wtorek, 24 marca 2009

Zderzenie z końcem c.d. "33 sceny z życia" reż. M. Szumowska

Nieco dziwnym może wydać się Czytelnikom fakt, iż w ciągu tak krótkiego odstępu czasu pragnę powrócić do tematu śmierci. Pragnę, gdyż ta nieodłączna współuczestniczka naszego życia steruje naszymi emocjami na każdym poziomie.
Obserwujemy ją w wielu odsłonach. Jako śmierć przypadkowych osób przedstawianych w wiadomościach telewizyjnych, jako śmierć bohaterską poznawaną w różnych patriotycznych książkach, wreszcie jako śmierć naszych bliskich, członków naszych rodzin, naszych przyjaciół, czy osób żyjących obok nas, których dobrze nie znamy, niekiedy tylko "z widzenia".
Ale każda śmierć szokuje i nie zgodzę się ze stwierdzeniem, iż gdy koniec następuje w odpowiednim momencie, gdy wszystko jest spełnione i dokończone nie ma wybuchu emocji.
Zawsze jest wybuch. Może nie zawsze dotyczy on tej samej osoby, nie zawsze my go sami odczuwamy. Ale gdy w stosunkach między ludźmi wkradnie się chociaż malutki skrawek uczucia to wybuch nastąpić musi, bo uczucie samo nie znika, nie przenosi się też w jakąś wirtualną przestrzeń, a właśnie przekształca się w wyrzuty sumienia, żal, tęsknotę, współczucie, złość - wedle życzenia. Zawsze myśli się o tym, ile jeszcze dobrego osoba która od nas odeszła mogła zrobić, ile jeszcze słów wypowiedzieć, ile dni po prostu przeżyć ciesząc nas swym towarzystwem.
Może to dosyć subiektywne odczucie, ale z własnego doświadczenia wiem, że trudno mówić o śmierci w "odpowiednim czasie", bo człowiek jako istota bardzo prorodzinna, prospołeczna zawsze znajdzie jakiś powód dla którego osoba mu bliska powinna wciąż kontynuować swoją życiową ścieżkę, a nie po prostu ją przerywać.
Od zasady oczywiście istnieją wyjątki. Wyjątek w tym przypadku dotyczy osób samotnych, które nie posiadają nikogo bliskiego, nikogo kogo mogłyby obdarzyć uczuciem. Po ich śmierci brak jest emocji powodujących wybuch, bo brak jest osób, w których te emocje by się wyzwalały.

Cały czas podczas lektury "Ostatnich historii" myślałam o obrazie, który widziałam nieco wcześniej, tuż po jego premierze kinowej. Spodziewałam się wówczas zobaczyć przygnębiający, dobijający, ale za to pouczający film. "33 sceny z życia" w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej nie tylko mnie nie rozczarowały, ale wręcz zaskoczyły, zachwyciły i zszokowały zarazem. Powróciłam do nich niedawno, tym razem w domowym zaciszu.

Małżeństwo -bardzo popularna i znana pisarka oraz dokumentalista, którego szczyt kariery przypadł na rzeczywistość PRLu, dwoje dzieci z poprzednich związków - jej córka będąca wyzwoloną i wulgarną istotą oraz jego syn, który z ojcem nie utrzymuje kontaktów, a pojawia się dopiero w obliczu nieszczęścia, a także ich wspólne dziecko - bardzo obiecująca artystka, żona znanego kompozytora, jednocześnie osoba bardzo samotna, czego do tej pory właściwie nie zauważała. Do tej puli postaci dochodzi jeszcze przyjaciel artysta i chłopak ksiądz.
To właśnie bohaterowie filmu Szumowskiej. Wszyscy oni stają przed szeregiem nieszczęść. Każdy z nich stara się radzić na swój sposób z tym potokiem zaskakujących zdarzeń, wieści, z tworzącą się na ich oczach nieprawdopodobną historią.
Co ciekawe śmierć dotyka tutaj każdego (mniej lub bardziej), bez względu na to jak bardzo jest zaangażowany uczuciowo i mentalnie w życie tej rodziny i też dla każdego oznacza zmianę postrzegania świata, zmianę sytuacji.
Kolokwialnie moglibyśmy napisać, że głównej bohaterce wszystko "wali się na głowę". Bezspornie to ona jest punktem wokół którego obracają się wszystkie wydarzenia, to ona najbardziej przeżywa każdą kolejną informację i to jej właśnie dotykają bezpośrednio wszystkie zdarzenia.
Śmierć, która pojawia się w jej życiu przewartościowuje je, sprowadza na zupełnie inne tory i chcąc dopasować się do tej nowej sytuacji dokonuje ona w swoim życiu korekt, niekiedy bardzo radykalnych korekt.

Film z całą pewnością szokuje. Nie tylko dlatego, że przedstawia całą historię w sposób nowatorski, czy, że możemy w nim odnaleźć odniesienia do prywatnego życia reżyserki, ale przede wszystkim dlatego, że pokazuje historię rodziny, z pozoru normalnej, zwykłej, która jednak ma swoje własne rytuały, która jest nieco ekscentryczna, która łamie konwenanse, która szokuje na każdym kroku. Przyznam, że oglądając film po raz pierwszy w kinie, nie wiedząc czego mogę się po nim spodziewać, intuicyjnie reagowałam na wszystkie wydarzenia przedstawiane na ekranie. Gdy bohaterowie płakali - płakałam razem z nimi, gdy śmiali się - ja śmiałam się z nimi, gdy byli oburzeni - mnie także przepełniało oburzenie. Dopiero po wyjściu z kina, a już tak w pełni po drugim seansie tego filmu, jaki zafundowałam sobie niedawno w domu, zrozumiałam, że uczestniczyłam w jakimś dziwnym spektaklu. Spektaklu całkowicie pozbawionym zasad, wskazania tego "co wypada czynić", a "czego nie wypada czynić".
Donośny śmiech na pogrzebie, zakrapiana impreza z tańcami będąca stypą, niewybredne żarty które po głębszym zastanowieniu jawią się jako makabryczne i wszystko to dopełnione wszechobecnymi papierosami, dużą dawką alkoholu oraz obfitującym w przekleństwa, ale nie wulgarnym, językiem.

W mojej opinii Małgorzata Szumowska wiele ryzykowała pokazując taki obraz. Nie przyznawała się, co prawda, iż historia ta dotyczy w dużej mierze jej rodziny, ale aluzje w filmie są bardzo widoczne, wręcz namacalne. Nie osadziła filmu, w jakimś konkretnym mieście, co uznaję za zabieg potwierdzający jej kunszt - bo historia taka mogła i może wydarzyć się w dowolnym mieście i na pewno szokiem byłoby ujawnienie, iż wydarzyła się owszem, ale w mieście uważanym za zaściankowe, konserwatywne, przywiązane do tradycji - w Krakowie. Tworząc tę historię jednak nieco zniekształciła obraz głównej bohaterki, niejako odrywając ją od swojej osoby, jakby swoje życie prywatne chciała zachować jedynie dla siebie, nieco być może wyidealizować swoją osobę, albo też całkowicie oderwać ją od zaistniałych wydarzeń. Być może też dlatego nie przyznaje się wprost do zekranizowania historii swojej rodziny, nie chcąc być porównywana z Julią.

"33 sceny z życia" są z całą pewnością perełką wśród tych wielu rodzimych filmów powstałych w ostatnim roku. Perełką, która przynosi ogromny ładunek emocji, ma ogromny potencjał, jest niezwykła, nowatorska i którą gorąco polecam bez względu na to, czy boicie się tematu śmierci, czy też po prostu się nim już znudziliście.

Ocena: 6/6

1 komentarz:

  1. też pisałam ostatnio o tym filmie... no i "33 sceny z życia" są z całą pewnością perełką wśród tych wielu rodzimych filmów powstałych w ostatnim roku" to jest jedna wielka prawda...
    Po drugie po tym filmie już w całości pokochałam Szumowską... zresztą... Ogólnie podziwiam tę rodzinę w całości.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...