poniedziałek, 20 czerwca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli "you can't judge a book by looking at the cover"

Ten poniedziałek błyskawicznie chyli się ku końcowi. Trudno w to uwierzyć, ale nie wiem nawet kiedy i gdzie uciekł mi dzisiejszy dzień. Pewnie dlatego, że cały spędziłam nad moją "ulubioną" książką, tym razem dotyczącą postępowania sądowoadministracyjnego. Ale nie o tym chciałam.

Nabawiając się bólu głowy, tkwiąc nad podręcznikami, kodeksami i innymi ustawami nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Początkowo myślałam, że to coś w mojej głowie dzwoni. A przecież każdy wie, że jak rozbrzmiewają dzwony to jest już bardzo źle. Na moje szczęście dzwonek odezwał się po raz wtóry, a sprawcą całego zajścia okazał się listonosz z oczekiwaną przesyłką.

Pewnie Was nawet nie zaskoczę - kupiłam książkę. W dodatku książkę, która od dawna widniała na mojej liście "must have". Więc nawet się nie zastanawiałam, gdy wynalazłam na znanym portalu aukcyjnym ofertę na sztukę w twardej oprawie opiewającą na kwotę 20 zł. Przyznam, że to był zakup pod wpływem impulsu. Dopiero post factum, gdy przelewałam pieniążki na konto sprzedawcy, gdy potwierdzałam adres i rodzaj wysyłki, zaczęłam zastanawiać się, czy to nie jakaś podpucha. Bo czy to możliwe kupić powieść w idealnym stanie w tak niskiej cenie (z praktycznie 60% zniżką)?


Tym razem mi się udało. Książka wydana w 2007 roku chyba przeleżała na czyjejś półce nieczytana, w oczekiwaniu na to, aż ją kupię. Ale co jeśli następnym razem dostanę książkę zniszczoną...

Zapewne zastanawiacie się, dlaczego tak bardzo przeżywam fakt ewentualnego zakupu egzemplarza (w tak atrakcyjnej cenie!) z obdartą obwolutą, bądź pobrudzonymi kartkami, naderwanym grzbietem...
Otóż przyznam się Wam, chociaż nie bez lekkiego zawstydzenia, że jestem typową książkową purystką. Nie lubię zniszczonych tomów. Książki ze zniszczonymi okładkami jeszcze potrafię jakoś przeżyć - choćby moja "Ania z Zielonego Wzgórza", czy "Noelka" (pierwsza książka Małgorzaty Musierowicz, jaką otrzymałam) pod wpływem częstego czytania i przeglądania nabawiły się dosyć uciążliwych objawów, jak naderwana okładka, zluzowane kartki, pogięcie stron - ale już plam, mazi, zabrudzeń wszelkiego rodzaju, łącznie z naprawdę ohydnym kreśleniem po książkach długopisem, po prostu znieść nie mogę.

Nawet nie chodzi o to, że boli mnie serce, iż ktoś w taki sposób może traktować przedmioty mi drogie, ale niekiedy po prostu brzydzę się brać brudnej bibliotecznej książki do łóżka (jakkolwiek to brzmi). Niedawno skończyłam (zresztą bardzo zajmującą) lekturę biblioteczną pt. "Spójrz mi oczy". Bardzo długo ze sobą walczyłam. Ze sobą i z tym egzemplarzem zabrudzonym od spodu tuszem, w sposób przynoszący na myśl ogromną plamę z rozbitego kałamarza. Pomogła mi przede wszystkim chyba dobra wola i doskonała powieść, która wciągnęła mnie tak bardzo, że skończyłam ją migiem. Niestety już z kolejną wypożyczoną książką, "Jadąc do Babadag" Stasiuka, mam ogromny problem, bo nie da się przeczytać jej szybko i odłożyć na półkę. Wszak są to eseje, które wymagają chwili wytchnienia, zastanowienia się, zadumy. Ale cóż począć jeśli okładka tego genialnego zbioru pozostawia niestety wiele do życzenia (przywodzi na myśl dziecko bawiące się klejem w tubce w pobliżu bibliotecznych nabytków mamy). Pozostaje mi jedynie dokończyć delektowanie się słowem pisanym i szybki... zakup własnego egzemplarza.

I to jest mój sposób na uniknięcie brudnych, zaniedbanych, czy zniszczonych książek. Kupno własnych tomów. A w moim przypadku oznacza to także zainwestowanie w twardą oprawę, która tak szybko, jak choćby miękkie, broszurowe okładki "Ani" i "Noelki", nie niszczeje.
Czasami, jakby kłócąc się z sobą, wybieram książki używane. Nie zawsze oczywiście trafiają mi się tak idealne egzemplarze, jak ten który dzisiaj otrzymałam, ale faktycznie cały gros ludzi sprzedaje książki po jednorazowej lekturze. Może dwa razy zakupiłam nawet jakieś powieści w antykwariacie, ale zawsze były nieskazitelne, chociaż wyraźnie dotknięte czasem.

Nie byłabym szczera, gdybym nie przyznała, że takich zmarniałych książek jest mi czasami żal. Najczęściej dotyczy to mojej biblioteczki - gdy od pożyczonej wielu znajomym powieści Safak odchodzi folia z obwoluty, bądź gdy całkiem nowa, mistycznie czarna okładki "Łąki umarłych" wygląda jak wysmarowany olejem kartonik do pobierania odcisków palców.
Często żal mi starszych książek - zapomnianych, z pożółkłymi stronami, które kiedyś kusiły zapachem świeżej farby drukarskiej, prawie tak mocno, jak interesującą treścią.


Nie oceniaj książki po okładce. Często słyszę to hasło w mediach, wśród znajomych, w towarzyskich rozmowach. Ale czasami wydaje mi się, że tylko ja rozumiem je dwuznacznie i z tym drugim znaczeniem jakoś trudno mi się zgodzić. Z pewnością osoby nie czytające popukałyby się znacząco w czoło. Pewnie także niektórzy czytający też nie zrozumieją takiej dziwnej obsesji. Lecz ja już tak mam.

Ciekawa jestem jak jest z Wami? Lubicie okładki, czy nie przywiązujecie do nich żadnej wagi?
A może, podobnie jak ja i bohater jednego z moich ukochanych filmów*, uważacie, że książka to nie tylko treść, lecz także piękny przedmiot, który należy celebrować dotykając, oglądając na półce własnej biblioteczki?

Przyznam, że jestem bardzo ciekawa Waszych odpowiedzi :)

-------------
* Filmem tym jest oczywiście "Różyczka".
** Oba zamieszczone zdjęcia pochodzą ze strony lubelskiego KUL i pokazują "choroby" książek. Więcej tutaj.

23 komentarze:

  1. Mówiąc szczerze nalezę do osób, które nie przykładają wagi do okładek.
    W swoich zbiorach mam wiele książek z powypisywanymi na akapitach przemyśleniami. Robię to jednak najczęściej ołówkiem,gdyż długopis jest trudny do usunięcia, a przemyślenia czasami się zmieniają :)
    Nigdy jednak nie kreślę po książkach przyniesionych z biblioteki, lub pożyczonych.
    Z nimi obchodzę się pieczołowiciej :)
    Rozumiem jednak osoby, które mają podejście do książek wręcz estetyczne:)

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja przykładam wagę do okładek, bo są integralną częścią książki drukowanej. Począwszy od tego, jak ona jest zaprojektowana, nie lubię okładek, które nijak się mają do treści i schlebiają niskim gustom czytelników (jakieś kobiety półnagie na plaży, czy inne dziwolągi), poza tym jaka ona jest w dotyku też jest ważne. Nie lubię też, kiedy łatwo, zbyt łatwo, już po jednym czytaniu dziadzieje, obłazi czy się wyciera, to nie powinno miec miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam takie samo zdanie jak Ty. Dla mnie okładka jest bardzo ważna, nie chodzi oczywiście o to czy mi się podoba czy nie, ale musi być w dobrym stanie. Pozdzierana. pognieciona, zagięta książka dużo traci. Lubię cieszyć oczy moimi zbiorami, dlatego z książkami obchodzę się delikatnie. Do bibliotek chodzę tylko po książki akademickie.

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja się wyłamię ;)Oczywiście, że lubię ładne okładki i mało zniszczone książki. Ale bez przesady - wypożyczam książki z biblioteki, zagięte rogi czy odstająca folia mnie aż tak nie bolą, jak większych miłośników dbałości. Uważam, że książka jest dla mnie, a nie ja dla książki. Co nie zmienia faktu, że moje są bardzo zadbane, te mniej zadbane, albo były pożyczane, albo zakupione z drugiej ręki.

    Zresztą treść jest dla mnie ważniejsza, i to dużo ważniejsza.

    No i jeżeli zrezygnowałabym z wypożyczania książek z biblioteki tylko z tego powodu, że niektóre brzydko wyglądają, to:
    a/ nie przeczytałabym mnóstwa fajnych książek lub
    b/ zbankrutowałabym od ich kupowania i spałabym na ksiązkach, a nie na łóżku, a co najważniejsze...
    c/ po co istniałyby wtedy biblioteki? I tak już zamykają te co mniejsze, boję się o naszą, nie wyobrażam sobie braku dostępu do tego miejsca czytelników oraz aktywizującego okolicę. No, ale jak nie będzie czytelników, to skończy się tak, jak w wielu innych :/
    No i przez zmniejszające się czytelnictwo pojawia się fakt: książki biblioteczne są coraz mniej zniszczone (o tych, z ostatnich kilku lat mówię), bo mało kto je wypożycza ;)

    Czego nie lubię, to niestaranne wydania książek, które kupuję. Wkurza mnie, gdy przy pierwszym czytaniu trzeba uważać, by się nie rozkleiła, gdy zaraz okładka się niszczy, grzbiet się łamie, zgroza, kto tak wydał??

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj w klubie. Mam podobną, męczącą (szczególnie finansowo) przypadłość. Nie znoszę książek z biblioteki. Fakt, mają czasem w sobie coś mistycznego, jakąś tajemnicę, ale częściej mają w sobie tony roztoczy i cudzych zarazków, że nie wspomnę o śladach używania (ciekawe czy ze skutkiem zakończenia lektury??). Uwielbiam zapach druku, nowości ... lubię czyste książki, lubię, jak stoją na moich półkach i uśmiechają się do mnie, pięknymi, czystymi grzbietami. Nie znoszę smrodku starości, może to wynik pracy z takimi, uraz psychiczny :) Fuj, fuj, fuj są dla mnie stare książki!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też lubię ładne, nowe książki. Dobieram nawet zakładki pod kolor. Ale lubię też stare, pożółkłe tomy, które przeleżały lata na strychu albo w piwnicy - mają dla mnie swój klimat (chociaż z powodu zapachu najlepiej czytać je za zewnątrz :)).

    OdpowiedzUsuń
  7. do książek mam stosunek nabożny. Nawet po przeczytaniu wyglądają jak nowe. Nie umiem inaczej, kiedy byłam mała kupienie dobrej książki graniczyło z cudem więc kiedy już jakimś sposobem się udawało, była bezcennym skarbem i tak mam do dziś
    Ale lubię też książki z antykwariatów, pożółkłe, z notatkami z datą wydania na długo przed moim urodzeniem.
    nie cierpię, gdy widzę jak ludzie robią zakładki zaginając rogi, jak odkładają książkę rozdziawioną grzbietem do góry a ona pęka w swoim kleju. Nie cierpię i nie pozwalam pożyczać od siebie książek jeszcze nie przeczytanych, albo tych które kocham i po prostu muszę je mieć przy sobie
    wiem ze to wszystko jest irracjonalne i głupie i może jestem nadętą snobką, bo to tylko książki a ja nie chce się nawet nimi dzielić, ale cóz na to poradzę, wbrew sobie nie potrafię

    OdpowiedzUsuń
  8. Zwracam ogromną uwagę na okładki ksiażek. Przy kupnie tysiąc razy przeglądam obwolutę, sprawdzam czy nie ma najdrobniejszego zagięcia czy ryski. Jeśli jest - nie kupuję albo szukam innej, w stanie nienaruszonym. Gdy komuś pożyczam jakiś swój nabytek - cierpię katorgi. Wiem, że książki powinny krążyć, jednak gdy wracają do mnie nawet z najdrobniejszym zakurzeniem, pęka mi serce.
    Nie chodzi o to, by się prezentowały- chodzi o to, że traktuję je jak swoich przyjaciół i dbam jak to tylko możliwe.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię jak książka zachęca swoim wyglądem. Ładne wydanie potrafi sporo zmienić w odbiorze książki chociaż przy wyborze lektury kieruje się bądź znajomością twórczości konkretnego autora bądź pochlebnymi opiniami.
    A jeśli chodzi o stan książek - jakoś nie odpychają mnie zabrudzenia, zagięte rogi, podkreślenia. Po prostu nie zwracam na to uwagi. I przyznam, że o moje prywatne książki jakoś szczególnie nie dbam. Ale drażni mnie celowe niszczenie bibliotecznych zbiorów. Wiadomo, że zdarzają się wypadki, ale kreślenie i pisanie po książkach, które będzie miało w rękach wiele osób, jest denerwujące :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja jeszcze nigdy nie zaryzykowałam internetowymi zakupami, bo boję się tego co Ty- że ktoś mnie oszuka... Chociaż ostatnio przymierzam się do zakupu książek w internecie, ale z księgarni wydawnictwa, więc nie powinno być problemów ;)
    A co do okładek to owszem uwielbiam kiedy dobre książki są pięknie wydane, ale jeśli mam upatrzonego jakiegoś autora to okładka nie gra większej roli.
    A co do stanu książek to pożyczam tylko dwóm osobom, bo też boję się, że ktoś inny by je zniszczył. Bardzo nie lubię pozaginanych rogów, okładek czy grzbietów, a już pobrudzonych nie przeżyję ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kupuję na Allegro (i to sporo!) chyba z hm... 6-7 lat? I jeszcze mnie nikt na książce nie oszukał, więc ośmielę się stwierdzić, że prawdopodobieństwo jest małe.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zaczytana-w-chmurach nie byłabym tego taka pewna ;/ Spójrz na notkę u pisanegoinaczej http://pisanyinaczej.blogspot.com/2011/05/ostrzezenie.html. Jak widziałam w dalszych postach sprawa została wyjaśniona ... ale wstyd pozostał;/

    Dodam jeszcze, że nie kupuję tylko i wyłącznie książek z jakiegoś snobizmu, wymysłu, że w bibliotece nie ma fajnych. Ja po prostu muszę dotknąć książki, poczuć ducha, ona musi do mnie przemówić... a książki z biblioteki już nie mówią, zostały wytarte, za dużo na nich cudzych śladów, zapachów ( :) ) nie wspominając tych kupowanych na odległość z bezdusznego internetu;/

    OdpowiedzUsuń
  13. To wychodzi na to, że ja jestem bezduszną realistką :) Przemawia do mnie opis książki (ewentualnie autor, którego kupuję w ciemno), nie muszę mieć takiego kontaktu. No i przemawiają do mnie ceny - od 30 do 70% niższe niż sklepowe ;)

    A, i znowu odwrotnie niż Moni :D Ja uważam, że książki w bibliotece mają więcej dusz, bo każdy czytający zostawił swoją cząstkę w książce, zyskuje ona dodatkowego uroku. I nie mówię to o plamach (chociaż jak książka dobra, to nic mnie one nie interesują), tylko o tym "czymś", nieuchwytnym, a jednocześnie wyczuwalnym :D

    No i oczywiście, że kupuję książki, naturalnie, że tak. Tylko realistycznie: nie mogę ich wszystkich mieć, bo nie było by na moim pięterku miejsca dla mnie. Poza tym niektóre chciałabym przeczytać, ale już niekoniecznie posiadać, więc dlaczego miałabym na nie wydawać kasę, jak mogę kupić coś, co wiem, że chcę mieć? Wypożyczę/pożyczę i tyle :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Lubię piekne okładki , zapach nowiuśkiej książki i zniewalającą treść, ale uwielbiam też książki z biblioteki, te właśnie zniszczone, przez czas i czytelników. Każda taka książka to historia, zastanawiaja mnie jej poprzedni krótkoterminowi właściciele, kim byli, co robili i jaką kawę popijali w trakcie czytania. Czasmi znajduje zasuszony kwiatek, kolorowa nitką lub szkolny krótki miłosny liścik. Dzięki takim drobiazgom te ksiązki żyją, są czymś wiecej niż tylko szarym papierem. Jednak jeśli chodzi o moje książki, prywatne, to niestety jestem surowym właścicielem, nie pożyczam książek i szanuję je zbliżając się powoli do obsesji ;-).

    Od kilku lat kupuję książki na Allegro i póki co nie spotkała mnie żadna przykra niespodzianka, ostatnio też trafiła mi się okazja, książkę "Wystarczy chwila" kupiłam za 20 złoty, w ksiegarni trzeba dać za nia 50 złotych.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja niestety przywiązuję wagę do okładek. To decyduje o tym, kiedy daną książkę kupię. Jeśli podoba mi się treść PLUS okładka jest prześliczna, to nie mogę się jej oprzeć. Jeśli natomiast treść jest wspaniała, a wygląd zewnętrzny książki jest beznadziejny, to niestety ciągle się waham.

    Ja jestem za to osobą, której nawet poplamione książki nie przeszkadzają. Ja tu nie mówię o nie wiem jakich plamach, ale kilka takich malutkich... dla mnie to nie stanowi żadnego problemu. W końcu książkę się czyta. Ja często czytam jak piekę ciasto i choć jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żebym położyła ją na tłuszczu, to jak to się stanie, no to przeżyję. W końcu to moje własne ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie przeszkadza mi, że książki z biblioteki bywają przyniszczone i brudne, ale moje własne muszą być idealne. W księgarni zawsze wybieram egzemplarz bez najmniejszej wady. Na Allegro kupuję nieraz i też zwracam uwagę na stan, na zniszczoną się nie zdecyduję. Wygląd książki ma dla mnie ogromne znaczenie, nie znoszę np. edycji z okładkami "filmowymi", zwracam uwagę na czcionkę, wygląd strony itp. Po własnych nie piszę, raczej wklejam samoprzylepne karteczki z uwagami lub dla zaznaczenia fragmentu, za to bardzo lubię czytać cudze uwagi pozostawione w książkach bibliotecznych i żałuję, że tak rzadko na nie trafiam.

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo mi miło, że tak licznie i zarazem wyczerpująco odpowiedzieliście na moje pytanie :)

    Biedronko, ja najczęściej kreślę książki "naukowe". Później zawsze łatwiej się uczy. Natomiast tych czytanych dla przyjemności chyba bym nie mogła - gdy potrzebuję zaznaczyć fragment używam post-it.

    Kasiu.eire, doskonale Cię rozumiem. Brzydka okładka potrafi mnie skutecznie zniechęcić do lektury, a z kolei ta ładna sprawia, że pragnę książkę od razu "zjeść" :) Zawsze staram się wybierać dobrej jakości książki (o ile oczywiście taki wybór mam, bo niektóre wydania są skazane na niszczenie).

    Dosiak, właśnie - uwielbiam siedzieć i gapić się na moje półki pełne pięknych okładek :) Ja znowuż nie wypożyczam z biblioteki książek akademickich - tak się składa, że zwykle ich po prostu nie ma i muszę kupować/odkupować.

    Książkowo, ależ ja również absolutnie nie mogłabym zrezygnować z korzystania z bibliotek! Mam taką niepisaną zasadę, że staram się nie kupować kryminałów, czy książek bardziej lekkich, które posłużą mi jako jednorazowa (np. wakacyjna) rozrywka. Wtedy ratuje mnie biblioteka. Podobnie jak w przypadku, gdy dana książka dawno nie była wznawiana, albo po prostu szkoda mi na nią pieniędzy, bo nie wiem czy jest warta kupna. Bez bibliotek też bym zbankrutowała, gryzła ziemię, albo zwinięta w kłębek tkwiłabym w jakimś zamkniętym pokoju bez klamek ;)

    Zgadzam się, że książki są coraz gorzej wydawane. Mam starsze egzemplarze, wielokrotnie czytane, które się jakoś trzymają, a dzisiejsze tytuły potrafią rozkleić się po trzecim czytaniu.

    Niestety poczucie, że ktoś książkę już przede mną czytał, że coś w niej pozostawił jest dla mnie bardziej traumatyczne niż radosne. Tak jak wspomniałam, nie zawsze są to takie cuda, jak dawne bilety, zasuszone rośliny, czy pocztówki, tylko np. wielka plama z atramentu, strony sklejone gumą do żucia, bądź okładka umazana klejem. Zawsze w tym miejscu włącza się już moja higieniczna nadwrażliwość. Na szczęście takich książek w bibliotekach jest naprawdę niewiele! I oby było jak najmniej :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Moni, te zarazki troszkę mnie przerażają, szczególnie gdy widzę gumę do żucia wciśniętą między kartki :P Ale jak już napisałam wyżej - korzystam z bibliotek i faktycznie lubię biblioteczne lektury, ale najbardziej gdy są dopiero co zakupione, świeżutkie i czyściutkie. Bardzo nie lubię tych "szkolnych" okładek, którymi opatulane są tomy biblioteczne, bo nawet nie chcę wiedzieć ile bakterii na nich siedzi. Ale z tego co zauważyłam odchodzi się od takiego oprawiania książek, na rzecz większego zaufania do czytelnika. O zapachu, dotyku, wyglądzie nowiutkich, dopiero co otrzymanych tomów nawet chyba nie muszę wspominać. To prawdziwy raj ;)

    Ka-millo, mam troszeczkę takich starszych tomów. Na szczęście leżały w suchych i dosyć dogodnych czeluściach moich półek, więc nie posiadają tego strasznego zapachu, ale mają pięknie pożółkłe kartki :) I oczywiście wiem co się z nimi działo - co pozwala mi zachować względny spokój podczas ich czytania.

    deo, witaj w klubie. Ja jestem nadworną snobką, bo bardzo, bardzo nie lubię pożyczać książek. Tych nieprzeczytanych (czyli całą masę) w ogóle nikomu nie udostępniam, natomiast pozostałe tylko osobom zaufanym. Ale wiem, że gdy 2-3 osoby przeczytają jakieś wydanie w miękkiej okładce to wróci ono do mnie ze schodzącą folią i lekko pozaginanymi rogami - urok nowych wydawnictw. Zaginanie rogów nawet nie mieści się w mojej wyobraźni ;)

    Scathach, e tam powinny krążyć - niech krążą te biblioteczne ;) Podobnie się zachowuję w księgarni. Jakbym kupowała jakiś bezcenny antyk. Z reguły też wystrzegam się kupowania w księgarniach empiku (czasami jedynie przez empik.com), bo wiem, że każdą książkę przeczytało kilka, jak nie kilkanaście osób. Gdy dostałam 40% kupon rabatowy do zrealizowania tylko w księgarni stacjonarnej to spędziłam tam dwie godziny dopóki znalazłam odpowiedni tytuł, który oczywiście nie zawierał rys i zniszczeń ;)

    Strona po stronie, właśnie biblioteczne książki, jakby mniej mnie "dotykają", chociaż oczywiście dbam o to by ich nie zniszczyć. Najbardziej boli mnie gdy moje własne, ukochane tomy ulegają zniszczeniu. Chociaż przyznam, że denerwujące są notatki długopisem na marginesach książki - raz w ten sposób jakiś życzliwy Czytelnik zniszczył mi lekturę kryminału, bo napisał kto zabił!

    Zaczytana-w-chmurach, internetowe zakupy praktykuję już od dawna. Książki kupuję zwykle, gdy trafi mi się wyjątkowa okazja oraz gdy wiem, że już daną lekturę chcę na pewno mieć. Nigdy nie zamawiam tytułów przez internet w ciemno. Na internetowe zakupy trzeba uważać, przede wszystkim ze względu na czasami dosyć wygórowane koszty przesyłki. Księgarnie wydawnictw czasami też, jak zauważyła Książkowo, mogą być niesolidne. Jak już zamawiam w księgarni to zwykle jest to empik bądź matras, gdzie mogę odebrać przesyłkę w salonie lub selkar i znak, który mnie jeszcze nigdy nie zawiodły.

    OdpowiedzUsuń
  19. Natulo, właśnie na takie okazje na Allegro poluję. Z racji moich wygórowanych wymagań (twarda oprawa, gdy tylko jest to możliwe) rzadko udaje mi się trafić coś naprawdę atrakcyjnego, ale nie ustaję w poszukiwaniach :)
    Kwiatuszek, czy zakładka w książce bibliotecznej, czy używanej wcale mi nie przeszkadza. Gorzej jeśli jest faktycznie zniszczona, widać po niej, że wiele przeszła. Wtedy jakoś odbiera mi to przyjemność z czytania.

    Nyx, też zawsze stoję przed takim dylematem, zastanawiam się, spoglądając na okładkę i krótki opis, czy kupić daną książkę czy nie. Oczywiście zwykle, prędzej czy później, kupuję ;)
    Moich książek staram się pod żadnym pozorem nie zniszczyć. I strasznie mnie boli gdy jakąś książkę poplamię, czy pobrudzę - szczególnie całkowicie nową.

    Eireann, to widzę, że mamy wiele wspólnego. Również nie znoszę "filmowych" okładek - są tak puste i beznadziejne. Gdy kupowałam dwa tomy cyklu Elizabeth Gillbert ("Jedz, módl się, kochaj") trzy razy sprawdzałam, czy na pewno nie zamówiłam tych z okładką, na której widnieje Julia Roberts.
    Również często przyklejam samoprzylepne karteczki, ale zwykle po lekturze i pieczołowitym spisaniu fragmentów zaraz je wyjmuję i wyrzucam ;)
    No ale niestety mocno pobrudzone książki biblioteczne też wzbudzają moją frustrację... :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Fajnie jest, gdy książka jest ładna, ale gdy zaczynam zagłębiać się w treść, estetyka traci znaczenie.... :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Agnes, ale jednak ładnie mieć na półce taki uroczy egzemplarz, prawda? :)
    Ja ostatnio, gdy zobaczyłam w Empiku nowe wydanie książki "Hakawati: Mistrz opowieści", przywodzące na myśl te wszystkie powieści o skrzywdzonych arabskich kobietach bardzo ucieszyłam się, że zakupiłam tę powieść dawno temu i mogę podziwiać naprawdę ładną obwolutę :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie przepadam za ksiązkami zniszczonymi, noszacymi ślady użytkowania. Dlatego nie przepadam za bibliotekami, wole kupowac książki. Z drugiej strony moje mozliwości finansowe nie są aż tak duże bym mogła sprawić sobie każdą chcianą przeze mnie książkę. Gdybym mogła, to wszystkie kupowałabym, by miec na własność. Twarda oprawa jest super, bo ksiązka tak się nie niszczy, ale jest droga :( Ja także nie wezmę do czytania w łóżku brudnej książki, do której mam wstręt. Dla mnie okładka jest bardzo ważna, to przecież konstytutywna część książki. Zawsze zwracam uwagę na wygląd książki.

    OdpowiedzUsuń
  23. Aneto, właśnie, gdyby nie finanse to chyba każdy z nas miałby idealną, piękną biblioteczkę. Ja też niestety często stoję przed dylematem: kupić książkę w miękkiej oprawie, czy nie kupować wcale. Teraz już się nauczyłam porównywać ceny w różnych księgarniach, na Allegro i wybierać najtańszą opcję. Kiedyś bezmyślnie wchodziłam do księgarni i brałam to co mi się spodobało, ale odkąd moje wydatki na książki drastycznie wzrosły muszę je jakoś ograniczać.

    Jednym ze sposobów są właśnie biblioteki. Zwykle trafiam na egzemplarze idealne (przywilej związany z małą liczbą czytelników w bibliotekach osiedlowych), ale niekiedy zdarzają się niefajne niespodzianki. Szkoda, że wciąż są ludzie, którzy nie szanują tych książek "publicznych". Zastanawiam się co robią ze swoimi po umaczaniu ich np. w atramencie, czy kleju - chyba wyrzucają...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...