Jednym z pytań, jakie nasunęły mi się podczas włączenia się do zabawy blogowej było pytanie o kolejność poznawania książki oraz jej filmowej adaptacji. Sama preferuję bezwzględnie uprzednie czytanie powieści, a później oglądanie jej na wielkim czy mniejszym ekranie. Oczywiście zdarzyło mi się podziwiać adaptację filmową przed przeczytaniem książki, ale zwykle były to pojedyncze przypadki i zabierając się do oglądania nie wiedziałam, że powstały na kanwie jakiejkolwiek lektury.
Nie traktuję też filmów, jako zło konieczne, które trzeba oglądnąć by móc od razu skrytykować. Zwykle cieszę się, gdy którakolwiek z przeczytanych przeze mnie książek pojawia się na dużym ekranie i ogromnie chcę ją zobaczyć.
Tak samo było w przypadku "Bez mojej zgody" w reżyserii Nicka Cassavetesa, który to film jest ekranizacją głośnej już powieści Jodi Picoult, którą miałam okazję nie tak dawno czytać.
Historia ukazana w tym obrazie wygląda bardzo podobnie jak w książce.
Anna, stworzona po to by uratować swoją ciężko chorą siostrę, chce sama decydować o swoim ciele. Nie chce już być bankiem tkanek, pragnie usamodzielnienia medycznego, bo dotychczas to rodzice podejmowali decyzje za nią. Dziewczynka zwraca się z prośbą o pomoc do jednego z najsłynniejszych adwokatów w Stanach, który w jej sprawie widzi intrygujący go potencjał.
Muszę przyznać, że najbardziej w filmie zaskoczyła mnie postać matki Anny, grana przez Cameron Diaz, którą w najśmielszych nawet oczekiwaniach nie podejrzewałabym o takie doskonałe zagranie tej trudnej roli. Cameron Diaz śmiała się, płakała, złościła, goliła głowę, tak jakby nie grała tej postaci, tylko jakby nią była. I to chyba ona najbardziej zachwyciła mnie w tym obrazie.
Niestety pojedyncze sceny nie sprzyjały spójności całej opowieści i widz, który po książkę nie sięgnął mógł mieć trudności w rozpoznawaniu intencji twórców. Ale z drugiej strony trudno przenieść tę historię Picoult na ekran, więc jestem zaskoczona, że to w ogóle Cassavetesowi się udało. Z mniejszymi lub większymi potknięciami, ale jednak udało się.
I wreszcie najbardziej ambiwalentny element filmu w moim odczuciu - zakończenie - za które jestem jednocześnie bardzo wdzięczna i którym jestem bardzo rozczarowana, stanowi doskonały przykład na to, jakie emocje towarzyszyły mi w trakcie oglądania całej ekranizacji.
Podobało mi się, bo nie było hollywoodzkie, bo było bardziej prawdziwe niż w książce, bo było inne. Nie podobało się natomiast, gdyż przez nie historia nabrała zwyczajności, stała się za bardzo normalna i już tak nie zaskakująca, jak powieść.
Teraz widzę dopiero, jak trudno znaleźć złoty środek - a czasami jest to wręcz niemożliwe.
Niemniej jednak film polecam. Choćby dla samej konfrontacji z powieścią.
Ocena: 4/6
to wszystko jest potrzebne by móc stworzyć wytrawnego Czytelnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mnie niestety nie było dane jeszcze przeczytać "Bez mojej zgody" i strasznie żałuję, że nie dane mi było obejrzeć ekranizacji w kinie. Jednak po Twojej recenzji wiem, że mimo to cały czas mam ochotę obejrzeć ten film. I to podwójnie :D
OdpowiedzUsuńKsiążka jest świetna, a film może kiedyś obejrzę :)
OdpowiedzUsuńWitam:-) Książka bardzo trudna, nieraz z przy niej płakałam. Moja przyjaciółka już oglądała ten film i podobnie jak Ty polecała.
OdpowiedzUsuńBędę na niego polować :-)
Pozdrawiam i życzę miłego dnia!
Niestety, nie miałam jeszcze okazji ani do przeczytania książki, ani tym bardziej do obejrzenia filmu. Jednak po Twojej recenzji, planuję nadrobić te braki, bo historia ta wydaje mi się niezwykle interesująca.
OdpowiedzUsuńO proszę, a mnie się wydawało, ze Cameron Diaz to najgorszy element tego filmu (nie widziałam go, ale tej aktorki... nie lubię, tyle).
OdpowiedzUsuń