sobota, 19 listopada 2011

Uśmiechnij się w weekend.

Po patetycznym, troszkę dłuższym, patriotycznym weekendzie (oczywiście nieco kolorowym przez uliczne marsze, demonstracje i zamieszki, które pewnie niejeden Polak uznał za świetny i w dodatku niepowtórkowy, film sensacyjny) ten, który właśnie nadszedł wydaje się jakiś taki mdły, za krótki i nieco smutny. Więc koniecznie musimy go sobie troszkę podkolorować - a dlaczego nie zrobić tego za pomocą zabawnego i zarazem interesującego filmu?
Zapraszam Was zatem na dwa całkiem różne seanse.

Jingle bells!

Święta to taki uroczy czas, w którym wszyscy się radują, spotykają przy rodzinnym stole, wybaczają sobie winy i nastrajają się pozytywnie na kolejny, nadchodzący rok. Czymże są Święta bez śniegu, bez pięknie przystrojonej choinki i prezentów pod nią, bez karpia, bez kolęd. Czym są w końcu święta bez "Kevina", a ostatnio też bez "To właśnie miłość"?
Tym razem jednak już nie jest tak ważne, czy premier Hugh Grant pocałuje uroczą, choć nieco pulchną Natalie, czy Colin Firth zdobędzie serce ładnej Portugalki oraz czy Kevin znów zostanie sam w domu.

Dużo ważniejsze jest to, że Mikołaj musi wrócić do radia, gdzie pracuje, na wieczorny, wigilijny dyżur. A jego inteligentny, uroczy, choć mały syn Kostek zostanie znów sam w domu. No może z wyjątkiem obecności swojej mamy, ale raczej obecności duchowej.
Dla policyjnego psychologa, Szczepana, ważne jest odbudowanie świątecznej atmosfery w domu, w którym to procederze solidnie przeszkadza mu... jego własna rodzina - kłopotliwy dziadek, pyskata i bardzo niezależna, nastoletnia córka Majka oraz złośliwa, nieco zgorzkniała i mocno niewierna żona Karina. Wojciech stara się sprostać przedświątecznym wymaganiom swojej żony, Małgorzaty, w której towarzystwie spędzi kolejne, przeurocze, chociaż bardzo sterylne i nudne Święta. Wladi koniecznie nie chce przedstawić swojej drugiej połówki rodzicom, Betty w Święta wreszcie nie będzie sama, gdyż pod sercem nosi małego Kazia, a Melchior przez całą Wigilię ma zamiar tyrać jak wół, a raczej jak Święty Mikołaj, by tylko zbyt dużo nie myśleć, przeszkadza mu w tym jednak pewien niesforny dzieciak...

Przezabawny i niezwykle ciepły to film. Nie spodziewałam się tak dobrej i tak doskonale skomponowanej komedii świątecznej w polskim wydaniu. Przyznam szczerze, że bałam się troszkę porównywania jej do "Love actually", ale to mi wcale nie groziło - perypetie bohaterów są oryginalne i wciągające, iż nie sposób myśleć o jakimkolwiek innym obrazie.

Skłamałabym jednak mówiąc, iż "Listy do M." wznoszą się na wyżyny kunsztu kinowego. Lecz wcale nie muszą. Film ten jest przezabawny, zjawiskowy, wprost idealny, w szczególności na jesienną pluchę. Myślę nawet, że w ferworze świątecznych przygotowań mógłby się gdzieś zagubić, przepaść, zostać zignorowanym, a w listopadowy ziąb, w okresie kiedy nie myślimy jeszcze o prezentach i choince odwiedziny u Świętego Mikołaja Melchiora sprawią, że zatęsknimy za Świętami. Bardzo, bardzo mocno.

Ocena: 5,5/6


Babskie gadanie

Już na pierwszy rzut oka widać, że mężczyźni i kobiety się różnią. My nosimy zwiewne sukienki, dopasowane jeansy, buty na obcasach, fantazyjne fryzury, maskujący niedoskonałości makijaż. A mężczyźni? Wydawałoby się, że zawsze wyglądają tak samo. Czasami założą na siebie coś eleganckiego, w ręku dzierżą bukiet róż i od razu wiemy, że coś przeskrobali. Są zatem bardzo mało skomplikowani. Ale przecież mają jakieś zalety. Momentami są zabawni, szarmanccy, silni, troskliwi. I spostrzegawczy. Aha, i zdecydowanie zbyt często czepiają się szczegółów.

Podobnie jest z tymi dwoma. Niby tacy pięknisie, inteligenci, obyci w świecie. A plotą głupoty.
Jadą autem, non stop jadą. W dodatku w nocy. Chyba jakiś tranzyt. I gadają. Ale jak najęci gadają! Ciekawe, czy przy swoich kobietach wypowiedzieli kiedykolwiek choćby 50% tego, co przekazują sobie nawzajem.

A gadają, a jakże, o kobietach. Ale nazywają nas troszkę parszywie, niby zabawnie babami. Baby to, baby siamto. Erudyci się znaleźli. A w rzeczywistości prawdziwi szowiniści.

Zatrzymują się na chwilę na stacji, już ponad połowa drogi za nimi. Wydaje się, że postój konieczny tylko ze względu na zachciankę, by syn reżysera też mógł zagrać epizodzik w tym obrazie.

I cały czas tylko to jedno się przewija. "Baby są jakieś inne".
Wiadomo, że są, ale nie pozwalajcie sobie za dużo. Jak już coś to "kobiety", "dziewczyny", "płeć piękna" etc. Chociaż może nie powinnam narzekać. Mogli wszak mówić jeszcze gorzej.

Nic się nie dzieje. Autentycznie nic przez prawie półtorej godziny filmu. Pod koniec jest już jakaś akcja, ale taka trochę martwa, bo zaraz po niej napisy końcowe. I to był ten prawdziwy dramat. Komedii nie odnotowałam.

Abstrahując już od tego, że nie lubię być szykanowana, ani gdy wulgaryzmy wylewają się z ekranu i że spodziewałam się przezabawnego, prześmiewczego, inteligentnego i zarazem bardzo realistycznego filmu na miarę "Dnia świra" to najnowszy film Marka Koterskiego jest mało oryginalnym i bardzo smutnym, bo naprawdę kiepskim obrazem.

Jeśli więc macie ochotę na pseudointelektualną, nudną, mało odkrywczą pogawędkę dwóch facetów, z których jeden grany jest przez dosyć znanego aktora (którego gaża zapewne pokrywa się z pięćdziesięcioma procentami budżetu filmu), rzucających mięsem, podczas której za Waszymi plecami słychać będzie ciumkanie popcornu przerywane głośnym i nachalnym rechotem to biegnijcie do kin.

Ja bym już nie pobiegła. Ale przecież wiadomo, że "baby są jakieś inne"...

Ocena: 2,5/6


A dla tych co nie lubią lub nie mają ochoty w ten weekend wybrać się do kina polecam włączyć tv, gdyż na TVN-ie o 21:45 będzie leciał film, który już kiedyś Wam polecałam: "Kobiety pragną bardziej".

9 komentarzy:

  1. Listy do M. oglądałam i muszę przyznać, że jestem zachwycona tym filmem :) Aż ciężko uwierzyć, że to polska produkcja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Listy do M." są świętne ;) Zgadzam się z przedmówczynią, aż ciężko uwierzyć, że to to nasze, polskie ;). A ja chętnie obejrzę ten film jeszcze raz jak tylko będę miała okazję, to przecież o czymś świadczy ;)).
    Co do "Bab..." to ja nie oglądałam, ale już po zapowiedzi widziałam, że to nie będzie coś wartego uwagi...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Listy do M." na wielki plus - pośmiałam się i popłakałam. Na szczęscie brakuje w niej tego typowego polskiego głupokowatego humoru, z czego bardzo się cieszę. Bardzo przyjemny, ciepły film ;) A o "Babach..." słyszałam same niedobre rzeczy, także sobie odpuszczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mieliśmy się wybrać na tym weekendzie na "Listy do M." ale nagły najazd przyjaciół pozmieniał plany. Słyszałam, że film jest dobry ale nie przypuszczałam, że aż tak :) W następnym tygodniu się wybiorę ! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. tosiaczek, oglądając "Listy do M." myślałam dokładnie: "to wprost niemożliwe by był to polski film". Ale jest :)

    izusr, również mam ochotę wybrać się jeszcze raz na "Listy do M.". Strasznie rozczuliła i rozbawiła mnie ta komedia.
    "Baby" zaś okazały się totalną klapą. A dałam im taką szansę...

    Kamykowy, ten głupkowaty polski humor chyba wyczerpał się w ostatnim czasie właśnie w "Babach", w "Wyjeździe integracyjnym" oraz choćby w tej nadchodzącej produkcji o bardzo oryginalnym tytule "Kac Wawa". "Listy do M." na szczęście zostały go na pozbawione!

    Kingo, gorąco polecam. Ja chyba wybiorę się jeszcze raz ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Na "Listy do M." wybiorę się na pewno, bo zbierają same pozytywne recenzje, a po "Babach" spodziewałam się czegoś lepszego. Ale też obejrzę, bo za bardzo kocham Więckiewicza!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nyx, a ja właśnie z tym Więckiewiczem różnie mam. Po "Świadku koronnym" i serialu "Odwróceni" byłam na "nie". Po "Lejdis" troszkę podchodziłam do niego z humorem. Po "Różyczce" zaczęłam go uwielbiać (chociaż nie tak jak Seweryna). A teraz trudno mi ocenić jego rolę w "Babach". Jednak tendencja jest zniżkowa. Niestety.

    A "Listy do M.", wiem powtarzam się, są boskie!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. "Listy do M." są dobre, ale nie powiedziałabym, że znakomite. Nie chcę szukać dziury w całym, ale zabrakło mi głębi prezentowanych postaci. Bohaterów było dużo, co przyczyniło się do tego, że wszyscy zostali tylko muśnięci przez scenarzystę. Ogólnie film na plus, pozytywny bardzo, ale przypomina trochę zlepek reklam.
    Dla mnie najlepsi Malajkat i Wagner, a na drugim miejscu Stuhr, bo zakochana jestem w nim od dawna ;) :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Karolino, wiem doskonale o co Ci chodzi. Mnie troszkę zabrakło rozwinięcia wątku rodziny Szczepana, bo był dosyć powierzchowny. Właśnie z powodu takich ubytków dałam 5+, a nie 6 :)

    Faktycznie Malajkat i Wagner byli doskonali. Stuhra uwielbiam, miałam zresztą okazję rozmawiać z nim kiedyś na żywo i się wręcz zakochałam (jesteśmy absolwentami tego samego LO, lecz ja jestem nieco młodsza), ale na drugim miejscu postawiłabym jednak Melchiora :) Karolak mi się przyznam szczerze nieco przejadł (po tym okropnym filmie "Ciacho" to aż mnie skręcało na jego widok), a dzięki temu obrazowi niejako wrócił do mych łask :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...