wtorek, 3 listopada 2015

Nie lubię poniedziałku we wtorek, czyli pierwszy dzień reszty mojego życia.

Gdy poniedziałkowego poranka, tydzień i jeden dzień temu, uchyliłam powieki moim oczom ukazał się widok niezwykły. Włochaty, mokry pyszczek z długimi wąsami, piękne niebieskie oczy i fikuśny język sięgający małego czarnego noska oraz puszysta łapka delikatnie przesuwająca się po moim nosie. Moja kotka doszła do wniosku, że zbyt dużo tego spania, czas na przytulanie.

Miziając Maddie za uszkiem, czyli tam gdzie lubi najbardziej, przeszła mnie groza. W jednej chwili serce zabiło szybciej, oblał mnie zimny pot, a żołądek skurczył się boleśnie. Przez głowę przebiegło mi tysiąc myśli i około 99,9% dotyczyło tego, iż przecież wyleguję się w łóżku, a powinnam się uczyć! Kodeks sam się nie przeczyta, kolokwium roczne samo się nie zda, aplikacja sama się nie skończy!

Początkowy plan był taki - na kolokwium idzie Maddie.
Krótki przebłysk świadomości niezwykle mnie rozbawił. Kotka popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem, a w jej błękitnych oczach nie ujrzałam jakiegokolwiek zrozumienia. A przecież była to tylko resztka traumy, która siedziała we mnie od kilku tygodni. Egzamin miałam przecież w niedzielę! I jaka to była niedziela! Uch! Ach! Och!
Niedziela kombo

Przed niedzielą prawie 3 tygodnie choroby. Do tego stres, czy zdążę się przygotować i czy fizycznie przetrwam. Dzień przybierał formę tabletek, kodeksów i komentarzy, syropów, a w końcu elektrolitów. Czas się kurczył.

Rano w niedzielę pobudka i dezorientacja - która jest właściwie godzina? Ściśnięty żołądek nie przyjął śniadania, myśli kierowały się w stronę końcówki listopada i poprawki. Wiedza wirowała w głowie niczym kołowrotek.

8.30, niedziela. Panika, nerwowe przerzucanie stron. Wreszcie krótkie uściśnięcie dłoni, jedna komisja, dwie godziny, trzy stoliki, cztery pytania, pięć minut. Zwycięstwo nie przychodzi łatwo.

Niedzielne popołudnie było już tak irracjonalnie spokojne! Wolność w szerokim tego słowa znaczeniu. Było to popołudnie wyborcze, a następnie mocno targowe, książkowe, pełne emocji czytelniczych, spotkań z autorami (chociaż wydawało mi się, że w ostatni dzień Targi będą ulegały powolnemu wygaszaniu i że nie załapię się na żadne spotkania, a tu niespodzianka), a także kupionych książek i literackich emocji. Zauważyłam też pewną zależność.

Tyle dobra w jednym miejscu.
Targi Książki w Krakowie od dwóch lat wypadają w okresie kiedy mam kolokwium roczne na aplikacji. Wydaje mi się, że to jakiś szerszy spisek, w który wplątana jest moja rodzina, agencje rządowe i moja kotka, a który ma na celu ograniczenie mojego udziału w tej imprezie i tym samym ograniczenie w kupowaniu książek, na które już nie mam miejsca. Jakoś jednak udało mi się ich wszystkich oszukać i gdy w niedzielne popołudnie, po zdanym kolokwium rocznym (!), parkowałam auto pod halą Expo, na znalezionym bez problemu miejscu parkingowym stwierdziłam, że to koniec - nic już nie kupię, żadnego podpisu nie zdobędę, zbyt łatwo mi bowiem to wszystko przyszło i na pewno Targi się zwijają. Nic bardziej mylnego.

Szczepan Twardoch był wszędzie, a mnie niestety nie było na spotkaniu z nim :/
Nie uniknęłam tłumów i wszechobecnego szturchania, chociaż kolejek drastycznych nie było. W dodatku udało mi się spotkać i porozmawiać z kilkoma autorami. Agata Tuszyńska, wyglądająca jak mistrzostwo świata, podpisała mojej mamie "Narzeczoną Schulza" i okazała się niezwykle miłą i serdeczną osobą, dokładnie taką, jak sobie ją wyobrażałam. Magdalena Grzebałkowska, przy podpisywaniu maminych Beksińskich, tryskała humorem i optymizmem. Janusz L. Wiśniewski, którego jak sobie uświadomiłam odwiedzamy, co roku na Targach, podpisał mój prezent od mamy z okazji zdanego egzaminu, czyli "I odpuść nam nasze..." i przy okazji życzył mi powodzenia oraz bycia obrońcą samych uczciwych ludzi (dobrze, że nie samych niewinnych!). Wojciech Sumliński, który podpisywał mi książkę - prezent dla mojego dziadzia na imieniny - prosząc o przekazanie dziadziowi życzeń i śmiejąc się z tego, iż gdy poprzednią książkę chciałam kupić dziadziowi na urodziny, akurat w dzień wyborów prezydenckich, wszystkie księgarnię ją pochowały :)
Marek Krajewski natomiast był cały czas oblegany i jeśli nawet trochę żałowałam, że jego książki czytam wyłącznie na czytniku, to gdy zobaczyłam ten tłum ludzi na stoisku Znaku, jakoś mi przeszło.

Znak jak co roku kusi..

Jakie były tegoroczne Targi Panie Marku?
Dużo ostatnio było wszędzie o Targach Książki, nie będę wchodziła zatem w jakieś wymyślne tony, a tym bardziej w dysputy, czy polemiki, ale po prostu zwyczajnie napiszę - mnie się podobało. Wiem, że komunikacja była udręką, wiem, że tłumy, że średnia organizacja, że jedna restauracja z kolejką na pół godziny stania etc. Ale ja pamiętam jeszcze Targi na Centralnej, które były prawdziwym koszmarkiem - teraz jest dużo lepiej. No może nie jestem też obiektywna. Trudno :)
Szkoda jednak, że Targi tak szybko się skończyły.

Taki komunikat pojawia się też, gdy wchodzę na moje konto bankowe.

Pierwszy dzień reszty mojego życia

Wczorajszy poniedziałkowy poranek był już pozbawiony elementu grozy związanego z kolokwium. Nie zerwałam się nagle stwierdzając, że muszę się uczyć. Serce było spokojne, żołądek nieściśnięty. Wstałam na dźwięk budzika, założyłam szlafrok i pogłaskałam leżącą obok Maddie, która odpowiedziała miłym dla ucha mruczeniem. Poszłam do łazienki, umyłam zęby, zastanawiając się cały czas, co na siebie założę oraz jak będzie wyglądał mój dzień. Dopiero miarowa wibracja szczoteczki elektrycznej sygnalizująca koniec mycia zębów, wyrwała mnie z letargu. Nie miałam iść do pracy, nie miałam tak naprawdę nigdzie iść, a mogłam spokojnie dłużej pospać.

Tyle będzie czytania i grania!
Wtedy serce przyspieszyło, żołądek skurczył się i przypomniałam sobie piątkowe popołudnie, kiedy to mój pracodawca postanowił zlikwidować dział, o czym nas radośnie poinformował i w jednej chwili siedziałam pisząc raporty, a w drugiej pakowałam swoje rzeczy i wychodziłam z biura... z uśmiechem na ustach.

- Będziesz czytać tylko jeśli Ci pozwolę...
Chciałam sama odejść z tej firmy, ale ciągle było mi czegoś szkoda - a to znajomości, miłej atmosfery, mało wymagającej pracy, stabilności zatrudnienia, względnego spokoju. Zatem jestem na 3-miesięcznym wypowiedzeniu ze zwolnieniem od obowiązku świadczenia pracy oraz z perspektywami dwumiesięcznej odprawy.

A ile teraz mam czasu na czytanie! :)

- Najpierw głaskanie, a potem czytanie!

8 komentarzy:

  1. Ooo, pewnie takie uczucie nicniemusienia jest świetne... Choć ja bym byla chyba trochę oszołomiona 😉 a książkowe grubasy chętnie bym Ci podkradła 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było wspaniale przez kilka dni, ale już znalazłam sobie pracę i jest... nawet lepiej :)
      Jak wszystko sobie ładnie poukładam będę miała dużo więcej czasu.

      Książkowych grubasów będę bronić, jak niepodległości! ;)

      Usuń
  2. że się nie spotkałyśmy :(
    No, ale Szczygła nie mam, bo muszę poprzednie przeczytać - moja samodyscyplina. :(
    A bankomat pusty mnie wkurzył bo potrzebowałam hajsu, ale się udało :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety :( Ale na pewno następnym razem! (nie będę miała już żadnego kolokwium, zatem chyba zamieszkam w hali Expo na 4 dni, skombinuję jakiś materac, namiocik, farelkę...). Bankomat przewidziałam i wypłaciłam kasę pod domem, ale i tak gdzieniegdzie można było płacić kartą (np. w Wyd. Czarnym <3).

      Szczygieł to mój prezent własnoręcznie zakupiony (ach, samodyscyplina) z okazji kolokwium, a każdy z trzech tomów ma symbolizować jeden rok mojej aplikacji :) Oczywiście pewnie nie skończę ich czytać przed zakończeniem aplikacji, ale spróbuję, bo bardzo bym chciała!

      Usuń
  3. Dzieje się u Ciebie, dzieje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie nadążam właśnie, tak szybko się dzieje :)

      Usuń
  4. Gratulacje z okazji zdanego kolokwium :). Na pewno z pracą się ułoży, a na razie faktycznie masz sporo czasu na czytanie -- chociaż osobiście ze stosiku nic bym Ci nie podkradła, to masz przed sobą dużo przyjemnego grania, bo "Osadnicy..." strasznie wciągają (chociaż na początku podchodziłam do nich sceptycznie, bo miałam wrażenie, że wszyscy w to grają, ale kurczę, nic dziwnego ;)).

    No i: ależ masz puchatego kota! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję :) Z pracą już się ułożyło (tak naprawdę prawie bezrobotna byłam 4 dni). "Osadnicy" są cudowni, graliśmy dużo ze znajomymi, którzy teraz mają drugie dziecko i zero czasu wolnego, więc musieliśmy kupić własny egzemplarz oraz dodatek do niego.

      To fakt - moją kotka sprawiła, że stałam się hurtownikiem rolek do ubrań. Na zimę, jak na prawdziwą damę przystało, stroi się w takie oto futro. Najgorzej jest jednak, gdy zrzuca je na wiosnę... ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...