Chrupałabym... Źródło |
- Marzy mi się kiełbaska!
W tej scence rodzajowej z pewnością odnalazłaby się niejedna uczestniczka nadmorskich wczasów odchudzających. Byłoby to, jak zabawna anegdotka z dzieciństwa, rozczulające wspomnienie, przebój wszystkich rodzinnych spędów.
Jednak ani Basia, ani Janina nie przyznałyby się przed nikim do takich relikwii przeszłości. Obie zgodnie by milczały. Jednak każda z zupełnie innych powodów.
Grubsza i chudsza
Z tym, że Basia wyraźnie pogardza Janiną. Nie rozumie, jak kobieta można doprowadzić się do takiego stanu. Do stu osiemnastu kilo żywej wagi. Nie rozumie, jak można tak wielbić jedzenie i nie narzucać sobie samodyscypliny. W dodatku, jakim cudem ktoś taką wielką osobę wsadził na szklany ekran i wysłał do domów wszystkich Polaków, jako kulinarnego eksperta!
Janina zaś nie rozumie Basi. Nie wie, co mogło spowodować, żeby tak szczupła (!) osoba znalazła się ni z tego, ni z owego na wczasach odchudzających. Nie ma pojęcia, dlaczego czterdziestolatka, a więc osoba w kwiecie wieku jest tak zgryźliwa, milcząca i krytyczna wobec niej. A przecież wcale się nie znają. I nade wszystko żałuje, że przy zapisach na wczasy nie poprosiła dwudziestoletnią współlokatorkę, z którą na pewno byłoby dużo więcej frajdy!
Źródło |
Pierwiastek babsztyla
Nie lubię kobiecej literatury. Nie czytam romansów, nie zachwycam się przeprowadzkom do chatek na wsi i rozpoczynaniu nowego życia. Nie porywają mnie miłosne uniesienia bohaterek, którym w życiu to generalnie się nie układa, ale odkąd poznają wspaniałego faceta to w ogóle bajka.
A "Z grubsza Wenus" Anny Fryczkowskiej wzbudziła moją wielką sympatię. Uśmiałam się przy tej lekturze, troszkę też nad tym śmiechem podumałam, bo większość zabawnych momentów jest jednocześnie mocno refleksyjna i smutna. Wiecie, taka ambiwalentna, bo robi nam się żal tej śmiejącej się z siebie bohaterki, która w rzeczywistości jest biedna. Wyobraźcie sobie, że nawet polubiłam typowego babsztyla, jakim jest w tej książce Baśka.
Chociaż uparcie twierdzę, że nie wymagam wczasów odchudzających to już odwyk od czekolady zdecydowanie by mi się przydał. Więc biję się w pierś. I każda kobieta (może poza tą doskonałą Barbie i kilkoma wspaniałymi sportsmenkami) też powinna. Bo która z nas nie miała nigdy wyrzutów sumienia przy kolejnej kostce czekolady, kolejnym chipsie, kolejnym kawałku ciasta czy pizzy? Która z nas nie przypatrywała się ze zdziwieniem wartościom pokazywanym przez, do tej pory zawsze nam przychylną, wagę łazienkową? Która nie próbowała jakiś dziwnych wynalazków, na czele z zamienieniem się w wielki dystrybutor wody mineralnej i pustynią złożoną z sypkiego błonnika spożywczego?
I pewnie zaskoczę, bo drogie dziewczyny, tej książki wcale nie musicie się obawiać. Jest prawdziwie wyzwalająca. Wyzywająca zresztą również. Nie jest przy tym wcale pełna mleka odtłuszczonego i słodzika. Jest prawdziwa. Mocna. Kaloryczna.
Ocena: 4,5/6
_______________________________________________________________________________
"Stanik o gabarytach kamizelki kuloodpornej bezwstydnie rozkładał miseczki na brzegu wanny.
Jej współlokatorka, żeby wyglądać po ludzku, musiałaby stracić przynajmniej pół siebie. Baśka tylko szesnaście procent. Już zaczynała żałować, że tu przyjechała"
Rok pierwszego wydania: 2014
Liczba stron: 304
Ciekawy blog :) Zostajemy !
OdpowiedzUsuńBuziaczki! ♥
Zapraszamy do nas :)
rodzinne-czytanie.blogspot.com
+ obserwujemy :)