Chociaż niezbyt radosny to czas i wszyscy ważne sprawy przekładają na "potem", to we mnie tkwi przekonanie, że muszę jak najszybciej rozliczyć się z zaległościami. Dlatego pozwólcie, że powrócimy wspólnie na amerykańskie południe.
Wielkie dyskusje społeczne wywołały w ostatnich latach tzw. "samosądy". Obywatele z obawy o życie i zdrowie swoje, swoich bliskich, nie czekając na pomoc odpowiednich służb mundurowych sięgają sami po kosy oraz siekiery i linczują niebezpiecznych przestępców wywołujących psychozę strachu w ich wioskach i miastach.
Ale chyba każdy, słuchając czy czytając o jakiś wyjątkowo okrutnych wydarzeniach, makabrycznych zbrodniach pomyślał chociaż raz, że sprawcy należy się kara, kara śmierci.. Dlaczego tej kary nie miałby wymierzyć ktoś poruszony tą zbrodnią, ktoś z rodziny, czy sama ofiara?
Od pierwszych stron książki Johna Grishama "Czas zabijania" jesteśmy wciągnięci do jakiejś makabrycznej, wydawałoby się nierealnej, gry.
W małej prowincjonalnej mieścinie - Clanton - dziesięcioletnia Tonya porwana z ulicy, zostaje następnie pobita i bestialsko zgwałcona przez dwóch mężczyzn, którzy by zamknąć usta jedynemu świadkowi dokonują nieudanej próby zabójstwa dziewczynki.
Chociaż sprawców od razu złapano i osadzono w areszcie, gdzie mieli czekać na proces, ojciec zgwałconego dziecka - Carl Lee Hailey - nie ufając amerykańskiemu wymiarowi sprawiedliwości postanowił sam wymierzyć złoczyńcom karę. Karę bardzo surową, ale wydaje się, że właściwą.
W dniu pierwszej rozprawy Pan Hailey schował się w gmachu sądu i wychodzących pod eskortą policji przestępców powitał gradem strzałów z karabinu M16. Następnie broń porzucił i uciekł. Właściwie niepotrzebnie, bo i tak wszyscy wiedzieli, kim jest sprawca.
Obrony zdesperowanego ojca podejmuje się miejscowy adwokat - młody ale bardzo zdolny i zarazem skuteczny - Jake Brigance. Sprawa nie wydaje się prosta, nawet pomimo tego, iż system prawny Stanów Zjednoczonych jest dosyć elastyczny i teoretycznie możliwe jest uniknięcie każdej kary, w tym kary śmierci - wystarczy tylko dobrze pobudzić umysły i emocje ławy przysięgłych.
Szybko okazuje się jednak, że Hailey swym nieco lekkomyślnym czynem oraz poprzedzającym ten czyn upewnieniem, że Brigance obroni go przed każdą karą, nie wziął pod uwagę szeregu okoliczności.
Przede wszystkim Clanton jest małą mieściną, gdzie praktycznie wszyscy wyrabiają sobie pogląd na temat tego procesu - w tym oczywiście ewentualni sędziowie przysięgli. Powoduje to brak bezstronności głównego organu procesowego, orzekającego o winie oskarżonego.
Ponadto Carl Lee podczas ataku na gwałcicieli swej córki rani, z tragicznym skutkiem, funkcjonariusza policji, co z pewnością nie zadziała na jego korzyść - nawet pomimo tego, iż ów policjant nie ma mu tego za złe.
Jednak nade wszystko na niekorzyść Haileya przemawiają... różnice rasowe. Carl Lee oraz cała jego rodzina są bowiem czarni, zaś gwałciciele - biali.
Chyba nie muszę tłumaczyć, co to oznacza na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie antagonizmy rasowe są na porządku dziennym, a walka rasowa przybiera momentami dramatyczny obrót? Do Clanton, co prawda, echo zniesienia niewolnictwa i wprowadzenia równouprawnienia dotarło już dawno i rasistowski Ku Klux Klan zdążył ograniczyć swą działalność w tym okręgu praktycznie do zera. Jednak w momencie rozpoczęcia procesu Haileya - który zyskuje rozgłos w całym kraju - wszystkie dawne, już zabliźnione rany zaczynają znowu krwawić, wzajemna nienawiść znów budzi się do życia i rozpoczyna się bardzo brutalna walka.
Walka rasowa. Walka o prawdę. I wreszcie walka o życie szukającego sprawiedliwości ojca.
Grisham bardzo dokładnie przybliża Czytelnikom niuanse amerykańskiego procesu karnego. Od samego zatrzymania oskarżonego, aż po ogłoszenie wyroku, przechodzimy przez wszystkie kolejne etapy, które dla mnie osobiście były bardzo intrygujące. Różnice pomiędzy tamtejszym, a naszym systemem prawnym są bowiem ogromne, bo już sama możliwość uniknięcia kary poprzez wzbudzenie współczucia w sędziach jest bardzo abstrakcyjnym zabiegiem - nieznanym w naszej rzeczywistości.
Bardzo duże różnice widać również w mentalności, w zachowaniach Amerykanów z południa. Są oni bardzo hermetyczną grupą, nieprzyjazną dla obcych, nieco zamkniętą i konserwatywną.
W przeciwieństwie do mieszkańców Clanton przybyli z północnych stanów dziennikarze, prawnicy, czy nawet zwykli gapie są otwarci, przyjacielscy, próbują nawiązać jakiś kontakt z miejscowymi, a nade wszystko nie pojmują wrogości południowców i tego dlaczego w każdej sytuacji traktowani są jak intruzi.
Południe amerykańskie w książce Grishama przedstawione jest zatem jako obszar skostniałych zasad, nieprzemijających zwyczajów, na którym bieda nie jest niczym niezwykłym, a pieniądze, kariera odchodzą zawsze na plan dalszy, gdyż na czoło wysuwa się miłość, przyjaźń, sprawiedliwość, prawość.
Trudność sprawia mi kwalifikacja tej książki pod względem jej gatunkowości. "Czas zabijania" nie jest bowiem kryminałem, nieco daleko także jej do thrillera, nie jest również w pełnym znaczeniu powieścią obyczajową, ani absolutnie przygodową. Wydaje mi się, że najlepszym określeniem będzie: obyczajowy thriller prawniczy. W dodatku z elementami przygodowymi, kryminalnymi i dramatycznymi.
Ocena: 5+/6
Kolejna odsłona amerykańskiego południa i kolejne podkreślenie południowych antagonizmów.
Przyprawione biedą, upokorzeniem i obecnym wciąż we wszystkich "białych" umysłach - rasizmem. Powieść Grishama w żadnym momencie nie jest ciepła ani serdeczna. Jest mocna, brutalna, okrutna.
Ale naprawdę warto po nią sięgnąć i cieszę się, że mnie się udało podczas wyzwania amerykańsko-południowego.
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Również byłam zadowolona, iż ją przeczytałam, Doskonale nakreślone tło, sprzeczność interesów,które różne grupy przy okazji procesu chciałyby załatwić. Spojrzenie ponadczasowe.
OdpowiedzUsuńJak już pisałam wcześniej bardzo lubię Grishama :), sam jest prawnikiem więc niedługo będzie nas "coś" z nim łączyć :) "Czas zabijania" czytałam daaaawno temu, ale wciągnął mnie swoją realnością i wyciskaniem stu myśli na minutę czasami :)
OdpowiedzUsuńChyba też po nią sięgnę, bo zachęciłaś mnie bardzo tym wpisem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Witam :)
OdpowiedzUsuńna podstawie tej książki był zrobiony film, czy mnie się coś pomieszało? :)
Mała Mi, tak. Ta książka doczekała się ekranizacji. Udało mi się ją zdobyć i planuję oglądnąć :)
OdpowiedzUsuńFilm też znakomity, polecam.
OdpowiedzUsuńDawno, dawno temu czytałam Grishama. Uwielbiam "Raport pelikana" i "Firmę".Mam tak wiele książek ukochanych, do których chciałabym kiedyś wrócić, a boję się, że nie zdążę. Czas przecieka mi między palcami, tyle jeszcze książek nieprzeczytanych, dobrze, że czasami ktoś o jakiejś przypomni. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń