czwartek, 27 lipca 2017

Karykatura rodziny czy po prostu diabeł wcielony? "Oto jest Kasia" Mira Jaworczakowa

Po co trzydziestoletnia kobieta sięga po książkę dla dzieci? Chyba przede wszystkim po to, aby dobrze się bawić, a przy okazji powspominać piękne szkolne czasy (które przecież były tak niedawno!). Można ponadto spojrzeć na lekturę z innej, bardziej dojrzałej strony, zauważyć szczegóły, które podczas pierwszych czytań nam po prostu umknęły. Natomiast na pewno nie sięga się po takie książki, aby się rozczarować, czy co gorsza zdenerwować.

Relacje z rodzeństwem to temat przewodni u Jaworczakowej. Ale nie tylko. Źródło
A mnie niestety ostatnio zirytowała powtórka kultowej książki mego dzieciństwa. Wcześniej czytałam kilkakrotnie i to nawet na długo przed tym, gdy stała się mą lekturą szkolną. Zachwycałam się historią, identyfikowałam z bohaterką i doskonale bawiłam. Teraz ta książeczka mocno mnie rozczarowała. I już spieszę wyjaśnić dlaczego "Oto jest Kasia" Miry Jaworczakowej wzbudziła we mnie tak negatywne odczucia.
Studium przypadku

Można powiedzieć, że Kasia jaka jest każdy widzi. Ma osiem lat, starszego brata Jurka, a dla rodziców jest prawdziwą, ukochaną perełką.

Gdy przyjrzymy się Kasi bliżej możemy już odnieść nieciekawe wrażenie. Bo Kasia ma nadąsaną minę i nie chce uśmiechać się na powitanie. Kłamie, że brat ją pobił, a tak naprawdę nie chciał się z nią bawić. W czasie wizyty dziadka i cioci nie pozwala rozmawiać dorosłym, popisuje się i chce być w centrum uwagi. W szkole wyśmiewa nową koleżankę i nie chce, aby się z nią bawiono. A gdy uparcie odmawia zjedzenia kolacji i musi jeść zimną jajecznicę obraża się na tatę, który nie stanął po jej stronie. Sytuacja pogarsza się, gdy mama, która nagle znikła, powraca po jakimś czasie do domu, ale nie sama. Przynosi bowiem ze sobą malutką siostrę Kasi - Agnieszkę. Nasza bohaterka kompletnie nie rozumie, dlaczego nagle to jej siostra stała się oczkiem w głowie rodziców i jak ma się zachować. Kasia postanawia robić na złość nie tylko rodzicom, ale całemu swojemu otoczeniu, próbując wzbudzić zainteresowanie. Jedna z takich sytuacji omal nie doprowadza do tragedii. Wtedy Kasia zaczyna pojmować, że źle postępowała i poprawia się.

Historia Kasi to nie tylko opowieść o perypetiach ośmiolatki, ale to też studium relacji dziecka z rodzicami, z rodzeństwem, ze środowiskiem szkolnym i to w dodatku w czasach PRL-u. Ale dlaczego Kasia jest jaka jest?

Diabeł wcielony?

Kasia jest uparta, złośliwa, zazdrosna. Przy tym jest też wyjątkowo bystra i inteligentna jak na swój wiek. Nie wszystko, co dzieje się wokół niej rozumie, ale szybko pojmuje, że może manipulować dorosłymi oraz koleżankami w szkole. Na dodatek myśli, że wszystko jej wolno, wszystko ujdzie jej na sucho, a odpowiednim uporem może zdobyć, co tylko zapragnie. I zazwyczaj takie Kasi zachowanie w domu i szkole było po prostu tolerowane. Coś się jednak zmienia.

Kasia z prymuski, z uczennicy z najlepszymi ocenami, z bystrej i grzecznej dziewczynki staje się mającą problemy w nauce ośmiolatką, zazdrosną o młodszą siostrę i złą na swoich rodziców oraz złośliwą wobec nich.

Kasi już nie wszystko wolno. Okazuje się, że rzeczywistość, gdy Kasia się zmienia wygląda zupełnie inaczej. Koleżanki w szkole odsuwają się od Kasi - nikt nie chce się z nią bawić, dzieci jej unikają. W domu sytuacja jest również nieciekawa, gdyż nagle okazuje się, że Kasia sprawia problemy wychowawcze, nie jest już grzeczna i ułożona, nie słucha rodziców.

Ale czy Kasia kiedykolwiek była grzeczna i ułożona? Moim zdaniem niekoniecznie.

Pierwsze spotkanie z Kasią, jeszcze przed narodzinami jej siostry i zmianami w życiu rodzinnym, wskazuje, że Kasia manipuluje rodzicami - okłamuje ich, oskarża bezpodstawnie starszego brata, a Jurek - nie chcąc przysporzyć rodzicom problemów - na to się godzi. Kasia nie jest również serdeczna wobec nowej koleżanki z klasy - denerwuje ją, że inne dzieci polubiły Antolkę i krytykuje nową dziewczynkę. Co więcej, Kasia ze złości nie chce oddać dziewczynkom skakanki, nie chcąc pozwolić, aby się nią bawiły. Chce uzyskać przewagę, pokazać Antolce, że to ona dyktuje warunki zabawy i że jej na wszystko wolno, ale nowa koleżanka wyrywa jej bezceremonialnie skakankę, a Kasia się obraża.

Nasza bohaterka próbuje zdominować także dorosłych. Podczas wizyty dziadka i cioci popisuje się, mówi wierszyki i jest zadowolona, że wszyscy ją chwalą. Gdy traci tę uwagę próbuje ją odzyskać w zupełnie inny sposób - przynosi ze szkoły złe stopnie i znowu jest w centrum zainteresowania rodziców, tym razem jednak w nieco innej formie.

Być może Kasia tak bawi się po kilku latach z Agnieszką. A być może nie. Źródło
Wydaje się, że w sytuacji w jakiej znalazła się Kasia - dla niej niepewnej, niezrozumiałej i trudnej - rzucają się w oczy cechy, które już przejawiała wcześniej, ale nie były one tak nasilone i widoczne. Bo przecież Kasia zawsze była uparta - widać to po tym jak stawia na swoim, jak usilnie stara się przekonać ojca, aby kupił jej książkę lub zabrał ją do kina. Kasia zawsze była też złośliwa - przede wszystkim wobec koleżanek w szkole, gdy jej nie słuchały, ale też wobec swego brata Jurka, który nie zawsze miał ochotę się z nią bawić. Kasia była również zazdrosna - czy to o nową koleżankę, czy w końcu o swoją nową siostrę. Cechy te nie uwypuklały się w jej zachowaniu, gdyż na wiele jej pozwalano, zarówno w domu, jak i w szkole.

Trudno też nie oprzeć się wrażeniu, że Kasia przeżywa swoistego rodzaju bunt. Wiecie, taki bunt jaki ostatnio jest całkiem modnym wyjaśnieniem na nieposłuszeństwo i niejednokrotnie agresywne zachowania dzieci. Mamy więc bunt dwulatka, czy trzylatka, dlaczego więc nie możemy mieć buntu ośmiolatki? Taka ukryta agresja, złość na rodziców wskazuje właśnie na bunt. Ale cechy charakteru Kasi niestety ten bunt wzmagają i czynią go naprawdę niebezpiecznym.
Kasia niestety nie jest racjonalna - wie z jakimi konsekwencjami wiąże się pozostawienie płaczącego niemowlaka samemu sobie i wie też, że mama prosiła ją, aby zaopiekowała się Agnieszką, ale tego wcale nie czyni. Przemawia przez nią zazdrość i złość, więc pozostawia dziecko na dłuższą chwilę, aż dotykają ją wyrzuty sumienia i dopada ją strach. Gdyby nie strach i nie sumienie być może cała historia nie byłaby szkolną lekturą, ale opowieścią o zabiciu dziecka przez starszą siostrę...
Myślę, że to trzeba sobie dobitnie uświadomić, zanim zacznie oceniać się rodziców Kasi.

Toksyczna rodzina?

I przechodzimy w końcu do tych nieszczęsnych rodziców.
Rodzice Kasi niewątpliwie mieli doświadczenie w wychowywaniu dzieci - wychowali już Jurka, który jest całkiem miłym, posłusznym i mądrym chłopakiem. Co więcej, Jurek zauważa złe zachowanie Kasi jako pierwszy, początkowo je bagatelizuje, ale potem ją poucza, stara się jej pomóc. Jurek też kiedyś musiał wejść w rolę "starszego brata", dlatego jest doświadczony w tym względzie i stara się pokazać Kasi, że to nic takiego. Nieco brakuje jednak tego, żeby Jurek wprost wyjaśnił Kasi całą sytuację - wskazał na to, że bycie starszym rodzeństwem jest całkiem fajne. I myślę, że dlatego właśnie rodzice poprosili Jurka, żeby pomógł Kasi. Nie chodziło bowiem tylko o naukę, z pewnością Kasia, gdyby zawzięła się i była pilnowana, sama nadrobiłaby zaległości, ale przede wszystkim o wsparcie dla Kasi, która była o Agnieszkę zwyczajnie zazdrosna.

A gdzie w tym wszystkim ci rodzice? Wydaje mi się, że wcale nie umyli rąk. Widzieli problem, próbowali na niego zareagować, ale nie docierali do Kasi znanymi sobie metodami. Pamiętajmy, że historia osadzona nie jest we współczesności - rodzice nie mieli wsparcia pedagogów i psychologów szkolnych, nie było jakiś aprobowanych czy nieaprobowanych metod wychowawczych - po prostu dziecko musiało być posłuszne i grzeczne. Każde dziecko do roli starszego rodzeństwa nie było specjalnie przygotowywane, raczej informowane i później wymagało się od niego takiego zachowania, jak dotychczas. Dziecko zatem samo musiało radzić sobie niejednokrotnie z odrzuceniem, zazdrością, niezrozumieniem, poczuciem, że nie jest już kochane. Nie twierdzę oczywiście, że było to właściwe, ale był to relikt tamtych czasów.

To co mnie najbardziej jednak dziwi to fakt, że rodzice nie poinformowali Kasi o tym, że będzie miała siostrę. I jedyne logiczne rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy - i które też pośrednio wynika z lektury - to takie, że mama Kasi, skoro w ciąży wyglądała słabo, źle się czuła i nie miała sił. może nie wiedziała, czy faktycznie uda się jej tę ciążę donosić. Wszak trafiła do szpitala nagle i leżała tam przez jakiś dłuższy czas - gdyby wszystko było w porządku wyszłaby wcześniej. Może zatem Agnieszka była dzieckiem, które wymagało też większej opieki, a zatem Kasia była odsunięta jeszcze bardziej na margines, niż działo się to w przypadku, gdy Jurek zostawał starszym bratem. Inną sprawą jest, że bystra ośmiolatka nie zauważyła, że wygląd jej mamy się zmienił, że ma większy brzuch, że czuje się źle. Na pewno wśród rówieśników słyszała historie o narodzinach młodszego rodzeństwa, więc też powinna mieć jakiś doświadczenie w tym zakresie.

Rodzina Kasi moim zdaniem nie była toksyczna. Rodzice popełniali błędy, błędy popełniał starszy brat oraz dziadek i ciocia, ale starali się wychować Kasię jak najlepiej. Zapewne metody wychowawcze stosowane wobec Jurka, już względem Kasi nie przyniosły efektu, gdyż dziewczynka miała zupełnie inny charakter. Nie zgodzę się zatem absolutnie ze stwierdzeniem, że Kasia była sumą błędów wychowawczych swoich rodziców. Miała pewne cechy charakteru (które zresztą ma każdy z nas), które w wyniku takiego, a nie innego wychowania i pobłażania pewnym zachowaniom zostały uwypuklone i wyszły na pierwszy plan. Mogłabym się założyć, że gdybyśmy poznali dalsze losy Kasi to w pewnych sytuacjach nadal wracałaby do tych swoich zachowań - dalej mogłaby być zazdrosna, że Agnieszka ma lepszą sukienkę, uparcie starałaby się zwrócić uwagę rodziny, rywalizowałaby z siostrą. Bo pewne cechy dla Kasi tylko właściwe przetrwały i chociaż zmieniła ona swoje zachowanie - stała się posłuszna i grzeczna - to nie zmieniła niestety swego charakteru.
(Mam zresztą koleżankę, która obecnie - w wieku 31 lat - jest równie złośliwa i zazdrosna, jak była w wieku lat ośmiu!)

Są wakacje, więc pewnie rodzina Kasi spędzałaby je teraz tak. Źródło

I na koniec coś, co pewnie sprawia, że "Oto jest Kasia" zostałaby dziś nazwana powieścią antyfeministyczną.

Tatuś niewiedzący, gdzie w domu są jajka, niewiedzący jak przygotować mleko dla córki, ustawiający brudne garnki na podłodze, nieumiejący pastować podłóg. Straszna sprawa, bo taki tatuś przecież nadal gdzieś tam istnieje w jakimś domu i ma się całkiem dobrze!

Przepraszam za trochę sarkastyczny ton, ale chociaż sama w domu nie gotuję i nie sprzątam (wiem, masakra) to mam świadomość, że są różne domy, różne małżeństwa, różne rodziny. Nie wiemy na jaki układ poszli rodzice Kasi - może mama po prostu lubiła zajmować się domem, może była nadgorliwa i nadopiekuńcza w stosunku do męża, może zawarli taką umowę. Nie lubię wchodzić ludziom z butami do domu i zaglądać im w garnki, bo nie lubię też gdy inni zaglądają do mojej lodówki, czy piekarnika :) I nie widzę nic złego w takim modelu rodziny, bo całkiem blisko mam dobry przykład takiej relacji, która trwa już od wielu, wielu lat.

Ale zastanówmy się, czy ten patriarchat w domu Kasi naprawdę jest? Poza tą jedną, całkiem nawet humorystyczną sytuacją, czyli brakiem pojęcia taty o gotowaniu i zajmowaniu się domem, widzimy, że jednak wspiera on małżonkę - chodzi na zakupy, szuka w aptekach mleka dla dziecka, kupuje dzieciom potrzebne przybory. Mama Kasi oczywiście też pracuje, ale jednak wraca wcześniej do domu, a to tata zwykle wraca późno i wyjeżdża w delegacje.

Nie jestem zatem przekonana, że to taki typowy model patriarchalnej rodziny. Mama Kasi ma wiele do powiedzenia w kwestiach nie tylko domowych, ale również ogólno-rodzinnych. A scena z garnkami na podłodze wydaje mi się być wyłącznie dodana, jako zabawny element.

Zła lektura?

I wreszcie dochodzimy do sedna sprawy. (Wiem, dużo dzisiaj pytajników).
Bo "Oto jest Kasia" była moją szkolną lekturą. I lekturą szkolną jest nadal. Rzesze dziewięciolatków muszą na lekcje przeczytać tę książkę i zapewne wyciągnąć z niej jakieś wnioski.

Ja pamiętam, że będąc w pierwszych klasach podstawówki czytałam bardzo pilnie wszystkie lektury. Wiecie, "Dzieci z Bullerbyn", "Jacki, Wacki i Pankracki" czy Karolcie, które znalazły niebieski koralik. I czytałam oczywiście też przygody Kasi, ale ta książka ma dla mnie wymiar przede wszystkim pozaszkolny. Bo powracałam do niej kilkakrotnie i kilkakrotnie byłam nią zachwycona, jako kilkuletnie dziecko.

Śmieszyły mnie przygody Kasi, niekiedy trwożyły, gdy Kasia była niegrzeczna i gdy (zgroza) prawie nie skrzywdziła swojej siostry. Byłam jedynaczką, więc posiadanie siostry było dla mnie abstrakcją i byłam wręcz przekonana, że pewnie, gdybym była na miejscu Kasi również reagowałabym podobnie. (Zresztą, gdy raz dostałam dwójkę z matematyki, bo zamiast nauczyć się tabliczki mnożenia na sprawdzian czytałam jakąś książkę wydawało mi się, że świat się skończył, a rodzina mnie już nie będzie kochała.)

Czy zauważyłam coś złego w tej lekturze? Teraz owszem, widzę dużo uchybień i sama bohaterka jest dla mnie jednym wielkim uchybieniem, ale wtedy odczuwałam tylko czystą przyjemność z lektury. Nie wpłynęła ona na moje postrzeganie świata znacząco, nie starałam się być grzeczna, "bo tak trzeba", nie uznałam, że tatuś powinien nie mieć pojęcia, gdzie są jajka (mój tata akurat gotował). Patrzyłam na to tak, jakby Kasia była moją koleżanką. Albo mną. Była grzeczna, przestała być grzeczna z uwagi na pojawienie się siostry i zazdrość, a w końcu zrozumiała, że to do niczego nie prowadzi. Nie zauważyłam, żeby rodzice ją źle wychowywali, aby zrzucali wszystko na brata. Po prostu dostrzegałam tylko i wyłącznie to, co byłam w stanie na tamten moment, na tamten wiek i mój rozwój.

I wydaje mi się, że współczesne dzieci nie dostrzegają niczego poza tym, co ja. Zmienił się oczywiście świat, wszystko poszło do przodu, ale absolutnie nie zmieniło się to, co rozumie i na co zwraca uwagę ośmiolatek. Wydaje mi się wręcz, że teraz dzieci więcej pytają, ale też mniej interesują się niektórymi zagadnieniami. Jeżeli zobaczą taki model rodziny to zapewne zapytają rodziców, o co w nim chodzi i dlaczego tak się dzieje. Nie będą natomiast kształtowały swojej rzeczywistości tylko na podstawie tej książki. Dzieci wszak są inteligentne i bystre, a przede wszystkim potrafią dokonać analizy porównawczej w podstawowym zakresie. Gdybyśmy chcieli chronić dzieci to większość lektur szkolnych czy ulubionych książek dziecięcych po prostu nie mogłaby im wpaść w ręce.
"Dzieci z Bullerbyn" są pochwałą braku wychowania dzieci, które biegają samopas po wsi. "Pippi Pończoszanka" to abstrakcyjny przykład nieodpowiedzialności, bo przecież jak dziecko może mieszkać samo i robić co chce? Harry Potter pokazuje, że rodziny zastępcze nie kochają przygarniętych dzieci tak jak swoich. A Baśnie Andersena są najbardziej makabryczne - pełno w nich odrzucenia, kar, śmierci i bólu.

A jednak czytaliśmy te wszystkie książki. Czytają je też nasze dzieci. Może nie zawsze należy wszystko przedkładać na język dorosłych?

12 komentarzy:

  1. Musiałaś mocno się napracować, tworząc taki wnikliwy wpis. :) Książkę czytałam już dawno, więc być może niedokładnie pamiętam treść, ale czy nie było tak, że Kasia zmieniła swoje zachowanie wobec Agnieszki, bo po prostu nagle poczuła, że ją kocha? A co do długiego pobytu matki w szpitalu, kiedyś nie wypisywano położnic do domów tak szybko, jak teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjątkowo długo zajęło mi opisywanie swoich wrażeń z tej niepozornej dziecięcej lektury. Być może do tego skłoniła mnie dyskusja, która została zapoczątkowana pod tym wpisem: http://pierogipruskie.blogspot.com/2017/07/na-kopoty-judyta-albo-w-trojpaku-o.html#comment-form

      Kasia poczuła owszem, że pokochała Agnieszkę, ale targały nią różne emocje - strach o siostrę, wyrzuty sumienia, tląca się jeszcze zazdrość. Z jej perspektywy wyglądało to bardziej tak, że zrozumiała, iż młodsza siostra to nic złego, że wymaga uwagi rodziców, ale przy tym nie pozbawia Kasi miłości mamy i taty. Mam też wrażenie, że Kasia broniła się przed tą siostrzaną miłością, bo chciała jakoś odegrać się na rodzicach i zrobić im na przekór.

      Z tym porodem i ciążą to takie moje gdybanie, a może nawet lekka nadinterpretacja. Ale fakt, że mama Kasi źle się czuła, źle wyglądała, a potem jeszcze po tej długiej nieobecności leżała w łóżku jakoś tak mi zasugerował, że może nie wszystko było z tą ciążą ok.

      Niemniej jednak powtórka dziecięcych lektur może być naprawdę bardzo pouczająca :)

      Usuń
  2. Pamiętam doskonale tą lekturę - chyba nawet wraz z jej okładką. W podstawówce nie przerabialiśmy lektur, więc czytałam wszystkie z własnej woli i zapamiętałam bardzo dobrze. Kasia od razu mi się nie spodobała - pewnie dlatego, że miałam rodzeństwo i w żaden sposób nie mogłam jej zrozumieć. Ba, miałam (i mam wciąż) dwójkę rodzeństwa w tym samym wieku co ja. To był całkiem inny świat! Kasia przypominała raczej te koleżanki z podstawówki, których bardzo nie lubiłam. Kiedy się jest na miejscu Antolki to ta książeczka wcale nie bawi.
    Ale absolutnie zgadzam się z tobą, że nie należy rozumieć książek dla dzieci przez pryzmat dorosłych i ich problemów z feminizmem, równością itp. Dzieci widzą to całkiem inaczej. Kiedy czytałam ,,W pustyni i w puszczy" widziałam niesamowite przygody i obce krajobrazy, a nie to, że kogoś nazywano Murzynem i traktowano podobno gorzej. Nie raziło mnie, że we wszystkich książkach ojcowie nie zajmują się domem ani nie gotują. Ba, nawet nie raziła mnie nachalna komunistyczna propaganda która wyzierała z większości moich książeczek, odziedziczonych po rodzicach :D Tyle tego czytałam, a jakoś nie zostałam rasistą, kurą domową ani komunistą. A ,,Opowieść o prawdziwym człowieku" do tej pory dobrze wspominam (motywuje mnie do biegania...) chociaż moi rodzice jej nie cierpią i denerwowali się, że to czytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest bardzo ciekawe, jak nasze środowisko, rodzina, otoczenie, wychowanie wpływają na postrzeganie rzeczywistości. Ja nie mam rodzeństwa, ale ponieważ nie znałam uczuć i emocji związanych z posiadaniem młodszej siostry przypuszczałam, że mogłabym być jak ta Kasia. Mogłabym być zazdrosna, uparta i nieszczęśliwa. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że raczej taka bym nie była, bo mój charakter był zupełnie inny.
      Myślę, że bardzo dużą krzywdę robi się niektórym książkom mówiąc, że nie są odpowiednie dla dzieci. A mówią to dorośli, którzy każdorazowo nie wspominają swoich dziecięcych lektur i takiej nienachalnej radości z poznawania świata i czytania, tylko patrzą na wszystko przez pryzmat poprawności politycznej, metod wychowawczych, czy ról społecznych, a właściwie nierówności społecznych. Trzeba moim zdaniem wyluzować i pozwolić dzieciom być dziećmi :)

      Usuń
  3. Czytałam tę książkę w dzieciństwie i pamiętam, że wtedy mi się podobała. Przeanalizowałaś ją tak wnikliwie, że aż sama zaczęłam się zastanawiać jak teraz odebrałabym Kasię i jej historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie mnie też się bardzo podobała. I gdy będę miała kiedyś dzieci na pewno też ją dam do czytania bez żadnych obiekcji :)

      Usuń
  4. Świetny wpis, taki przemyślany! Rzeczoną książkę czytałam dawno temu, pewnie wtedy gdy ją przerabiałam. Nie wiem, czy tyle bym z niej wywnioskowała, co Ty. Ale cały wpis jest mi o tyle bliski, że niedawno przeczytałam też starą książkę (a raczej jej wznowienie): "Kuchnia pełna cudów" Terlikowskiej. Miało być przyjemnie, rodzinnie, kreatywnie w kuchni. A wyszło mi nieco inaczej: rodzice pracują, ale to mama robi zakupy i gotuje. Dzieci dwójka, ale to dziewczynka ma się bardziej starać w kuchni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do ciekawych wniosków można dojść czytając takie stare książki, które w dzieciństwie bardzo nam się podobały. Ja od jakiegoś czasu czytam "Księgę przygód Sherlocka Holmesa", które to opowiadania uwielbiałam będąc w podstawówce i czytałam je namiętnie podczas każdej choroby, która wymuszała na mnie leżenie w łóżku. A teraz okazuje się, że Sherlock nie tylko ma genialny, przenikliwy umysł, ale jest też nieunikającym narkotyków arogantem, samotnikiem i niejednokrotnie naraża siebie oraz Watsona na wielkie niebezpieczeństwo...

      Chyba nie można tych wszystkich dziecięcych i młodzieżowych książek brać zupełnie serio, a na pewno trzeba zachować dystans, gdy młodsze pokolenie chce po nie sięgać :)

      Usuń
  5. Ciekawa recenzja. Warto zweryfikować swoje podejście do niektórych książek znanych nam w przeszłości. Z czasem wyrobione zdanie potrafi się zmienić. ;) Ciekawe jak dzisiaj odebrałbym inne książki czytane w dzieciństwie. ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. 45 years old Executive Secretary Florence Mapston, hailing from Woodstock enjoys watching movies like Yumurta (Egg) and Video gaming. Took a trip to Town Hall and Roland on the Marketplace of Bremen and drives a 911. zajrzyj tutaj

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe spostrzeżenia, aż sam sięgnę po tę książkę jeszcze raz

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...