sobota, 21 maja 2011

Burza nordycka. "We własnym gronie" Mari Jungstedt

Rozgłos przyniosła im przede wszystkim krwawa ekspansja - najazdy łupieżcze, rabunki, gwałty, porwania. Mało kto jednak wie, że trudnili się także handlem, zasiedlali nowe, odludne tereny i jako pierwsi, na długo przed Kolumbem, odkryli Amerykę.

Wikingowie, bo o nich mowa, podczas swej, trwającej cztery wieki, obecności na europejskiej Północy pozostawili po sobie wiele śladów.

Uczestnicy międzynarodowego kursu archeologicznego w trakcie wykopalisk prowadzonych w ogniu upalnego, gotlandzkiego lata odkryli niemało pozostałości po Ludziach Północy. Podczas codziennych ciężkich prac na światło dzienne wydobyli takie cuda, jak: srebrne monety, ozdobne koraliki, gustowne szpilki, naczynia użytkowe, czy nawet fascynujące, lecz zarazem przerażające, szkielety ludzi zamieszkujących niegdyś tamte tereny.
Jednocześnie w każdym kursancie, wraz ze zbliżającym się zakończeniem prac archeologicznych, wzrastało napięcie związane z pragnieniem odkrycia sensacji, odnalezienia prawdziwego skarbu Wikingów.
Nikt nie spodziewał się jednak tak dramatycznego finału warsztatów.


Martina Flochten była wszak jedną z najpilniejszych kursantek. Była miła, przyjacielska, z chęcią spędzała czas w towarzystwie pozostałych uczestników kursu i z ogromną starannością podchodziła do wszystkich zajęć związanych z archeologią - zarówno praktycznych jak i teoretycznych. Gdy zniknęła przesłuchania jej znajomych wykazały, że nikt tak naprawdę nie przyjaźnił się bliżej z Martiną. Nikt nie wiedział, gdzie i z kim wymykała się po wykonanych pracach, czy miała jakąś sympatię na Gotlandii (choć o jej chłopaku w rodzinnej Holandii wszyscy słyszeli) i wreszcie, czy to możliwe, że uciekła? Może wyjechała z kimś lub zrezygnowała z kursu?

Niestety zakończenie poszukiwań nie przyniosło radosnych wiadomości. Martinę znaleziono w odludnym zagajniku. Została powieszona na drzewie, a z późniejszych ustaleń wynikło, iż wcześniej została utopiona i brutalnie okaleczona.

Z pewnością nie zginęła przypadkiem. Jej morderstwo zostało zaplanowane i precyzyjnie zrealizowane. Któż jednak mógłby chcieć zabić młodą Holenderkę, która na wyspie nie miała żadnych wrogów?

Na to pytanie stara się odpowiedzieć Anders Knutas. Nasz inspektor wraz ze swoją nieśmiertelną ekipą rozpoczyna kolejne, mozolne śledztwo, które początkowo wydaje się wręcz nierozwiązywalne. Ale jak to u Mari Jungstedt bywa - Czytelnik szybko przekonuje się, że to tylko pozory.

"We własnym gronie" to trzymający w napięciu kryminał. To powieść z fascynującym wątkiem obyczajowym. To mrożący krew w żyłach thriller. To wcale niełatwa układanka, którą wymyśliła dla nas autorka. Jakkolwiek byśmy nie nazwali tej książki musimy przyznać szczerze, że trzecią część przygód inspektora Knutasa czyta się z nie mniejszym (a wręcz z dużo, dużo większym) zainteresowaniem niż poprzednie tomy.

Mari Jungstedt bawi się znów naszymi emocjami. Odpręża nas opowieściami o Wikingach, o ciekawym zawodzie archeologa, o paserach, którzy bezprawnie zarabiają duże pieniądze na cudzej pracy podczas wykopalisk.
A potem nagle zrzuca nam z drzewa, wprost na głowę, zwłoki jednej z bohaterek.
Zmusza nas do myślenia, do zastanawiania się - kto, jak i dlaczego chciałby zabić tę przemiłą dziewczynę. Kto mógłby dopuścić się innych okrutnych czynów, które zostały odkryte w trakcie śledztwa?

Lato na Gotlandii jest gorące, z lekką morską bryzą, z skrzącym się piaskiem pod stopami oraz bardzo dziewicze i niezwykle krótkie. Taka jest też ta książka. Porywająca, emocjonująca, momentami wywołująca dreszcze, a innym razem duszność, szybko galopująca do przodu. A przy tym niezwykle oryginalna.

Ocena: 5/6


To moje (na razie) trzecie i ostatnie spotkanie z Mari Jungstedt i inspektorem Knutasem. Muszę przyznać, że będę za nimi niezwykle tęsknić. Mam jednak nadzieję, iż w niedługim czasie uda mi się zdobyć kolejne tomy cyklu i oczywiście, że będą one tak samo fascynujące (a może nawet bardziej) niż "We własnym gronie". Warsztatowo książka stoi na wysokim poziomie, co też bardzo mnie cieszy, bo dowodzi mojej teorii, iż Jungstedt naprawdę się rozwija.
Więc moi Drodzy - oby do tomu czwartego :)

7 komentarzy:

  1. Ładnie to tak kusić? Lubię literaturę skandynawską, więc z pewnością sięgnę na wakacjach:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasandro_85, nooo wiem, że nieładnie :) Ale cóż począć jeśli mi się podobało?

    Polecam czytać tę powieść w trakcie lata. Jest to idealna lektura na wakacje - lekka, dobrze napisana i jaka emocjonująca :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja sie jakos zrazilam po 1 tomie, nie tego oczekiwałam, a teraz jak widze w ksiegarni juz chyba 8 tom czy nie wiem to hohohoho. Sporo się tego uzbierało ;d

    OdpowiedzUsuń
  4. o tak. lubię te skandynawskie klimaty. czekam na możliwość przeczytania kontynuacji :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mary, faktycznie pierwszy tom nie był arcydziełem, chociaż to było moje pierwsze zetknięcie z literaturą skandynawską i mi się nawet podobało (nie sięgnęłabym po inne książki, gdyby było inaczej). Teraz przygody inspektora Knutasa nabrały rumieńców - aktualnie wyszedł chyba 5 tom serii, a ma być 8, więc faktycznie niezła kolekcja. Pozdrawiam :)

    Dominiko Anno, podobnie jak Ty czekam na możliwość przeczytania kolejnych tomów. Mam nadzieję, że nastąpi ona już niedługo :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Po przygodzie z trylogia Larssona wprost choruję na skandynawskie kryminały, a Twoja recenzja zmusza do przemyślenia listy najbliższych książkowych zakupów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dostałam ją w prezencie, odłożyłam na półkę "na kiedyś" Za sprawą Twej recenzji, muszę ją szybciej włączyć w czytelniczą kolejkę. Mam ochotę na dobry, ba, bardzo dobry kryminał.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...