niedziela, 15 listopada 2009

To by było to! "This is it" reż. K. Ortega

25 czerwca 2009 r. wieczorem było dosyć ciepło. Siedziałam przy lekko uchylonym oknie i czytałam podręcznik na egzamin, który miałam mieć za kilka dni. Wtedy do pokoju wbiegła moja mama, nieco zaaferowana. Z jej słów zrozumiałam tylko "umarł", "w Los Angeles", "dzisiaj". Włączyłam telewizor i rzeczywiście na każdym kanale było o tym głośno. Nikt nie potwierdzał informacji o śmierci, nikt też nie zaprzeczał. Wiadomym jest, że zwykle potwierdzenie takich informacji w mediach jest tylko formalnością.
Tknięta impulsem wygrzebałam z pudła stojącego na szafie bardzo stare pudełko. Kolorowa okładka, a na niej zdjęcie, a wszystko mocno zakurzone. Włożyłam klejoną kilka razy taśmę do kieszeni w wieży (kiedy ostatni raz używałam magnetofonu?) i nacisnęłam odwrócony trójkącik.
Ostatni raz piosenek tych słuchałam w wieku sześciu, może ośmiu lat, a więc wieki temu. Dziwne, że w ogóle nie wyrzuciłam tej kasety, tylko wetknęłam ją do pudła, przecież tak szybko magnetofony zostały wyparte przez odtwarzacze CD, a odtwarzacze już przeżywają swoją starość i ustępują miejsca mp3.
Tej nocy, gdy kładłam się spać w głowie szumiały mi piosenki. Ale szum ten był miły. Coś jak szum morza w letni wieczór, jak szum strumyka w górskim potoku, jak szum powietrza kilka kilometrów nad ziemią.
Rano media obiegła już pewna, potwierdzona informacja.
Michael Jackson zmarł 25 czerwca 2009 roku, o godzinie 14:26 (23:26 czasu polskiego).

Nigdy nie byłam fanatyczną fanką Michaela. Lubiłam jego muzykę, szanowałam to co robił i nigdy nie uwierzyłam w to, że skrzywdził kogokolwiek. Nie dlatego, że go uwielbiałam. Raczej dlatego, iż każde inne stwierdzenie byłoby moim zdaniem przeciwne myśleniu zdroworozsądkowemu.
Ale nie wycinałam skrupulatnie wycinków prasowych, nie całowałam jego zdjęć, nie przesłuchiwałam po tysiąckroć jego piosenek by zapamiętać każdą najmniejszą choćby nutę.
Gdy jednak usłyszałam, że w kinach będzie wyświetlany dokument złożony z migawek kilku miesięcy jego życia tuż przed śmiercią, ucieszyłam się i od razu zarezerwowałam bilety.
Chciałam naocznie przekonać się, czy Michael naprawdę był takiej tragicznej formie, jak wyglądały jego próby, czy był kapryśny, czy właściwie zgodził się na koncerty tylko ze względów finansowych - bo takie pogłoski słyszałam z różnych źródeł (już nawet nie wspomnę o wspaniałym polskim artyście panu JJ, który oznajmił, iż Jackson nie potrafił tańczyć).
I przekonałam się.

Do sali kinowej wchodziłam z niepokojem, bo bałam się rozczarowania filmem. Wychodziłam zaś ze łzami w oczach. Dokument ten, nagrany przecież przy okazji prób do koncertu, miał pokazać przygotowania, udokumentować wszystkie starania ekipy po to by zadowolić londyńską publiczność. Nagrania miały też być częściowo wykorzystane podczas koncertów w Londynie.
Widać jednak, że przed zadowoleniem publiczności ekipa koncertowa najpierw musiała zadowolić Jacksona. Każdy krok musiał być perfekcyjny, tancerze musieli dać z siebie wszystko, a jednocześnie nie bać się nowych wyznań, wszak wybrano ich z tysiąca chętnych z całego świata.
Muzycy musieli każdą nutkę zagrać perfekcyjnie, jeżeli gdzieś popełnili błąd Michael zaraz to wykrywał i starał się poprawić, wytłumaczyć, że na płycie ta melodia zupełnie inaczej brzmi (cóż z tego, że szary widz nie zauważyłby różnicy?!).
M.J., jak był nazywany przez ekipę, nie krzyczał, nie denerwował się, zaś na każdym kroku podkreślał swoje przywiązanie do całej grupy, swoje zamiłowanie do muzyki i tańca, ogromne nadzieje, które miały przynieść mu te koncerty, miłość jaką darzył swoich fanów i całą publikę. Był radosny, żywiołowy, niezwykle wrażliwy i stanowczo tłumaczył wszystkim obecnym na próbach, że przesłanie jakie niosą ze sobą jego piosenki tkwi w jego sercu i jest celem jego życia.
Nie wiem nawet jakich słów użyć by opisać to co zobaczyłam. Chyba najlepsze będą najprostsze.
Michael był genialnym tancerzem, był genialnym muzykiem, wokalistą, był niesamowitym człowiekiem, ikoną. Postacią tak barwną, tak wrażliwą, tak zdolną i jednocześnie tak normalną.

"This is it" nie jest dokumentem pokazującym ostatnie chwile Michaela Jacksona. Brak w nim martyrologii, rozpaczy, brak w nim śmierci.
Jest to natomiast bezapelacyjnie film ukazujący życie bardzo cenionego po śmierci, a chyba nie dość docenionego za życia artysty, który całą swą energię poświęcił na to, by utrzymywać się na szczycie i swoim fanom, poprzez muzykę, dawać wszystko czego zapragną, a nawet tego, czego się nie spodziewają.
Właściwie to nie film. To prawda pokazana na wielkim ekranie.

Ocena: 6/6

1 komentarz:

  1. Widziałam ten film. I choć słyszałam o nim złe opinie, to uważam, że jest to dowód na niesamowity profesjonalizm tego artysty i niesamowity talent. Nigdy nie byłam mega-fanką Michaela, ale naprawdę te koncertowe próby zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Przykre, że odszedł.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...