niedziela, 27 grudnia 2015

Czytanie na opak, czyli zawsze mamy pod śnieżną górę w zimie.

Uwielbiam zimę.

Kocham mróz skrzący się na szybach, skrzypiący śniegiem pod butami, rozcinany krawędziami nart.

Właśnie. Narty, dwie deski, które sprawiają tyle radości wielbicielom aktywności. A może jedna deska (dla tych, jak mówi mój ortopeda, którzy mają jedno oko, jedną rękę i jedną nogę ;)) ? Może sanki dla dam lubiących być wożone pod zgrabnym kocykiem? Lub prawdziwie gadżeciarskie jabłuszko pasujące do nowego modelu Iphona?

Ale jeżeli nie jesteśmy fanami sportów zimowych to też nie musimy się nudzić, bo przecież możemy w ciągu minuty przenieść się tysiące kilometrów od naszego domu. Do miejsc, gdzie trwają właśnie mordercze upały lub wręcz przeciwnie - gdzie panuje jeszcze bardziej przerażający mróz.

Piękne ośnieżone choinki obecnie tylko na zdjęciach. Źródło

Trudno jednak mówić o zimie, gdy w cieniu temperatura wynosi +14 stopni. Przypomnijcie sobie bowiem najgorszą letnią pogodę i zapewniam Was, że wówczas, w tej zimnej, mokrej rzeczywistości (ja byłam wtedy na wakacjach pod namiotem) było jednak zimniej niż teraz!

Nie będziemy jednak czynić żadnych ofiar, ani odstawiać szamańskich tańców, aby przebłagać zimę do rychłego nadejścia, bo bez tego pewnie prędzej, czy później i tak sama się pojawi nieproszona.

Jednakże gdyby ta zima była prawdziwa, gdyby była taka wymarzona przeze mnie i przeklęta przez niektórych ciepłolubów to wówczas nasze wyobrażenia o idealnym czytaniu byłyby pewnie pięknie i radośnie umajone. Wyobraźcie sobie swój najwspanialszy sposób na czytanie w takiej idealnej zimie, powiedzmy takiej zimie "stulecia".

Już?
To teraz przygotujcie się na kompletną demolkę tych Waszych marzeń. Nigdy bowiem w życiu nie jest tak, jakbyśmy chcieli. Sasasa.

Czytam w wygodnym fotelu, pod milusim kocem z ulubioną herbatą i delikatnie mruczącym kotem na kolanach.

Rzeczywistość?
Po półgodzinnych przygotowaniach, związanych z wyrwaniem ulubionego koca mężowi śpiącemu obok, na kanapie ("Wcale nie śpię! Oglądam ten film!"), parzeniem herbaty i jej kilkakrotnym rozlaniem z uwagi na ruchliwość kota, gdy wreszcie siadam wykończona w fotelu, otulona kocem, z zaspaną kotką na kolanach oraz z herbatą i książką na tacy obok, orientuję się, że w między czasie zapadł delikatny zmrok i przydałoby się włączyć lampę stojącą pod ścianą. Uwalniam się zatem z cieplutkiego gniazdka i idę włączyć lampę pomimo protestów męża ("Świeci mi w oczy! A wcale nie śpię!"), a wtedy okazuje się, że kotka postanowiła kontynuować spanie pod kanapą i nie można jej w żaden ludzki sposób wyciągnąć. Dopiero, gdy mąż wydziera ją siłą ze schronienia mogę spokojnie usiąść do czytania. Pierwsza strona, druga strona, oczy mi się kleją i zaczynam drzemać. W między czasie kotka przebudziła się i niezadowolona z sytuacji z głośnym miauknięciem zaczyna podrywać się do biegu wbijając swoje pazury w koc oraz w... leżącą na mych kolanach książkę. Po drodze rozlewa herbatę, przewraca tacę i ściąga bombkę z choinki, którą turlika po całym salonie. Nawet nie wiecie, jak trudną ją złapać!

Czytam w Święta, po pysznym rodzinnym obiedzie, przy uroczym świetle lampek choinkowych.

Rzeczywistość?
Zasiadam z książką w pobliżu choinki. Jestem tak objedzona, że nie mogę się ruszać, wobec czego trudno znaleźć mi dogodną pozycję, bo siedzenie powoduje bulgotanie w brzuchu, a leżenie sygnalizuje brzuszkowi, że czas już spać. Wtem gaśnie jeden sznur lamp, a w między czasie przychodzi mama, która pyta czy zjem jeszcze wędlinki lub może piernika albo jednego oraz drugiego najlepiej i czemu właściwie nic nie chcę. Mąż pojawia się obok z pilotem i zaczyna katować świąteczne wydania jego ulubionych programów ("Rolnik szuka żony" etc.) uciszając mnie, gdy próbuję mu delikatnie zaznaczyć, że jednak telewizor chodzi ciut za głośno. Lampki zapalają się jednak, a mama przynosi wędlinę, a do tego majonez, sałatkę, kiełbasę, pięć kawałków ciasta i cały koszyk chleba oraz ogromny talerz dla mnie. I po chwili, gdy już prawie skończyłam pierwszą stronę, bo mama i mąż zajęli się rolnikami i ich poszukiwaniami żon, okazuje się, że koszyk z chlebem postawiony został tak niefortunnie, iż zapłonął od znajdującej się obok świeczki. Zaczynamy z mamą dmuchać (ja chowając książkę pod spódnicę, aby się nie zajęła) przy dramatycznych okrzykach męża ("Nie dmuchać! Nie dmuchać!") i migającym sznurze lampek na choince. Koszyk troszkę przyrumieniony zostaje uratowany wrzuceniem do kuchennego zlewu pod strumień wody. Z rozkoszą czytam dalej, lecz mama zachęcona spaleniem koszyka postanawia rozpocząć sprzątanie, zmywanie i wycieranie, o czym radośnie informuje mnie wołaniem z kuchni: "Czy nie mogłabyś mi troszkę pomóc? Tylko siedzisz i czytasz!".

Słońce lubi się chować za takie góry. Źródło

Czytam w ferie po powrocie ze stoku, pod grubym kocem w urokliwym górskim pensjonacie.

Rzeczywistość?
Wracam po 6 godzinach jazdy na nartach w mgle, śniegu, gołoledzi, zawiei i przenikającym zimnie. Boli mnie każdy centymetr ciała, w szczególności mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia. W dodatku naciągnęłam sobie coś w barku, bo moja sylwetka zamiast dążyć do pionu pochyla się radośnie w lewo, a próba obrócenia głowy w prawo kończy się jękiem i płaczem. Ale, ale, zaraz wezmę gorący prysznic, wysmaruje się maściami, przywdzieję ciepły dresik i polary, wskoczę pod kocyk i będę czytać. Okazuje się, że woda pod prysznicem jest całkiem zimna, widocznie inny goście wrócili z nart wcześniej. Przyszło mi więc czekać na ciepłą wodę, przy wtórze niemieckiego RTL, które wyje jakieś dzikie piosenki podśpiewywane przez mojego T. pod nosem. Telewizora nie da się przyciszyć, bo guzik zwyczajnie wypadł, a T. stwierdza: "Co będziemy siedzieli w ciszy".
Gdy wreszcie udaje mi się wziąć ciepłą kąpiel, podczas wycierania coś wspaniale chrupie mi w szyi i teraz już nie tylko nie mogę patrzyć w prawo, ale też w lewo, a ponadto zwijając się z bólu nie jestem w stanie dokończyć ubierania. T. przywdziewa mnie zatem dosyć brutalnie i boleśnie w dres, smaruje obolałe miejsca połówką tubki maści i prowadzi moją wykrzywioną postać do łóżka, w którym szybko okazuje się, że każda możliwa poduszka sprawia mi ból. Leżę więc na plecach, bez poduszki, co powoduje u mnie dosyć szybko ból głowy, wysłuchując głośnych niemieckich śpiewów z telewizora i nie mogąc utrzymać książki w żadnej ręce z uwagi na dziwne nerwobóle obu barków. Nagle odczuwam gorąc rozlewający się po plecach - okazuje się, że maść wspaniale mnie uczuliła, tworząc na moim ciele ogromny gorejący rumień. A wiatr świszczy nadal w szczelinach budynku, zwiastując kolejny wspaniały dzień na nartach.

Czytam w łóżku, podczas przeziębienia, które zbawiennie dopadło mnie bym mogła troszkę odpocząć

Rzeczywistość?
Zadowolona, z L4 w garści i siatką leków przybywam do domu, wskakuję w piżamę i kładę się do łóżka z książką. Ale najpierw syropek, ciumkanie kilku tabletek na gardło i antybiotyk. W trakcie czytania morzy mnie sen. Cóż, skończę jak się obudzę, nie ma co sobie żałować.
Budzę się... parę dni później. Czuję się, jakbym miała potwornego kaca, a nad swą głową widzę zmartwionego męża i przerażoną mamę. Okazuje się, że po antybiotyku mój organizm postanowił walczyć, dostałam giga gorączki, z nosa wylewał mi się katar, budziłam się tylko, ledwie świadoma, na picie oraz na siku, na które wlekli mnie po ziemi z łóżka do toalety. W dodatku pod wielką, grubą pierzyną pociłam się jak nigdy, więc zużyłam wszystkie moje czyste piżamki i aktualnie leżę w majtkach i jakimś potarganym podkoszulku. Co więcej, jest niedziela i wspaniale, że wyzdrowiałam, bo jutro będę mogła pójść wreszcie do pracy!
(Ale i tak mogłoby być gorzej. Bo jak gorączka utrzymywała się przy antybiotyku to mama i mąż szukali na mym ciele wybroczyn zwiastujących sepsę...)

Zima w mieście to ulubiony czas amatorów odśnieżania. Źródło

Czytam na leżaku przed górską chatką, w ciepłych promieniach zimowego słońca

Rzeczywistość?
Ubieram się w ciuchy narciarskie, biorę książkę i zasiadam na leżaku. Słońce świeci mi mocno w oczy, ubieram więc okulary, ale to nic nie daje. Promienie słońca odbijają się od śniegu i jakoś od spodu przenikają do moich oczu, które piekielnie łzawią. Obracam się więc z leżakiem pod innym kątem. Nagły ruch powoduje, że kot plątający się po dachu chatki w przerażeniu ucieka i zrzuca na mnie kupę śniegu. Śnieg mam wszędzie, w ustach, za kołnierzem kurtki, w butach, na włosach i .. o kurczę, w książce! Idę się przebrać i położyć książkę do wysuszenia w chatce. Tym razem z zaciągniętym na głowę kapturem, kominiarką, spodniami opatulającymi buty idę z wodoodpornym czytnikiem na leżak. Szybko okazuje się, że słońce zaszło za pobliską górkę i okolice chatki spowija mroczny, zimny cień. Wracam zrezygnowana do chatki, chociaż poczytam przy kominku. W chatce okazuje się, że kominek wygasł, a suszona książka pozwijała się w harmonijkę. Resztę dnia spędzę na rozpalaniu ognia zgrabiałymi z zimna rękami i prasowaniu książki, którą niestety przywlokłam ze sobą, jako pożyczkę z biblioteki.

Zaznaczam, że większość z tych historii jest oparta na faktach i naprawdę się wydarzyła. Na szczęście nie ucierpieli żaden człowiek, zwierzę, ani książka :)

15 komentarzy:

  1. O matko. Ale tak to jest. Od dwóch tygodni zyłam myślą o wysłaniu dziecięcia z ojcem na długi spacer 26 grudnia. Miała być tylko ja, książka i kawa z bitą śmietaną przegryzana piernikami. I co? I... no właśnie. Po 20 min rodzina wróciła bo zaczęło lać i wiać, a ja spędziłam dzień z nadaktywnym, niewybieganym dzieckiem. Ech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam plan, żeby codziennie poleżeć dłużej w łóżku i poczytać książkę. Skończyło się tak, że budziłam się tak późno, że mój czas przeznaczony na czytanie spożytkowałam na spanie i trzeba było zbierać się na świąteczny rodzinny obchód :)

      Ach te Święta!

      Usuń
  2. Cudownie tragikomiczny post :). Do marzenia numer jeden dodałabym: herbata jest zimna, zanim się człowiek usadowi. A co do czytania w Święta jestem od kilku lat realistką, poza krótkimi chwilami urywanymi na czytanie ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, bo ja lubię zimną herbatę! :) Może dlatego tego drobnego szczegółu nie zauważyłam.

      Mnie w tym roku udawało się czytać w Święta nocami, tj. gdy po świątecznym objedzeniu nie mogłam spać sięgałam po książkę. Niestety potem, gdy na trzy dni wróciłam do pracy chodziłam niczym zombie, ale "Złodziejka książek" była tego warta!

      Usuń
  3. Czytanie po powrocie ze stoku to kłamstwo, jakim karmi nas popkultura :D Jestem prawie pewna, że Twój opis sprawdza się w przypadku każdego :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety testowałam to wiele razy :( W najlepszym przypadku kończyło się tym, że zasypiałam po kilku stronach.

      Usuń
  4. Podsumowując te sytuacje jednym zdaniem - wszystko co wygląda pięknie na żurnalowym zdjęciu, w rzeczywistości najzwyczajniej w świecie się nie sprawdza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale, jak to? To ten królewicz na białym koniu to nie przyjedzie? ;)

      Ja się jednak nie poddaję i może uda mi się zawalczyć, z którąś z tych sytuacji.

      Usuń
  5. Dowodzi to tego, że czytać trzeba po prostu zawsze i wszędzie, gdzie tylko się da.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to! Nie tak dawno przeczytałam gdzieś, że mnóstwo czasu w ciągu dnia się tak naprawdę marnuje na jakieś bezmyślne czynności typu pięćdziesiąte sprawdzenie facebooka czy poczty na telefonie lub gapienie się w okno.

      Teraz, gdy w tramwaju mam chęć sięgnięcia po komórkę zawsze wyciągam książkę, nawet jeśli do przejechania mam jeden przystanek..

      I to naprawdę dużo daje :)

      Usuń
  6. Buahahahaha, padłam... :D
    U mnie jeszcze gorzej, bo z 1,5-rocznym dzieckiem biegającym wokół, powodującym, że piję wiecznie zimną herbatę i kawę. I do tego bez kota, bo stracił życie krótko przed pojawieniem się mojej córy... :( Ech... Dobrze, jak mi się w ogóle uda przeczytać choć kilka stron czegokolwiek, od razu czuję się wtedy inaczej, jakaś taka... ożywiona na nowo... ;P

    Pozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku
    (więcej życzeń u nas w blogu, więc się nie rozpisuję)!
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze mi się wydawało, że dziecko przenosi ludzi w jakiś inny wymiar (mnie kot też trochę przeniósł, ale mimo wszystko to jeszcze nie jest TEN poziom).

      Dobrze jeżeli mobilizujesz się tak by mimo wszystko czytać. Myślę, że to ważne :)

      Usuń
  7. No. Teraz to już chyba nie można narzekać na zimę. Za oknem w końcu śnieg (przynajmniej u mnie), a i mróz daje o sobie znać jak się wyjdzie na dwór. Co ciekawego Ci się trafiło do czytania pod kocem? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, niestety nie można narzekać. A wraz z zimą przyszło do mnie choróbsko, które pokrzyżowało mi wszystkie (nie tylko czytelnicze) plany. A pod kocykiem czytałam już "Złodziejkę książek" - polecam :)

      Usuń
  8. Wszystko prawda :)

    U mnie okres bezpośrednio przed świętami i po świętach to zastój w czytaniu. Później otrząsam się z tego świątecznego letargu i zaczynam znów pochłaniać książki i tak do Wielkanocy ;)

    A dodam jeszcze, że gdy już uda mi się zrobić herbatę, donieść gorącą, wpełznąć pod koc i przy pełnym ulgi westchnięciu w końcu zabrać się za czytanie to po 5 minutach muszę znów z tego barłogu wyłazić, bo oczywiście sprawa najważniejsza - zapomniałam skorzystać z... toalety :D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...