sobota, 2 stycznia 2010

Kochamy ciągle za mało i stale za późno. "Rzecz o mych smutnych dziwkach" Gabriel García Márquez

Nie tak dawno media wręcz huczały prześcigając się w dostarczaniu informacji na temat zatrzymanego Romana Polańskiego (powinnam raczej napisać Romana P.), który w szwajcarskim więzieniu czuć się miał niekomfortowo i przez to odbywać areszt domowy z cudem techniki przyczepionym do którejkolwiek z kończyn.
Zarzut, który Panu Romanowi został postawiony wszyscy chyba znają, chociaż niektórzy przekręcają jego faktyczną formę: molestowanie seksualne nieletniej. I pomijając już okropność, obrzydliwość tego konkretnego czynu zastanawiałam się, co może siedzieć w umyśle takiego dorosłego mężczyzny, co musi myśleć, co czuć, jak odbierać rzeczywistość skoro w końcu ogarnia go taka dziwna, niezrozumiała chęć by posiąść nastolatkę, młodziutką dziewczynę, dziewczynkę, czy jakkolwiek byśmy nie określili - jednak dziecko.
I jakoś trudno jest pojąć, że w niektórych kulturach wzięcie trzynastolatki za żonę i narzucenie jej wszelkich obowiązków małżeńskich jest nadal uważane za całkiem normalną kolej rzeczy. Ale niedaleko szukać - przecież w historii naszego kraju wielokrotnie dochodziło do takich ślubów starszych magnatów, książąt, czy nawet królów z małymi dziewczynkami. I chociaż wiadomo - miłość nie wybiera - to trudno w przypadku Pana Romana (chociaż szanuję bardzo jego twórczość, jako artysty) uznać, że zrobił on to właśnie z powodu jakiegoś większego uczucia, a nie pożądania i chęci wykorzystania sytuacji. Ale musimy być świadomi, że w wielu innych sytuacjach życiowych, które mogłyby być karane, postrzegane jako moralnie niewłaściwe, jako naganne i karygodne, właśnie wszystkiemu winna jest miłość i to, że temu kogo dopadnie nie pozostawia żadnego wyboru.

Bohater elegii Gabriela Garcíi Márqueza pod wdzięcznym tytułem "Rzecz o mych smutnych dziwkach" jest u progu dziewięćdziesiątki, gdy nawiedza go dosyć dziwne pragnienie - spędzić noc z nieletnią dziewicą. Dziwne na pewno dla ludzi takich, jak ja - przedstawicieli młodego pokolenia, którzy stoją u progu rozpoczęcia życia na własny rachunek, założenia rodziny, posiadania dzieci. Jednakże dla naszego bohatera to pragnienie choć może nieco wyrafinowane, na pewno nie jest dziwne, ani dziwaczne. Dla osoby, która miała mu pomóc w realizacji tego marzenia, Rosy Cabarcas - burel mamy - żądza jego też nie jest niczym zaskakującym i gdy bohater zwraca się do niej z prośbą o znalezienie odpowiedniej kandydatki pyta jedynie o jego kondycję fizyczną.
Wypada zaznaczyć, że bohater Marqueza nie jest szalonym bogaczem, nie jest osobą rozrzutną i zarazem rozpustną, a jest dziennikarzem, felietonistą, niezbyt bogatym, ale też nie głodującym, wciąż czynnym zawodowo, który sam szczerze przyznaje, że nie związał się z żadną kobietą na stałe, gdyż wolał przygodne stosunki z różnej maści dziwkami. Ale taka rozwiązłość w pewnym wieku czasami się zdarza, a już pragnienie odbycia stosunku seksualnego z dzieckiem nie występuje powszechnie wśród dziewięćdziesięciolatków. Cóż więc nim kieruje?

Myślę, że każdy powinien odpowiedzieć sobie sam na to pytanie, uprzednio czytając powieść Marqueza. A naprawdę warto, gdyż wbrew pozorom lektura ta nie jest pochwałą późnego (dla niektórych mogącego wywołać niesmak) współżycia, ale przejmującą historią niespodziewanej i jakże niezwykłej platonicznej miłości starszego człowieka do czternastoletniej dziewczynki. Miłości zbyt późnej, miłości niespotykanej, która wydaje się skazana na klęskę.
Bo przecież, gdy miłość wtargnie do naszego serca nie liczymy się z konsekwencjami naszych wyborów. Nie zdajemy sobie sprawy, że coś może być niezgodne z prawem, niebezpieczne, czy wręcz nieobliczalne. Nie myślimy o tym kogo i jak możemy skrzywdzić.
A już na pewno nie możemy wziąć pod rozwagę tego, że w przypadku, gdy jedna osoba w związku jest dużo starsza to ta druga będzie najpewniej za niedługi czas bardzo nieszczęśliwa i samotna. Nie liczymy się ze śmiercią.

I tak, jak bohaterowie książki "Spóźnieni kochankowie" Williama Whartona zostali zaskoczeni przez śmierć, która przerwała łączącą ich więź i mocno zraniła jedno z nich, pozostawiając trwałe piętno i niwecząc wszelkie szanse na dalsze, normalne życie, tak bohater Marqueza spodziewa się rychłego końca, wręcz go przewiduje, a gdy on nie nadchodzi czuje się, jakby narodził się po raz drugi. I tak, jak w "Lolicie" Nabokova mężczyznę ogarnia szaleństwo za śliczną, młodą dziewczynką, tak nasz bohater szaleje za swoją Delgadiną, z tą jednak różnicą, że nie do końca wiemy, czy kusi go ona świadomie, czy całkowicie nieświadomie, czy może za namową swojej mocodawczyni...

I tego brakuje w powieści. Ukazania całej sytuacji z drugiej strony. Nie dowiemy się, co myśli ta słodka czternastolatka. Czy uważa współżycie z mężczyzną który mógłby być jej dziadkiem, a nawet pradziadkiem za coś nieodpowiedniego, okropnego? Czy potępia go? Czy jest jej to obojętne, byleby tylko udało jej się zdobyć pieniądze? Czy też może cieszy się, bo sama w jakiejkolwiek formie odczuwa przywiązanie? Ale Marquez uświadamia nam, że nie musimy tego wiedzieć, by móc zachwycić się wyszukaną, oryginalną i nieco ekscentryczną historią miłosną.
Może nawet nie powinniśmy. Bo wówczas traktowalibyśmy "Rzecz o mych smutnych dziwkach", jako traktat z punktu widzenia moralnego i obyczajowego naganny. I pewnie zostałby powszechnie potępiony. A tak przecież nie można potraktować kolejnego dzieła jakże wybitnego autora.


Ocena: 6/6

Przez całą książkę towarzyszyło mi przeczucie jak gdyby te wszystkie myśli, emocje, ta ostatnia elegia była pożegnalnymi słowami Marqueza do Czytelników. I chociaż wielokrotnie, w przeróżnych recenzjach głównego bohatera powieści utożsamia się z autorem to myślę, że to jednak nie koniec i doczekam się kolejnej genialnej powieści mojego, bądź co bądź, ulubionego pisarza.

6 komentarzy:

  1. Prześliczna recenzja. Czytałam książkę, dawno temu, aż nabrałam chęci na odświeżenie jej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje nawiązanie do Romana P. sprawiło, że myślałam o jego "przypadku" przez całą recenzję. Trochę odebrało mi to apetyt (na powieść Marqueza).

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Agnes serdecznie dziękuję za komplement. Myślę, że jednak warto czasami odświeżać książki Marqueza ;)

    Inez bardzo mi przykro, że straciłaś chęć na przeczytanie tej powieści. Ale muszę przyznać, że początkowo, gdy o niej usłyszałam też nie kojarzyła mi się dobrze i od początku, gdy przyniosłam ją do domu z biblioteki miałam w pamięci właśnie Romana P., co także psuło mi chęć i wywoływało niepokój. Ale (na szczęście!) gorzko się rozczarowałam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Claudette, na pewno nie obrażę się na Marqueza z powodu pana Romana P. :) Twoja recenzja skądinąd jest bardzo ciekawa...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś mi mówi, że za sparawą Twojej recenzji, ja i pan Marquez spróbujemy jeszcze raz. I chyba zacznę od tej książki. :)

    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. za Marqueza zabieram się i zabieram i zabrać nie mogę ... ale chcę :). Jednak chyba zacznę od "Sto lat samotności" , bo ta pozycja, którą notabene pięknie zrecenzowałaś, wydaje mi się zbytnią kopią "Lolity" Nabokova, o której zresztą też wspomniałaś.
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku !!! :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...