Bez wątpienia lata 1939-1945 były jednym z najbardziej wstrząsających okresów naszego Świata.
Pisarze, reporterzy, reżyserzy i scenarzyści, muzycy wciąż obszernie czerpią z tego czasu, z tych wydarzeń i prezentują je w swoich utworach. Praktycznie, co chwilę powstają nowe książki i filmy o działaniach wojennych, o życiu w czasie okupacji, o okrucieństwach tamtych dni. W wielu z nich przewodnim tematem jest życie w getcie.
Jestem przekonana, że nawet teraz, w momencie gdy piszę te słowa, ktoś wpada na pomysł napisania powieści, której akcja przypadać będzie na II wojnę światową.
Jak wobec tego powinniśmy oceniać takie powieści? Jakiego klucza użyć? Wszystkie traktować jednakowo, czy wyłapywać i czytać tylko te bardziej odkrywcze?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Przedstawię natomiast powieść, która pozwoli zastanowić się nad fenomenem współczesnej literatury wojennej.
Po pierwsze płaszcz
Mały Mika Hernstein, a właściwie Mikhael, mieszka w Warszawie wraz z mamą i dziadkiem, który jest wykładowcą akademickim. Chłopiec uwielbia się uczyć, kocha książki, jest bardzo pogodny i ciekawy świata.
Ma przed sobą całkiem normalną przyszłość - ukończenie szkoły, studia, może nawet pójście w ślady dziadka i kariera naukowa.
Los jednak mocno z niego zakpi.
Bo beztroską młodość Miki przerywa wybuch wojny i to tej wojny najstraszniejszej, tej za którą idą echa nazizmu, rasizmu, i Holocaustu. A Mika jest Żydem.
Owszem to tragedia, pomyślicie, ale przecież wiele było takich istnień, których życie załamało się wraz z nadejściem 1 września 1939 roku. Więc, co w tej historii akurat jest wyjątkowego?
Otóż w wyniku prześladowań Mika trafia do getta, gdzie ginie jego dziadek i pozostawia wnukowi w spadku płaszcz. Płaszcz niezwykły, który stanie się niejako motorem akcji całej powieści.
Płaszcz przede wszystkim na Mikę jest za duży, ale ważne jest to, co ma w środku. Ma bardzo dużo różnych kieszonek, schowków, w których można pochować najróżniejsze drobiazgi, coś przemycić.
A także porozmieszczać pacynki, które Mika zaczyna tworzyć, tak by wywołać choćby chwilową radość u dzieci mieszkających w getcie, dzieci często samotnych, opuszczonych, głodnych i chorych.
Płaszcz sprawia też, iż Mika poznaje niemieckiego żołnierza - Maxa, z którym połączy go coś więcej niż tylko relacja ofiara-oprawca.
Kukły w amerykańskim teatrzyku
Nie wiem, czy to przez ten płaszcz, czy przez bohaterów, którzy byli kompletnie oderwani od rzeczywistości, czy przez wykreowany świat przedstawiony, ale książka Evy Weaver wydała mi się na wskroś nieautentyczna!
Z jednej strony mamy małego chłopca, który widząc śmierć własnego dziadka myśli nie o tym by go ratować, tylko by zgodnie z jego poleceniem zerwać mu płaszcz i go przywdziać. Oczywiście ubiera go, chociaż jest na niego drastycznie za duży i później już się z nim nie rozstaje. W całej powieści podkreślana jest cały czas wielkość i symbolika tej wierzchniej części garderoby. Chłopiec co rusz znajduje w płaszczu nowe kieszenie, a przecież ten element ubioru, o ile nie jest magiczny, raczej winien pozostać nieskomplikowany.
Zresztą cały świat przedstawiony w powieści nie jest realny. Widać, że autorka postawiła przede wszystkim na emocje, stąd nie popracowała nad wiernością przekazu. I tak Polacy (a jak!) przedstawieni są w tej książce, jako osoby, które doskonale wiedzą, co się dzieje z Żydami w getcie, ale nic nie robią. Ba, żyją sobie dostatnio, niczym się nie przejmują, wcale nie są prześladowani i oczywiście mogą sobie chodzić zupełnie swobodnie po ulicach.
Niestety w tej książce zbyt dużo wydarzeń jest przewidywalnych. Inne są mocno naiwne, a niektóre nawet bardzo szokujące.
I tak mały Mika oczywiście w getcie spotyka nikogo innego, jak Janusza Korczaka, dla którego wychowanków wystawia przedstawienia. Oczywiście z momentem, gdy poznaje Maxa powoli jego byt się polepsza. Oczywiście Mika żałuje tego, iż daje rozrywkę Niemcom i cały czas szargają nim ambiwalentne uczucia.
Ale prawdziwą perełką jest powstanie w getcie, w którym Mika bierze udział. Powstanie wybucha niespodziewanie w... 1942 roku. Mika oczywiście dzielnie walczy u boku samego Mordechaja Anielewicza , czas spędza w kanałach oraz oczywiście słyszy śmiechy i zabawy z placu Krasińskich, gdzie znajdowała się karuzela, na której (a jakże!) bawili się Polacy ze swoimi dziećmi, którzy jednocześnie słyszeli strzały i widzieli dym w getcie.
Cała rzeczywistość przedstawiona w tej książce jest tak mocno odrealniona, iż po lekturze mocno kręciło mi się w głowie. Powieść na pierwszy rzut oka przywodzi na myśl amerykańską wersję światowej historii - niezrozumiałą totalną ignorancję połączoną z baśniowością przedstawionych wydarzeń. I to by się zgadzało. Amerykańscy pisarze stawiają na emocje, uczucia, nie zaś nadmierną szczegółowość, wnikliwe badania.
Tylko, że autorka "Lalek z getta" - Eva Weaver - jest Niemką!
Obeszli się absmakiem
Interesuję się tematyką II wojny światowej. Dużo czytam na ten temat, nie tylko książek historycznych, literatury non-fiction, ale też powieści. Zawsze doceniam próby zmierzenia się z bardzo trudną problematyką tamtych czasów. Im czytana lektura bardziej mnie zaskoczy, tym mocniejsze tkwi we mnie przekonanie, iż ta materia jest niewyczerpana.
A jednak "Lalki z getta" srogo mnie rozczarowały. Wzbudziły we mnie ogólne poczucie przygnębienia. Raz czułam złość, innym razem autentyczne przerażenie poziomem lektury. Powieść miała jednak pewne swoje momenty.
Jednak to za mało, o wiele za mało, aby wpisać się głęboko w pamięć i chwycić za serce czytelnika.
Eva Weaver powoduje ciekawość, obiecuje i nęci, a chwilę później rozdeptuje to zdobyte zainteresowanie i przekształca je w prawdziwą niechęć. Niechęć do bohaterów, do opowiadanej historii, niechęć do siebie. I niechęć do lalek ukrytych w połach płaszcza małego Miki.
Ocena: 3,5/6
Dawno żadna książka nie spowodowała u mnie tylu negatywnych emocji. Jestem uczulona na zakłamywanie historii, przeinaczanie faktów, koloryzowanie, a w tej książce było niestety wiele takich zabiegów. Uczulenie, uczuleniem, ale naprawdę wiele wybaczam. Niewybaczalne za to są dla mnie błędy historyczne, które ostatnio w takim wymiarze pojawiły się w książce "Żniwo gniewu" Lucie di Angeli-Ilovan. Summa summarum dałam jednak tamtej książce wysoką ocenę, bo historia była naprawdę świetna. Ale błędy pamiętam do dzisiaj.
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Szkoda, że ta książka Cie rozczarowała.
OdpowiedzUsuńRozczarowanie to chyba nawet za małe słowo. Poczułam złość, że ktoś zmarnował w taki sposób pomysł na całkiem niezłą historię.
UsuńZaczęłam czytać ale nie skończyłam. Nawet nie wiem czy chcę do niej wrócić.
OdpowiedzUsuńkolodynska.pl
Ja też prawie jej nie porzuciłam. Niestety często zmuszam się, aby dokończyć lekturę, która mi się nie podoba. Tym razem też niestety się zmusiłam - nie pomogło :)
Usuń