Wytwór artystyczny o wysokich walorach estetycznych, czyli "dzieło" w języku włoskim wyraża powszechnie znane i zupełnie inaczej kojarzone słowo: "opera". Bo któż nie słyszałby chociaż raz w życiu o tym niezwykłym, bardzo bogatym i rozbudowanym utworze muzycznym tworzącym kompilację wokalno-instrumentalno-sceniczną?
Twórcami opery była Camerata florencka, która kładła szczególny nacisk na prymat słowa nad melodią we wszystkich dziełach muzycznych.
Włosi będąc ojcami opery zostali także twórcami, przeciwstawnego poglądom Cameraty florenckiej, terminu "bel canto" określającego nurt w muzyce kładący nacisk na estetykę, piękno głosu oraz wirtuozerię śpiewaków, a znaczącego nic innego, jak "piękny śpiew".
W powieści "Belcanto" Ann Patchett, tytułowy piękny śpiew wydobywa się z ust jednej z najlepszych sopranistek świata - Roxane Coss, której recital ma być ukoronowaniem urodzin japońskiego biznesmena. Przyjęcie z okazji jubileuszu Pana Hosokawy wydaje na jego cześć władza małego kraju w Ameryce Południowej, w nadziei że bogaty Japończyk chętnie zainwestuje swoje pieniądze w tym regionie. Tak naprawdę Pana Hosokawy nie ściągają jednak na bankiet do willi wiceprezydenta tego niewielkiego kraju interesy, ale chęć posłuchania na żywo ulubionej śpiewaczki - podobnie zresztą, jak innych gości, którzy na co dzień wcale niezainteresowani losami kraju stawiają się licznie na raucie.
Chyba wszyscy goście chcą aby ten wieczór, ten koncert trwał jak najdłużej, jednakże w końcu Roxane Coss milknie. W tym samym momencie do rezydencji wpadają terroryści.
Zwykle, w takich niebezpiecznych sytuacjach, terroryści stawiają warunki, które są spełniane lub bagatelizowane i dochodzi do szybkiego rozwiązania sprawy - ugodowo, bądź siłowo. Ale w tym przypadku przetrzymywanie zakładników przeciąga się. Mijają godziny, dni, w końcu tygodnie i miesiące. Pomiędzy terrorystami, a zakładnikami powoli zaczyna tworzyć się nić sympatii, która szybko przeradza się w głębsze i silniejsze więzi emocjonalne.
Pięćdziesięciu siedmiu mężczyzn i jedna kobieta w zamknięciu nawiązują przyjaźnie, odkrywają swoje dotąd nieupubliczniane pasje przed wszystkimi i próbują jakoś przeżyć ten czas. Jednak w wyniku upływu czasu przestają myśleć o swoim poprzednim, zwyczajnym życiu i pragną by ten stan uwięzienia nigdy się nie skończył. Uważają, że nikt nie powinien cierpieć, co w przypadku przekazania bądź odbicia zakładników mogłoby nastąpić.
W czterdziestoosobowej grupie zakładników wszyscy powoli przyzwyczajają się do tego, że wiceprezydent Ruben Iglesias opiekuje się domem, sprząta, pierze i prasuje, kandydat na ambasadora Francji Simon Thibault doskonale zna się na gotowaniu i wciąż myśli o swojej ukochanej żonie, Rosjanie, w tym Wiktor Fiodorow grają nieustannie w karty, ojciec Arquedas który został z nimi z własnej woli odprawia niedzielne msze święte i co sobotę spowiada, Japończyk Gen jest geniuszem lingwistycznym i non stop pracuje, umożliwiając rozmowy zakładnikom, czy służy terrorystom jako tłumacz, a Messner, który jest wysłannikiem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża odwiedza ich codziennie przynosząc zapasy i próbując negocjować. Pracodawca Gena - Pan Hosokawa nie odstępuje na krok śpiewaczki, którą ubóstwia, a Panna Roxane Coss cieszy się wśród wszystkich niesłabnącą popularnością i jest traktowana w szczególny sposób, na szczególnych warunkach.
Z czasem jednak okazuje się, że terroryści też mają ludzkie oblicza. Generał Benjamin uwielbiał grę w szachy, a genialny Ismael gry w szachy nauczył się w błyskawicznym tempie oglądając pojedynki swego generała. Cesar posiadał niesamowity głos i pragnął nauczyć się śpiewu. Generałowie Hector i Alfredo miłowali lokalną telenowelę. A wśród tej grupy wojskowych, doskonale zamaskowane, nagle ujawniają się dwie urocze dziewczyny - nieco naiwna, ale pragnąca poprawy swego życia Beatriz oraz piękna, szalenie inteligentna i chcąca się kształcić Carmen.
Z czasem trudno nawet rozpoznać, kto w tej rezydencji przetrzymuje, a kto jest przetrzymywany.
Obserwowanie narodzin relacji pomiędzy terrorystami, a zakładnikami jest niezwykłe i bardzo fascynujące. Być może ma to jakiś związek z znanym psychologii syndromem sztokholmskim, który objawia się solidarnością ofiar porwania z osobami je przetrzymującymi, ale Patchett ukazuje, iż taki stan emocjonalny jest naturalnym następstwem pewności, iż terroryści nikogo nie skrzywdzą i co więcej - że walczyli w słusznej sprawie, chcieli polepszenia swego bytu, więc dlaczego mają być za to ukarani? W dodatku terroryści okazują współczucie ofiarom porwania, pozwalając im na coraz to więcej swobody, zaprzyjaźniając się z nimi, spoufalając.
Dopiero zakończenie tej sytuacji wszystkich sprowadza na ziemię - przede wszystkim zaś zaczarowanego tą historią Czytelnika, który nie może uwierzyć, że to już. Że to ostatnia strona.
Ocena: 5+/ 6
Gdy pomyślimy, że historia opisana w powieści mogła naprawdę mieć miejsce, do fascynacji i zauroczenia dochodzi zaskoczenie, dreszczyk emocji i krótka myśl wyśpiewująca arię głęboko w naszej głowie - że to my mogliśmy tam być.
Powieść Patchett oparta jest jednak dosyć luźno na faktach. A fakty są takie: w 1996 roku obchody urodzin cesarza Japonii, zorganizowane w ambasadzie japońskiej w stolicy Peru - Limie, przerywa atak terrorystów z radykalnej peruwiańskiej organizacji. Terroryści pomimo wielu gróźb zabicia zakładników tego nie czynią, co więcej wypuszczają kolejne grupy przetrzymywanych, a siedemdziesięciu dwóch przetrzymują ponad pół roku. W końcu jednak służby rządowe podejmują próbę odbicia zakładników - osiem miesięcy po porwaniu wkraczają do ambasady.
Co ciekawe, podczas okupacji rezydencji terroryści, szczególnie najmłodsi, powoli zaczynali łagodnieć, stracili swoje morale i żałowali bardzo zakładników traktując ich jak najlepiej. Syndrom ten został później określony, jako odwrotność syndromu sztokholmskiego - tzw. syndrom limski.
Cieszę się ogromnie, że mogłam w ramach wyzwania Nagrody Literackie zapoznać się z tą niezwykłą powieścią. Każdemu ją gorąco polecam i sama przymierzam się do kolejnych książek laureatki Orange Prize - Ann Patchett.
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
książka musi być rzeczywiście świetna- dopisuję do listy... i zbieram pieniążki na nią...
OdpowiedzUsuńa właśnie Claudette może ty znasz jakąś dobrą bibliotekę w okolicy Bieżanowa, Prokocimia i Kozłówka?:) oczywiście w naszym kochanym Krakowie:)
Kaś, niestety nie znam żadnej biblioteki w tamtych okolicach, ale popytam znajomych, którzy tam mieszkają :)
OdpowiedzUsuńSama korzystam z usług WBP mieszczącej się na ul. Rajskiej i chociaż czasami naprawdę ciężko jest coś dobrego tam znaleźć (szczególnie w okresie wakacyjnym) to nie narzekam.
"Belcanto" koniecznie dopisz do listy. Bo to niby powieść obyczajowa, niby romans, a jednak zupełnie coś innego, ale jakże fascynującego!
Pozdrawiam
A ja się czaję na tę książkę i czaję... i co sobie przypomnę, że chcę ją przeczytać to nie ma jej w bibliotece... więc przyczajona nadal planuję lekturę :)
OdpowiedzUsuńSzalenie interesująca fabuła :) Jestem na tak razy sto chyba :D Właśnie chciałam pisać o syndromie sztokholmskim, a tu się okazuje, że jest jeszcze syndrom limski, zawsze mnie fascynowały takie zachowania. Wpisuję na listę obowiązkową!
OdpowiedzUsuńp/s i słodkich snów życzę :)
fantastyczna książka. też mnie bardzo wciągneła a na koniec nieziemsko zaskoczyła/
OdpowiedzUsuńJa też byłam zachwycona "Belcanto". "Biegnij"jest inna.
OdpowiedzUsuń