wtorek, 26 kwietnia 2016

Patrzyłam ludziom w okna. "13 pięter" Filip Springer

Mieszkańców dużego bloku, wracających niekiedy po zmroku do domu, zawsze wita, jeszcze na parkingu, kilkanaście lub nawet kilkaset świetlistych kwadratów i prostokątów.

Okna.
Czasami widać w nich migające światło telewizorów. Niekiedy biały poblask energooszczędności LEDów albo mocny punktowy strumień płynący z halogenów należących do tych, którym niespecjalnie zależy na oszczędności.



Niekiedy można zaobserwować w tych świetlistych przebłyskach członków rodziny plątających się po kuchni w poszukiwaniu kolacji, małe dzieci wyglądające rodziców wracających z pracy, czy zawieszających firanki i zasłony nowych lokatorów.

I ja stałam na takim parkingu. Wysiadałam z samochodu, a młode małżeństwo skręcało właśnie kuchenne meble z Ikei, starsza pani z drugiego piętra robiła kroiła ciasto na wieczorny seans serialowy, zaś dzieci sąsiadów skakały na łóżku pod sufit w szaleństwie zabawy.

Stałam na parkingu przed blokiem, a przecież wcale nie ruszyłam się z fotela. W dodatku na trochę przeniosłam się w czasie, aby znowu wylądować przed tym budynkiem i patrzyć ludziom w okna.

Od parteru aż po 13 piętro.
Piwnica

Prawdziwy mężczyzna powinien zasadzić drzewo, spłodzić syna i postawić dom. Dlaczego w tej kolejności?

Bo dom to w dzisiejszych czasach wciąż synonim dobrobytu. Nie mieszkasz u kogoś, tylko u siebie. Na swoim. Na własnym.

Posiadanie domu okupione będzie gigantycznym kredytem, który zostanie z Tobą na dobre i złe, przetrwa czasami niejedno małżeństwo, dorastanie dzieci i domowe zwierzaki.

Natomiast jeśli nie masz kredytu, a posiadasz dom jesteś największym szczęściarzem, jakiego można sobie wyobrazić. Oczywiście wtedy narażasz się na docinki, że to osiągnięcie rodziców, iż każdy może dostać kiedyś taki spadek lub że uczciwy człowiek nie zarobi na własne mieszkanie tak szybko. Ale tak naprawdę tych słów nie powinno się słuchać, tylko beznamiętnie wpuszczać jednym uchem i wypuszczać drugim.

Mało takich szczęściarzy spotkał na swojej drodze Filip Springer. Raczej przeważająca większość to obecni, byli lub przyszli kredytobiorcy, którzy tylko w ten sposób mogli spełnić swoje marzenia o własnym domu. Jedynie kupując często malutkie, dwupokojowe mieszkanie, za cenę 40-letniego kredytu z gigantycznym oprocentowaniem i niepewną ostateczną kwotą do spłaty, mogli zaspokoić swe pragnienia posiadania swojego miejsca na świecie.

Filip Springer niejednokrotnie zmusza czytelnika do udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy tak powinno być w nowoczesnym i demokratycznym państwie?

Z pewnością jednak taka, a nie inna sytuacja mieszkaniowa wydaje się patologiczna i jednocześnie patowa. Bo czy jakoś z niej możemy wyjść?


Parter

O ile końca polskiego kryzysu mieszkalnictwa nie sposób określić to początki tegoż kryzysu wyłaniają się z mroków historii i zaznaczają dosyć wyraźnie.

W latach '20 i '30 XX wieku powstawały rozmaite inicjatywy mające zapewnić dach nad głową obywatelom nowej państwowości. Oczywiście początki zawsze są trudne. Priorytetem przy budowaniu państwa, de facto u podstaw, była z pewnością administracja, gospodarka, opieka zdrowotna, szkolnictwo, a nade wszystko niespodziewane problemy związane z ochroną granic II Rzeczypospolitej, które przybyły w dużej mierze ze wschodu. Nie zaś to, gdzie rozwijające się wciąż społeczeństwo ma mieszkać.

Dużo miejsca Filip Springer poświęca tamtym czasom i tamtym problemom. Wskazuje prowodyrów dyskusji o mieszkalnictwie w latach międzywojnia, o ich pomysłach, często bardzo nowatorskich oraz o tym, jak mało mieli czasu.

Ale to, o czym należy wspomnieć na samym początku to fakt, iż mieszkań w Polsce zaczynało brakować już w tamtym okresie. Nie pomogły w tym rozliczne konflikty graniczne, gigantyczny kryzys gospodarczy (zwany Wielkim kryzysem), nagłe zmiany władzy (vide: przerwót majowy).
Ludzie mieszkali w strasznych warunkach, kwaterunek był na wagę złota, natomiast niejednokrotnie pod jednym adresem i w dodatku w jednej izbie mieszkała cała wielopokoleniowa rodzina.
Niektórzy wychodzili z założenia, że nie potrzebują niczego do zbudowania domu, jedynie poza własnymi chęciami. I tak powstawały domy, na które nikt nie wydał pozwolenia lub wydał je znajomy wojewoda przy kilku butelkach wódki. Niektóre z takich domów po dziś dzień stanowią problem faktyczny i prawny.

Czy można jednak obwiniać władze II Rzeczypospolitej za dzisiejszy problem mieszkaniowy i kredyty we frankach?

Po 123 latach nieistnienia Polska wróciła na mapy świata dokładnie na 21 lat. To dosyć dużo czasu na budowę domu, czy nawet bloku, ale jednak dramatycznie mało na postawienie nieistniejącego państwa na nogi i rozwój w każdej dziedzinie.

Mam wrażenie, że bardziej niż II Rzeczypospolita, na obecną prosperity mieszkaniową wpływ miały te zmarnowane i całkowicie sprzeniewierzone lata Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. I to nie dlatego, że poPRLowskie bloki straszą dziś w wielu miastach Polski, ale dlatego, że wydając na świat kolejne pokolenia ludzi całkowicie spaczyła ich myślenie, dążenie i działanie.



Poddasze użytkowe

Powoli wspinamy się po schodach historii, żeby dojść do wniosku, że takie, a nie inne koleje losu naszego kraju wpłynęły tak naprawdę na nasze obecne życie.

Na pierwszy plan wysuwa się, ledwie dotknięty, delikatnie wspomniany w "13 piętrach" problem braku kultury wynajmu w Polsce. U nas musimy mieć mieszkanie na własność, musimy mieć swój kąt. Na Zachodzie wynajem jest powszechny i normalny. Mieszkania są drogie, wiążą osobę z miejscem, a przecież nowoczesne społeczeństwa nie stoją w miejscu. Nie wiemy, co przydarzy się za 10 lat. Czy nie będziemy musieli uciekać z kraju? Czy nie dostaniemy intratnej propozycji pracy na drugim końcu świata?

Po co nam wówczas mieszkanie, które wiąże nas z jednym i tym samym miejscem. W dodatku piekielnie drogie, pozostające w mocnej symbiozie z równie drogim kredytem. I tak w Szwajcarii tylko cudem można znaleźć umeblowane mieszkanie do wynajęcia - ludzie przeprowadzają się bowiem wraz z całym dobytkiem, w tym z własnymi meblami.

Niestety ta chęć posiadania i jednocześnie niechęć do wynajmu związana jest nie tylko z pewnym nastawieniem społeczeństwa, ale również z brakiem prawdziwego rynku wynajmu w Polsce. Większość ogłoszeń o wynajmie mieszkań wisi kilka miesięcy z uwagi na stan techniczny pomieszczeń, które właściciele proponują. Jest zazwyczaj tak straszny, że nawet niska cena go nie rekompensuje. Ale wynajem, nawet mieszkań w dobrym stanie, kojarzy się jednoznacznie z czasami studenckimi, z wolnością, imprezami i szaleństwami. Stabilność, rodzina, praca i dorosłe życie to już zawsze własnościowe mieszkanie lub dom.

Pod tym względem mocno rozpieścił nas okres PRLu. Nie bez powodu nasi rodzice i dziadkowie wspominają go z rozrzewnieniem. Wszyscy mieli pracę i wszyscy mieli mieszkanie. Praktycznie za niewielką cenę, całkiem przestronne, własne, w nowo wybudowanym bloku na pięknym zielonym osiedlu z gigantycznymi przestrzeniami i doskonałą komunikacją. Nie trzeba było jednak ruszać się  z domu, bo każde takie osiedle miało plac zabaw, szkołę, przedszkole, żłobek, ośrodek zdrowia i pawilon handlowy. Na każdym mieszkali ludzie pracy, a niektórzy trzymali jeszcze swój niedawny inwentarz wiejski na balkonach. To były czasy!

Garaż

"13 pięter" od pierwszej strony porywa i wciąga czytelnika. Ma się jednak wrażenie, że to nie jest opis mieszkalnictwa, ale traktat o człowieku. Raport z biedy, ubóstwa, bezdomności i domności okupionej stresem, wrzodami i niewolnictwem kredytowym.

Filip Springer obala pewne mity. Mamy wspaniałą, wielką, powstającą w blasku II RP i baraki, małe getta dla eksmitowanych, gdzie aby mieć godziwe warunki należało mieć jakikolwiek dochód. Mamy nowoczesne społeczeństwo, w którym strach kupić mieszkanie, bo albo deweloper zbankrutuje, albo bank nas oszuka, albo frank nagle wzrośnie.

I chociaż czytałam tę pozycję z wypiekami na twarzy to nie sposób mi zgodzić się, z niektórymi, wyłaniającymi się z jej kart założeniami. Nie zgadzam się, że to na państwie ciąży obowiązek dostarczania mieszkań ludziom. Oczywiście, mieszkanie to podstawowa potrzeba człowieka, ale nikt nie powiedział, że tę potrzebę winno realizować państwo. Że państwo po prostu powinno dać mieszkanie, w takiej, a nie innej formie.

Moim zdaniem takie teorie uwsteczniają nas i prowadzą do jakiegoś przedziwnego rozdawnictwa. Czy nie łatwiej każdemu po prostu umożliwić posiadanie własnego mieszkania lub domu? Państwo bowiem powinno każdemu obywatelowi dać nie rybę, a wędkę. Nie mieszkanie, a możliwość jego zdobycia własnymi siłami i własną pracą.

Bo bez pracy nie ma kołaczy. Nie ma też własnego M3.

Ocena: 5+/6

_______________________________________________________________________________ 

Pierwsze słowa: 

"Musimy koniecznie umrzeć razem" - mówi Zofia. Jest zimna noc z 28 na 29 listopada 1931 roku, podejmują kolejną próbę. Poprzednio zatkały komin, żeby się zaczadzić. Ale po ich dziurawej chałupce przeciąg gania jak po swoim, więc obudziły się rano całe i zdrowe, tyle że z bólem głowy.

Rok pierwszego wydania: 2015 rok

Liczba stron: 304

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa pozycja. Mieszkając w Anglii najpierw wynajmowałam pokój, teraz mieszkanie. Czynsz wynosi prawie równowartosc pensji konkubenta, więc na życie dopłaca nam państwo (ja nie pracuje). Wszyscy w Polsce nas żałują, że wciąż na wynajmowanym, ale tutaj to normalna sytuacja i widzę coraz więcej jej plusów. Kiedy wrócę kiedyś do Polski na pewno nie wezmę kredytu na 30 lat. Wolę wynająć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetny reportaż - naprawdę go gorąco polecam. Natomiast wydawał mi się nieco za krótki, chociaż ten temat bardzo trudno byłoby w pełni wyczerpać.

      Twój przykład pokazuje, że w Polsce wynajem jest kojarzony źle, jako taka smutna ostateczność. Ja opieram się na doświadczeniach znajomych mieszkających w Szwajcarii i Brukseli, dla których najem jest normalnością. Natomiast, gdy ostatnio usłyszałam, że ktoś ze znajomych sprzedał swoje mieszkanie i teraz sam wynajmuje w centrum Krakowa całkiem ładny lokal, moja mama oburzyła się, że jak można nie mieć swojego mieszkania tylko wynajmować - to tak jakby się nie miało domu :) Widać poglądy są różne również ze względu na pokolenie :)

      Usuń
  2. Świetny tekst o bardzo intrygującej książce. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy warto po tę książkę sięgnąć, to po Twoim tekście przestanie je mieć. Tym bardziej, że temat prędzej czy później dotyczy każdego (no, może poza wspomnianymi szczęściarzami, którzy własne lokum dostają w spadku).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, cieszę się, że Ci się mój tekst podoba :) Myślę, że ta książka wzbudza bardzo silne emocje i jest niezwykle uniwersalna, dlatego warto po nią sięgnąć.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...