobrymi źródłami dobrych książek ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdroszczę Ci tego cudeńka bardzo bardzo, bardzo, BARDZO!!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień pełen wrażeń, i noc przy "kimś" bliskim :) Może się kiedyś przekonam, na razie obserwuję z boku jak to cudeńko innych cieszy. Czerp z niego radość :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zwariowany dzień, ale za to jakie zakończenie! Szalenie zazdroszczę czytnika. Oby dobrze się sprawował, ten Amerykanin :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hahahahh mnie rozbroiła na łopatki cała historia poprzedająca spotkanie Amerykanina ;]

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak ręka, już dobrze? Opowieść wspaniała, ciesz się Kindelkiem!

    OdpowiedzUsuń
  10. Kurczę... Ja się ciągle zastanawiam nad kupnem pożyczę Twojej nazwy "Kindelka" :D
    Jest to na pewno duże ułatwienie jeśli chodzi o czytanie książek np. podczas podróży. Z reguły biorę parę grubych tomów, które można zmieścić praktycznie niewidocznie (nie licząc wielkości pliku:D) w tym urządzeniu... I można nie tylko czytać... dlatego mam dylemat, oj mam.
    Podwyżki cen biletów to kolejny minus... nie wiem za co te podwyżki, bo nie widzę by pojazdy miejskie nagle były większe, czyściejsze i przyjeżdżały bardziej na czas...
    Mój tata też jest uczulony na te okropne latające brzydactwa :< Współczuję.
    Pozdrawiam!!

    P.S. Dziękuję Ci za zauważenie mojego błędu! Faktycznie jakoś się zamotałam i z Patrica zrobiłam Petera. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Pisanyinaczej, ja po tych kilku dniach użytkowania jestem zdecydowaną wielbicielką Kindle'a i nie wiem jak mogłam go wcześniej nie mieć :) To m.in. dzięki Twojej opinii przekonałam się do tego cudeńka. Dziękuję i pozdrawiam :)

    Kaś, no mówiłaś, mówiłaś. Amerykanin muszę przyznać, że bardzo miły jest, chociaż zawsze wydawało mi się, że oni od tych fast foodów świrują, ale to nieprawda ;)

    Ka-millo, dokładnie takie myśli miałam przed otrzymaniem tego genialnego prezentu. Wbiegałam do księgarni zachwycona, a wychodziłam struta z książkami pod pachą - bo jak tu odłożyć na czytnik? Myślę, że w końcu by mi się udało, ale potrzebowałabym wielu wyrzeczeń.

    Książkowo, widziałam właśnie u Ciebie Twoje cudeńko i przyznam, że mnie troszkę zazdrość pożarła. A tu w sobotę taka niespodzianka i też mogę dołączyć do tego zacnego grona Kindlekowców ;) Z czytnikiem oswajam się cały czas, a źródła ebookowe wszyscy chyba mamy podobne (zresztą tak samo jak Ty wgrałam w pierwszy dzień chyba z 200 książek), ale z chęcią wymienię się tą tajemną wiedzą ;)

    Przyjemnostki, dziękuję. Myślałam podobnie, jak Ty oglądając Kindle na innych blogach, a teraz nie mogę uwierzyć w swoje szczęście ;)

    Virginio, dzień faktycznie bardzo bogaty we wrażenia. Dziękuję za miłe słowo i mam nadzieję, że również przekonasz się do tego amerykańskiego bruneta. Wymiary ma zacne ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Vampire_Slayer, dziękuję. Dzień niezapomniany, a Amerykanina chyba trzeba będzie troszkę wychować by był grzeczny ;)

    Limonko, dziękuję, niewątpliwie było jak w jakimś wariackim filmie ;)

    Agnes, na ręce po czterech dniach wyszedł mi czerwony bąbelek. I tak teraz z mamą dumamy, czy aby wyciągnęłyśmy żądło ;)
    Dziękuję i pozdrawiam ;)

    Miqaisonfire, ułatwienie jest niewątpliwie ogromne. Kindle sprawdza się nie tylko podczas podróży, ale też na co dzień. Moja biblioteczka pęka w szwach i nie mam już fizycznie możliwości pomieścić kolejnych książek. Kindle za to ma duże możliwości w tym względzie ;)
    Podwyżki biletów mnie rozczarowały, bo chyba najbardziej uderzyły w studentów. W dodatku krakowskie MPK wyłącza klimatyzację w autobusach, nawet w te największe upały - ponoć polityka oszczędności paliwa i środowiska. Szkoda tylko, że ze stratą dla pasażera. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Co do Stowarzyszenia... Wiesz, te książki są dla każdego, w każdej grupie wiekowej, nawet moja Mama przeczytała wszystkie cztery i miała podobne odczucia :) Także myślę, że spokojnie dałabyś radę! :) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  14. Gratuluję i czekam relacji z użytkowania oraz gromadzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Domi, dzięki za odpowiedź i zachętę. Może faktycznie powinnam się za "Stowarzyszenie" zabrać. To na pewno będzie interesująca przygoda.

    Nutto, dziękuję. Już niedługo taka relacja się pojawi.

    Sol, wysłałam Ci wiadomość na maila.

    OdpowiedzUsuń
  16. ja też o mało zawału serca nie dostałam jak zobaczyłam podwyżkę cen biletów :/ bilet jednoprzejazdowy lub 30 minutowy znaczy że można jechać jedną linią przez dowolny okres czasu LUB różnymi liniami(czyli się przesiadać)ale tylko do 30 minut ;-)

    A czytnik istne cudo. Sama coraz częściej myślę o jego kupnie.....

    OdpowiedzUsuń
  17. Slaviankaa, oszaleli z tymi biletami. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić. Wiem, co oznacza zapis na bilecie, ale według reguł logiki spójnik "lub" oznacza, że oba człony takiej alternatywy mogą być prawdziwe ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...