wtorek, 14 grudnia 2010

Kłak lumpoproletariusza. "Przygoda fryzjera damskiego" Eduardo Mendoza

Czasami mam niebywałą ochotę na dobry kryminał. Tak, dobrze zrozumieliście. Mam nieprzemożną ochotę na niegdyś pogardzany gatunek literacki, określany mianem prostego, proletariackiego, wulgarnego (typowo dla vulgusu). Ostatnio też miałam taką chęć. I chociaż pragnienia literackie zwykle duszę w zarodku, to temu pozwoliłam się rozwinąć. Na chęci się nie skończyło, a ja byłam świadkiem niebanalnego śledztwa.

Zaczęło się bardzo niewinnie. Głównego bohatera spotkałam po raz pierwszy w szpitalu. Szpital ten poza niezliczoną ilością zalet posiadał także specjalizację - psychiatryczną - a nasz protagonista nie był tam bynajmniej lekarzem (ani pielęgniarzem, sanitariuszem, gościem etc.). Był najzwyczajniejszym w świecie wariatem. W dodatku wariatem zwolnionym, na podstawie najzwyklejszej amnestii dla pacjentów. Potem już tylko mignął mi na autostradzie i zniknął w czeluściach domu swojej siostry oraz jej niedawno poślubionego męża. Barcelona nie jest jednak tak duża, jak zawsze myślałam, więc odnalazł się szybko w "Powierniku Pań" - ekscentrycznym, acz tanim, salonie fryzjerskim, zapewniającym wszystko to, co w tej branży jest najważniejsze: plotki, sensacje, a przy tym anonimowość oraz niedoświadczoną obsługę w cenie.

Wtedy dostałam pstryczka w ucho, a zaraz potem kuksańca w bok. Bolało i solidnie mnie zdenerwowało. Przede wszystkim dlatego, iż zostałam wzięta z zaskoczenia.
Nasz bohater, fryzjer-samouk, świr i przestępca okazał się absolutnie nie-tym-który-morduje. By mnie całkowicie pogrążyć wcielił się bowiem w postać (notabene - pasującą do niego, jak pięść do oka) samozwańczego detektywa. Rozpoczął własne śledztwo. Prawie jak Sherlock Holmes. Albo Erast Fandorin. Albo oboje. (Albo oboje, razem, złączeni we wspólnym uścisku w zimnej krainie złoczyńców - Skandynawii)

A to wszystko, chciałoby się rzec, przez kobietę. Ivet, jej długie nogi, zalotne spojrzenie i nieziemska uroda wkroczyły w marną pseudo-fryzjerską egzystencję właściwie po prośbie. Wieczorem prośba została zaakceptowana, a fryzjer na chwilę przypominając sobie swą prawdziwą naturę włamał się do dużego biurowca i ukradł niebieską teczkę. Wszystko w ramach całkowicie legalnej akcji (jak twierdziła Ivet) na zlecenie właściciela biurowca. Niestety z pozoru niewinna sprawa musiała się pogmatwać i przerodziła się w szukanie sprawcy biurowego morderstwa. Nasz bohater - pierwszy i jedyny podejrzany - został tym samym zmuszony do przekwalifikowania się w zmyślnego detektywa.

Detektyw-lump powoli drążył problem, natrafiając na coraz to nowe dziwaczne fakty. W tym samym czasie Mendoza cały czas mnie łaskotał. Bezkarnie doprowadzał mnie do histerycznego śmiechu, oszukiwał mą spostrzegawczość, a następnie wywoził mnie na manowce, na pobocze autostrady tuż obok psychiatryka, do domku na przedmieściach Barcelony, który napadła grupa Murzynów, czy wreszcie na krzesło salonu fryzjerskiego, pod działającą jeszcze elektryczną suszarkę. Tam fundował mi trwałą onuldację prostowaną żelazkiem na gorąco, a zamiast wytwornego koka przyprawiał mnie o irokeza.
A po tym wszystkim nie tylko zostawiłam napiwek, ale mam jeszcze ochotę do niego wrócić!

Nic więc dziwnego, że Edgar Keret to przy Mendozie zwyczajny, stonowany pisarz, potulny baranek, autor nudnych opowiadań. Zaś Hiszpania z "Przygody fryzjera damskiego" nokautuje keretowski Izrael w kategorii: Psychuszka polityczna.

Wnioski? Chociaż "Quentin" Mendoza nas wymęczy, przemieli, wypluje i podepcze, to i tak będziemy chcieli "jeszcze".
Ale pewnie znajdą się i tacy, którzy wolą od hiszpańskiego, żelowo - upiętego fryzu, nasz lokalny, ekstrawagancki kołtun staropolski.

Ocena: 5/6


Pan Mendoza nieźle mnie poturbował, a Wy jak zapatrujecie się na zadane przez niego obrażenia?
Ostatnio niestety muszę się zmuszać, by uzupełniać zaległości i napisać jedną małą recenzję. Nie wiem, czy sprawcą tego jest zimowa, mroźna aura, czy też zbliżające się Święta. Wiem natomiast, iż dzisiaj wyrwę się z codziennej rzeczywistości i pomknę w stronę białego południa, gdzie spędzę miły wieczór, przypięta do deski (i obiecuję już nic sobie nie połamać!). Nadchodzący piątek również będzie obfitował w niecodzienne doznania, gdyż idę do szpitala. Nie martwcie się jednak, bo prawdopodobnie będzie to jednodniowa, niezobowiązująca wizyta na bloku operacyjnym, podczas której wytną mi kawałek ciałka i wypuszczą do domu. I wiecie co, wcale się nie boję, za to już teraz zastanawiam się, jak przemycić książkę na salę operacyjną...

11 komentarzy:

  1. Nie, nie nie. Nie lubię Mendozy, czytałam "Fryzjera", odrzucił mnie bezapelacyjnie i zdecydowanie!
    Ale kryminały lubię i wcale nie uważam za pospolite :)

    P.S. Co to jest historyczny śmiech? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnes, Mendoza jest specyficzny. Myślę, że albo się go pokocha, albo znienawidzi. Mnie urzekł, ale zakochana jeszcze nie jestem. Ot zauroczona.

    Ja sama kryminały uwielbiam, ale spotkałam się z twierdzeniem, iż to literatura niszowa, drugiego rzędu. I fakt faktem takie przekonanie niegdyś panowało, dobrze, iż w obecnych czasach nie boimy się łamać takich stereotypów.

    Pozdrawiam :)

    P.S. Śmiech był oczywiście histeryczny. A ta literówka niestety wciąż za mną chodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już więcej nie chcę sal operacyjnych, naprawdę mam dość tych konwersacji personelu nad głową o jakichś pierdółach, gdy ja umieram ze strachu czy znieczulenie zdąży zadziałać.
    Podgląd, że kryminał to gatunek pospolity i proletariacki jest nieaktualny od kilku lat, teraz kryminały to podobno ostatnie ostoje realizmu w powieści:).

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeprnełam przez 10 stron Mendozy. Nie dałam rady. Chociaż pewnie do niego powrócę, bo początkowe niechęci często zmieniają się w miłość prawdziwą, od drugiego wejrzenia, jak było w przypadku "Piaskowej góry" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja nigdy jeszcze nie sięgałam po jego książki i być może po Twojej recenzji sięgnę po którąś z jego pozycji w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lubię tego autora, chociaż czytałam na razie jedną jego książkę. Czas to zmienić. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie "Przygoda fryzjera..." podobała się - zwariowana, ale naprawdę zabawna i dobrze napisana.

    OdpowiedzUsuń
  8. Izo, ja już też mam dość sal operacyjnych, chociaż już dawno na takowej nie leżałam. Mam nadzieję, że ten zabieg to niechlubny wyjątek :)

    Z opinią o niższości kryminałów nad innymi gatunkami literatury spotkałam się niedawno. Znajomi zdziwili się, jak "mogę czytać kryminały". Mogę, a oni nie wiedzą co tracą. Pozdrawiam :)

    The_book, specyficzny styl Mendozy nie każdemu odpowiada, niemniej jednak mam nadzieję, że do niego wrócisz i tym razem będzie to spotkanie udane. Pozdrawiam :)

    Leno, gorąco polecam. Zdecydowanie spotkanie z Mendozą trzeba przeżyć osobiście. Pozdrawiam :)

    Vampire_Slayer, ja również chcę więcej Mendozy :) Pozdrawiam :)

    Beatrix, "Przygoda" to zdecydowanie przykład pozytywnego szaleństwa. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja uwielbiam kryminały, ale raczej po ten nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetna recenzja. :)

    Mendoza kupił mnie bezapelacyjnie od pierwszej ksiażki (Sekret hiszpańskiej pensjonarki), przyprawił o niezły masaż brzucha. Jego styl i poczucie humoru są tak specyficzne, że trzeba umiejętnie je dawkować.

    OdpowiedzUsuń
  11. Przed godziną czytałam kompletnie odmienną recenzję tej książki i już mam w głowie namieszane, eh :))

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...