wtorek, 3 stycznia 2017

Rozważanie i planowanie 2017

Do ostatniego dnia to był trudny rok. Poplątany, pechowy, niepokojący, stresujący.
Zwłaszcza, że starsze pokolenia zawsze powtarzają, iż zawsze dzieją się w roku przestępnym złe rzeczy w naszej rodzinie. Przesądy przesądami, lecz w każdych takich wierzeniach jest zawsze szczypta słuszności.




Tym bardziej powitanie Nowego Roku, jak zawsze ostatnio, w aromacie domowej pizzy, przy delikatnym huku fajerwerków, śpiewach wprost z mroźnego Zakopanego, miauczeniu kota schowanego pod kanapą, gdy przy stole trwały budowy nowych europejskich linii kolejowych oraz zdobywanie sojuszników wśród Pięciu Klanów sułtanatu, przyjęłam z ogromną ulgą. 

Jaki był miniony 2016 rok?

środa, 21 grudnia 2016

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o "Rozprawie nad książką", ale boicie się zapytać.

Razu pewnego przebywając w zacnym, choć przygnębiającym, budynku sądowego przy krakowskiej ulicy Przy Rondzie, w pobliżu Ronda Mogilskiego wpadłam na genialny (jak to bywa u mnie) pomysł.

Doszłam do wniosku, że dlaczego nie zrobić by takiego sądu na blogu. Oczywiście absolutnie nie miałam tu na myśli tworzenie jakiś sądów kapturowych, czy innych konkurencyjnych dla naszych państwowych instytucji, formacji. Chodziło mi o coś zupełnie innego. O taki szczególny rodzaj sądu, o sąd nad przeczytaną książką.

Pomysł ten kiełkował w mojej głowie, rozrastał się, ukorzeniał. Aż w końcu pomyślałam, że coś z tego jednak będzie. Planowałam formę, treść, kolejne odcinki. Ale nie zabierałam się jeszcze do pisania. Stwierdziłam, że trzeba to dopracować, przemyśleć, ułożyć.

I wtedy: bach. Spadł na mnie niespodziewanie pewien news.
Akurat jechałam samochodem, stałam na światłach w doskonałym humorze i nuciłam pod nosem jakiś hit z dawnych lat. Marzyłam o tym, aby już być w domu i zabrać się za wręcz palącą książkę, znajdującą się aktualnie na siedzeniu pasażera, w czeluściach mej torebki, gdy to usłyszałam. Informacja była bardzo entuzjastyczna, niezbyt długa, ale nizwykle zachęcająca, a dotyczyła nowego programu prowadzonego z udziałem publiczności w Radiu Kraków. Nazywał się on nie mniej, nie więcej tylko: "Sąd nad książką".



Wiele myśli przebiegło mi wtedy przez głowę. Na czele z taką upartą, że to wręcz niemożliwe, że nie wypowiadałam tego pomysłu głośno, więc może zwariowałam i w przypływie emocji (a może lunatykowania? w dzieciństwie ponoć zdarzało mi się łazić po nocy) napisałam jakiś e-mail do Radia Kraków lub Instytutu Książki? :)

Oczywiście, gdy emocje opadły, najbardziej prawdopodobnym powodem tej mojej lekkiej klęski wydał mi się zwyczajny zbieg okoliczności.

I myślałam, jak wybrnąć z tego ambarasu. Bo przecież kształt już mam, wszystko przemyślane, decyzja podjęta. Głupi tytuł nie zniszczy mi tych godzin spędzonych na planowaniu.
Ale przecież tytuł jest najważniejszy! Zatem wystarczy go zmienić!

Olśniło mnie znowu na korytarzu sądowym. Krótko przed jedną z wielu rozpraw, które w tym dniu miałam zaplanowane. Z sali sądowej wyszła Protokolantka: "Proszę na rozprawę w sprawie oskarżonego XYZ, wszystkie obecne strony oraz świadków".

Rozprawa. Rozprawa nad książką!

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nie lubię poniedziałku, czyli skąd tyle czytania w listopadzie.

Z każdym nadchodzącym nowym rokiem życzę sobie tego samego.
I nie jest to wbrew pozorom wielki basen w jeszcze większym ogródku, kluczyki do sportowego auta w szufladzie, futro w szafie, czy milion na koncie.

Na pierwszym miejscu jest oczywiście zdrowie. Bo zdrowie jest najważniejsze, w tym zdrowie naszych bliskich i gdy nie domaga (tak jak aktualnie teraz, gdy złapało mnie jakieś paskudne zapalenie gardła) to nie ma nawet jak pływać w tym przydomowym basenie!

Drugą pozycję okupuje miłość. Miłość bliskich i związana z nią troska, bezpieczeństwo, radość i spokój. Po co milion na koncie skoro nie ma z kim go wydawać?

Synonim szczęścia.

I wreszcie po trzecie życzę sobie szczęścia i to takiego ponadwymiarowego. Szczęścia, jako spełnienia rodzinnego, prywatnego, zawodowego. Szczęścia, jako uczucia towarzyszącego mi na co dzień. Szczęścia, jako radości z wszystkich sukcesów swoich i bliskich mi osób.

Dla mnie synonimem szczęścia jest również oddawanie się temu, co kochamy. Czy jest to jakaś super praca zawodowa, czy szalona pasja, czy chociażby zwykłe hobby.

Być może się nie domyślaliście (a teraz, ha, Was oświecę!), ale takie małe szczęście dla mnie to też spokojny wieczór w fotelu z dobrą książką i ciepłą herbatą. Listopad jest dla takich małych szczęść miesiącem wprost idealnym. Szybko robi się ciemno, jest zimno, mroczno, może nawet pada śnieg, więc można bez żadnych wyrzutów sumienia otulić się kocykiem i czytać, czytać, czytać.

czwartek, 10 listopada 2016

Filiżanka herbaty u lady Agathy. "Tajemnica rezydencji Chimneys"

- Najwyższy czas na poranną herbatę - rzekł (...) energicznie - Proszę tędy. Na następnej ulicy mamy wspaniałą kawiarnię.
- Domniemywam - powiedziała pani Caldicott tym swoim głębokim głosem - że koszt posiłku jest wliczony do wycieczki?
- Poranna herbata, proszę pani - odparł Anthony w sposób profesjonalnie uprzejmy - jest ekstra.
- To nieprzyzwoite!
- Życie bardzo często nas doświadcza - powiedział pocieszająco Anthony.
Oczy pani Caldicott rozbłysły; zauważyła tonem człowieka skaczącego na minę:- Podejrzewałam coś takiego i byłam na tyle przewidująca, że dziś rano przy śniadaniu odlałam trochę herbaty do dzbanka. Podgrzeję ją sobie w maszynce spirytusowej. Chodź, tatuśku.
Państwo Caldicott pożeglowali triumfalnie w stronę hotelu, a postać damy aż promieniała zadowoleniem własnej zapobiegliwości."

Poczęstujcie się herbatą. Źródło

W dosyć prostych i przyjemnych okolicznościach, gdzieś pomiędzy Leicester, a Loughborough, w trasie, którą można było przejechać za jednego pensa za milę (a w przypadku dzieci nawet za połowę stawki), w drodze na wiec abstynentów, narodziła się, całkiem niespodziewanie, współczesna turystyka.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Nie lubię poniedziałku, czyli trudno się pozbierać, bo Targi, Targi i po Targach.

Od jakiś trzech lat, rok rocznie w październiku miałam problem.

Oto wielkimi krokami zbliżało się w moim rodzinnym Krakowie święto książki, prawdziwy raj dla książkoholików, dni rozpusty książkowej... a ja byłam zajęta.

Za każdym razem poczucie obowiązku wygrywało z szalonym buszowaniem pośród stoisk targowych. I co prawda spędzałam ten czas wśród książek, jednakże żadna z nich nie była taką jaką wzięłabym bez wahania do ręki w czasie wolnym.

Tak, niestety uczyłam się. Uczyłam się jak szalona.
Uczyłam się do oporu i gładko przechodziłam przez egzamin wstępny i kolejne kolokwia.
Poświęcałam swój czas i swoją energię, aby realizować marzenia zawodowe, zaś przyjemności schodziły na plan dalszy.

Coś wisiało w powietrzu..

Aż nadszedł ten piękny rok AD. 2016. Rok przestępny. Rok niespodziewanie poplątany. Ostatni rok mojej aplikacji. Rok bez kolokwiów i egzaminów!

Od wakacji śledziłam stronę krakowskich Targów, zwłaszcza, iż te nadchodzące miały być szczególne, jubileuszowe, w końcu dwudzieste!

Wiedziałam, że na pewno nie wpadnę już tym razem w ostatniej chwili na halę Expo i nie będę biegać jak szalona wśród stoisk poszukując promocji, autorów, gratisów, znajomych (i to wszystkiego na raz). Miałam spokojnie, dostojnie kroczyć po halach, przeglądać książki, brać udział w spotkaniach, ustawiać się spokojnie w gigantycznych kolejkach do ulubionych autorów. Miałam wreszcie korzystać i cieszyć się tym książkowym świętem przez całe długie cztery dni.

A jak było w rzeczywistości?

niedziela, 9 października 2016

W oparach wulkanów i cieniu starożytnej dżungli na La Isla Bonita.

Południe jest surowe, pachnące siarką i ciepłe.
Północ spowija mglista otulina zieleni, rozwiewana przez zimne wiatry.

Na południu słońce pojawia się zawsze około południa, ogrzewając liczne plantacje bananów.
Na północy popołudniami słońce nie ledwo przebija się przez grubą warstwę nisko usytuowanych chmur.

Banany i ocean to typowy krajobraz tej wyspy.

Od północy do południa rozciąga się trasa wędrowna prowadząca szlakiem kolejnych erupcji wulkanicznych, które stworzyły ten przedziwny klimat.

Środek jest jednak najciekawszy. Gigantyczny lej powulkaniczny, którego wnętrze znajduje się poniżej poziomu morza, obrośnięty pradawną puszczą oraz gdzieniegdzie plantacjami bananów, jedwabiu i winorośli.

Wysiadacie z samolotu. Robicie wdech, potem wydech. Znowu wdech. I już to czujecie. Wszędzie ten sam, drażniący nozdrza zapach niepokoju, zapach egzotyki, zapach wulkanu. Wszechobecna siarka.

Ostre zakręty na stromych czarnych zboczach umajonych tropikalną roślinnością. Małym, niskim domkom z niewielkimi oknami powciskanym we wzgórza daleko do kolonialnych rezydencji kupców i magnatów. Ale to w nich przetwarza się skarby wyspy, chociażby na niesamowite lokalne trunki.

Ale wtem z okna autobusu widać już przedziwne i komiczne wielkie baseny pośrodku morza bananowców. Widać zgrabne budynki hotelowe położone na klifie nad samym brzegiem oceanu.
Jeszcze kilka zakrętów.

Witamy na La Palmie.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...