
Nadszedł wreszcie ten świąteczny czas. Najedliśmy się, pośpiewaliśmy kolędy, znowu najedliśmy, rozpakowaliśmy prezenty, najedliśmy i pozachwycaliśmy się kilkanaście razy pięknie przybraną choinką. W między czasie pooglądaliśmy sztandarowo świątecznie "Grincha", "Jak rozpętałem II wojnę światową", "Sami swoi", a do tego "Love actually" i "Holiday". Był też nasz ukochany Kevin i to nawet w różnych odsłonach. Na lekturę może i starczyło czasu (choćby programu telewizyjnego), ale pewnie więcej znajdziemy go po Świętach.
I tu nagle obudziliśmy się zmęczeni, zdezorientowani, z kompletnie rozregulowanym układem pokarmowym wieczorem, drugiego dnia Świąt i uświadomiliśmy sobie, że to już koniec. Całe tygodnie przygotowań i raptem trzy dni świętowania.
Oczywiście, ugotowane potrawy, piękne ozdoby, pachnące drzewko zostaną jeszcze na kolejny miesiąc, a prezenty, które otrzymaliśmy służyć nam będą nawet kilka lat. Ale nastrój świąteczny już opadł z sił, dogorywa i tak szybko nie wróci. Mimo wszystko - będzie co wspominać.