W zeszły poniedziałek minęło już 10 lat od śmierci Ryszarda Kapuścińskiego.
Odszedł Cesarz, ale zostały na szczęście jego książki, jego słowa, jego myśli przelane na papier.
I związane z nimi moje wspomnienia.
Pierwsze spotkanie
Jest rok 2007. Mam pierwszy raz jechać do Afryki. Ogromnie się cieszę, boję i nie mogę uwierzyć, a to wszystko czuję jednocześnie. Lot trwa jakieś 3 godziny. Jest noc, gdy lecimy nad zupełnie ciemnym Morzem Śródziemnym. W pewnym momencie coś miga. Pojedyncze światełka, delikatnie rozsiane w ciemności. To już Afryka. Ten przedziwny, przedziki i dla mnie zupełnie tajemniczy kontynent. Gdy przybywamy na miejsce, jeszcze w samolocie, moja mama mówi, że przecież noce na środku pustyni są zimne i musimy się ubrać. Wychodzimy z samolotu i uderza nas gigantyczny upał. Parująca z gorąca płyta lotniska, która cały dzień nagrzewa się w afrykańskim słońcu sprawia, że wijemy się w ukropie. Jednak spoza upału przedziera się jeszcze jeden szczegół. Mocny, aromatyczny zapach. Zupełnie nam nieznany. Zapach Afryki.
Chwilę później już jedziemy do hotelu nagrzanymi ulicami, w pokoju tylko szybki prysznic, bo zmęczenie daje się we znaki. Zapadamy w mocny sen, ale budzimy się wcześnie rano. Emocje biorą górę, chcemy zobaczyć, zasmakować, poczuć, zwiedzać, oglądać, poznać. Odsłaniamy grube kotary i zamykamy oczy oślepione blaskiem. Słońce świeci tak jasno, że nie jesteśmy w stanie przez kilka minut się przyzwyczaić.
Te dwa zdarzenia zapamiętam z tego wyjazdu najbardziej - zapach i światło.
Pamiętam o nich także kilka miesięcy później, gdy z zaciekawieniem sięgam po "Heban" Ryszarda Kapuścińskiego. Troszkę wstydzę się, że nie poznałam jego książek wcześniej. Otwieram piękne wydanie z Czytelnika i moim oczom ukazuje się:
Przede wszystkim rzuca się w czy światło. Wszędzie - światło. Wszędzie - jasno. Wszędzie - słońce (...) od rana cale lotnisko w słońcu, my wszyscy - w słońcu.
I dalej:
Już na schodkach samolotu spotyka nas inna nowość: zapach tropiku. Nowość? Ależ to przecież woń, która wypełniała sklepik pana Kanzmana "Towary kolonialne i inne" przy ulicy Pereca w Pińsku (...) Jednak zapach tropiku jest trochę inny. Szybko odczujemy jego ciężar, jego lepką materialność.
Drugie spotkanie
Po "Hebanie" byłam zachwycona i wręcz rzuciłam się na kolejne tytuły Kapuścińskiego. Przyszła więc kolej na wizytę w Etiopii, na dworze "Cesarza", na który wyruszyłam w 2008 roku.
Początki były ciężkie. Nie mogłam się wgryźć, nie potrafiłam widać zaskarbić sobie przychylności "Cesarza". I niestety to spotkanie mnie rozczarowało. Może zbyt wiele oczekiwałam, a może jeszcze nie ochłonęłam po poprzednim zachwycie. Próbowałam różnych sztuczek - czytanie powolne, czytanie szybkie, przeglądanie zdjęć z Etiopii, czytanie ciekawostek w Internecie, spacery po mapach Google'a. Nic nie pomagało.
Tym samym jedno z największych dzieł Ryszarda Kapuścińskiego męczyłam ponad miesiąc i po dłuższym przemyśleniu jego treści wystawiłam mu nie najlepszą ocenę. Chciałabym teraz, po latach móc jeszcze raz się z "Cesarzem" zmierzyć i tym razem wytrzymać jego przenikliwy wzrok.
Trzecie spotkanie
To był zachwyt. Nie miałam pojęcia, że tak można pisać o naszym kraju, o Polsce. A tu się nagle okazało, że można i nawet trzeba. Że w polskiej dżungli można odnaleźć szczyptę egzotyki, a nie tylko absurd i rozmaite odcienie szarości. "Busz po polsku" to unikatowe migawki z polskiej prowincji. I pamiętam, jak zachwycałam się nim w 2009 roku.
Czwarte spotkanie
Leżę na plaży. Niby zajęcie dosyć prozaiczne. Czytam książkę, przysypiam. Niebo jest błękitne, bez ani jednej chmurki. Piasek pięknie skrzy się złotem. W pobliżu inni wczasowicze odpoczywają w swoich małych enklawach, których obszar wyznacza cień parasola i parawanu.
Nagle słyszymy dziwny dźwięk. Jakby petarda lub fajerwerk. Nikt się nie przejmuje. Ale dźwięk się powtarza i przechodzi w serię. Turyści wybiegają z morza, każdy tylko tyle ile trzeba wychyla się ze swojego parawanu, co bardziej ciekawscy idą nad brzeg morza. Głośność tych dźwięków nie jest niepokojąca, prawdopodobnie pochodzą z niedalekiej granicy państwowej.
Taba, miejscowość egipska przy granicy z Izraelem, nad zatoką Akaba. Od kilku dni krążownik przemieszczał się po niewielkiej zatoce, tak, że widzieliśmy go z plaży. Jak się okazało seria, którą w końcu z siebie wyrzucił była bądź ostrzeżeniem, bądź tylko ćwiczeniami.
Spowodowała jednak, że ludzie szukali wspólnoty w swoim strachu.
I tak Państwo z parasola obok wdali się z nami w dyskusję na tematy historyczno-polityczne. Chwilę później, od słowa do słowa, pożyczyli mi książkę, która miała doskonale oddać to, co właśnie nas spotkało.
Faktycznie, "Rwący nurt historii" jest remedium na strach, na niewiedzę, na ciekawość.
Piąte spotkanie
A przecież przede mną jeszcze te najważniejsze książki Kapuścińskiego - "Imperium", "Szachinszach", "Podróże z Herodotem". Piąte spotkanie więc wciąż należy do przyszłości.
Czytacie polskie reportaże? Cenicie Ryszarda Kapuścińskiego?
Moje wrażenia ze spotkań z Kapuścińskim, były, że tak powiem, odwrotne. Bardzo podobał mi się "Cesarz" (może dlatego, że to nie reportaż), natomiast bardzo rozczarowujący okazał się "Heban" - okazał się tylko zbiorem politycznych migawek, które dzisiaj mają co najwyżej historyczne znaczenie.
OdpowiedzUsuńNiesamowite, jak różne mogą być wrażenia z książek Kapuścińskiego :) (zresztą to chyba może dotyczyć również innych autorów). Faktycznie "Cesarz" nie bardzo jest reportażem, raczej taką literacką wersją prawdziwej historii, która mnie irytowała. Natomiast "Heban" jest mi bliski z uwagi na pewną wspólnotę doświadczeń i nie mogę zgodzić się z tym, że owe migawki dzisiaj mają historyczne znaczenie. Wręcz wydaje mi się, że ta Afryka Kapuścińskiego to taki wielki kocioł, który cały czas bulgocze i produkuje coraz to nowe smaki, chociaż pewne aromaty są wciąż w nim niezmienne. I mnie te niezmienność fascynuje :)
UsuńMyślę, że taka teza, iż w książkach Kapuścińskiego każdy znajdzie coś dla siebie nie tylko nie jest specjalnie odważna, ale przede wszystkim prawdziwa.
Stanowczo polecam ,,Podróże z Herodotem". Poznałam Kapuścińskiego trochę z przymusu, przygotowując się pod koniec gimnazjum do konkursu przedmiotowego. Jednak zachwycił mnie tak totalnie, że przez liceum przeczytałam kolejne jego książki i dałam się poznać jako taka fanka, że na zakończenie szkoły dostałam od polonistyki cykl jego wykładów o dziennikarstwie ,, To nie jest zawód dla cyników". Nie jest to reportaż, ale zbiór ciekawych refleksji o dziennikarstwie i Afryce - dzięki niemu do końca porzuciłam marzenia o karierze dziennikarza (jestem cynikiem).
OdpowiedzUsuńNajbardziej podziwiam własnie ,,Podróże z Herodotem", ponieważ uwielbiam historię, a ta książka to świetny miks starożytności i współczesności. zachwyciła mnie do tego stopnia, że zaczęłam rysować do niej ilustracje :D
Również uwielbiam historię (chociaż kompletnie różne epoki mnie fascynują - ot choćby zarówno starożytność, jak i okres II wojny światowej) i zawsze z ciekawością przypatruję się książkom, które są takie wszechstronne, w tym sensie, że są interdyscyplinarne. O tych wykładach z dziennikarstwa jedynie słyszałam, ale zaintrygowałaś mnie. Nigdy nie myślałam o dziennikarstwie jako o zawodzie, w którym kogoś można by wykluczyć, raczej wydawało mi się, że jest to zawód bardzo otwarty i dopiero "w praniu" wychodzi kto się nadaje, a kto nie.
UsuńZresztą miałam taki czas, że myślałam o dziennikarstwie. Studiowałam równolegle nawet politologię z myślą o tym, aby iść na specjalizację dziennikarską, ale porzuciłam te studia. Teraz właściwie jednocześnie żałuję i nie żałuję. Żałuję, bo pisanie to jest to, co naprawdę lubię robić i pewnie miałabym już, w tym wieku wyrobioną jakąś markę. Nie żałuję natomiast, bo wiem, że to bardzo niestabilna, ciężka i trudna ścieżka zawodowa. A pisać mogę nawet teraz, robiąc coś zupełnie innego :)
Po takiej Twojej rekomendacji na pewno przeczytam jak najszybciej "Podróże z Herodotem" :) Zresztą mam wrażenie, że gdzieś czytałam już fragmenty tej książki (może w jakimś podręczniku w liceum) i chyba nawet dlatego kupiłam swój własny egzemplarz. Ach, gdyby nie to, że egzamin zawodowy już za 2 miesiące to pewnie sięgnęłabym od razu :(
"Cesarza" nie zapomnę nigdy, podobnie jak "Wojny Futbolowej" i "Szachinszacha". Kapuściński to mistrz o nieosiągalnym dla większości warsztacie. Strasznie szkoda tej wizerunkowej rysy, jaka wyszła na wierzch w ostatnich latach. Generalnie Kapuściński powinien być obowiązkową lekturą w szkołach i jestem bardzo zdziwiony, że ciągle nie ma go w kanonie lektur.
OdpowiedzUsuńAleż Kapuściński jest na liście lektur szkolnych w liceum. I to właśnie "Cesarz" :)
Usuń