Bo on TĘ KSIĄŻKĘ już ma!
I jak nie wiesz co mam w biblioteczce?!
Jaka/i z Ciebie dziewczyna/przyjaciółka/matka/siostra/chłopak/przyjaciel/ojciec/brat?!
Jak nawet nie ma jej jeszcze w biblioteczce to skąd wiesz, że ta książka będzie się podobać???Zwłaszcza, iż na 30 z 60 blogów była krytykowana! No i jak może się podobać jak się nie podoba?
Bo książka to nie tylko szelest kartek. Żródło |
Książki otrzymujemy na urodziny, imieniny, pod choinkę, na Mikołaja, od zajączka czy na dzień dziecka (przecież zawsze pozostajemy dziećmi!). Książki grube, szczupłe, o fantazyjnych okładkach, wspaniałych wnętrzach. Książki chciane i niechciane. Książki symbole.
I tu dochodzimy do meritum.
Ania z Piwnicznej i Elka z osiedla Złotego Wieku
Patrząc na konkretną książkę z mojej półki mogę przywołać wspomnienie, które dotyczy jej pochodzenia. Mogę usiąść niespiesznie w fotelu, pogłaskać chropowatość okładki, być może też przeczytać dedykację, jeżeli taka jest i przypomnieć sobie.
Tę książkę "Taxi: Opowieści z kursów po Kairze" dostałam na imieniny od mojego T. i była to jedna z tych lektur, które wybrał mi sam, po audycji w radiowej Trójce. "Przygodę z owcą" Murakamiego podarował mi natomiast na urodziny, chociaż ona nieodmiennie kojarzy się z egipskim słońcem, na którym ją czytałam.
Ten egzemplarz "Ani z Zielonego Wzgórza" kupiła mi mama w Piwnicznej, gdy byłyśmy tam na jakimś wyjeździe i cały czas straszliwie padało, więc nie można było za bardzo chodzić po górach. "Anię z Szumiących Topoli" natomiast nabyłyśmy na targu książkowym w Jastrzębiej Górze, gdzie również pogoda nie dopisywała. To mama podarowała mi też moją pierwszą książkę Musierowicz, którą kupiłyśmy podczas wizyty w jednej krakowskiej księgarni. Potem tę "Noelkę" czytałam już na przystanku tramwajowym, bo nie mogłam się powstrzymać.
"Ania ze Złotego Brzegu" to prezent od dziadzia, który wiedząc, że jestem chora poszedł do nieistniejącej już księgarni Skarbnica i zakupił mi tę książkę. Zresztą dziadzio zawsze wyszukiwał i wyciągał z podziemi dla mnie książki, które kolekcjonowałam seriami (ostatniej części Ani z Zielonego Wzgórza szukał po całym Krakowie, aż jakimś cudem znalazł). Teraz role się troszkę odwróciły, bo to ja dostarczam dziadziowi lektur :)
I tu muszę przyznać się Wam do czegoś. Jestem wzrokowcem. Sam tytuł nie wywołuje u mnie wspomnień, lecz jeżeli za tytułem idzie okładka to już wiem dokładnie kiedy, z jakiej okazji, od kogo i gdzie dostałam daną książkę. Najmilsze są oczywiście te otrzymywane od bliskich.
Chwilo trwaj, jesteś piękna!
Parafrazując troszkę "Fausta", a właściwie jego autora - Johana Wolfganga Goethe, podkreślić pragnę jedynie, jak bardzo posiadane przeze mnie lektury związane są z najróżniejszymi chwilami w moim życiu. Nie zawsze są to wspomnienia miłe, czasami nie są to nawet wspomnienia, ale malutkie migawki z przeszłości.
I dlatego lubię otrzymywać w prezencie książki! Oczywiście kubki, kocyki, herbaty, jako wspaniałe dodatki do czytania są świetnymi prezentami, ale to książki niezmiennie okupują miejsce na podium.
Książki otrzymywałam zatem (a właściwie sama o nie prosiłam) z okazji ślubu zamiast kwiatów (i popatrzcie - jeszcze nie zwiędły!), rokrocznie na imieniny, pod choinkę, na Dzień Dziecka (tak, jeszcze go obchodzę!), a także na niedawne, "18-ste" urodziny.
Moje najczęstsze książkowe wspomnienia prezentują się tak. Źródło |
Wyobraźcie sobie, że chcecie przywołać jakieś miłe wspomnienie z Waszego życia. Ukończenie szkoły, I-sza Komunia Święta, dostanie się na wymarzone studia, zdanie ważnego egzaminu, poznanie drugiej połówki, wakacje życia, ślub, rozpoczęcie pierwszej pracy. Z każdą z takich chwil potrafię skojarzyć konkretną książkę.
Ukończenie podstawówki to książka o króliczkach z dedykacją od wychowawcy, ukończenie liceum to "Pamięć i tożsamość" Jana Pawła II. Wymarzone studia i pierwsza na nich sesja mają okładkę "Cienia wiatru" Zafóna. Ślub to już mix okładek. Zeszłoroczne wakacje na Peloponezie zaś to "Góra bezprawia" Johna Grishama.
Czasami jednak wspomnienia się rozmywają.
Elektroniczny morderca wspomnień
Zaczęło się od tego, że próbowałam sobie przypomnieć, jakie książki kojarzą mi się z poszczególnymi sesjami na studiach. Oczywiście ta pierwsza to "Cień wiatru" czytany do rana przy otwartym oknie, a zakupiony kilka dni wcześniej jako prezent dla mamy na urodziny :)
Muszę się Wam bowiem przyznać do czegoś wstydliwego. Po każdej sesji egzaminacyjnej (czasami po jakimś jednym trudnym i zdanym egzaminie) robiłam duże zakupy książkowe. Zazwyczaj w nagrodę, czasami na pocieszenie, zawsze dla celebracji tej ulotnej chwili studenckiego triumfu.
Ileż to książek kupiłam w ten sposób sama. Zazwyczaj działałam pod wpływem impulsu. Spodobała mi się okładka, zaciekawił mnie opis, a byłam w potrzebie to klikałam.
No i właśnie. Niestety księgarnie internetowe troszkę wyzbywają ze wspomnień, bo przecież podczas takiego klikania zamówienia zawsze jestem bardziej skupiona na tym, aby się nie pomylić w adresie i kwocie przelewu, niż aby przeżywać jakieś emocjonalne uniesienia nad elektroniczną wersją okładki i fragmentem w pdf. Przez to nie potrafię już dzisiaj odnieść konkretnej książki do wspomnienia. Dopasować okładki do tematyki zdanego egzaminu. A tak bardzo jestem ciekawa, co kupowałam po prawie karnym, a co po cywilnym. Pewnie to na jaki rodzaj literatury miałam wtedy chęć mogłoby dużo powiedzieć o moich emocjach :)
Jeżeli karnym byłam zachwycona to pewnie sięgałam po kryminały, a jeżeli rozczarowana to być może po powieści obyczajowe. Niestety tego się już nie dowiem i mogę jedynie gdybać.
Najgorsze jednak z tego wszystkiego są ebooki.
Bo jeżeli jeszcze wiem, że dana książka została przeze mnie kupiona w poegzaminacyjnym szale, chociaż już nie potrafię powiedzieć w którym, to już w przypadku ebooków nie mam pojęcia dlaczego, kiedy i po co kupowałam daną pozycję.
Ebook jest bowiem tak kompletnie niematerialny, że aż mnie, wielbicielkę pięknych przedmiotów, którymi są też książki, bardzo to rani. Ale kupuję ebooki, będę je kupować, ściągać te wolne lektury, które w wydaniu książkowym byłyby pięknymi starymi książkami pachnącymi historią. Nie mogę bowiem wyrzec się wygody, którą przynoszą książki elektroniczne.
Trzy razy Szczygieł
Niewątpliwie najnowszym, najbardziej żywym i najciekawszym mym wspomnieniem jest to, które tworzę i pielęgnuję od prawie 3 lat. W styczniu, ponad dwa lata temu, rozpoczęłam szkolenie zawodowe, które już powoli, powoli zmierza do końca.
Ile stresów, nieprzespanych nocy, wyczytanych książek i wysłuchanych wykładów za mną trudno zliczyć. Jeszcze troszkę ich przede mną, chociaż te najbardziej drastyczne wspomnienia, związane z egzaminami już prawie za mną.
To "prawie" dotyczy, nie bójmy się tego słowa, najważniejszego egzaminu w moim życiu - państwowego egzaminu zawodowego, który czeka mnie w marcu 2017 roku. Po tym egzaminie pozostanie pewnie mnóstwo bolesnych wspomnień związanych choćby z wyczerpaniem i niemiłych chwil z książkami naukowymi tym razem.
Ileż jeszcze wspomnień nas czeka! Źródło |
Jednakże żeby troszkę osłodzić sobie te wspomnienia. Aby aplikacja kojarzyła mi się miło, przyjemnie i jednocześnie była synonimem sukcesu, a nie tylko potów i łez zakupiłam sobie książki. Nie byle jakie, ale fascynujące i piękne. Każda książka po jednym zdanym egzaminie. Każda książka na jeden rok pracy.
Łącznie trzy tomy reportażu na trzy lata aplikacji.
I chwała Panu Mariuszowi Szczygłowi, że wydał jednak tom III. Bo czymże byłoby moje wspomnienie bez tego trzeciego!
A czytać je będę już po aplikacji, po egzaminach. Jak będę miała prawdziwie życiowy luz.
Po 31 latach wreszcie skończę naukę :) To dopiero będzie wspomnienie!
Znakomity wpis. Widać, że się przywiązujesz do książek.
OdpowiedzUsuńA ja z tym trochę walczę, bo gdybym pofolgowała, zginęłabym zasypana książkami.
Dziękuję za miłe słowa.
UsuńNie wiedziałam, że to moje przywiązanie aż tak widać :) Ale faktycznie kocham książki za treść, ale przecież książki to też piękne przedmioty.
I zdecydowanie zbyt dużo sobie folguję, więc raczej niedługo będzie można przeczytać w wiadomościach o takiej jednej, co zginęła pod zawalonymi wieżami z książek ;)
A tak zupełni serio zastanawiam się nad mieszkaniem większym o jeden pokój. Ten pokój to oczywiście miałaby być prawdziwa biblioteka :)
Cieszę się, że o tym napisałaś. Przecież książka to nie tylko treść, ale i okoliczności, w jakich się ją otrzymało (kupiło) i czytało. Często cała masa wspomnień. Dlatego pewnie wciąż nie mogę się przekonać do ebooków. Specjalnie mi to nie przeszkadza i nie próbuję tego zmieniać. Wiwat papier!
OdpowiedzUsuńPowodzenia z lekturą kilku tysięcy stron trzech tomów reportaży. Pamiętam niedawne oszołomienie.
Ale jednak ebooki są tak super wygodne. Jak się tego wyrzec?
UsuńJa na razie mam taki system, iż segreguję książki na te, które chcę mieć w wydaniu papierowym (bo ładne, ciekawe, służące latami, będę do nich wracać) oraz te których wydanie papierowe mogę odpuścić bez żalu (zazwyczaj sensacja i kryminał). Niestety sprawy nie ułatwiają mi wydawcy, którzy zdecydowanie zbyt dużo fascynujących tytułów i ładnych wydań wprowadzają na rynek! Natomiast wierność papierowi ma też pewne minusy, jak np. brak miejsca na nowe tytuły, czy jak wyżej wskazała Agnes, niechybne zasypanie mej istoty przez wielgaśne tomiszcza (które i tak pewnie nastąpi).
Och, czyli jednak te tomy Cię oszołomiły. Mam nadzieję, że to jednak nie zatarło wrażeń z lektury. Mnie bowiem zazwyczaj, gdy jakaś książka oszałamia to potem za nic nie potrafię odtworzyć bardziej szczegółłowo jaką niosła za sobą treść, więc muszę czytać od nowa...
Miałam identycznie! Zawsze po egzaminie robiłam sobie prezent w postaci książki, ewentualnie miałam przygotowaną kupkę domowych zapasów! Zazwyczaj to były lekkie pozycje, takie, które totalnie mnie odmóżdżały. Po najcięższym egzaminie na całych studiach kupiłam sobie wszystkie części "Zmierzchu" ;) Okazało się jednak, że to nie był pomysł życia ;) A książek już właściwie nie dostaję, chyba że na własne życzenie. Trochę to smutne, ale rozumiem moją rodzinę, bo to ja im dostarczam lektur :) I tak - każda książka z półki to moje małe, intymne wspomnienie <3 Uwielbiam czasem patrzeć na moje regały i sobie przypominać :)
OdpowiedzUsuńJak to dobrze wiedzieć, że nie jestem sama w takich dziwnych pomysłach! :)
UsuńNiestety ja nigdy nie kupowałam literatury lekkiej (bo mam zasadę, że kupuję te książki do których będę wracać) i po jednym egzaminie kupiłam sobie "Łaskawe" Jonhatana Littella. Do dzisiaj mi się nie udało tej książki przeczytać chociaż próbowałam. Ostatnim razem doszłam nawet daleko, ale pokonały mnie okropności, jakie niósł ze sobą front wschodni II Wojny Światowej.
Osobiście mam nadzieję, że już niedługo nauka będzie za mną (sic!) i że będę mogła kupować sobie książki już kompletnie bez okazji a także, iż wtedy wreszcie nareszcie przeczytam te wszystkie moje zalegające tomy. Skoro nie będę musiała się uczyć to trzeba jakoś wolny czas wykorzystać!
Rozumiem te rodzinne niekupowanie książek. U mnie panuje zasada, że ja owszem, bardzo chętnie książki przyjmę, ale ponieważ mam ich tyle, iż nikt nie ogarnia to trzeba się mocno nagimnastykować, aby mi coś kupić. Chyba, że podpowiem. Ale to nie zawsze się zdarza :D
Ja teraz główny trzon mej biblioteczki mam w domu rodzinnym, bo jeszcze nie zorganizowałam jego przewozu. Ilekroć odwiedzam mamę to właściwie odwiedzam też moje kochane książki. Siadam wtedy przed witryną, patrzę na nie i wspominam :)