Dobry kryminał trzyma w napięciu do ostatniej strony. Nie pozwala się oderwać choć na chwilę, choćby po to by udać się do toalety.
Dobry kryminał pozwala wystygnąć herbacie. Przekłada wszystkie nasze plany na bliżej nieokreślony czas. Wpisuje się do naszego kalendarza na wszelkie wolne chwile w danym dniu. A gdy nie mamy wolnego i tak siedzi nam w głowie niczym głośny alert, jak przypominajka (a właściwie niezapominajka).
W dobrym kryminale odnajdujemy misternie skonstruowaną fabułę, pełną nagłych zwrotów akcji, wiernie odwzorowane miejsca, nutkę niepewności przy kolejnych etapach prowadzonego śledztwa.
W doskonałym kryminale poznajemy nietuzinkowego, wybitnego i na swój sposób wyrafinowanego bohatera, którego jedno spojrzenie potrafi momentalnie popchnąć akcję do przodu.
Zygmunt Maciejewski ma wszystkie te cechy. Ponadto jest młody, bystry, aktywny oraz wysportowany, jak na byłego boksera przystało. Nie jest jednak kryształowy - pije, zadaje się z podejrzanym towarzystwem, czasami da komuś w mordę. I prowadzi właśnie swoje pierwsze śledztwo.
Miasto arkad. Perła renesansu. Padwa północy.
Zamość otwiera swoje podwoje dla młodego aspiranta. To właśnie tu świeżo upieczony policjant, po kursie przygotowawczym i krótkiej przygodzie ze studiami prawniczymi, otrzymuje swoją pierwszą sprawę. I to nie z poleceniem jej rozwiązania, lecz szybkiego... umorzenia.
O co w tym wszystkim chodzi? Maciejewski nie ma pojęcia. Wie jedno - zaginęła młoda dziewczyna, właściwie dziewczynka. W gimnazjalnym ZOO znaleziono należącą do niej rękawiczkę. Zakrwawioną.
Znalazca i jednocześnie zgłaszający zaginięcie jest przekonany, że dziewczyna nie żyje. Nie chce jednak udzielić jakichkolwiek dalszych informacji Policji. Nie należy jednak się dziwić - jest szanowanym rejentem, dosyć ważną i poważaną postacią wśród zamojskiej inteligencji.*
I oczywiście jest przy tym pierwszym podejrzanym.
Maciejewski nie ustaje w poszukiwaniach, jednocześnie radząc sobie z zamojskim półświatkiem, przełożonymi i kolegami z pracy, którzy nie tolerują samodzielnych wybiegów aspiranta -"świeżaka".
Przeto znacznie ciekawsza niż mozolnie prowadzone przez Zygę Maciejewskiego śledztwo jest warstwa społeczna książki Wrońskiego. W Zamościu z roku 1926 poznajemy przede wszystkim środowisko żydowskie, bo przecież u żydowskiej rodziny Kaców, która w szabas nie pali w piecu, nasz bohater mieszka, w żydowskich karczmach się stołuje, pije, używa sobie na całego, a z szemranym żydowskim półświatkiem robi interesy. Ale obecna w powieści jest także miejska inteligencja - profesorowie miejscowego gimnazjum, arystokracja w osobach zaginionej Anny Wołkońskiej oraz jej całej rodziny, a nawet chłopów, którzy niegdyś byli poddanymi Wołkońskich.
Zamość barwny, żydowski, międzywojenny w 1952 roku jest już jedynie historią. Do takiego miasta wraca Maciejewski, już nie jako policjant, lecz trener drużyny bokserskiej. Ma to być nowe otwarcie dla Zygi, który stara się w sposób dyskretny poruszać po mieście, bez niepotrzebnego rzucania się w oczy. I wtedy właśnie wracają do naszego bohatera, niczym bumerang, echa jego pierwszego śledztwa.
"Kwestja krwi", niczym moje ukochane książki Marka Krajewskiego, wprowadziła do mojego życia kolejnego wyrazistego, soczystego i bardzo zepsutego policjanta. Trudno taką postać, nie stroniącą od alkoholu, lubiącą się zabawić, nieustannie ryzykującą własne życie i zdrowie, upartą na ośli sposób lubić.
Zygę Maciejewskiego można jedynie uwielbiać. Albo nienawidzić.
Wybór należy tylko do czytelnika.**
Ocena: 5,5/6
* czytelnikom notariusz również będzie dobrze znany, w tej roli bowiem autor uosobił Bolesława Lesmana
** ja oczywiście zaczęłam uwielbiać Maciejewskiego od pierwszej strony powieści i to wcale nie dlatego, iż łączy nas moje nazwisko "primo voto" :)
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz