sobota, 4 marca 2017

Nie lubię poniedziałku już w sobotę, czyli dlaczego ostatnio nie idzie mi pisanie recenzji.

Zazwyczaj ważne wydarzenia w życiu kojarzą się z jakimiś prawidłami pogodowymi, czy może nawet anomaliami pór roku.

Kwitnący bez to egzamin dojrzałości. Oblodzona płyta Rynku Głównego w Krakowie to studniówka. Kasztany spadające z drzew w kolczastych skorupkach to początek roku szkolnego. Pierwsze zimne wieczory, liście tworzące dywany na chodnikach i coraz krótsze dni to rozpoczęcie roku akademickiego. Mróz skrzypiący pod stopami i zaparowane szyby restauracji to moje lutowe urodziny. A prawdziwe babie lato oraz nocne mgły to nasz październikowy ślub.

Źródło

Do tej pory koniec marca (czy też właściwie tuż za jego połową) kojarzył mi się tylko z moim imieninami i ewentualnie z Wielkanocą, o ile uda jej się wypaść akurat wtedy. Natomiast od marca 2017 roku ten miesiąc kojarzyć mi się będzie z zupełnie nowym wydarzeniem i nowiutkimi emocjami.
Czy szczęśliwym - to jeszcze się okaże - ale na pewno stresujący, spędzający sen z powiek i zapadający w pamięć.

W dniach 28 do 31 marca 2017 roku bowiem wszyscy chętni adepci zawodu adwokata będą zdawać bardzo ważny egzamin zawodowy. Egzamin pisemny, czterodniowy, ciężki fizycznie i psychicznie. Egzamin trudny, do którego przygotowania zaczęłam już jakiś czas temu.

Egzamin przez który budzę się w nocy ze ściśniętym żołądkiem od kilku miesięcy.

Kasztany kwitnące lub spadające

Mój dzień odkąd jestem na przymusowym urlopie naukowym jest dosyć monotonny. Po nocnych pobudkach z głośno bijącym sercem i przerażeniem budzę się nie skoro świt. Kot łaskawie czeka leżąc na poduszce obok i dając mi delikatnie do zrozumienia, że jednak trzeba wstać. Robię śniadanie, przywdziewam domowy dresik, myję ząbki, karmię kociego potworka i zasiadam z kawą do książek (niekoniecznie w takiej kolejności). Analizuję, czytam, rozwiązuję zadania, jeszcze raz czytam, sprawdzam,

Zazwyczaj zanim się ocknę przy książkach jest już ciemno, może nawet późno w nocy. Nie zauważam kiedy mija mi dzień za dniem. Rytm wybijają mi kolejne strony komentarzy, numery artykułów kodeksowych, powroty męża z pracy. A gdy mam coś do załatwienia na mieście, czy po prostu idę do sądu na rozprawę (bo z jednej jedynej sprawy nie zrezygnowałam, tak dla higieny umysłu i zmuszenia się do wyjścia na zewnątrz) to czas pędzi trzy razy szybciej.

Każda minuta mojego dnia pochłonięta jest obecnie myśleniem o egzaminie. Kupując kawę myślę o prawie zobowiązań, patrząc na wspólne z małżonkiem konto bankowe o małżeńskich ustrojach majątkowych, delikatnie przekraczając prędkość (ale ciii!) samochodem o prawie wykroczeń, rzucając okiem na posiedzenia komisji ws. Amber Gold o prawie spółek, a widząc dzieci sąsiadów bawiące się w tłuczenie patykiem po wszystkich stojących w rzędzie lusterkach samochodów na parkingu o prawie karnym...

Koci strażnik pilnuje także branżowej biblioteczki.


Jak widzicie kompletnie nie mam czasu na czytanie. Ba, nie mam czasu na normalne spokojne życie. Zawsze się gdzieś spieszę. Kawę nawet w domu robię w biegu. Takie już mam restrykcyjne podejście. Jedyna ulga jaką sobie zafundowałam to wyprawy na narty (maksymalnie 4 godzinne) w sobotę lub niedzielę. Natomiast musicie wiedzieć, że do samochodu biorę podręcznik (co ciekawe moja choroba lokomocyjna wyłącza się jakimś cudem!).

I pewnie to pytanie paść w końcu musi: po co mi to wszystko?

Całe życie na zielono

Uzyskując uprawnienia adwokata zakończę moją wieloletnią batalię naukową.

Właściwie odkąd poszłam do przedszkola w wieku około 3 lat, aż do tej pory cały czas się czegoś uczyłam. 
Zaczęłam w przedszkolu od nauki czytania i ... angielskiego. Podstawówkę i gimnazjum (jako mały króliczek w pierwszym roczniku reformy) przeszłam bez większego wysiłku. Liceum było już zdecydowanie bardziej wymagające, ale też bez przesady, bo studia to był prawdziwy maraton.
I gdy w 2014 roku zaczynałam aplikację adwokacką, mając za sobą prawie 2-letnie doświadczenie w korporacji wydawało mi się, że czas się dłuży, bo przecież mam jeszcze przed sobą tyle lat do egzaminu.

No cóż. Egzamin zaczyna się za 24 dni.
I mogę tylko powiedzieć, że teraz żałuję, że nie mam przed sobą tych 3 lat :)

Natomiast zauważyłam ciekawe prawidło, które troszkę mnie napędza. Bo musicie wiedzieć, że nie jestem przesądna, nawet nie do końca wierzę w znaki, które daje nam los. Ale tego raczej nie mogłam nie zauważyć.

Bo czy to może być przypadek, że siedziba Rady Adwokackiej, do której należę (musicie wiedzieć, że już aplikanci są członkami Rad Adwokackich) znajduje się tuż obok (ulica w ulicę) mojego dawnego liceum? I czy to jedynie zbieg okoliczności, że barwa żabotu w todze, o którą walczyć będę na egzaminie jest taka sama, jak barwy mojej szkoły średniej?

Chcę wierzyć, że nie i że po prostu dobrze wybrałam. Nie chciałam oszukać przeznaczenia :)

Co z tymi książkami?

I teraz w sumie przechodzimy do najważniejszej rzeczy. Otóż nie jest tak, że zakopałam się w nauce kompletnie, wyłączyłam myślenie, jestem chodzącym zombie. Nie, staram się wychodzić z domu, w weekend jednak czasami odpoczywać, czy to na nartach, czy na koncercie (tak jak będę dziś, na Lady Pank!). Ale jednak nauka jest priorytetem.

Dlatego kładąc się do łóżka zabieram ze sobą książkę "Etyka zawodu adwokata" i dopiero, jak skończę odpowiednią liczbę rozdziałów mogę sobie pozwolić na jakąś lekturę bonusową (wcześniej były "Depesze" Herra, obecnie jest to "Harry Potter i Czara Ognia" :)) .
Więc troszkę czytam. Powoli, bo powoli. Ledwo, bo ledwo, ale zawsze. 

Dzień, jak co dzień...

Natomiast gorzej jest z pisaniem. I wynika to z tego, że na komputerze głównie rozwiązuję kazusy lub egzaminy z zeszłych lat, więc automatycznie, gdy do niego zasiadam mam włączony tryb "kazusowy", co wcale takie złe nie jest z perspektywy tego, co czeka mnie za te 24 doby.

Niestety możecie się spodziewać, że ten post będzie jednym z nielicznych, o ile nie jedynym, jaki napiszę przed 1 kwietnia. Bardzo nad tym ubolewam, ale nic nie mogę poradzić.

Za to, jak pomyślę sobie, że po 31 marca, jak wszystko dobrze pójdzie skończy się moja edukacja (taka wiecie, przymusowo-egzaminacyjna, bo człowiek jednak uczy się całe życie) i będę mogła czytać, co tylko będę chciała, to ten cały wysiłek jest jak najbardziej tego wart.

Tymczasem pozdrawiam Was ze słonecznego Krakowa :)

4 komentarze:

  1. W takim razie życzę, aby wszystko poszło jak najlepiej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziękuję, aby nie zapeszyć :) Czasu coraz mniej..

      Usuń
  2. Życzę powodzenia i... dalszej wiary w przeznaczenie. Mi też pomaga :) pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziękuję! Wiara w przeznaczenie jest aktualnie podstawą mojej egzystencji :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...