czwartek, 28 maja 2009

Kryminał retro wysokiej próby. "Kochanek Śmierci" Boris Akunin

Pierwsza tak poważna przerwa w blogowaniu i na swe usprawiedliwienie mam jedynie to, że z powodów czysto "naukowych" (dosłownie i w przenośni) uciekła mi gdzieś wena do tworzenia. Nie uciekły natomiast lektury, bo tych mam zawsze pod dostatkiem i realizuję sukcesywnie kolejne etapy programu książkowego :)

Bardzo dawno nie miałam w ręku żadnego kryminału, czy choćby kryminałopodobnego thrillera, a ostatni był chyba Coben, który na pewno książki produkuje masowo, jedna po drugiej i dokładnie tak samo te lektury się czyta: szybko, bez głębszego zastanowienia podąża się za akcją. Po kilku cobenach czuję zwykle, że tak naprawdę nie wiem, o czym była każda z tych lektur, bo bohaterowie zaczynają się pokrywać mgłą, a historie po prostu się mieszają - do tego stopnia, że w mojej głowie powstaje całkowicie nowa książka, złożona ze szczątków cobenów.

Z czasów, gdy jeszcze czytałam Sherlocka Holmesa wykreowanego przez znakomitego Doyle'a pamiętam ogromne zaangażowanie w czytaną lekturę, czasami niezbyt dobre próby rozwiązywania zagadek, które Holmes przecież zjadał na śniadanie.
Takiej dedukcji, przeżywania każdego szczegółu brakowało mi w cobenopodobnych lekturach, gdzie liczyło się wyłącznie zaskoczenie poprzez szybką akcję, ilość i miejsca ujawnienia trupów, nieufność w stosunku do każdej kolejno wprowadzanej w akcję postaci.
Nie twierdzę, że nie odczuwałam przyjemności z czytania takich książek, ale była to raczej przyjemność prosta, potrzebna w chwilach zmęczenia, po trudnej sesji, po tygodniach uczenia się, po intensywnym wysiłku umysłowym, angażująca emocjonalnie.
Od dawna poszukiwałam książki, która pobudzi mnie intelektualnie, umysłowo. I znalazłam. Chociaż biorąc ją z półki w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej wcale o tym nie wiedziałam. Wcale, a wcale. Bo "Kochanek Śmierci" Borisa Akunina (właśc. Grigorij Czchartiszwili) jest bardzo niepozorny.

Boris Akunin jest Gruzinem, ale sam nazywa siebie "pisarzem rosyjskim". Zastanawiałam się nawet, czy nie dla lepszej reklamy, ale nie, raczej nie, bo książki Akunina reklamują się same.
Od dawna mam pewną teorię składającą się z czynników: pisarz rosyjski i geniusz. I Akunin jest tego potwierdzeniem, z całą pewnością, pomimo swych gruzińskich korzeni.
W "Kochanku Śmierci" przenosi nas do XIX-wiecznej Moskwy. Wprowadza w środowisko tamtejszych grup przestępczych, prowadzi ulicami Chitrowki i innych dzielnic, na których działają swoiste gangi, czy mafie, odwiedzamy ciemne zaułki, głośne place targowe, brudne i przerażające miejsca. Nietrudno w takim środowisku o zbrodnię, jednakże zauważymy, jak bardzo nasze myślenie bywa mylne, w zetknięciu z takim środowiskiem, z całą gamą różnej maści przestępców.
Poznajemy Sieńkę Skorika, młodego bandytę, który stara się za wszelką cenę utrzymać w tym strasznym środowisku. Poznajemy innych złoczyńców, których Skorik spotyka na swojej drodze, a o których moralności (a raczej jej braku) można by długo rozmawiać. Poznajemy tamtejsze organy bezpieczeństwa niekoniecznie zajmujące się tym, czym powinny. Poznajemy wreszcie dwie bardzo istotne postaci. Erasta Pietrowicza Nameless, czyli Erasta Fandorina, detektywa o niezwykłej intuicji, przebiegłości oraz o fenomenalnym zmyśle dedukcji oraz tytułową Śmierć, będącą niezwykłą femme fatale.
Wymieszanie losów tych wszystkich postaci tworzy mieszankę wybuchową i z przyjemnością możemy wczytywać się w ich historię.

Nie przeszkadzało mi nawet to, że "Kochanek Śmierci" jest dziesiątą częścią serii o Fandorinie, a wcześniejszych dziewięciu książek nawet nie miałam w ręku, bo lektura ta pomimo przynależności do pewnego cyklu jest pozycją odrębną, doskonałą do zasmakowania twórczości Akunina. Początkowo poszukiwałam nawet książek opisywanych przez wielu blogowiczów, z serii o siostrze Pelagii (z cyklu "Kryminał prowincjonalny"), z którą Akunin jest bardziej kojarzony, ale trafiłam na to dzieło i... absolutnie nie żałuję!
Co więcej, gorąco polecam i sama planuję już kolejne spotkanie z Grigorijem Czchartiszwilim.

Ocena: 5/6

niedziela, 10 maja 2009

Po dwóch różnych stronach drutu. "Chłopiec w pasiastej piżamie" ("The Boy in the Striped Pyjamas") reż. Mark Herman

Zachęcona przez wielu blogowiczów postanowiłam szybko zapoznać się z ekranizacją książki, która mną tak bardzo wstrząsnęła. Szybko, czyli w niedługim czasie od przeczytania powieści Johna Boyne'a, z którą krótkie acz burzliwe i bardzo emocjonalne zetknięcie miałam tuż po Świętach wielkanocnych (wiem -wciąż nie mogę się wyrobić z recenzjami).
Przed oglądnięciem tego 90-minutowego filmu w sercu miałam mieszane uczucia, a w głowie mieszane informacje: że lepszy od książki, że rozczarowujący, że oderwany. Ale absolutnie nie zrażona tymi uwagami urządziłam sobie wieczorny domowy seans.
I muszę powiedzieć, że obraz przedstawiony przez Hermana był bardzo realistyczny, bardzo sugestywny i... bardzo inny.

Inny oczywiście niż książka, bo ja - jako wielbicielka szczegółów zauważyłam wiele zmian wprowadzanych przez reżysera (bądź scenarzystów?) w stosunku do fabuły powieści. Wiele scen uproszczono, wiele wątków skrócono. I chociaż zwykle to w ekranizacjach mi przeszkadza, w tym wypadku muszę przyznać, że zaskoczyło mnie pozytywnie.
Film opowiada historię, która prawdopodobnie mogła się wydarzyć, nie uderza nas w oczy naiwność, bajkowość. Nie razi nas nawet, przynajmniej początkowo, okrucieństwo, czy pewna surowość, stanowczość niektórych bohaterów. Od samego początku obserwujemy losy całkiem normalnej rodziny, która zmuszona jest zmienić miejsce zamieszkania ze względu na pracę głowy rodziny. Z pozoru całkiem normalna sytuacja, która zdarzyła się niejednemu z nas, ale z czasem, gdy poznajemy rodzinę, gdy poznajemy miejsce do którego się udali i cel, jaki przyświeca całemu przedsięwzięciu, zaczynamy rozumieć, o co toczy się gra.

Mnie osobiście w filmie zabrakło paru elementów, które obraz Hermana stworzyłyby jeszcze bardziej sugestywnym, a jednocześnie bardzo cieszę się, że wprowadził zmiany w fabule (chociaż, przyznam szczerze, niektóre mnie denerwują - najbardziej mało rozwinięty wątek głównego bohatera), bo historia wykreowana w powieści była, jak na moje oko, nie dostosowana do realiów tamtych czasów, a przede wszystkim do realiów rodziny, charakterów jej członków i roli, jaką sprawują.
Ale muszę przyznać, że film to zupełnie inna historia, lecz tak samo wciągająca, tak samo rozśmieszająca i tak samo poruszająca, jak książka.
I co ciekawe książkowe postaci, które najbardziej przypadły mi do gustu, czyli główny bohater i jego mały przyjaciel, w filmie zeszły na plan dalszy i najbardziej do mnie przemówiły kreacje dwóch postaci - rodziców głównego bohatera, ale także w dużej mierze trzeciej bohaterki - jego siostry.
Nie traktuję zatem filmu, jako wiernej kopii książki, nie zarzucam reżyserowi, że posłużył się jedynie pewnymi wątkami z powieści, bo ogromnie mi się podobało, a wręcz mogłabym stwierdzić, że dawno nie oglądałam takiego dobrego filmu (czyli podobnie, jak w przypadku książki:)).

Polecam każdemu, bez względu na to, czy przeczytaliście powieść Boyne'a, czy też nie.
Film bowiem niesie za sobą bardzo ważne przesłanie - przegrody dzielące ludzi na lepszych i gorszych tworzymy sami, na podstawie błędnych przekonań, błędnych ideologii, czy po prostu ogromu nienawiści, która w nas drzemie i chęci znalezienia winnych naszych niepowodzeń, które zwykle wynikają jedynie z naszych działań. Sami tworzymy takie druciane ogrodzenia, a przecież ludzie, rodziny, mamy, tatusiowie, czy chłopcy po obu stronach drutu są dokładnie tacy sami.

(przykro mi, ale nie będę oryginalna)
Ocena: 6/6

piątek, 1 maja 2009

Mali świadkowie okrucieństwa. "Chłopiec w pasiastej piżamie" John Boyne

Kwiecień obfituje w ważne rocznice upamiętniające istotne dla nas - Polaków (ale też dla nas - Europejczyków, czy dla nas - obywateli Świata) chwile.
Wśród tych rozlicznych świąt i rocznic niemałe znaczenie mają dwa święta, wydarzenia obchodzone w tym samym dniu - 19 kwietnia, mianowicie rocznica powstania w getcie warszawskim (w tym roku już sześćdziesiąta szósta) oraz obchodzony w Izraelu 27 dnia Nisanu - Dzień Pamięci o Zagładzie Jom Hoszoah (w innych krajach obchodzony jest Dzień Pamięci Ofiar Holocaustu, bądź Dzień Pamięci o Holocauście 27 stycznia, w rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz - Birkenau). Oba te wydarzenia, już na pierwszy rzut oka, mają ze sobą bardzo dużo wspólnego, przede wszystkim oba dotykają prześladowania Żydów, wskazują za podstawę takiego postępowania ideologię faszystowską i inne uprzedzenia na tle rasistowskim. Ale przede wszystkim oba dotyczą jednego bardzo ciężkiego, trudnego i poważnego problemu, problemu zwiastującego zagładę milionów istnień ludzkich. Trwający około czterdziestu miesięcy program polityki masowej zagłady całego narodu żydowskiego nie został na szczęście w pełni zrealizowany, ale był jednym z największych okrucieństw i przejawów zła w całej historii ludzkości. Ludobójstwo z powodu wykreowanej ideologii do dzisiaj budzi grozę. Poświęcono temu problemowi wiele miejsa w dziełach artystycznych, w tym w dziełach literackich.

"Chłopiec w pasiastej piżamie" Johna Boyne'a jest bardzo nowatorskim spojrzeniem na ów problem. Napisana w 2006 roku powieść (a właściwie powiastka) przypomina kolejnym pokoleniom, że taka tragedia była, zaistniała i że nie może się już nigdy powtórzyć. Chociaż lektura ukazuje nam rzeczywistość oczami dziecka, chociaż wydanie, które posiadam napisane jest szczególnie dużą czcionką to nie jest to książka dla dzieci.
Przede wszystkim należy podkreślić, że specyficzna konstrukcja narracji wprowadza nas w świat ciepłych, miłych, bardzo radosnych uczuć, wręcz zabawnej i ogromnie naiwnej rzeczywistości i brak jest w niej szczególnie mocnych, wyraźnych negatywnych emocji, których powinniśmy się spodziewać. Autor pokazuje nam, że nie wszyscy ludzie muszą być źli z natury, nie wszystkimi rządzą negatywne emocje, nawet jeśli stoją po dwóch różnych stronach konfliktu, nawet jeśli są potencjalnymi wrogami, czy nawet jeśli dla innych osób są okrutni, nieludzcy. Zwykle postępujemy według schematów, myślimy, że jeżeli ktoś zrobił nam przykrość, był dla nas zły to wszyscy bliscy mu ludzie popierają go i co za tym idzie także są z gruntu źli. Książka Boyne'a uczy nas, iż nie należy myśleć schematami.
Dlatego nie należy myśleć, że wszyscy Arabowie są terrorystami, wszyscy Żydzi są chytrzy i oszukują, wszyscy Rosjanie to pijacy, a wszyscy Niemcy byli hitlerowcami.
Takie naiwne i ufne wejrzenie w naszą rzeczywistość, charakterystyczne dla dzieci, pozwala nam dużo lepiej zrozumieć świat przedstawiony w lekturze. Pozwala uwrażliwić się na wszystkie przedstawione w niej problemy i doskonale wczuć się w sytuację bohaterów.

Trudno mi wyrazić, jak bardzo ta książka na mnie wpłynęła, jak ogromny ładunek emocjonalny niosła ze sobą każda pojedyncza strona, każde zdanie, ba, każde słowo. Bez wątpienia jest to najlepsza powieść, jaką zdarzyło mi się w życiu przeczytać.

Ocena: 6/6

Na zakończenie chciałabym jeszcze dodać, że już po lekturze zweryfikowałam moją wiedzę historyczną i dotarłam do wstrząsających danych, które jakoś wcześniej mi umknęły: 1/3 wszystkich ofiar Holocaustu stanowiły dzieci, zginęło ich około 2 miliony.
Niewiarygodne okrucieństwo spowodowane przez istoty wydawałoby się całkowicie odczłowieczone, a jednak zapominamy o tym, że hitlerowcy też mieli plany, rodziny, też mieli dzieci. Tym bardziej ich działania wydają się niejasne i bardzo obrzydliwe.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...