środa, 20 października 2010

Miasto tysięcy minaretów. Pierwszy spacer

Byzantium, Bizantion, Augusta Antonina, Nova Roma, Konstantynopol, Instambul, Stambuł... W trakcie swego dwudziestoośmiowiekowego istnienia przybierał różne nazwy, podobnie jak dobierał rozmaite barwy: polityczne, kulturalne, społeczne. Obecnie jest unikatem - jednym z dwóch miast świata położonych jednocześnie na dwóch kontynentach, największym miastem Turcji, jednym z największych miast świata i największą aglomeracją Europy. Ja dodałabym jeszcze, że z pewnością jest jedynym europejskim grodem z tak dużą liczbą meczetów. W Stambule jest ich obecnie około trzech tysięcy.



Wjeżdżamy do miasta od strony północnej, po długotrwałym postoju na granicy z Bułgarią zakończonym łapówką w wysokości 10$ od osoby i czteropaku Pepsi, wręczonym celnikowi (granica była jednocześnie pierwszym zetknięciem z turecką rzeczywistością - z wszechobecną korupcją oraz z toaletami "na Małysza") oraz po całonocnej podróży przez europejską część Turcji. Stambuł wita nas wschodzącym słońcem ujawniającym wszędobylski pył i kurz, poranną delikatną mgiełką oraz strzelistymi wieżami meczetów, w których właśnie kończy się modlitwa poranna.

Najważniejszy pierwszy krok

Granice miasta to ogromne przestrzenie ściśle zabudowane blokami, kamienicami, domami i właśnie świątyniami. Tereny zielone w nowych dzielnicach pęczniejącej aglomeracji to pobożne życzenia, ale im bliżej starszej części miasta, im bliżej morza tym coraz więcej drzew, krzewów cieszących oko. Na jednym z zielonych skwerów wysiadamy, jednak nie pod samym hotelem, gdyż uliczka okazała się zbyt wąska by autokar mógł zawrócić.

Szybko okazuje się, że hotel ten był dobrym wyborem, bo niezbyt interesujący widok z okna pokoju na ścianę sąsiedniego budynku oraz nieco wysłużone wnętrze w pełni są rekompensowane przez doskonałe położenie - tuż przy Hipodromie (a właściwie przy
Sultanahmet Meydanı). Na tym wielkim placu niegdyś odbywały się wyścigi konne oraz wyścigi rydwanów, a obecnie stanowi on swoistą wystawę prezentującą nie tylko międzynarodowe ekspansyjne sukcesy Turcji, ale także historię tego wielkiego kraju.

Trofea

Pierwszym, przykuwającym uwagę punktem na Hipodromie jest obelisk. Pochodzący z XV wieku przed naszą erą, wysoki na blisko 20 metrów, obelisk Totmesa III przywieziony został do ówczesnego Konstantynopola w 390 roku n.e. przez Teodozjusza Wielkiego prosto z egipskiej świątyni Amona-Re w Karnaku. By ułatwić transport tego giganta pocięto obelisk na trzy części, z których do dnia dzisiejszego zachowała się jedynie ustawiona na cokole część szczytowa, z doskonale zachowanymi hieroglifami.

W środkowej części Hipodromu wzrok przykuwa dosyć osobliwy element. Licząca około 2500 lat Kolumna Wężowa została przywieziona do Konstantynopola w IV wieku n.e., za czasów panowania Konstantyna Wielkiego. Pochodzi ze świątyni Apollona w Delfach i pierwotnie jej czubek zdobiły głowy wężów, które w nieznanych okolicznościach zostały oderwane, lecz jedną z nich można wciąż podziwiać w Muzeum Archeologicznym w Stambule.


Kolejnym istotnym punktem Hipodromu jest Kolumna Konstantyna
VII Porfirogenety - czyli 32 metrowy obelisk, którego ani data, ani okoliczności powstania nie są znane. Zbudowany z nieoszlifowanych kamieni, niegdyś zdobiony płytami z brązu przedstawiającymi wspaniałe zwycięstwa Bazylego I, obecnie stanowi zagadkę dla zwiedzających. Idąc dalej można ujrzeć ostatnią interesującą budowlę Hipodromu - ciekawą pod względem architektonicznym oraz historycznym Niemiecką Fontannę wzniesioną w drugą rocznicę odwiedzenia Istanbulu przez niemieckiego cesarza Wilhelma II w 1898 roku. Fontanna została zbudowana w Niemczech, w częściach przetransportowana do Stambułu i tu złożona oraz osadzona na Hipodromie. Stojąc przy Fontannie Niemieckiej możemy liczyć nie tylko na odrobinę kojącego cienia, tak potrzebnego w powoli gorejącym upale poranka, ale także na wspaniały widok.

Przycupnąwszy przy Fontannie Wilhelma II widzimy doskonale całe sześć strzelistych minaretów Błękitnego Meczetu i wszystkie cztery Aya Sofii. Dwie niesamowite budowle położone w najstarszej części miasta. Na pierwszy ogień idzie
Sultan Ahmet Camii, czyli Błękitny Meczet. Wszystko w tej budowli jest imponujące - wielkość, liczba minaretów, ogromny dziedziniec, liczba błękitnych kafli z Izniku od których meczet wziął swą nazwę. Do budynku wchodzi się boso, po uprzednim pozostawieniu butów w przedsionku, w niebieskim okryciu, które otrzymujemy od starego Turka. Zakryte musi być praktycznie całe ciało - wyjątkowo zezwala wejść w rękawku 3/4, a głowa może być odkryta. Wchodzimy oczywiście w czasie, gdy nie trwa żadna modlitwa, zatem po puszystych dywanach spacerują jedynie turyści, a przytłaczająca wielkość wnętrza potęgowana jest przez pustkę. Tych którzy oczekiwali cudów, czeka rozczarowanie, bo wnętrze meczetu poza fantazyjnymi zdobieniami, interesującym oświetleniem i dywanami nic innego nie zawiera.

Pomiędzy chrześcijaństwem, a islamem

Znacznie bardziej interesująca pod względem zawartości jest Aya Sofia (polskim turystom znana jako Hagia Sofia). Kościół Mądrości Bożej to jedna z najpiękniejszych, najwspanialszych budowli nie tylko w Turcji, ale na całym świecie. Ukazuje piękno złożone z kompilacji stylów, piękno nienaruszone historią i istotnymi zmianami przeznaczenia budynku. Aya Sofia zbudowana została w VI wieku n.e., z rozkazu cesarza Justyniana i miała stanowić zwieńczenie wysiłków włożonych przez władcę w odbudowę Cesarstwa. Budowa trwała raptem 5 lat, 10 miesięcy i 10 dni. Tyle właśnie powstawała najwspanialsza, największa bazylika chrześcijańska święcąca swe triumfy przez prawie tysiąc lat. Ogołocona podczas wypraw krzyżowych, przetrwała do zwycięstwa Turków w 1453 roku i wydawałoby się, że nic strasznego nie może ją spotkać, ale oto została przekształcona w ... meczet. Do bizantyjskiego cudu architektonicznego najeźdźcy dobudowali jeden minaret. Potem drugi i tak jeszcze dwukrotnie. Kościół Mądrości Bożej przekształcił się w islamską świątynię. Od 1935 roku Aya Sofia stała się, z rozkazu
Atatürka, muzeum. Obowiązują tu nieco inne reguły zwiedzania niż w Błękitnym Meczecie - nie trzeba przestrzegać czasu wolnego od modlitwy, nie trzeba mieć specjalnego stroju, można wejść w obuwiu.
O architekturze Kościoła Mądrości Bożej można by napisać niejedną książkę, dlatego jednokrotne jego odwiedzenie pozostawia niedosyt.



Sam dziedziniec bazyliki nie zachwyca swym pięknem. Na uwagę zasługują tu dwa elementy wskazujące na dwóch historycznych gospodarzy świątyni: fragmenty rzymskich zabudowań, które obecnie są już tylko szczątkami oraz Fontanna ablucyjna służąca muzułmanom do rytualnego obmycia przed modlitwą. Wnętrze Aya Sofii również przedstawia różnorodność stylów, wyraża rozdarcie tego kościoła pomiędzy dwoma religiami. O chrześcijańskim pochodzeniu tego miejsca świadczą kolumny bizantyjskie, wspaniałe wrota (wrota z brązu z II w p.n.e., wrota marmurowe, Wrota Cesarskie), pięknie zdobione kopuły, zdobione sklepienia, sarkofag cesarzowej oraz oczywiście liczne mozaiki (m.in. Chrystus Pantokrator z cesarzową Zoe i Konstantynem datowana na IX wiek). Muzułmanie wprowadzili zaś do świątyni arabskie inskrypcje wykonane przez kaligrafów, dobudowali kazalnicę zwaną mimbarem oraz specjalną lożę sułtańską służącą władcy i jego rodzinie, zawiesili żyrandole służące jednocześnie do składania życzeń oraz w centrum świątyni, w miejscu dawnego ołtarza, ustawili Mihrab wskazujący kierunek Mekki. Nie udało się jednak muzułmanom w pełni dostosować świątyni do swych potrzeb, gdyż Aya Sofia wciąż pozostaje odchylona aż od dziesięć stopni od tradycyjnego kierunku, na podstawie którego budowane są świątynie islamskie. Nawet Płacząca kolumna, znajdująca się w świątyni, która według legendy ma spełniać życzenia wiernych i jednocześnie przesuwać bazylikę w pożądanym kierunku nie pomaga - Aya Sofia wciąż pozostaje, na przekór świątynią bardziej chrześcijańską.

Oddech Rzymian

Z zacienionych murów Hagii Sofii udaliśmy się na ulicę Divan Yolu. Uliczny gwar i liczne spojrzenia przede wszystkim Turków oraz piekący żar lejący się z nieba wcale nie umilały zwiedzania miasta. Jednak w Stambule niemalże każdy skwer, każda uliczka i budynek najstarszej dzielnicy jest historycznym zabytkiem. I tak jako pierwszy zaciekawił nas grobowiec z mauzoleum sułtana Mahmuda II - niesamowity cmentarz, przenoszący nas dwa wieki wcześniej. Mijamy pobliski supermarket i dochodzimy do skrzyżowania, gdzie Divan Yolu przechodzi w ulicę
Yeniçeriler Caddesi. Skrzyżowanie owo to właściwie dosyć duży placyk nad którym góruje wysoka, monumentalna kolumna. Dotarliśmy na dawne Forum Konstantyna, będące niegdyś najważniejszym placem Konstantynopola. Stojąca w centrum dawnego skweru miejskiego, Çemberlitaş, czyli Kolumna Konstantyna, została wniesiona w 330 roku przez Konstantyna Wielkiego i upamiętnia zmianę nazwy miasta z Bizancjum, na Nova Roma i tym samym ustanowienie go stolicą Cesarstwa Rzymskiego. Wciąż monumentalna, jednak naznaczona katastrofami, które ją dotknęły na przestrzeni kilku wieków - potężna wichura z 1106 roku, grabieże krzyżowców, zdobycie miasta przez Turków, trzęsienia ziemi i pożar z XVIII wieku. Od tamtej pory kolumnę zabezpieczono przed zawaleniem niezbyt estetycznymi metalowymi obręczami. Dlaczego wobec tego ten niezbyt dobrze zachowany zabytek jest tak istotnym punktem wycieczek? Przede wszystkim dzięki legendom - pierwsze z nich dotyczą budowy kolumny i przypuszczenia, iż w jej podstawę wmurowano fragmenty Krzyża Świętego oraz laski Mojżesza. Pozostałe dotyczą zaś przyszłości Kolumna była niegdyś otoczona brązowymi pierścieniami, na jej czubku umieszczono Appola, którego później zamieniono na krzyż, obecnie i przepowiedni, iż w momencie kryzysowym dla miasta na czubku kolumny pojawi się anioł z mieczem, który będzie strzegł mieszkańców. W 1453 roku, gdy na miasto najeżdżali Turcy ta przepowiednia nie spełniła się, a wszyscy zgromadzeni pod kolumną wierni zginęli z rąk barbarzyńców. Ale może wówczas jeszcze nie był to dobry czas na cud?

Po lewej stronie, stojąc na placu przed kolumną, widzimy jedną z najstarszych i największych łaźni w Stambule, obecnie główną atrakcję turystyczną miasta - zwaną Çemberlitaş Hamammi. W tym wiekowym SPA można zażyć kojących i relaksujących kąpieli, masażów, posiedzieć w saunie, czy jacuzzi, jednak należy liczyć się ze sporymi kolejkami oraz tłumem wewnątrz. Dlatego też nie decydujemy się na łaźnię i zmierzamy już wprost na Kryty Bazar.

Szmelc, mydło i powidło

Wchodzimy, a właściwie płyniemy w tłumie ludzi, przede wszystkim turystów, przez dosyć pokaźną bramę. Od razu w oczy rzuca się przepych - złote zdobienia, fantazyjnie ozdobione stropy, śliska i dostojna posadzka z marmuru. Wszystko na bogato. Sklepy i stoiska również zachęcają ilością i jakością towaru. Ceną już mniej. Pouczone, iż pooglądać można, ale niekoniecznie należy na tym bazarze pełnym turystów cokolwiek kupować nie dajemy się zwieść i lekko rzucamy okiem. Tysiące cudownych chust, miliony niezwykłych torebek, fantazyjna biżuteria oraz oczywiście nieco turystycznego kiczu. Postanowienie łamiemy dopiero później (i to jak okazuje się już nie na Krytym Bazarze, więc chyba można?), a tymczasem oglądamy, przymierzamy, przebieramy i... gubimy się w natłoku uliczek, skwerków, skrzyżowań. Co rusz wpadamy w jakiś tłum, a w jednym takim ścisku czuję bolesne uszczypnięcie. Ponieważ uszczypnięcie to dotyczy mej mało szlachetnej części ciała, uznajemy to za sygnał do odwrotu. Z trudem odnajdujemy właściwą drogę, szlak prowadzący nas ku kolejnej atrakcji wycieczki. Wychodzimy niemalże wprost do portu. Nie wiem, jakim cudem udało nam się przebrnąć przez gwarny tumult i dotrzeć do miejsca, gdzie już na nas czekał niewielki stateczek.

Pomiędzy Europą, a Azją

Wycieczka statkiem po Bosforze jest niezapomnianym wrażeniem. Przepływanie pod monumentalnymi mostami łączącymi dwa kontynenty, podziwianie zabudowań nadbrzeżnych po stronie europejskiej oraz azjatyckiej, wiatr znad morza targający włosy i okrzyki zachwytu.
Szczególnie donośne słychać było przede wszystkim na widok pereł architektury stambulskiej, pałaców: Dolmabahçe, Beylerbeyi oraz Topkapı. Zachwycające były także królujące nad miastem wieże meczetów: Błękitnego i Aya Sofii, ale również ozdób nadbrzeża, meczetów: Ortaköy, Dolmabahçe i Nowego Meczetu. A rola wisienki na torcie przypadła tym razem Wieży Leandra, która stojąc nieśmiało na niewielkiej wysepce przebiła chyba nawet najbardziej dostojne i bogate pałace Stambułu w intensywności wznoszonych peanów. Jednak ostatnim i zarazem najbardziej oczekiwanym punktem rejsu po Bosforze było coś zupełnie innego - osobliwe, zaskakujące, nadzwyczajnie smaczne... lody w Azji. Prawdziwe tureckie lody, z koziego mleka, których dane mi było zasmakować jeszcze w przyszłości.



Powrót do Europy był zaskakująco szybki i nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się na lądzie. Teraz jeszcze tylko szybki spacer powrotny, znalezienie przytulnego miejsca, gdzie można spożyć posiłek i już możemy, po kilkunastu godzinach bez snu, odpocząć. W drodze powrotnej zahaczyłyśmy jeszcze o Bazar Egipski, gdzie jako wytrawna kolekcjonerka słoni, zakupiłam całkiem ładną sztukę, ozdobioną, jak się później dowiedziałam, Okiem Proroka, czyli najsłynniejszą turecką ozdobą. Znalezienie przystępnej restauracji było już większym problemem, bo niewyobrażalne zmęczenie nachodziło człowieka znienacka. Jednak w końcu się udało i gdy najedzona, potwornie szczęśliwa wtulałam się w poduszkę w hotelowym pokoju myślałam, że już nic nie przeszkodzi mi upragnionej chwili relaksu. Wtem niczym ryk z anielskich trąb odezwały się. Głośne, donośne, irytujące. Nawoływania do modlitwy. Mogłam przypuszczać. Byłam jednak w kraju bardziej islamskim...



Zgodnie z obietnicą odbyliśmy pierwszy spacer po jednym z najbardziej intrygujących i ciekawych miast Europy, a jednocześnie w jednym z największych i niezwykłych miast Azji. Drugi spacer nie będzie już tak długi, ale z pewnością pozwoli Wam przenieść się choć na chwilę do tego niezwykłego miejsca. Minusem mej wyprawy do Stambułu był czas - czas popularności kamer video, czas popularności aparatów analogowych i zarazem czas raczkujących cyfrówek. Dlatego niestety nie posiadam ładnych zdjęć cyfrowych z tamtej wyprawy, a fotografie analogowe również pozostawiają wiele do życzenia - mam za to ładny film ze zwiedzania, który do tej pory obejrzałam raptem dwa razy.
Wszystkie fotografie, które zamieściłam w mym reportażu pochodzą z Wikimedia Commons.

4 komentarze:

  1. Ależ cudownie! To miasto, które jest na szczycie mojej listy miejsc do odwiedzenia. Jeżeli będę wystarczającą szczęściarą, to moze już w styczniu 2011 się tam wybiorę :D

    Mam pytanko o hotel - czy mogłabym poznać cenę i dane? Niekoniecznie tutaj - może być na maila.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja Ci zazdroszczę tak wspaniałej wycieczki! Ja niestety poza Europę się jeszcze nie ruszałam, mam więc nadzieję, że jeszcze wszystko przede mną. Czytałam gdzieś, że na pamiątki trzeba wyjątkowo uważać - można mieć później problem, żeby przewieźć je przez granicę - to prawda?

    OdpowiedzUsuń
  3. Książkowo, polecam Stambuł. Myślę, że w zimie jest tym bardziej ciekawy, bo ciepły!:)
    Jeśli chodzi o hotel, to z przyjemnością podałabym Ci namiary, ale niestety tego hotelu już nie ma - o szczegółach wspomnę podczas drugiego spaceru ;)
    Ponadto myślę, że w Stambule, od czasu gdy ja byłam (a było to dobre parę lat temu i w dodatku przy okazji wczasów w Bułgarii), dużo zmieniło się jeśli chodzi o turystykę. Powstało dużo nowych hoteli. Myślę, że na pewno coś fajnego znajdziesz. Pozdrawiam :)

    Nyx, poza Europą jest rzeczywiście nieco bardziej egzotycznie. Chociaż, gdy odwiedzało się Grecję, Włochy, Francję czy Hiszpanię, jeszcze przed wprowadzeniem euro to również miało się posmak egzotyki - teraz już nie jest tak samo, niemniej jednak czujemy się niemalże wszędzie "jak w domu" :)
    Jeśli chodzi o pamiątki to rzeczywiście warto uważać, ale przede wszystkim na rzeczy które ktoś nam daje. Mogą zawierać jakieś zakazane substancje, możliwe jest też podrzucenie czegoś do bagażu - dlatego ja zawsze w dniu wylotu mam oko na moją walizkę, szczególnie na lotnisku. Problemem są też rzeczy, których przewozić nie wolno, a czasami o tym nie wiemy - ot choćby jakieś muszle, fragmenty dna morskiego, wyroby z krokodylej skóry. Chociaż przyznam, że celnicy też nie mają zbyt wytrawnego oka, bo kilkakrotnie przepuszczono mnie z różnego rodzaju płynami w bagażu podręcznym, w tym z 2 litrową butelką picia. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też mam od pewnego czasu w planie Turcję, więc i będzie literatura turecka. A tu i Ty prowadzisz po zaułkach i placach. Szkoda, że nie ma już atmosfery Bizancjum - może gdzieś w książkach...

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...