wtorek, 8 grudnia 2009

Kolumbijska nieodwracalność zdarzeń. "Kronika zapowiedzianej śmierci" Gabriel García Márquez.

Tytuł powieści od momentu wypożyczenia do rozpoczęcia czytania przekręciłam co najmniej cztery razy. Pierwszy raz gdy pokazywałam koleżance książki, które przywlekłam ze sobą na zajęcia. Drugi raz, gdy po obfotografowaniu stosiku, na którym książka ta zajęła miejsce centralne, opisywałam na blogu moje zdobycze. Trzeci raz w odpowiedzi na pytanie mojej mamy: "Co czytasz?". Czwarty zaś pisząc tę notkę.
Nic nie poradzę, że "Kroniki niezapowiedzianej śmierci" brzmią dla mnie lepiej. I po dłuższym zastanowieniu uznałam, iż byłby to tytuł jak najbardziej właściwy gdyby nawiązywał do opisu dróg, którymi podąża współczesne społeczeństwo. Bo przecież jedna kronika to zbyt mało (chyba, że mielibyśmy do czynienia z jednym dziełem w kilku tomach), zaś trudno zwykle o zapowiedź w przypadku tak osobliwego zdarzenia, jakim jest śmierć. Świadomość nadejścia śmierci mają bowiem zwykle wieszcze i prorocy.

W swej powieści pt. "Kronika zapowiedzianej śmierci" trudno wskazać też bohatera, któremu Gabriel García Márquez przypisałby znajomość przeznaczenia. Nie ma proroczych przymiotów także narrator, który jawi się raczej, jako ciekawski reporter opisujący kondycję społeczną małej mieściny, czy pragnący zbadać i zakończyć sprawę funkcjonariusz policji, a w efekcie zdesperowany człowiek, który nie może przestać myśleć o tamtej tragedii i chce poznać prawdę o tym wstrząsającym wydarzeniu.
Od początku prowadzonej przez głównego bohatera opowieści pewne jest tylko to, że Santiago Nasar musi umrzeć. Wydawałoby się, że nieistotne są tutaj powody dla których jego życie miałoby zostać zakończone. Nieważne jest też to, kim są sprawcy oraz czy jest on naprawdę winien. Najważniejsze jest wykonanie przeznaczenia. To że musi ono dosięgnąć Nasara i dosięgnie.
Ale przecież Santiago jest synem Placidy Linero, jest kochankiem Marii Alejandriny Cervantes, jest przyjacielem wielu osób (w tym snującego tą opowieść miejscowego młodego mężczyzny), pochodzi z bogatej oraz licznej arabskiej rodziny i też wszyscy mieszkańcy miasteczka go znają. Nie jest osobą anonimową, a o morderstwie, które ma zostać dokonane wiedzą wszak wszyscy tubylcy i wydawałoby się, że ta zbrodnia to w takim kontekście albo zmowa fałszywych ludzi, którzy postanawiają pozostać bierni, albo całkowity, niezwykły, wręcz nieprawdopodobny zbieg przypadków. Nad tymi zagadnieniami bardzo usilnie zastanawiałam się przez całe sto dwanaście stron książki Márqueza.

Na pierwszy rzut oka niewinnie wyglądająca powiastka potrafiła jednak zaskoczyć nawet mnie. Nie spodziewałam się bowiem tyle treści, tylu emocji i problemów na tych raptem stu stronach, których przecież niekiedy ze świeczką szukać w kilkusetstronicowych dziełach.
Całe przedstawione w "Kronice" miasteczko jest swoistego rodzaju społeczeństwem, w którym każde wydarzenie dzieje się na oczach tłumu, w którym prywatność praktycznie nie istnieje i nie ma tematów tabu. I tak ślub mieszkanki tego położonego nad Morzem Karaibskim miasteczka jest świętem dla wszystkich jego rezydentów, tak samo jak wizyta biskupa oraz zabójstwo Santiago Nasara. I od samego początku wydaje się ono wtopione w krajobraz tej miejscowości, jako jedno z wydarzeń, które wszak zmieniło życie prawie wszystkich mieszkańców.
Na kartach powieści Márqueza podążamy ścieżką po której kroczy fatum. Uroczyście podąża od domu do domu, przebiega po ulicach, niesie ze sobą informację o planowanym zabójstwie Santiago i rozsiewa ją niczym śmiercionośnego wirusa, który tym razem pochłonie tylko jedną ofiarę. Bo przecież każdy z mieszkańców miasteczka (nawet główny bohater) w normalnych okolicznościach miałby szansę zapobieżenia nieszczęściu i co za tym idzie uspokojenia swojego sumienia, ale wszystkie sprawy potoczyły się tak, że nie było im to dane.

Czytelnik jednak nie może pozbyć się myśli, iż ta śmierć nie była potrzebna, że można było jeszcze coś zrobić, lepiej się postarać. Ale Gabriel García udowadnia, że nie można było. Że to co zostało zapisane na kartach, jako coś co ma się stać to i tak się stanie, niekiedy właśnie poprzez taki niepozorny zbieg okoliczności, niemożliwy do wyobrażenia w żadnej sytuacji.

Niezmiennie zachwyca mnie też język i niesamowity styl Márqueza, który w tak minimalistycznej wręcz powieści wydaje się być jeszcze lepszy, jeszcze bardziej mistrzowski aniżeli ten z jego pełnometrażowych książek. I może dlatego "Kronika zapowiedzianej śmierci" przywodziła mi na myśl "Proces" Kafki. Ale jedynie przywodziła, gdyż nie pokusiłabym się o porównanie obu tych dzieł - pod względem treści zupełnie różnych, zaś pod względem stylów pozornie podobnych.
"Kronikę" natomiast czytało mi się świetnie, z żywym zaciekawieniem śledziłam kolejne zeznania mieszkańców miasteczka, które składają po dwudziestu siedmiu latach, a które tworzą swoisty obraz tamtych wydarzeń.
Ten duszny, tropikalny klimat opuszczamy z mocnym akcentem, mojego ukochanego realizmu magicznego, który tak doskonale podkreśla zawsze tragizm wszechobecny u Gabrieli Garcíi Márqueza. Wszechobecny i współistniejący z niczym innym, tylko z miłością. Wszak:

"Łowy miłosne
to sprawa honoru"

Gil Vicente


Ocena: 6/6
(Polecam!!!)

2 komentarze:

  1. Ojjj tak, chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. jedna z moich najukochańszych książek, powinnam może powiedzieć, książeczek, bo objętościowo marna, ale za to treść jaka!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...